Donald Trump nie jest agentem Rosji. Jest co najwyżej – używając języka Lenina – pożytecznym idiotą. Idiotami nie są za to na pewno jego doradcy, którzy na Wschodzie nieźle zarobili i którzy gorąco popierają zbliżenie na linii Waszyngton - Moskwa.
Noblista Paul Krugman nazwał go „syberyjskim kandydatem”, laureatka Pulitzera Anne Applebaum poszła jeszcze dalej (na wschód), mówiąc o „mandżurskim kandydacie”. Donald Trump od początku kampanii bywał krytykowany za prorosyjskie wypowiedzi, ale ostatnie tygodnie to już generalny szturm politycznych rywali i liberalnych mediów na kandydata republikanów. A Trump swoimi wypowiedziami tylko daje przeciwnikom amunicję.
Putin imponuje Trumpowi
„Jest silnym liderem, potężnym przywódcą” - tak Donald Trump już parę razy mówił o Putinie. To prawda, nie ma się co dziwić takiej ocenie. Ale już inne komentarze miliardera, delikatnie mówiąc, budzą zdziwienie. Jesienią ub.r. poparł rosyjskie naloty w Syrii, mówiąc, że „jeśli Putin chce wykopać do piekła Państwo Islamskie”, to on (Trump) jest „za tym w stu procentach” i nie może zrozumieć, że ktoś może być przeciw.
Zawsze czułem, że Rosja i Stany Zjednoczone powinny być zdolne do dobrej współpracy w walce z terroryzmem i w przywracaniu światowego pokoju, nie wspominając o handlu i wszystkich innych korzyściach płynących ze wzajemnego szacunku.
Donald Trump, grudzień 2015
W grudniu nie chciał potępić Putina jako – tu cytat z pytania dziennikarza - „osoby, która zabija dziennikarzy i politycznych przeciwników oraz napada na inne kraje”. Trump odpowiedział, że nikt nie udowodnił, że Putin stoi za zabójstwami. W styczniu brytyjski sędzia sir Robert Owen opublikował niezależny raport na temat zabójstwa Aleksandra Litwinienki, w którym stwierdził, że jest „prawdopodobne”, iż Putin autoryzował zamach na byłego oficera FSB. Trump zareagował stwierdzeniem, że nie widział „żadnych dowodów” winy prezydenta Rosji.
Jeśli tamte wypowiedzi budziły niepokój, to co powiedzieć o tych w ostatnich tygodniach? Alarm wzbudziły doniesienia „New York Timesa” z 21 lipca. Dziennik napisał, powołując się na wywiad z Trumpem, że ten nie zagwarantuje obrony sojusznikom USA w NATO, jeśli nie wypełniły one swoich zobowiązań wobec Ameryki. Trump zasugerował nawet, że w pewnych przypadkach może zignorować artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego o przyjściu z pomocą każdemu krajowi NATO będącemu obiektem agresji. Trump powiedział, że jeśli Rosja zaatakuje kraje bałtyckie, on zadecyduje, czy przyjść im na pomoc dopiero po rozpatrzeniu, czy kraje te „wypełniają zobowiązania wobec nas”.
Oskarżany, że jest „kandydatem Kremla”, Trump oświadczył, że „nie ma nic wspólnego z Rosją”. Zapewnił też, że nigdy nie spotkał się z Putinem – na co media szybko wyciągnęły archiwalne nagrania, na których Trump chwali się spotkaniami z rosyjskim prezydentem.
Kilka dni później Trump znów zdetonował bombę, mówiąc, że jeśli zostanie prezydentem USA, rozważy, czy Rosja miała prawo w 2014 roku zająć Krym stanowiący część Ukrainy. „Będziemy się temu przyglądać. Tak, przyjrzymy się temu” - obiecał kandydat. W wywiadzie dla telewizji ABC powiedział, że „naród Krymu, jak słyszałem, wolał być z Rosją, niż tam, gdzie był wcześniej. I to trzeba mieć na uwadze”.
„Najbardziej użyteczny idiota”
Na głosy Ukraińców Trump liczyć już chyba nie powinien. Podobnie jak innych wschodnioeuropejskich nacji, które w skali całego kraju zapewne i niewiele znaczą w wyborach, ale w kilku tzw. swing states (stany z wyrównanym poparciem dla republikanów i demokratów, z racji na liczbę elektorów decydujące o wyniku wyborów w skali całego kraju), mogą przesądzić o porażce Trumpa.
Co się tyczy Ukrainy, to panuje tam bałagan. I dzieje się tak za rządów administracji Obamy i jego silnych związków z NATO. I ze wszystkimi tymi silnymi związkami z NATO na Ukrainie jest bałagan.
Donald Trump, lipiec 2016
Jeszcze więcej kłopotów kandydat republikanów ściągnął sobie na głowę, reagując w charakterystyczny dla siebie sposób na zarzut, że włamanie na serwery kierownictwa Partii Demokratycznej oraz publikacja e-maili kompromitujących Clinton i pogłębiających podziały wśród demokratów to dzieło Rosjan, chcących w ten sposób pomóc miliarderowi.
Trump odrzucił sugestie o swych powiązaniach z Moskwą, ale jednocześnie powtórzył, że jest za jak najlepszymi relacjami z Rosją. To wciąż jednak za mało, by naprawdę uwierzyć w to, że Trump jest, jak chce dziś wielu nie tylko w USA, agentem Kremla. Wypada raczej zgodzić się z opinią Andrieja Piontkowskiego, krytyka reżimu Putina, niezależnego analityka rosyjskiego, że Trump jest „najbardziej użytecznym idiotą” Putina nie dlatego, że jest jakimś agentem rosyjskim, ale dlatego, że wierzy w to, co mówi o Rosji.
Gdyby określić politykę zagraniczną prezydenta Trumpa po jego dotychczasowych zapowiedziach, to byłby to jeśli nie sojusz z Putinem skierowany przeciwko Chinom i tzw. Państwu Islamskiemu, to na pewno przyjazne współistnienie z określonymi strefami wpływów. A przy tym osłabienie NATO i ustępstwa wobec Kremla w Europie. Deklaracje w sprawie Krymu wpisują się w retorykę Trumpa, że Ukraina to problem, który powinny rozwiązać Unia Europejska i Rosja. Poważny znak zapytania pojawia się też przy krajach bałtyckich i Europie Środkowej – granica wpływów Moskwy zapewne przesunęłaby się na zachód.
Oczywiście nie wszystko, co Trump mówi w kampanii, musi realizować potem w Białym Domu, choć już teraz część z tych deklaracji szkodzi sojusznikom USA i wzmacnia Rosję (np. słowa o Krymie czy warunkowaniu pomocy dla Bałtów). Zwolennicy kandydata republikanów mogą go bronić, wskazując, że mówił przecież też takie rzeczy, jak o zestrzeliwaniu prowokujących Amerykanów samolotów rosyjskich.
Trudniej wytłumaczyć fakt, że Trump otoczył się w kampanii postaciami mającymi związki z Rosją, zarabiającymi dzięki pracy dla Rosjan i ich sojuszników, zwolennikami współpracy z Kremlem. I są to osoby na kluczowych miejscach, kształtujące polityczny program kandydata: szef kampanii i trzech doradców ds. polityki zagranicznej.
Zbawca Janukowycza
Paul Manafort jest od początku kariery, czyli lat 70. XX wieku, związany z republikanami. Brał udział w kampaniach wyborczych Forda, Reagana, Busha i Dole’a. Teraz jest szefem kampanii Trumpa.
Manafort to najemnik. Jego stara konsultingowa firma specjalizowała się w reprezentowaniu dyktatorów z całego świata, m.in. Mobutu Sese Seko (Zair) i Ferdinanda Marcosa (Filipiny). Na Ukrainę trafił zaraz po zwycięstwie „pomarańczowej rewolucji”, na początku 2005 r. Zatrudnił go Rinat Achmetow, najbogatszy Ukrainiec związany z Partią Regionów. Manafort zaczynał od poprawy wizerunku firm lidera klanu donieckiego.
Donieccy, którzy nadawali ton prorosyjskiemu obozowi nad Dnieprem, nie otrząsnęli się jeszcze z szoku, jakim była porażka ich reprezentanta Wiktora Janukowycza w walce o prezydenturę z Wiktorem Juszczenką. Wydawało się, że reanimacja politycznego trupa, jakim był skompromitowany fałszerstwami wyborczymi Janukowycz, jest przypadkiem beznadziejnym. Wtedy Achmetow poznał go z Manafortem. Janukowycz zrezygnował z rosyjskich doradców i postawił na Amerykanów, co było jedną z najlepszych decyzji w jego politycznej karierze. Manafort został doradcą Janukowycza i zaczęła się seria sukcesów. Zadbał o nowy wizerunek byłego premiera, nauczył, jak postępować w tłumie. Partia Regionów wygrała dwa razy z rzędu wybory, a Janukowycz wrócił na fotel premiera.
Praca w Kijowie zaowocowała nawiązaniem bardzo użytecznych znajomości z lokalnymi oligarchami. Takimi jak np. Dmytro Firtasz, lider tzw. klanu gazowego; biznesmen, który zbił fortunę na podejrzanym pośrednictwie w sprowadzaniu gazu z Rosji – był wspólnikiem Gazpromu. W 2008 r. Manafort, deweloper Arthur G.Cohen oraz Firtasz negocjowali zakup Drake Hotel przy Park Avenue na Manhattanie. Jak wynika z pozwu przeciwko Manafortowi, złożonego w 2011 roku w amerykańskim sądzie przez Julię Tymoszenko, Manafort i Firtasz chcieli otworzyć centrum handlowe i spa pod nazwą Bulgari Tower. Ostatecznie jednak projekt nie został zrealizowany. Tymoszenko twierdziła, że w ten sposób Firtasz prał pieniądze. W 2014 roku sędzia federalny odrzucił wniosek byłej premier Ukrainy, uznając, że sprawa jest poza jurysdykcją sądów USA.
Na początku 2010 r. na Ukrainie odbyły się wybory prezydenckie. Manafort kolejny raz przysłużył się Janukowyczowi, który pokonał Tymoszenko. Cztery lata później Janukowycza zmiótł Euromajdan.
Były pracodawca Manaforta ukrył się w Rosji, ale amerykański doradca raz jeszcze okazał się nie do zastąpienia. Kiedy Petro Poroszenko ogłosił przedterminowe wybory, Manafort zaangażował się w budowę nowego bloku złożonego z niedobitków po Partii Regionów. We wrześniu 2014 r. Amerykanin przyleciał na Ukrainę. Jego głównym partnerem był Serhij Lowoczkin, były szef administracji Janukowycza, członek tzw. klanu gazowego (z liderem klanu Firtaszem Manafort robił wcześniej interesy). Rebranding się udał, sieroty po Janukowyczu, jako Blok Opozycji, z całkiem dobrym wynikiem weszły do parlamentu. Dostały 43 mandatów w 450-osobowej Radzie Najwyższej.
Udziałowiec Gazpromu
Trump wybrał go na swego doradcę ds. polityki zagranicznej już po tym, jak zaczęto go oskarżać o słabość do Putina. Osoba Cartera Page’a tylko te zarzuty umacnia.
Ten doradca inwestycyjny w 2000 roku dostał posadę w Merrill Lynch. Wtedy poznał jednego z najbogatszych Ukraińców, zięcia prezydenta Leonida Kuczmy, Wiktora Pinczuka. Oligarcha pomógł mu otworzyć biuro firmy w Moskwie w 2004 roku. Tutaj głównym klientem Page’a szybko stał się Gazprom. Amerykanin doradzał koncernowi w latach 2004-2007 przy największych transakcjach oraz we współpracy z zachodnimi inwestorami (regularnie asystował delegacjom Gazpromu podczas spotkań udziałowców w Nowym Jorku i Londynie).
Z czasem Page usamodzielnił się, otworzył własny biznes – zamierzał specjalizować się w doradztwie inwestycyjnym na rynkach wschodnich. W 2007 roku wrócił do Nowego Jorku, aby prowadzić nową spółkę Global Energy Capital. Współpracował z nim m.in. Siergiej Jacenko, wcześniej wiceszef departamentu finansów Gazpromu.
Page doradzał inwestorom nie tylko w Rosji, ale m.in. w Turkmenistanie. Sankcje nałożone na Rosję w 2014 roku zadały ciężki cios biznesowi Amerykanina. Ten zresztą w czasie rewolucji na Ukrainie i inwazji rosyjskiej na Krym i w Donbasie wielokrotnie wypowiadał się zgodnie z tezami propagandy kremlowskiej.
Trump Adviser Carter Page Says Neocon Victoria Nuland Responsible for War in the Ukraine https://t.co/jxatQd2AtOpic.twitter.com/bCOKa0aPLd
— Collective Aura (@PopPoliticsAVT) 24 marca 2016
Kwestionował nawet status Ukrainy jako niepodległego państwa, porównując ją do Quebecu, a Rosję do Kanady. Kiedy w Warszawie odbywał się szczyt NATO, Page gościł w Moskwie. W wygłoszonym przemówieniu skrytykował m.in. politykę USA w Azji Centralnej, za wzór podając politykę rosyjską.
W marcu tego roku Carter Page przyznał się Bloombergowi, że nadal posiada akcje Gazpromu.
Doradca Alfa Banku
27 kwietnia Donald Trump oficjalnie przedstawił swój pomysł na politykę zagraniczną. Impreza odbyła się w waszyngtońskim Mayflower Hotel, a w roli gospodarza wystąpił think tank Center for the National Interest. Szefem think tanku jest znany od wielu lat z prorosyjskich poglądów Dimitri Simes, były doradca Richarda Nixona (Putin mówił o nim „mój amerykański przyjaciel”).
Center for the National Interest przez wiele lat był partnerem finansowanego przez rząd rosyjski Instytutu Demokracji i Współpracy w Nowym Jorku. W maju 2014 r. oba think tanki zorganizowały konferencję prasową, na której broniły stanowiska Rosji wobec Ukrainy. W radzie dyrektorów ośrodka zasiadają m.in. częsty gość Putina Henry Kissinger oraz inny były dyplomata Zalmay Khalilzad (najwyższy rangą muzułmanin w ekipie Trumpa). Wraz z nim we władzach ośrodka zasiada Richard Burt.
Ten były ambasador USA w RFN i urzędnik Departamentu Stanu za czasów Reagana stał na czele amerykańskiej delegacji w rokowaniach nad Traktatem o Redukcji Zbrojeń Strategicznych (START). Ostatnio społecznie doradzał walczącemu o nominację republikanów Randowi Paulowi, znanemu z izolacjonistycznych poglądów na politykę zagraniczną. Teraz wciągnięty został do kampanii Trumpa przez Manaforta. Burt miał pomagać w pisaniu przemówień dotyczących polityki zagranicznej, wzywających do zbliżenia z Rosją. Burt zasiada w radzie doradczej rosyjskiego Alfa Banku, należącego do oligarchów lojalnych wobec Kremla.
Ekspert Russia Today
W ekipie Trumpa są też byli wojskowi. Generał w stanie spoczynku Michael Flynn jest z tej najwyższej półki. W latach 2012-2014, czyli za rządów Obamy, kierował wywiadem wojskowym USA (Defense Intelligence Agency, DIA). Zrezygnował ze stanowiska rok przed końcem kadencji.
Niedawno wydał wspólnie z Michaelem Ledeenem książkę pt. „Pole bitwy. Jako możemy wygrać globalną wojnę z radykalnym islamem i jego sojusznikami”. Sojusznik w tej wojnie zasiada na Kremlu – uważa i powtarza były szef wojskowego wywiadu. A źródła obecnych kłopotów z dżihadystami tkwią w polityce poprzednich administracji amerykańskich – Flynn utrzymuje m.in., że wojna w Iraku była błędem, który pomógł powstać tzw. Państwu Islamskiemu.
Generał jest zwolennikiem ocieplania stosunków z Rosją i „bardzo szanowanym” prezydentem Putinem, nic więc dziwnego, że występował na antenie telewizji Russia Today (obecnie RT) jako ekspert ds. międzynarodowych. W grudniowym wywiadzie dla RT mówił, że USA i Rosja powinny wspólnie pracować nad zakończeniem wojny domowej w Syrii i pokonaniem IS. Najgłośniej było jednak o Flynnie w grudniu ub.r., gdy wziął udział w bankiecie z okazji 10. rocznicy powstania RT. Siedział przy jednym stole z Putinem - jak z lubością podkreślają antytrumpowskie media - „dwa krzesła od prezydenta Rosji”.
Rosyjski trop także u Clinton
Jeśli już jednak mowa o prorosyjskich doradcach i członkach sztabów, to okazuje się, że tłumaczyć ma się z czego także kandydatka demokratów. Raport konserwatywnej organizacji non-profit Government Accountability Institute (GAI) sugeruje, że Bill i Hillary Clinton oraz ich najbliżsi współpracownicy nie tylko osobiście wzbogacili się na współpracy handlowej między USA a Rosją w czasach tzw. resetu (Hillary Clinton była wtedy szefową dyplomacji), ale co więcej, mogło to mieć negatywne skutki dla bezpieczeństwa narodowego.
Media Ignores @HillaryClinton's Podesta Bagging $35 Million from Putin https://t.co/y4yFKI9OUI#DNCLeaks#Russia
— Joe Kennedy (@Freedom4USNow) 3 sierpnia 2016
Sprawę nagłośniły prawicowe media, a wywiad z szefem GAI zamieścił „The Wall Street Journal”. Według niego szef kampanii prezydenckiej Clinton, John Podesta, zasiadał w zarządzie niewielkiej firmy energetycznej Joule Unlimited, która inwestuje w „rosyjskiej Dolinie Krzemowej” (Skołkowo) i otrzymała 35 mln dolarów od fundacji kontrolowanej przez Kreml. Podesta nie ujawnił w pełni swego udziału w zyskach firmy, kiedy jako doradca prezydenta Obamy rozliczał się z dochodów. W 2014 roku FBI ostrzegło, że w Skołkowie rozwijane są technologie podwójnego zastosowania, czyli przydatne także wojsku.
Raport GAI twierdzi, że połowa zaangażowanych w projekt Skołkowo firm z USA, Europy i Rosji wpłaciła pieniądze na charytatywną fundację Clintonów lub płaciła horrendalnie wysokie honoraria za przemówienia Billa. Jednym ze szczególnie hojnych darczyńców (od miliona do pięciu milionów dolarów) miał być John Chambers, szef Cisco i członek Fundacji Skołkowo.
Sztab wyborczy Clinton stanowczo zaprzecza jakimkolwiek związkom między kampanią a fundacją i wykładami byłego prezydenta.
W co gra Kreml
Kandydatki demokratów w Rosji jednak nie lubią, i to mimo jej roli w uruchomieniu polityki tzw. resetu. Putin jest przekonany, że Clinton spiskowała przeciwko niemu zimą 2011/2012, gdy przez Rosję przetoczyły się największe od wielu lat antyrządowe demonstracje. W Moskwie nie kryją specjalnie, że stawiają na Trumpa – nawet jeśli oficjalnie nikt ważny na Kremlu tego nie powie.
Jest on bardzo ekstrawaganckim człowiekiem, bardzo utalentowanym, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jest absolutnym liderem prezydenckiego wyścigu, tak to dziś widzę. Mówi, że chce przejść na inny poziom relacji, na głębszy poziom relacji z Rosją. Jak mamy tego nie przyjmować z zadowoleniem? Oczywiście, że nam się to podoba.
Władimir Putin, grudzień 2015
Dobrze ujął to znany ekspert ds. Rosji Konstantin von Eggert: „Kreml nie może uwierzyć swemu szczęściu. Prezydent Obama i John Kerry byli dla Rosji dream teamem, ale teraz Moskwa ma jeszcze lepszą opcję”. Putin oczywiście nie powie wprost, kogo popiera w USA, ale to o Trumpie wypowiada się zawsze bardzo ciepło.
Putin ma nadzieję, że prezydentura Trumpa będzie nacechowana izolacjonizmem i skupieniem się na sprawach krajowych. To zaś da Rosji wolną rękę w realizacji agresywnej polityki. Stare marzenie Moskwy wydaje się być bliższe spełnienia: wbić klin między USA a europejskich sojuszników, rozbić wspólnotę euroatlantycką. W tym tonie wszakże wypowiada się Trump.
Były dyrektor CIA Michael V. Hayden przekonuje jednak, że prawdziwym celem Rosjan nie jest doprowadzenie do wyboru Trumpa, ale osłabienie USA. Nie nazwisko jest ważne, ale skutki dla państwa amerykańskiego. Dla Putina Trump jest małym człowieczkiem, który może zdobyć wielką władzę i rządzić w sposób korzystny dla Rosji.
— Maria Snegovaya (@MSnegovaya) 31 lipca 2016
Pytanie, czy gospodarz Kremla nie jest zbyt dużym optymistą. Jedną z niewątpliwych przewag Putina jest łatwość, z jaką łamie wszelkie międzynarodowe reguły. Dzięki temu większość jego decyzji zaskakuje Zachód, który wciąż popełnia ten podstawowy błąd, że próbuje przewidzieć politykę Kremla, stosując te same miary, co wobec siebie. Nie brakuje głosów, że to zbliża Putina i Trumpa, bo kandydat republikanów także uwielbia łamać różne zasady i nie przejmuje się ogólnie przyjętymi przez polityczny mainstream regułami. Tyle że ten kij ma dwa końce.
Ekspert ds. rosyjskich prof. Mark Galeotti cytuje w „Foreign Policy” anonimowego polityka z Moskwy, który wyraża obawę, że polityczna brutalność i bezpośredniość Trumpa - obecnie wydająca się bardzo korzystną dla Kremla - w przyszłości, gdyby wygrał, uczyni z niego nieprzewidywalnego i potencjalnie problematycznego rozmówcę dla Moskwy. A Trump różni się tym od Putina, że dysponuje zdecydowanie większymi zasobami wojskowymi, gospodarczymi i politycznymi.
Wiele będzie jednak zależało od tego, czy obecni prorosyjscy doradcy zachowają wpływ na Trumpa, już nie kandydata na prezydenta, lecz prezydenta.