Tytuł: NATO to przede wszystkim USA
Źródło: U.S. Army
Podziel się
Cierpliwość Amerykanów nie przestaje być wystawiana na próbę przez europejskich członków NATO. Ciągle wydają oni na swoje własne wojsko zdecydowanie mniej, niż zaleca Sojusz, i swoje bezpieczeństwo zdają się opierać na wierze w potęgę sił zbrojnych USA. W tym roku prawdopodobnie sytuacja zacznie się wyraźnie zmieniać.
Tuż przed szczytem w Warszawie NATO opublikowało zestaw najnowszych danych dotyczących wydatków członków na obronność. Potwierdzają one, że wiele się nie zmieniło i Europejczycy konsekwentnie dostarczają argumentów amerykańskim politykom pokroju Donalda Trumpa, według których członkostwo w NATO to kiepski interes dla USA.
Z najnowszych danych wynika bowiem, że z inwestowaniem w siły zbrojne w Sojuszu jest źle. Spośród 28 członków tylko pięciu wypełnia zalecenie, aby przeznaczać na obronność minimum 2 proc. PKB. Taka wartość została uznana jeszcze w latach 90. za optymalną, aby zapewnić utrzymanie w dobrym stanie nowoczesnych i sprawnych sił zbrojnych. Te pięć państw to: USA, Grecja, Wielka Brytania, Estonia i Polska, która według NATO wyda w tym roku prawdopodobnie dokładnie 2 proc. swego PKB.
Pozostali członkowie są wyraźnie pod kreską, przy czym zdecydowanej większości bliżej do wydawania jednego procenta niż dwóch. Robi tak szereg największych państw NATO. Hiszpania ma wydać w tym roku 0,91 proc., Kanada 0,99 proc., Włochy 1,11 proc., a Niemcy 1,19 proc. Oznacza to, że większość dużych europejskich członków NATO wydaje na swoje siły zbrojne dwa razy mniej niż jest zalecane. Na tym tle odcinają się nieco Francja z wynikiem 1,78 proc. i Turcja z wynikiem 1,56 proc.
Nieco lepiej ma się sprawa z innym, mniej znanym wskaźnikiem. Tak jak NATO zaleca wydawać 2 proc. PKB na siły zbrojne ogółem, analogicznie zaleca przeznaczać 20 proc. budżetu wojska na sprzęt. Ma to na celu zapewnienie, że same pensje i emerytury żołnierzy oraz wydatki na infrastrukturę i administrację nie pochłoną wszystkich pieniędzy, nie zostawiając nic na zakup uzbrojenia i jego modernizacje. Wbrew pozorom to duży problem w zawodowych zachodnich wojskach, w których utrzymanie ludzi stanowi największy wydatek ich budżetu.
W tej kategorii cel NATO spełnia 10 członków, w tym Polska. MON ma wydać w tym roku na sprzęt 25,79 proc. swojego budżetu. Z większych państw podobny wynik mają USA, Francja, Wielka Brytania i Turcja. Na drugim końcu skali są np. Niemcy z wynikiem 13 proc. (to ten wskaźnik walnie przyczynia się do co rusz wybuchających afer, które obnażają niską gotowość bojową Bundeswehry). Skrajna sytuacja panuje w Belgii i Słowenii, które wydają na sprzęt odpowiednio 2 proc. i 1 proc., czyli faktycznie zamroziły zakupy, modernizacje i remonty uzbrojenia.
Zirytowani Amerykanie
Wobec takich danych nie może dziwić irytacja Amerykanów, którzy często zarzucają swoim europejskim partnerom, że ci nie traktują poważnie własnego bezpieczeństwa i nie chcą w nie inwestować. Wartość takich sojuszników jest co najmniej dyskusyjna. Europejskie państwa Sojuszu już od końca lat 90. cięły budżety swoich wojsk w myśl idei, że Europa po rozpadzie ZSRR stała się bezpieczna. Ten trend znacząco przyśpieszył ciężkich kryzys gospodarczy, który wybuchł w 2007 r. Budżety wojskowe były wówczas jednym z pierwszych skierowanych pod nóż cięć.
Amerykańscy politycy zazwyczaj dawali wyraz swoim frustracjom w dyplomatyczny sposób, wygłaszając "zachęty" pod adresem "europejskich partnerów", aby jednak starali się wypełniać zalecenia NATO. Tak było dotychczas. Jednak w amerykańskiej polityce dokonują się zmiany. Donald Trump, niemal pewny kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta, który ma realne szanse na urząd, nie jest już tak delikatny. W wystąpieniach oraz wywiadach otwarcie mówi, że jego zdaniem NATO "zbyt dużo kosztuje" i USA powinny ograniczyć swoją rolę w nim, koncentrując się na własnych problemach.
Ewentualne ograniczenie udziału amerykańskiego wojska w NATO byłoby poważnym problemem, bo to właśnie Amerykanie odpowiadają za około 75 proc. wszystkich wydatków państw Sojuszu na obronność. Bez nich albo z ich ograniczonym wkładem potencjał NATO drastycznie by się zmniejszył. Sojusz nie miałby już komfortowej przewagi nad Rosją.
Z tego powodu w interesie europejskich państw NATO jest przekonywanie Amerykanów, że nie lekceważą sobie wspólnych zobowiązań. Najlepszym sposobem byłoby zwiększenie swoich wydatków na obronność. Dla wielu państw może to być jednak trudne, biorąc pod uwagę nie najlepszą sytuację większości europejskich gospodarek, które nie mogą na dobre otrząsnąć się z kryzysu. Ponadto wielu europejskich członków NATO nie czuje potrzeby zbrojenia się, ponieważ zagrożenie np. ze strony Rosji jest dla nich bardzo odległe. Znacznie większym wyzwaniem dla bezpieczeństwa w ich ocenie są napływający przez Morze Śródziemne migranci, wobec których nowoczesne uzbrojenie jest nieprzydatne.
Światełko w tunelu
Pomimo tego z najnowszych danych NATO wynika, że na horyzoncie widać zmiany. Tak jak dotychczas wydatki na obronność w Europie i Kanadzie spadały nieustannie o 2-3 proc. rok do roku, tak teraz trend się odwraca. W 2015 r. po raz pierwszy od wielu lat zanotowano wzrost, choć symboliczny, bo wynoszący 0,6 proc. Jednak według prognoz na ten rok będzie to już 3 proc.
Taka zmiana jest głównie efektem wydarzeń na wschodzie Europy i bardziej agresywnej rosyjskiej polityki zagranicznej. Swoje wydatki zwiększają głównie państwa graniczące z Rosją lub znajdujące się w jej pobliżu. Niektóre, tak jak państwa bałtyckie, robią to wręcz drastycznie, o kilkadziesiąt procent rok do roku. Wzrosty w ramach całego NATO byłyby znacznie większe, gdyby pracowali na nie również duzi gracze z zachodu kontynentu. Jednak w tym roku budżety swojego wojska zwiększą tylko Brytyjczycy i Włosi. Francuzi i Hiszpanie swoje obetną, a Niemcy zostawią na takim samym poziomie.