Była pierwszą kobietą, która przeleciała nad Atlantykiem. Jej tajemnicze zaginięcie do dziś nie zostało wyjaśnione. Czy klucz do zrozumienia, co stało się z Amelią Earhart, kryje odnalezione niedawno zdjęcie?
Jest 2 lipca 1937 roku. Amelii Earhart i jej nawigator Fred Noonan desperacko szukają zagubionej na Pacyfiku wysepki. Czasu jest mało, bo kończy im się paliwo. W ostatnich zarejestrowanych komunikatach głos pilotki jest nerwowy, słychać, że jest rozgorączkowana. Po paru minutach pilotka i nawigator przepadają bez wieści.
80 lat później były pracownik FBI Shawn Henry, który hobbistycznie zajmuje się próbą wyjaśnienia losu zaginionych lotników, natrafia na zdjęcie. Jest jednym z wielu, którym tajemnicze zaginięcie Amelii Earhart nie daje spokoju.
Czarno-biała fotografia znaleziona przez Henry'ego przedstawia niewielki port na wyspie Jaluit i atolu o tej samej nazwie. Grupka ludzi stojących na nabrzeżu, kilka niewielkich łodzi żaglowych i dwa większe parowce w tle. Prawdopodobnie przełom lat 30. i 40. na kontrolowanych przez Cesarstwo Japonii Wyspach Marshalla. Nic nadzwyczajnego.
Ale zdaniem części badaczy właśnie to zdjęcie ma być kluczem do wyjaśnienia zaginięcia słynnych lotników.
Pilotka celebrytka
W USA przez ostatnie 80 lat na temat zaginięcia Earhart i Noonana napisano wiele książek i opublikowano setki artykułów. Zorganizowano też dziesiątki ekspedycji badawczych na Pacyfiku. Tajemnicze zaginięcie pobudza wyobraźnię do dziś. Nigdy nie odnaleziono bowiem ciał czy wraku samolotu lotników. Pozwala to snuć najróżniejsze teorie.
Wielkie znaczenie dla niegasnącej fascynacji tą tajemnicą ma postać samej Amelii Earhart. Drobna, zawsze zawadiacko uśmiechnięta kobieta w świecie lotnictwa zdominowanym przez mężczyzn - trudno było ją przeoczyć. W 1937 roku była u szczytu swojej sławy. Słyszał już wtedy o niej cały świat. Była 16. kobietą, która otrzymała licencję pilota. Stało się to w 1923 roku, kiedy miała 26 lat. Rok wcześniej ustanowiła rekord wysokości lotu w wykonaniu kobiety.
Przełom w jej karierze nastąpił pięć lat później, kiedy w 1928 roku została pierwszą kobietą, która przeleciała nad Atlantykiem. Leciał z nią drugi pilot Wilmer Stultz, który - według jej własnych słów - pilotował przez znaczną część trasy. Ale to Earhart została okrzyknięta bohaterką. W Nowym Jorku uhonorowano ją i jej towarzyszy (na pokładzie był jeszcze mechanik Louis Gordon) paradą, która przeszła ulicami miasta. Została celebrytką, żeńskim odpowiednikiem Charlesa Lindbergha (jako pierwszy przeleciał przez Atlantyk rok wcześniej).
Pchana ambicją i pragnieniem przygody w 1932 roku przeleciała nad Atlantykiem ponownie, ale tym razem już sama. Po tym wyczynie osiągnęła szczyty. Prezydent Edgar Hoover zaprosił ją do Białego Domu i odznaczył. Weszła na stałe do kręgu amerykańskiej elity. Zaprzyjaźniła się z Eleanor Roosevelt, żoną przyszłego prezydenta Franklina Roosevelta.
Gwiazda Earhart nie gasła. Napisała książkę, udzielała wywiadów, dawała wykłady, została twarzą wielu reklam. Jej karierą sprawnie kierował dziennikarz i publicysta George P. Putnam. W 1931 roku wzięli ślub.
Amelia Earhart - archiwalne nagrania »
Lot przez Atlantyk to fraszka, chciała okrążyć świat
Mimo sławy, pieniędzy i wygodnej posady wykładowcy uniwersyteckiego Earhart nie była jednak zadowolona. W 1936 roku zaczęła planować lot... dookoła świata. Choć zrobiono to już wcześniej, ona chciała polecieć najdłuższą możliwą trasą - w pobliżu równika. Oznaczało to około 47 tysięcy kilometrów lotu i kilkanaście postojów.
Na potrzeby tego wyczynu wybudowano specjalnie zmodyfikowany samolot Lockheed Electra 10E, który był wówczas jedną z najnowocześniejszych maszyn pasażerskich. Wymontowano z niego wszystko, co nie było absolutnie niezbędne. W te miejsca zainstalowano dodatkowe zbiorniki paliwa. Żartowano, że maszyna była "latającą stacją benzynową".
Największym wyzwaniem było pokonanie Pacyfiku. To 11 tysięcy kilometrów lotu nad wodą i możliwość dokonania dwóch postojów, bo maksymalnie obładowana paliwem electra mogła pokonać tylko nieco ponad cztery tysiące kilometrów. Oznaczało to jednak konieczność bardzo precyzyjnego nawigowania. Lot przez Atlantyk był w porównaniu z tym fraszką. Tam wystarczyło lecieć prosto na wschód aż w końcu trafi się na Europę. Nad Pacyfikiem trzeba było z dokładnością do kilkudziesięciu kilometrów trafić na małą wyspę zagubioną na oceanie.
W tamtych czasach nawigacja lotnicza była bardzo prymitywna. Nad wodą opierała się głównie na obserwacji gwiazd i dokładnych obliczeniach. Nawet drobna pomyłka mogła oznaczać zboczenie z kursu o dziesiątki, a nawet setki kilometrów i zgubienie się. W pewnym stopniu można było liczyć na naprowadzanie przy pomocy radia, było to jednak jeszcze bardzo niedoskonałe. Dlatego Earhart zabrała na pokład jednego z najlepszych nawigatorów lotniczych tamtych czasów - Freda Noonana.
Pierwsza próba lotu w 1937 roku zakończyła się szybko. Podczas startu, po pierwszym międzylądowaniu na Hawajach, Earhart rozbiła się na lotnisku. Po naprawach trwających ponad dwa miesiące podjęto drugą próbę, tym razem lecąc w drugą stronę - z zachodu na wschód. Bez większych przeszkód Earhart okrążała świat w towarzystwie Noonana. Po niemal miesiącu podróży, pierwszego lipca 1937 roku, dotarli na Nową Gwineę i zaczęli się szykować do najtrudniejszego etapu - przelotu nad Pacyfikiem.
Krążyli nad oceanem, dopóki mieli paliwo
Plan zakładał pokonanie 4,1 tysiąca kilometrów do malutkiej wysepki Howland, na której kilka lat wcześniej powstało proste lądowisko. Obok czekał okręt Straży Wybrzeża USA - USCGC Itasca, który miał na ostatnim etapie lotu połączyć się radiowo z Earhart i pomóc w precyzyjnym naprowadzeniu się na cel. Drugiego lipca 1937 roku maksymalnie obładowana paliwem electra rozpędziła się na błotnistym pasie startowym Lea, wzbijając bryzgi wody i poderwała się do lotu. To wówczas po raz ostatni widziano Earhart, Noonana i ich samolot.
Po 13 godzinach lotu nawiązali łączność z załogą USCGC Istasca. Jednak ze względu na niewyjaśnione do dzisiaj problemy techniczne obsługująca radio Earhart nie słyszała tego, co mówił radiowiec okrętu. On natomiast słyszał ją bardzo dobrze. Po sile sygnału ocenił później, że samolot musiał być nie więcej niż kilkadziesiąt kilometrów od wyspy. W pewnym momencie wybiegł nawet na pokład wypatrywać maszyny. Jednak nadaremnie.
Głos Earhart miał się stawać coraz bardziej rozgorączkowany - kończyło się paliwo, a pilotka i nawigator nie mogli złapać namiaru na USCGC Itasca i dostrzec wyspy. Przed oczami mieli jedynie bezkresny Pacyfik, nad którym leniwie płynęły niskie chmury, rzucające zwodnicze cienie na powierzchnię wody. Ich ostatni wyraźny komunikat zawierał informację, że latają w tę i z powrotem nad linią, która według obliczeń Noonana powinna przecinać wyspę Howland.
Załoga USCGC Itasca nie usłyszała Earhart nigdy więcej. Od razu wszczęto szeroko zakrojone poszukiwania, jednak przez dwa tygodnie nie natrafiono na żaden ślad samolotu. Przeszukano wiele okolicznych wysp i atoli, ale bez skutku. Uznano, że najprawdopodobniej Earhart i Noonan krążyli nad oceanem tak długo, aż wyczerpało im się paliwo. Wrak samolotu i ciała lotników spoczęły na dnie Pacyfiku, który ma w tym miejscu ponad trzy kilometry głębokości.
Wylądowali, zostali uwięzieni?
Takie wytłumaczenie nie zadowoliło jednak wielu osób. W tym wspomnianego już Shawna Henry'ego, który spędził lata na poszukiwaniu rozwiązania zagadki losu Earhart i Noonana. W końcu natrafił na coś, co w jego opinii wyjaśnia wszystko. To zdjęcie z Archiwów Narodowych. Znajduje się w katalogu fotografii przedstawiających kontrolowane przez Japończyków Wyspy Marshalla. Fotografie zostały zgromadzone przez Biuro Wywiadu Floty podczas przygotowań do inwazji na wyspy w czasie II wojny światowej. Nie ma żadnej informacji, kiedy wykonano zdjęcie i co dokładnie można na nim zobaczyć.
Według Henry'ego na zdjęciu portu Jaluit widać Earhart, Noonana i ich samolot. Ma to potwierdzać tezę, że lecąc na oparach benzyny, natrafili na jedną z wysp kontrolowanych przez Japończyków, na której wylądowali, po czym zostali uwięzieni. Ponieważ Cesarstwo Japonii budowało wówczas w tajemnicy instalacje militarne na pacyficznych wyspach, co było zabronione przez traktaty, to traktowało wszelkich obcokrajowców jako groźnych szpiegów. Jedna z najpopularniejszych teorii o losach pary lotników mówi więc o tym, że zostali zamordowani przez Japończyków lub zmarli w ich więzieniu.
Taką wersję wydarzeń uwiarygodniają między innymi liczne raporty służb i dyplomacji USA, do których na całym świecie zgłaszali się osobnicy twierdzący, że widzieli zaginionych lotników albo ich samolot lub słyszeli "z wiarygodnych źródeł" o tym, że żyją w niewoli. Dodatkowo podczas wojny rzekomo znaleziono maszynę Lockheed Electra na jednej z zajętych wysp, która jednak w ciągu kilku dni miała "przepaść bez śladu". Jeszcze w latach 60. mieszkańcy niektórych atoli i wysp w rejonie zaginięcia lotników twierdzili, że widzieli awaryjne lądowanie Earhart i Noonana. Nigdy nie znaleziono jednak żadnych szczątków.
Noonan inaczej się czesał
Jedno jest pewne, nowo odkryte zdjęcie żadnym dowodem nie jest. Rewelacje Henry'ego, którym poświęcono film dokumentalny wyemitowany niedawno w amerykańskim History Channel, zostały szybko podważone przez ekspertów.
Japoński historyk i bloger Kota Yamano odnalazł to samo zdjęcie w archiwach narodowych swojego kraju. Tam jest jednak dokładniej opisane. Otóż wykonano je, zanim jeszcze Earhart zaczęła szykować swój lot. Przedstawia port w Jaluit i tubylców szykujących się do regat na swoich małych łodziach. Opublikowano je w japońskim przewodniku po wyspach południowego Pacyfiku z 1935 roku, który jest w zasobach archiwów i można go nawet obejrzeć online.
Dodatkowo autorom "sensacyjnego" programu opartego na wspomnianym zdjęciu wytknięto, że popełnili kardynalny błąd, porównując zarysy twarzy Noonana na jego oficjalnym zdjęciu z zarysami twarzy osoby stojącej w porcie Jaluit. Otóż to pierwsze zdjęcie odwrócono w sposób lustrzany, żeby mężczyzna patrzył w tę samą stronę. Zapomniano jednak przy tym, że Noonan miał niesymetryczną fryzurę. Po lewej stronie miał głębokie zakole, a prawej nie, bo na tę stronę zaczesywał włosy - co widać na wielu fotografiach. Osoba widoczna na zdjęciu z Jaluit czesała się odwrotnie.
Co więcej, w filmie dokumentalnym stwierdzono, że widoczny na zdjęciu statek to Koshu Maru, pełniący funkcję pomocniczą dla floty na Wyspach Marshalla. Ta jednostka miała rzekomo podjąć Amerykanów i ich samolot z jakiejś odludnej wysepki, na której wylądowali, po czym przewieźć do Jaluit. Podobna teoria dotycząca Koshu Maru przewija się już od lat 60. Problem w tym, że japońska dziennikarka Fukiko Aoki jeszcze w latach 80. dotarła do ostatnich żyjących członków załogi jednostki i oficjalnego dziennika okrętowego. W dniu zaginięcia Amerykanów statek był ponad dwa tysiące kilometrów dalej - w Mikronezji. Opisała to w swojej książce, którą wydano jednak tylko po japońsku, jest więc nieznana w USA.
Najnowsze "sensacyjne odkrycie" mające wyjaśnić tajemnicę Earhart i Noonana dołączyło więc w ciągu kilku dni do długiej listy innych mało wiarygodnych ustaleń. Podobnie działo się z wieloma w przeszłości, jednak teoria o tym, iż oboje przeżyli swój feralny lot, nie umiera. Nadal są osoby uparcie twierdzące, że pilotka i nawigator zmarli na bezludnej wyspie, nie doczekawszy się ratunku, zostali pojmani i zabici przez Japończyków lub zgodnie z tajnym planem wylądowali na innej wyspie i wrócili do USA, gdzie żyli wiele lat w spokoju pod przybranymi nazwiskami. Co jakiś czas pojawiają się kolejne "sensacyjne" dowody, które kończą podobnie jak ten najnowszy.
Faktem jest, że nikomu nie udało się odnaleźć wraku samolotu czy szczątków Earhart i Noonana.