Przy trzecim małżeństwie ojca stracił orientację co do liczby rodzeństwa. Gdy miał rysować rodzinę, nie wiedział, jak ich pomieścić na kartce. - Narysowałem łóżka, na których spali. Były wszędzie: w piwnicy, w kuchni, nawet na dachu domu - wspomina. Tom Hanks to dżentelmen, który nie zawodzi. Przeczy wizerunkowi gwiazdora – nie pije, nawet nie spróbował narkotyków. Od 32 lat ma tę samą żonę, poza którą nie widzi świata.
Kiedy media na całym świecie donosiły o kolejnych przypadkach molestowania w branży filmowej, w Hollywood krążył dowcip: "To znowu się dzieje! Tom Hanks oskarżony przez kolejną kobietę o bycie zbyt miłym gościem". Bo za oceanem nikt nie ma wątpliwości, że bohater głośnego filmu Roberta Zemeckisa "Forrest Gump" to najmilszy człowiek w Ameryce. Steven Spielberg mówi nawet, że "Hanks jest samą Ameryką" i jej "dobrem narodowym".
W 2006 roku, jakby na potwierdzenie tych słów, aktor trafił na sam szczyt 1500-osobowej listy "gwiazd, którym najbardziej ufamy", opracowanej przez magazyn "Forbes". I jest tam nadal. Sam pytany, jak czuje się w tej roli, odpowiada, że świetnie, choć postrzega siebie jako "skrzyżowanie zastępcy dyrektora szkoły z klasowym klaunem". Tu wybucha śmiechem.
Nieskazitelny charakter Hanksa opisał najlepiej "New Jork Times", przywołując wypowiedź Julii Roberts, która miała za zadanie przybliżyć jego sylwetkę na uroczystości Złotych Globów i z uporem szukała rys na ideale. W końcu wykrzyczała ze sceny: "Poddaję się. Powiem krótko: Wszyscy kochają Cię, Tom. Cholera, tak, wszyscy. Nie udało mi się, mimo starań, znaleźć ani jednej osoby, której byś podpadł".
Czy można więc się dziwić, że gdy w studiu TriStar zrodził się pomysł filmu o Fredzie Rogersie - uwielbianym przez Amerykanów autorze najdłużej w historii emitowanego programu dla dzieci "Mister Rogers' Neighborhood" - producenci na odtwórcę jego roli wskazali Hanksa? - Było oczywiste, że nikt inny nie może go zagrać - mówi reżyserka filmu "Cóż za piękny dzień" Marielle Heller.
Hanks wcielił się w pana Rogersa tak przekonująco, że otrzymał szóstą już w karierze nominację do Oscara. Oparta na artykule Toma Junoda, opublikowanym w "Esquire" 20 lat temu, opowieść o cynicznym dziennikarzu, który pod wpływem spotkania z Rogersem zmienia swój stosunek do świata i najbliższych, to zarazem historia triumfu empatii i otwarcia się na innych nad chłodnym sceptycyzmem. Największym jego atutem jest jednak, zgodnie z przewidywaniami, wyborna kreacja Toma Hanksa, zmuszająca do ponownego rozważenia naszych własnych wyborów moralnych.
Film Heller, który właśnie trafił na polskie ekrany, zebrał świetne recenzje (na portalu Rotten Tomatoes opinie entuzjastyczne stanowią aż 95 procent, a to wynik imponujący), zaś Hanksa prócz Oscara nominowano także do BAFTA, Złotego Globu, nagród Gildii Aktorów i mnóstwa innych, prestiżowych wyróżnień.
Współczesny James Stewart i budowniczy mostów
Tom Hanks jest gwiazdorem w stylu dawnego Hollywood i prywatnie człowiekiem jakby z innej ery. Dżentelmenem, który nigdy nie zawodzi, na spotkania przychodzi pół godziny przed czasem i czeka na swoich gości. Niczym żywcem wyjęty z filmów Franka Capry - twórcy wzruszających obrazów z lat 30. i 40. pokazujących ludzką dobroć i solidarność.
Z tego samego powodu bywa nazywany "współczesnym Jamesem Stewartem" - podobnie jak gwiazdor złotego Hollywood uosabia bowiem amerykański ideał mężczyzny, chociaż jego słynny poprzednik to typ klasycznego amanta, zaś Hanks to "facet z sąsiedztwa", który z wrodzonym wdziękiem przykrywa ewentualne niedostatki urody. "Wielki tyłek, głupkowaty nos i oczy, które sprawiają, że wyglądam jakbym w połowie był Chińczykiem - ocenia. - Jakim cudem z tym wyglądem mogę być następcą Jamesa Stewarta?"- pyta. Ale nie o wygląd wcale tu chodzi, a o rodzaj interakcji między aktorem a widzem, jaki Hanks, podobnie jak jego poprzednik, potrafi wywołać - skłonić do refleksji czy nawet przewartościowania własnego życia, jak choćby w przypadku opowieści o Fredzie Rogersie.
Gdy dziennikarz "New Jork Timesa" pyta Hanksa, w czym tkwi tajemnica jego aktorstwa, aktor odpowiada: "Wszystko opiera się na prawdzie". Hanks nie jest aktorem totalnym jak Robert De Niro czy Daniel Day-Lewis, którzy utożsamiają się z granymi postaciami do tego stopnia, że ocierają się o granicę szaleństwa. Owszem, w "Filadelfii" czy w "Cast Away" potrafił przejść fizyczną przemianę, ale wszystko w granicach rozsądku. Słowo "rozsądek" najlepiej definiuje Hanksa, choć woli, gdy Rita (żona i miłość jego życia) nazywa go "rozważnym i romantycznym".
Od lat uważany jest także za "aktora z wielką przyszłością polityczną". Według sondaży, gdyby ubiegał się o urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, miałby ogromne szanse na zwycięstwo. Liberał z krwi i kości, przyjaciel Baracka Obamy, którego zagorzały republikanin Clint Eastwood nazwał "jedną z niewielu postaci z lewej strony Hollywood, której patriotyzmu nie da się zakwestionować". - Jest wystarczająco silny i uczciwy, by być kimś w rodzaju budowniczego mostów między ludźmi o różnych poglądach - ocenił Barack Obama, który w 2016 roku wręczył mu Prezydencki Medal Wolności. Gdy Mike Nichols kręcił "Barwy kampanii" oparte na historii Billa Clintona, ten oświadczył: "Jeśli ktoś koniecznie musi mnie zagrać w filmie, chciałbym, by to był Tom Hanks". (W prezydenta wcielił się jednak John Travolta).
Pikanterii temu dodaje fakt, że Hanks jest spokrewniony z republikaninem Abrahamem Lincolnem, 16. prezydentem Stanów Zjednoczonych, którego matka nosiła panieńskie nazwisko Hanks. Ubieganie się o prezydencki urząd nie interesuje go jednak zupełnie. "Gdy 'New Yorker' napisał zabawny artykuł o mnie zatytułowany 'Oto facet, który kandyduje na prezydenta', uznałem, że to szaleństwo. Nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę tym zainteresowany. Jestem szczęśliwy, spełniając się jako aktor" - oznajmił. "Aktorstwo jest jak chodzenie do szkoły średniej i odkrywanie, że zamiast rachunku różniczkowego możesz wybrać lekcje dramatu" - dodał.
Trzy macochy, 10 domów i wszędzie rodzeństwo
Jest drugim aktorem w historii kina (po Spencerze Tracym), któremu udało się zdobyć statuetkę Oscara dwa razy z rzędu - pierwszą za rolę w "Filadelfii", drugą za tytułową w "Forreście Gumpie". Co ciekawe, podobnie jak wielki poprzednik, Hanks zdobył statuetki odpowiednio w wieku 37 i 38 lat.
Thomas Jeffrey Hanks urodził się 9 lipca 1956 roku w Concord w Kalifornii, jako trzecie z czworga dzieci pracownicy szpitala Janet Marylyn i kucharza Amosa Hanksa. Mama pochodziła z Portugalii, a ojciec miał angielskie korzenie. Małżeństwo niestety nie przetrwało. Rodzice rozwiedli się, gdy Tom miał pięć lat. Starsza trójka: Sandra Hanks Benoiton, dziś pisarka, Larry Hanks (profesor entomologii na Uniwersytecie Illinois) i Tom, pojechała z ojcem. Najmłodszy, Jim, został z matką w Kalifornii.
Nigdy nie opowiada o dzieciństwie. Zarówno mama, jak i ojciec szybko wchodzili w nowe związki, by równie szybko je kończyć. Oboje po rozwodzie trzykrotnie jeszcze zakładali nowe rodziny. Dzieci przerzucane były z miejsca na miejsce, zostawiając za sobą szkołę i przyjaciół, których dopiero pozyskały. W ciągu pięciu lat przeprowadzali się z ojcem... dziesięciokrotnie!
Nie żali się, wspominając dorastanie, ale w programie Oprah Winfrey przyznał: "Nie mogę powiedzieć, że miałem smutne dzieciństwo, ale czułem się samotny. Przy trzecim małżeństwie ojca straciłem orientację co do liczby przyrodniego rodzeństwa. Gdy miałem narysować w szkole rodzinę, nie miałem pojęcia, jak wszystkich zmieścić na kartce. Narysowałem więc łóżka, na których spali. Pamiętam, że były wszędzie: w piwnicy, w kuchni, nawet na dachu domu. Druga żona ojca - rodowita Chinka, miała już czworo dzieci, nim się poznali. Spaliśmy wszyscy w jednym pokoju".
Jako dziecko był bardzo nieśmiały. Aktorstwem zainteresował się dopiero w szkole średniej. Zaczął pojawiać się w przedstawieniach, uczęszczając do Skyline High School w Oakland. Marzył jednak o zostaniu astronautą. Dopiero nauczyciel dramatu zachęcił go do kontynuowania przygody ze sceną. Na uniwersytecie w Sacramento zaczął pobierać lekcje aktorstwa.
W Sacramento wystąpił w inscenizacji "Wiśniowego sadu" Antoniego Czechowa i zwrócił na siebie uwagę Vincenta Dowlinga, szefa Great Lakes Theatre Festival w Cleveland. Ten zasugerował mu, by został stażystą na festiwalu. Wiedział już wtedy, że chce grać. Wkrótce przeniósł się do Los Angeles, gdzie popularność przyniósł mu udział w serialu komediowym "Bosom Buddies".
Ojciec, mąż i aktor
Gdy w 1980 roku pojawił się na planie "Bosom Buddies", miał 24 lata i od trzech był już ojcem i mężem. "Nie piłem, nie paliłem, i nigdy nawet nie próbowałem narkotyków. Za to w wieku 21 lat zostałem ojcem. I to był "wyskok" znacznie większy, niż mogłem sobie wyobrazić" - wspomina. Po narodzinach syna, Colina Hanksa, wziął ślub z jego matką Samanthą Lewes. Wkrótce na świat przyszła ich córka Elizabeth.
Na początku zanosiło się na to, że nazwisko Hanks będzie kojarzone z repertuarem komediowym. Pierwszym filmem z udziałem Toma, w którym go zauważono, był "Plusk" - komedia fantasy. W tym samym roku nakręcił pamiętny "Wieczór kawalerski". Ma wrodzoną vis comica i umie to wykorzystać. Kariera ruszyła na dobre, gdy Penny Marshall zaproponowała mu rolę w "Dużym", szalonej opowieści o 12-latku, który nieopatrznie wypowiada życzenie i staje się dorosłym.
Film odniósł sukces, jakiego nie spodziewali się twórcy. Kapitalny w roli "dorosłego chłopca" Hanks nie tylko zdobył Złotego Globa, ale także swoją pierwszą nominację do Oscara. W filmie była scena, w której bohater Hanksa ogląda program z... Panem Rogersem. 30 lat później Hanks zagrał go w filmie reżyserowanym przez Heller.
Potencjał dramatyczny młodego aktora jako pierwszy dostrzegł twórca "Zabójczej broni" Richard Donner, obsadzając go w filmie "Marzyciele, czyli potęga wyobraźni". Obraz stał się przepustką do roli w "Filadelfii", która miała przynieść Hanksowi pierwszego Oscara. Ale nim ją zagrał, przyszła całkiem inna propozycja - Nora Ephron kompletowała obsadę do kolejnej komedii romantycznej z wątkiem dramatycznym w tle "Bezsenność w Seattle". Rolę kobiecą objęła Meg Ryan, a do roli męskiej wybrała Hanksa. Pełna ciepła historia wdowca, który odnajduje prawdziwą miłość za sprawą programu radiowego i rezolutnego, kilkuletniego synka, zrobiła furorę. Krytyk z "Time'a" pisał, że "kreacja Hanksa zapewniła mu miejsce wśród czołowych gwiazd komedii swojego pokolenia".
Ale prosto z planu u Ephron wszedł na całkiem inny - pierwszej w Hollywood produkcji o AIDS w reżyserii Jonathana Demme'a, w której grał ofiarę nieznanej wtedy choroby.
Miłość jak grom z jasnego nieba
Rok 1993 okazał się przełomowy dla kariery Hanksa. Ale jeszcze wcześniej w jego małżeństwie zaczęły się schody. Los sprawił, że wtedy wystąpił w filmie "Ochotnicy" wspólnie z Ritą Wilson, którą zachwycał się od lat.
Poznali się na planie "Bosom Buddies" jeszcze w 1981 roku i wszyscy dostrzegli chemię między nimi. Ale wtedy nic się nie wydarzyło. Cztery lata później Hanks i Wilson ponownie spotkali się w pracy, a tego, co działo się między nimi, już nie dało się zignorować. - Pamiętam, że spojrzeliśmy na siebie i zapytałem Ritę, czy to dla niej jest tak prawdziwe, jak dla mnie. Skinęła głową - wspomina Tom. Wtedy podjął decyzję o rozstaniu z Samanthą. Relacje z dziećmi - Colinem i Liz nigdy się nie popsuły.
Hanks i Wilson wzięli ślub rok później, w 1988. Tom został członkiem greckiego Kościoła prawosławnego, przyjmując religię Rity (Greczynki z pochodzenia). W 1990 roku Rita urodziła syna, Chestera, co nie znaczy, że ich kariery przybladły. W 1995 urodził się Truman. Wspólnie zagrali we wspomnianej "Bezsenności w Seattle" i wyprodukowali "Moje wielkie greckie wesele", które było prezentem Toma dla żony. Film okazał się ogromnym sukcesem.
Ich małżeństwo trwa już 32 lata, a oni nadal patrzą na siebie z tą samą czułością, jak na początku związku. Hanks przyznaje: "Sukces naszego małżeństwa jest kwestią dojrzałości i naszej gotowości do bliskiego związku. Na pierwsze małżeństwo byłem zbyt młody i głupi". Tom, który nie zaznał poczucia stabilności jako dziecko, docenia to, ile znaczy silna, zjednoczona rodzina.
Uchodzą za parę idealną. W 2002 roku zajęli pierwsze miejsce w plebiscycie amerykańskiej telewizji E! na najgorętsze pary Hollywood. Po raz drugi zwyciężyli w 2010. Na 30-lecie związku, w 2018 roku, pojechali do wioski w Grecji, skąd pochodzą dziadkowie Rity. W małym kościółku odnowili przysięgę małżeńską.
Tom mówi często, że jego sukcesy w zawodzie zaczęły się wraz z pojawieniem się Rity w jego życiu.
Historyczne Oscary
Do pierwszego filmu o AIDS Hollywood przymierzało się długo. "Nad chorobą ciążyło odium przypadłości odmieńców, potrzebny był aktor powszechnie lubiany, który postaci zapewni coś bardzo istotnego: sympatię widzów" - opowiadał reżyser "Filadelfii" Jonathan Demme.
Hanks nie wahał się ani przez moment. Przyjął rolę z radością (odrzucili ją Daniel Day-Lewis i Michael Keaton). Zagrał chorego na AIDS prawnika - geja, który pozywa firmę o dyskryminację, gdy ta pozbywa się go pod byle pretekstem, odkrywszy chorobę. Zatrudnia wtedy kolegę po fachu (czarnoskórego homofoba, który przejdzie przemianę) i rozpoczyna zwieńczoną sukcesem walkę z pracodawcą.
W filmie twórcy "Milczenia owiec" jest dużo stereotypów, ale pełna niuansów, świetna rola Hanksa wciąż robi wrażenie. Aktor zrzucił do niej 20 kilogramów i przerzedził włosy, by wyglądać na chorego. Reszty dopełniła charakteryzacja. Demme zdradził, że Tom mieszkał przez kilka tygodni z chorymi na AIDS, by zorientować się, z czym muszą się na co dzień borykać. Jego złość w obliczu ignorancji otoczenia, gotowego lżyć zarażonych za sam fakt choroby, była więc autentyczna.
Hanks zdobył za wielką kreację Oscara dla najlepszego aktora. Odbierając go, zadedykował statuetkę swemu nauczycielowi dramatu Rawleyowi Farnsworthowi i koledze z klasy Johnowi Gilkersonowi. Obaj są gejami.
Run, Forrest
Oscar otwiera wszystkie drzwi. I szuflady producentów, którzy chętnie utożsamiają "tajne" projekty z nazwiskami zdobywców Oscarów. Ponoć najpierw wytwórnia Paramount zaproponował rolę Johnowi Travolcie, który odrzucił ją, nie czytając scenariusza. Hanks tymczasem zachwycił się nim. Po latach wspomina: "Poczułem, że jest to jeden z tych wspaniałych, pełnych nadziei filmów, do których widzowie mogą wracać, licząc na odmianę losu. Widziałem mnóstwo takich jako dziecko i odkąd jestem aktorem, marzę o tym, by w jednym z nich zagrać".
Historia życia Forresta Gumpa, chłopca o niskim ilorazie inteligencji, który zostaje bohaterem wojny w Wietnamie i milionerem, zdobyła sześć najważniejszych Oscarów - poczynając od głównego - dla najlepszego filmu roku, poprzez Oscara dla reżysera, scenarzysty i odtwórcy głównej roli - Toma Hanksa. Prostaczek o wielkim sercu i talencie do odnajdywania się w najważniejszych wydarzeniach w historii USA, który nigdy nie rezygnuje z walki o miłość swojej przyjaciółki Jenny, uczynił z Hanksa ikonę amerykańskiego kina. "Forrest Gump" edukował, wzruszał i zachwycał, pokazywał, że tak naprawdę nie jest ważne, jak mądrzy jesteśmy, tylko jak wielkie mamy serca i czy potrafimy podążać za marzeniem.
Wypowiadane przez niego sentencje, jak ta najsłynniejsza: "Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co ci się trafi", weszły na stałe do publicznego obiegu. Rola Gumpa wyznaczyła też kierunek dalszej kariery Hanksa - stał się specjalistą od charyzmatycznych postaci, których dokonania kojarzone są z wydarzeniami przełomowymi dla historii Ameryki. Tak będzie w przypadku jego ról w produkcjach Spielberga, w nieudanej misji statku Apollo, w opowieści Eastwooda o kapitanie Chesleyu "Sully" Sullenbergerze, aż po najnowszą, zwieńczoną kolejną nominacją do Oscara rolę uwielbianego przez Amerykanów Rogersa.
Najbardziej pożądany aktor
Jako właściciel dwóch złotych statuetek za główne role Hanks stał się najbardziej rozchwytywanym amerykańskim aktorem. Kolejne lata to były kreacje w najważniejszych hollywoodzkich produkcjach.
Kiedy Ron Howard zabierał się za kompletowanie obsady do "Apolla 13" - opowieści o kolejnej misji z planowanym lądowaniem na Księżycu, przerwanej po wybuchu, pierwszą decyzją było obsadzenie Hanksa w roli dowódcy statku, Jamesa A. Lovella. I choć "Apollo 13" nie jest filmem wielkim, a jednowymiarowa postać Hanksa nie dawała pola do popisu, to z nim kojarzymy najsłynniejszą kwestię obrazu: "Houston, mamy problem". Rola sprawiła mu też wielką frajdę, bo w młodości marzył o tym, by zostać astronautą.
W 1996 roku Tom debiutował jako reżyser, sięgając do swojego hobby - muzyki Beatlesów. "Szaleństwa młodości", klimatyczną opowieść o młodych ludziach z prowincji, którzy w latach 60., zainspirowani muzyką czwórki z Liverpoolu, zakładają zespół i odnoszą sukces, z jakim radzą sobie na różne sposoby, przyjęto bardzo ciepło. Piosenka z filmu otrzymała nawet nominację do Oscara.
W 1998 roku po raz pierwszy w swoim filmie obsadził go Spielberg - jako kapitana Millera w legendarnym "Szeregowcu Ryanie". Bohater grany przez Toma ląduje z oddziałem na plaży Omaha na wybrzeżu Normandii. Tam odbiera rozkaz: ma poprowadzić oddział za linię wroga w niebezpiecznej misji znalezienia i ocalenia szeregowca Jamesa Ryana, najmłodszego z czterech braci, jedynego, który przeżył. Pozostali trzej zginęli w walce. W miarę jak oddział przedziera się na terytorium wroga i giną kolejni żołnierze, jego ludzie zaczynają podawać w wątpliwość sens misji. Czy dla jednego człowieka warto tracić tak wielu?
"Szeregowiec Ryan" zasłużył na opinię jednego z najlepszych wojennych filmów w historii. Choć obok ważnego przesłania i świetnych scen batalistycznych jest tu sporo patosu, zapominamy o nim w chwili, gdy Hanks mówi do odnalezionego Ryana: "Obyś był wart śmierci tych ośmiu chłopców, których straciliśmy". Obraz Spielberga zgarnął pięć Oscarów, w tym za najlepszą reżyserię i za zdjęcia dla Janusza Kamińskiego, Toma Hanksa wyróżniono kolejną nominacją. Na kuriozum zakrawa fakt, że Oscara dla najlepszego filmu za sprawą lobbingu Harvey'ego Weinsteina odebrał "Zakochany Szekspir", o którym dziś nikt nie pamięta.
Rok później Hanks pojawił się w szturmującej światowy box office "Zielonej mili" opartej na powieści Stephena Kinga. Wcielił się w strażnika więziennego, opowiadającego historię mężczyzny skazanego na śmierć za zabójstwo dwóch dziewczynek, którego nie popełnił. Mimo że Akademia ograniczyła się tylko do oscarowych nominacji, dzieło Franka Darabonta i tak przeszło jednak do historii.
Portret rodzinny we wnętrzu
Tom Hanks podkreśla, że choć wraz z Oscarami zmienił się jego status i dochody, robili z żoną wszystko, by wychowywać dzieci "w możliwie najbardziej normalnym środowisku". W rozmowie z dziennikiem "New York Times" opowiada: "Mieszkaliśmy w stosunkowo skromnym domu, dopóki dzieci nie dorosły. Stosunkowo - jeśli znasz Hollywood. Nie chcieliśmy zepsuć dzieci: Pieniądze są świetne, ale jeśli polubisz je za bardzo, poziom mamony, którego zaczniesz potrzebować, wciąż będzie rósł. Tak, dziś jestem bogaty, czemu sam się dziwię. Ale to nie znaczy, że tak będzie zawsze".
Jego starsze dzieci pamiętają czasy, w których musiał "główkować, by starczyło na czynsz i na dentystę". Ale młodsi synowie, którzy na świat przyszli w latach 90. - już nie. Aktor mówi: "Kiedy najmłodszy Truman skończył 21 lat, powiedziałem mu: "Wiesz, co miałem, kiedy byłem w twoim wieku? Miałem twojego starszego brata!". Dziś mówi, że nikt nie powinien zakładać rodziny przed trzydziestką, gdy jest na to zbyt niedojrzały.
Zdroworozsądkowa natura Toma zawsze podpowiadała mu, by trzymać się z dala od wszelkich używek. Mówi, że gdy sprowadzili się do Hollywood, potrzebował czasu, by oswoić się z tym, że "po piątej po południu prawie wszyscy są tu podpici". Rzadko gości imprezowiczów. Do bliskich przyjaciół zalicza Stevena Spielberga z żoną Kate Capshaw, którzy też szczycą się trzydziestoletnim stażem małżeńskim.
Tom i Rita chronią swoją prywatność, a pozbawione skandali życie pary to dla brukowców utrapienie. Tabloid "National Enquirer" postanowił więc sfabrykować "gorącego newsa" o tym, że Hanks i Wilson są na krawędzi rozwodu. Przed 29. rocznicą ich związku. Poinformowano nawet, że powodem jest romans Toma z Meg Ryan. Para wydała wtedy oświadczenie, żądając przeprosin i sprostowania. "W przeszłości śmialiśmy się z bredni, jakie o nas pisano. Ale małżeństwo jest fundamentem naszej rodziny i nie mogliśmy pozwolić na kpiny z niego" – czytamy w nim. Skruszony tabloid spełnił ich żądanie.
Prawdziwe za to, niestety, były informacje o wyskokach starszego syna pary - Chestera Hanksa, obiecującego rapera, nazywanego przez media "czarną owcą idealnej rodziny". Chet rozsmakował się w alkoholu i narkotykach. Urządził też serię publicznych awantur - poczynając od zdemolowania "pod wpływem" pokoju w londyńskim hotelu, aż po spowodowanie wypadku samochodowego. Młody Hanks przyznał publicznie, że jest uzależniony od kokainy, po czym udał się na odwyk. Od trzech lat jest czysty. Wciąż muzykuje. Został też ojcem.
Powrót marnotrawnego syna na łono rodziny zbiegł się z najtrudniejszym dla małżonków momentem, gdy u Rity zdiagnozowano nowotwór piersi. Zniknęła na jakiś czas. Minęło kilka miesięcy, nim poinformowała w mediach społecznościowych: "Z moim mężem u boku, z miłością rodziny i przyjaciół, przeszłam obustronną mastektomię i rekonstrukcję piersi. Udało się! Jestem w pełni zdrowa!".
Parę miesięcy później Rita wydała płytę z własnymi piosenkami. Hanks towarzyszył jej w trasie koncertowej. Nie kryjąc wzruszenia, mówiła wtedy o najtrudniejszych dniach. "Nigdy nie wiesz, jak twój małżonek zareaguje na taką wiadomość. Słyszałam różne historie. A ja byłam zaskoczona i zachwycona troską, jaką dawał mi mój mąż. Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej" - podkreślała.
To było w 2016 roku. Gdy w styczniu tego roku Tom Hanks odbierał Złoty Glob za całokształt dokonań, w przeciwieństwie do reszty artystów dziękował wyłącznie rodzinie. Jego poruszająca mowa, skierowana do żony i dorosłych dzieci, mogła wzbudzić zazdrość nie tylko wśród singli.
Oto dobro narodowe
Wbrew obawom Hanksa po trzech dekadach kariery Hollywood wciąż nie ma go dość. W jego dorobku jest niewiele ról, które przeszły bez echa. Nawet uważany za najsłabszy w dorobku Zemeckisa film "Cast Away" o współczesnym Robinsonie, który trafia po katastrofie samolotu na bezludną wyspę i usiłuje przeżyć z dala od cywilizacji, był jego sukcesem. Choć filmowi twórcy "Forresta Gumpa" zabrakło oryginalności tamtego dzieła, to Hanks zachwycał. Jego kreacja uratowała obraz przed popadnięciem w banał. Doczekała się też nominacji do Oscara.
Tą produkcją aktor powitał XXI wiek. Hollywood przyzwyczaiło się do faktu, że Hanks nie zawodzi i o jego kolejnych rolach pisało mniej, niż na to zasługiwały. Był znakomity w gangsterskiej "Drodze do zatracenia" Sama Mendesa, która za sprawą duetu Hanks-Newman nabrała znamion dramatu psychologicznego. Zagrał faceta będącego na usługach mafii, którego syn jest świadkiem morderstwa. By go ocalić, ojciec porzuca mocodawców i rusza w drogę. Ocalić musi go też przed powtórzeniem własnego losu. To bodaj jedyny przypadek, gdy Hanks nie grał postaci pozytywnej. W mrocznym filmie Mendesa ojcowskie uczucia nie tylko ratują życie chłopcu, ale stanowią katharsis dla duszy ojca, którą naznaczyła zbrodnia. Oglądamy Toma jakiego nie znaliśmy, ale równie przekonującego.
Tak jak DiCaprio i De Niro to ulubieni aktorzy Martina Scorsese, tak Hanks od lat jest ulubieńcem Stevena Spielberga. Z licznych ról w jego produkcjach warto wymienić te w "Moście szpiegów" i "Czwartej władzy". Choć obie wpisują się w wizerunek spielbergowskiego Hanksa jako "dobra narodowego", aktor stworzył fascynujące postacie.
"Most szpiegów" to prawdziwa historia amerykańskiego prawnika Jamesa B. Donovana, który w dobie zimnej wojny broni sowieckiego szpiega i ratuje go przed karą śmierci. Fascynująca relacja między Donovanem a szpiegiem to najciekawszy wątek filmu. Gdy pojawia się możliwość wymiany więźnia na pilota USA, Donovan podejmie się pertraktacji, mnóstwo ryzykując. Hanks nie buduje postaci heroicznej, wyposaża ją w wątpliwości, obawy i strach. Dlatego jest taki przekonujący.
"Czwarta władza", w której Tom Hanks i Meryl Streep wreszcie spotykają się na planie, to oparta na faktach historia wydawców "Washington Post" - Katherine Graham i Bena Bradlee. Para decyduje się na starcie z najwyższymi władzami, walcząc o prawo do ujawnieni tajemnic przez dekady skrywanych przez kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Mowa o tajnym raporcie o wojnie w Wietnamie, z którego wynikało, że Ameryka nigdy nie miała szans jej wygrać.
Bradlee, grany przez Hanksa, to jedna najbardziej szanowanych osób w historii amerykańskiego dziennikarstwa - naczelny "Washington Post", dzięki któremu dziennik ujawnił też aferę Watergate, która doprowadziła do ustąpienia prezydenta Richarda Nixona. "Czwarta władza" to ważna lekcja na temat roli mediów, których powołaniem jest służyć rządzonym, a nie rządzącym. Dzięki wyważonym, oszczędnym kreacjom Streep i Hanksa tę opowieść z tezą ogląda się znakomicie.
Czy Hanks to Pan Roger?
Przez ostatnie dwa lata aktor nie grał wiele, skupiając się z żoną na ich firmie producenckiej, która wyprodukowała kontynuacje "Mamma Mia" i "Mojego greckiego wesela" oraz serię dokumentów poświęconych ekologii. Mocno wspierał muzyczną karierę żony, która niedawno wydała czwarty album.
Niebawem skończy 64 lata. Mówi, że lubi się starzeć i woli siebie teraz niż w młodości. To, że jednak nie jest wieczny, uświadomił mu lekarz, informując, że choruje na cukrzycę typu 2. Stanem jego zdrowia interesuje się cała Ameryka, wykorzystał więc to, wzywając do zapobiegania chorobie poprzez zmianę stylu życia. Sam jest najlepszym przykładem, że to działa - wygląda dziś i czuje się znakomicie, w czym na pewno pomaga mu szalona aktywność. Niedawno zadebiutował też jako pisarz, publikując życzliwie przyjęty zbiór opowiadań "Kolekcja nietypowych zdarzeń", które spaja motyw maszyny do pisania. (Jest ich kolekcjonerem, zbiera maszyny do pisania od 19. roku życia).
W ciągu ostatniej dekady odrzucił sporo scenariuszy. Po dwuletniej przerwie wszedł na plan filmu "Cóż za piękny dzień", a jego bohatera Freda Rogersa, jak większość Amerykanów, pamięta z dzieciństwa. Złośliwi żartują, że Hanks nie musiał grać, tak bardzo przypomina tę postać. Owszem, empatia, jaką emanuje i uznanie, jakim się cieszy, zbliżają go do Rogersa. Ale, jak celnie wypunktowali krytycy za oceanem, "urok każdej z tych dwóch amerykańskich ikon, polega na czymś innym". Rogers (osobowość telewizyjna, ale i pastor prezbiteriański) miał w sobie anielski spokój, podczas gdy żywiołowy Hanks wciąż ma wiele z żądnego przygód chłopca. Reżyserka dając mu nagrania z audycjami legendy, poprosiła, by "przeprogramował się" z entuzjasty życia na jego cierpliwego analityka. To się znakomitemu aktorowi udało. I choć my nie jesteśmy w stanie w pełni docenić wielkości jego kreacji - trzeba być Amerykaninem, by wiedzieć, jakim kultem otaczany był Rogers - nie sposób nie zachwycić się transformacją Hanksa.
Jest za to wśród licznych hobby aktora jedno, które tylko Polacy zrozumieją. Chodzi oczywiście o jego fascynację poczciwym maluchem - Fiatem 126p, która sprawiła, że fanka Hanksa z Bielska-Białej zorganizowała zbiórkę pieniędzy na auto dla aktora połączoną ze zbiórką środków dla szpitala dziecięcego. Jak wiadomo, Hanks auto otrzymał, a reportaż z przekazywania go aktorowi i jego radość to niezwykły materiał. Dzięki niemu wiemy też, że ulubione polskie słowo Hanksa to "fantastycznie". Tak bowiem komentował próbna jazdę maluchem. (Gdy później usłyszał, że szpital w Bielsku potrzebuje pomocy, wystawił go na licytację). Cały Hanks.
Ostatnio jednak przyznaje, że wieczne pytania dziennikarzy: "Czemu znowu grasz szlachetnego faceta?", zaczynają mu działać na nerwy. Triumfalnie obwieścił więc niedawno, że zagra wrednego menadżera Elvisa Presleya - Toma "Pułkownika" Parkera w biografii legendy rock and rolla, po czym wyjechał na zdjęcia do Australii.
Pozostaje więc cierpliwie czekać na nowe wcielenie "dobra narodowego Ameryki".