Śliczne są i wesołe. Samodzielne, bo babcia Mariola zawsze o to dbała. Maja pcha wózek, na którym siedzi Zuzia. Dziewczynka nie chodzi, ale i tak startuje w maratonach. Kocha to. W dniu 25. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w co sama nie może uwierzyć, obok niej ma biec Jurek Owsiak.
Śliczne są i wesołe. Samodzielne, bo babcia Mariola zawsze o to dbała. Maja pcha wózek, na którym siedzi Zuzia. Dziewczynka nie chodzi, a i tak startuje w maratonach. Kocha to. W dniu 25. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w co sama nie może uwierzyć, obok niej ma biec Jurek Owsiak.
Zacznijmy od marzeń.
Maja ma dwa. Jedno wielkie, drugie duże. – Żeby Zuzia zaczęła chodzić, to przede wszystkim. I żebym mieszkała kiedyś w domku z ogródkiem. Adoptuję wtedy owczarka niemieckiego i wyszkolę go na psa opiekuna. Dla siostry – mówi.
Takie są panienki Raczkowskie z Gliwic.
Jak diabełek ze sprężynami wiadomo gdzie
Urodziły się 2 sierpnia 2002 r. Skrajne wcześniaki, na przełomie piątego i szóstego miesiąca ciąży. Nie ważyły nawet po 800 g. Pisklęta. Sroczki, jak je nazywają w rodzinie. Albo: Zuzik i Majcia. – Nie będzie chodziła, mówiła będzie mało, jeśli w ogóle – stwierdził lekarz, badając malutką Zuzię. Stwierdzono u niej porażenie mózgowe czterokończynowe.
U Mai bardzo szybko zdiagnozowano ADHD w znacznym stopniu. Zachowywała się jak diabełek ze sprężynami wiadomo gdzie. Babcia zapisywała ją na najprzeróżniejsze zajęcia, sportowe i taneczne, by dziewczynka się wyszalała. I jest dużo lepiej. Pojawiła się za to silna skolioza, bo prawą panewkę biodrową Maja ma o 2,4 cm wyżej od lewej. To dużo, potrzebna była operacja. Zuzia przez te wszystkie lata przeszła już 14 zabiegów w pełnej narkozie. Swoje wycierpiały.
– Kiedy się urodziły, poprzez Jana Pawła II ciągle modliłam się o ich zdrowie. Mnie zawsze fascynowały oczy naszego papieża, bardzo podobne do oczu mojego tatusia. Długo walczyły o życie, korzystały ze sprzętu zakupionego przez WOŚP, na inkubatorze przylepione było serducho – opowiada babcia dziewczynek, pani Mariola Raczkowska.
Zuzię przewieziono do kliniki w Katowicach. W gorszym stanie była Maja, lekarze powiedzieli, że ona nie przeżyłaby drogi. Do Zuzi można było wchodzić, mówić do niej, dotykać w inkubatorze. Maja leżała za szybą. Dzisiaj to ona chodzi i biega, a Zuzia jest na wózku.
– Kojarzy pan taką aferę z Katowic, z oddziału patologii noworodka? Pielęgniarki wyjmowały dzieciaczki z inkubatorów i robiły sobie z nimi zdjęcia. Pamiętam te kobiety, Zuzia w tym czasie tam leżała. Dawniej nie miałam na takie myślenie czasu, a teraz zadaję sobie pytanie, czy one na chwilę nie wyciągnęły też mojej wnuczki – mówi babcia Mariola.
By zająć się dziewczynkami, musiała rzucić pracę. Była księgową, miała 41 lat.
Dziadek chciał zobaczyć, jak Zuzia chodzi
Najszczęśliwszy dzień w 14-letnim życiu Zuzki? Ma takie dwa. A w zasadzie trzy. Jak zaczęła biegać. Jak poznała biegacza Pawła Czapiewskiego. I jak 10. urodziny spędziła z pradziadkami. W Zabrzu, u nich w domu. Siedzieli przy stole i rozmawiali. – Niestety, oni już odeszli – mówi dziewczynka.
Śmierć pradziadków była dla niej dramatem. Końcem świata. – Przez dwa tygodnie nie chciała jeść ani pić. Nie chciała ćwiczyć. Leżała i płakała – wspomina pani Mariola. Ona sama wtedy nie płakała, musiała być silna, przede wszystkim dla dziewczynek. Płacze teraz. – Rodzice byli moimi przyjaciółmi, to w nich miałam największe wsparcie. Kiedy bywało źle, tata brał mnie za rękę i mówił: "Mariolciu, kto da radę, jeśli nie ty?". Odszedł 13 maja 2015 r. Mama, proszę pana, też 13 maja, dokładnie rok później. To data zamachu na Jana Pawła II i pierwszego objawienia Matki Bożej Fatimskiej. Tata przyszedł po mamę, wierzę w to. Umierała na moich rękach. Nagle spojrzała gdzieś za mnie, jakby kogoś zobaczyła. Uśmiechnęła się. Przeżyli wspólnie 63 lata.
Śmierć pradziadków była dla Zuzi dramatem. Przez dwa tygodnie nie chciała jeść ani pić. Nie chciała ćwiczyć. Leżała i płakała
Mariola Raczkowska
Kiedy odeszli, w domu wszystko się posypało. Pomógł znajomy ksiądz. – Dzięki niemu zaczęłyśmy rozmawiać – "o, to by się babci spodobało, a to by smakowało dziadziusiowi". I jest nam lżej. Najważniejsze, że Zuzka jakoś wydobrzała. Zawsze mówiła, że musi ćwiczyć, bo dziadek chce zobaczyć, jak ona chodzi – opowiada pani Mariola.
Zimno, ponuro, deszcz ze śniegiem, a ona zachwycona
Dlaczego ta dziewczyna startuje w maratonach? Dlaczego – było nie było – tak się męczy? – Kiedy zaczęłam biegać, stałam się szczęśliwsza – mówi od razu, uśmiechnięta. – Siedzę w wózku, zamykam oczy, wiatr rozwiewa mi włosy, a ja sobie wyobrażam, że sama biegnę, na własnych nogach.
Najprzyjemniejszym momentem jest finisz, bo wtedy Zuzia wstaje i próbuje przekroczyć linię mety, tylko przytrzymywana. Na jej ulubionym zdjęciu, z maratonu w Poznaniu, pomaga jej Witold Bańka. TEN Witold Bańka – minister sportu i turystyki, były lekkoatleta. Dla dziewczynek to wujek Witek, poznali się, zanim to całe ministrowanie się zaczęło.
Z tym bieganiem to zawiła historia. Jak zwykle jest w tym trochę przypadku, a pewnie całkiem sporo. W Gliwicach mieszka mężczyzna chory na zespół Tourette'a, co w jego przypadku objawia się tikami i wykrzykiwaniem okropnych przekleństw. Dusza człowiek. Któregoś dnia, tak ze dwa lata temu, powiedział, że chciałby pobiec w półmaratonie gliwickim i może Zuzia z nim wystartuje, on będzie pchał jej wózek. Dziewczynka nie wiedziała, z czym to się je, bo niby skąd miała wiedzieć. Zgodziła się, a co tam. – On ten półmaraton biegł prawie cztery godziny, myślałam, że Zuzka zniesie jajo. A ona była zachwycona – wspomina babcia.
To w czasie tej imprezy pani Mariola zobaczyła grupę zawodników z napisami na strojach, że biegną dla kogoś, nie pamięta już, dla kogo. Nieśmiało zapytała, o co chodzi. – Chodzi o umowę – usłyszała. Jeśli zbierze się liczna grupa i dotrze do mety, to sponsor wpłaci dla tej potrzebującej osoby 20 tys. złotych. Do pani Marioli podszedł wtedy nieznajomy chłopak. Po 10 minutach oznajmił, że przekazuje dla Zuzi na aukcję wszystkie swoje medale. I pomyśli, co zrobić, by pomóc jej bardziej. Nazywa się Darek Laksa, jest maratończykiem, biegał na sześciu kontynentach, o czym pani Mariola nie wiedziała, bo sportowa nie była.
Niedługo potem Zuzia startowała już w maratonie w Krakowie. Zimno, ponuro, deszcz ze śniegiem, a ona – oczywiście – uśmiech od ucha do ucha. Wózek pchał Witek Bańka, znajomy Darka. Wujek Witek.
Nie ma miejsca dla kalekich dzieci
Wszystkie miasta zwolniły nas z opłaty startowej, we Wrocławiu i Poznaniu traktują nas jak gwiazdy. Z korony niestety nic nie wyszło, bo dyrektor maratonu w Dębnie powiedział, że tam nie ma miejsca dla kalekich dzieci
Mariola Raczkowska
Laksa szedł za ciosem. Zaproponował, by przebiec z Zuzią koronę polskich maratonów. W rok. Oprócz Krakowa to Warszawa, Wrocław, Poznań i Dębno. – Wszystkie miasta zwolniły nas z opłaty startowej, we Wrocławiu i Poznaniu traktują nas jak gwiazdy. Z korony niestety nic nie wyszło, bo dyrektor maratonu w Dębnie powiedział, że tam nie ma miejsca dla kalekich dzieci. I nie wpuścił nas na trasę – mówi pani Mariola. Można sobie wyobrazić minę Zuzi. Chociaż lepiej tego nie robić.
To Laksa zwrócił się do Bańki. Zwrócił się też do Pawła Czapiewskiego, wielkiej postaci polskiej lekkoatletyki, brązowego medalisty mistrzostw świata z 2001 r. w biegu na 800 m, aktualnego rekordzisty kraju w tej specjalności. Odezwał się w sekundę, przyjechał, powiedział "hello", jak to on. Dziewczyny od razu zapytały, czy mogą do niego mówić wujku. "Jaki wujku, Czapi jestem". – Ale teraz nazywamy go Kudłatym. To nasz przyjaciel, Zuzikiem jest zauroczony, mówi, że ona ma większy zapał do sportu od niego. Kiedyś z nią biegł maraton i już na czwartym kilometrze wózek wjechał w studzienkę kanalizacyjną. Oderwało się koło, Zuzka wypadła na jezdnię, Kudłaty wywalił się na nią, a na niego kilkanaście osób. Zuzka poobijana, wózek rozwalony, więc Kudłaty mówi, że trzeba się wycofać. I okazało się, że moja wnuczka zna brzydkie słowa, bo dosadnie mu odpowiedziała, co o tej propozycji myśli. Dobiegli do mety na tych trzech kołach, Zuzia cały czas balansując ciałem – wspomina pani Mariola.
Laksa miał i wciąż ma plan, by to bieganie Zuzi zamienić na konkretną dla niej pomoc. Na pieniądze, tak potrzebne do rehabilitacji. – Ci chłopcy poświęcają swój czas, by z nią pobyć, zobaczyć jej uśmiech. Niebawem mamy się spotkać i pomyśleć, co tu zrobić, żebyśmy przestali do biegania dokładać. Sam wózek biegowy to około 20 tys. złotych, na szczęście Zuzia dostała go od firmy Sunrise – opowiada babcia.
Kudłaty, czyli Czapiewski, nigdy i nigdzie o tym nie mówił. Za niego mówi pani Mariola. – Często przelewa nam na konto swoje startowe, które dostaje jako gwiazda. Albo wygraną, w całości, zupełnie po cichu. Nawet ja dowiaduję się o tym tylko wtedy, kiedy zajrzę do internetu.
Nawet piłkarz Błaszczykowski
Często przelewa nam na konto swoje startowe, które dostaje jako gwiazda. Albo wygraną, w całości, zupełnie po cichu. Nawet ja dowiaduję się o tym tylko wtedy, kiedy zajrzę do internetu
Mariola Raczkowska o Pawle Czapiewskim
Przez ostatni rok obydwie siostry bardzo, ale to bardzo urosły. Maja aż o 19 cm, stąd ta skolioza. – One cały czas były malutkie i drobniutkie. Jak szły do szkoły, to kupowałam im ubranka na cztery latka. Jedną brałam pod pachę, drugą pod pachę i wchodziłam z nimi na to nasze trzecie piętro bez windy. Teraz to wielkie baby, Majka jest wyższa ode mnie, a Zuzia też by była, gdyby dała radę wyprostować kolanka. Latami ćwiczone przykurcze w trakcie takiego wzrostu organizmu niestety powracają, więc Zuzia znowu gorzej się porusza – mówi pani Mariola.
Na dodatek od kilku tygodni dziewczynka nie bierze udziału w rehabilitacji. Powód mały, problem gigantyczny – babci padł samochód, 17-letni staruszek, podarek od przyjaciela rodziny. Koszt naprawy przekraczałby jego wartość. Wcześniej pani Raczkowskiej skradziono mercedesa, też wiekowego. – Policja umorzyła wtedy postępowanie po 10 dniach – mówi pani Mariola. – W samochodzie zostawiłam klucze do mieszkania i potem miałam usiłowanie włamania, na szczęście jeden z zamków wymieniłam. Policja nie chciała przyjechać, bo o co chodzi, skoro jednak się nie włamali.
Sprawa wygląda teraz tak – klinika rehabilitacji w Gliwicach jest, jak to określa pani Mariola, zarąbista. Sprzęt na miarę światową, podobno nawet piłkarz Błaszczykowski tam przyjeżdżał. Zuzia dokonywała w niej cudów. Tyle że klinika stoi w polu, autobus tam nie dojeżdża, bez samochodu nie da rady. – Na ferie jakiś pożyczę i codziennie będziemy ćwiczyły. Teraz ćwiczymy tylko w domu – mówi babcia.
Żeby nie zasuwały po tych piętrach
Mama odeszła, kiedy dziewczynki nie miały roku. Najpierw na trochę, potem na dobre. Sama była młoda, urodziła, zanim skończyła 18 lat.
Wyjechała do Anglii, ma trzecie dziecko, czwarte jest w drodze. Wcześniej z ojcem dziewczynek, synem pani Marioli, próbowali jakoś poskładać rodzinę. Nie wyszło.
Zuzia z Majką nigdy nie doczekały się choćby kartki na urodziny. Ale mama to mama, zawsze tak będzie. A sprawa jest i delikatna, i bolesna, z butami nie ma co się w nią ładować.
Ojciec dziewczynek, pan Łukasz, też był w Anglii, potem w Norwegii. Zeszło się 11 lat. Zarabiał, wtedy babcię z wnuczkami stać było nawet na wakacje. – Teraz mieszka obok, remontuje dla dziewczynek 140-letni dom, totalną ruinę, która została po moim byłym mężu, świętej pamięci. Rozwiodłam się, to znaczy… Trudno, opowiem panu tę historię. Mojego męża dopadł totalny kryzys wieku średniego, porzucił mnie dla 17-letniej dziewczyny. Potem okazało się, że ma guza mózgu, dziewczyna go zostawiła. To co miałam zrobić? Jestem wierząca, byliśmy po ślubie kościelnym. Wzięłam go do siebie, dawałam morfinę, zmieniałam pampersy. Jedyne, co w tym starym domu zdążył zrobić, to pokój, kuchnia i dach. Łukasz usiłuje remontować całą resztę. A do tego spłacać, bo okazało się, że jest tam jeszcze dług hipoteczny. Żebyśmy wreszcie nie zasuwały po tych piętrach i zamieszkały razem z nim. Ja mam w mieszkaniu 46 m, to porażka, nie mieści się nawet sprzęt dla Zuzki – mówi pani Mariola.
List do pierwszej damy
Kieszonkowe dziewczyny przeważnie wydają w trzy dni, na książki. No jak ja im mogę powiedzieć, żeby książek nie kupowały? One kochają czytać
Mariola Raczkowska
Babcia Raczkowska jest dla dziewczynek rodziną zastępczą spokrewnioną. Okazuje się, że to prawne stwierdzenie jest bardzo ważne. – Nikt mi nie da nawet żelazka na raty – mówi. – Rodzina zastępcza zawodowa traktowana jest jako zawód. A ja, według przepisów, robię to wszystko dobrowolnie. Karty kredytowej też nie dostanę, nie spełniam wymogów, nie przejdę weryfikacji.
Różnic jest więcej. – Rodzina zastępcza zawodowa ma ponad tysiąc złotych miesięcznie na dziecko. Na zdrowe dziecko. Ja długo nie miałam nic. Dopiero od roku dostaję świadczenie opiekuńcze i jestem ubezpieczona. A co z wcześniejszymi latami? Mam 1860 złotych na dwie niepełnosprawne dziewczynki. Łącznie 1860. Listownie zadałam pytanie pani Dudzie, małżonce pana prezydenta, w czym moja praca jest gorsza. Odpisali mi paragrafami, co mi się należy, a co nie należy. To się wkurzyłam i napisałam jeszcze raz, żeby w kancelarii czytali ze zrozumieniem.
Kiedy ojciec Majki i Zuzki pracował w Anglii, finansowo było dużo łatwiej. Poza tym kiedyś dziewczynki mniej potrzebowały, a teraz to nastolatki. Jest nauka języków obcych, są wyjścia ze znajomymi do kina i wypady na basen, który dla obydwu jest bardzo ważny, a zwłaszcza dla Zuzi. W wodzie staje się bardziej rozluźniona, pół żabką, pół pieskiem przepływa 50 m, sukces niebywały. – A to wszystko generuje te cholerne koszty, razy dwa – mówi pani Mariola. – Plus kieszonkowe, które chcę im dawać, bo muszą się uczyć, jak dysponować pieniędzmi. Nawiasem mówiąc, to kieszonkowe przeważnie wydają w trzy dni, na książki. No jak ja im mogę powiedzieć, żeby książek nie kupowały? One kochają czytać. Kochają też języki obce, więc kupują sobie samouczki. Proszą, by zapisać je na dodatkowe kursy, ale mnie na to nie stać. A Zuzia jest najlepsza w klasie z niemieckiego.
Kudłaty, Joaśka i Gleba w ekipie
Na dziewczynki trzeba poczekać, w szkole są. Potem jeszcze zajęcia dodatkowe. I odrabianie lekcji. – W czasie wolnym głównie biegam maratony – mówi Zuzia, kiedy obowiązki ma już za sobą. – A jak jest zima, to na przykład powtarzam sobie niemiecki. Albo oglądam historyczne filmy, najlepiej te o drugiej wojnie światowej.
Siostry, rzecz jasna, zwiedziły Muzeum Powstania Warszawskiego. – Ekstra było. To prawda, że w niektórych miejscach groźnie i smutno, ale ja tak łatwo strachu nie okazuję – twierdzi Zuzia. Historia to ich konik. Poza II wojną – mitologia rzymska i grecka, z ulubionym Zeusem. – Oglądał pan "Morze Potworów" albo "Złodzieja Pioruna"? "Morze Potworów" bardziej mi się podobało, ale "Złodziej Pioruna" też jest niezły – przekonuje Zuzia.
Nie oglądałem, nadrobię.
Na miasto dziewczyny wyruszają same, Maja pcha wózek siostry. Do kina – autobusem. Na zakupy, czyli shopping – też. Bez babci, bo babcia już się nie zna. Pani Mariola zawsze dbała o to, by były jak najbardziej samodzielne. By w przyszłości mogły same egzystować.
Teraz, na początku roku, nie ma dla nich nic ważniejszego od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nic. Ekscytacja jest ogromna. Szykują się do orkiestrowego biegu "Policz się z cukrzycą". Wystartują we trzy. Tak, we trzy, razem z babcią. A co! Będą zasuwać do mety, lecieć na skrzydłach, tak rozpiera je energia. Maja zawsze siostrze kibicuje. Zawsze stara się wchodzić na ostatni kilometr, a na finiszu, kiedy chłopcy biorą Zuzię pod pachy, żeby przeszła linię mety, przejmuje jej wózek. Oprócz Kudłatego i znajomych biegaczy w ekipie mają być i inni przyjaciele, w tym Joaśka Jabłczyńska i Maciej Florek, czyli "Gleba".
Jak się urodziłyśmy, byłyśmy w bardzo złym stanie, w bardzo słabym. A Orkiestra bardzo nam pomogła
Maja Raczkowska
Siostry startowały w tym biegu już rok temu, przebrane za anioły, z tym że Maja za anioła śmierci. Teraz też planują jakieś stroje. Startować chcą, choć mróz nie odpuszcza. – Jak się urodziłyśmy, byłyśmy w bardzo złym stanie, w bardzo słabym. A Orkiestra bardzo nam pomogła – mówi Maja.
Wiedzą to od babci. Pani Mariola zawsze powtarza wnuczkom, że w szpitalu życie ratował im sprzęt zakupiony przez WOŚP. Zawsze wrzucają pieniądze do puszek. Wspierają, biorą udział.
– Rozmawiałam z panią, która, już leżąc w szpitalu, nie wiedziała, że za trzy dni jej nowo narodzony synek będzie w inkubatorze z nalepionym serduszkiem, podłączony do płucoserca. Każdy, kogo dziecko korzystało ze sprzętu zakupionego przez Orkiestrę, nie da na nią powiedzieć złego słowa. I na Jurka Owsiaka. Dziękujmy Panu Bogu, że mamy takiego Owsiaka. Być może to złe porównanie, zdaję sobie z tego sprawę, ale on ma taką charyzmę, by zebrać ludzi i pomagać innym, jak Dalajlama czy Jan Paweł II. Oby kiedyś ktoś był w stanie przejąć tę pałeczkę. Chociaż nie wiem, czy to będzie możliwe.
Dziewczynki jeszcze nie spotkały Owsiaka. A liczą na to bardzo, ale to bardzo. Zuzia od kilku dni pracuje nad prezentami dla niego i wspierającej ją zaprzyjaźnionej Fundacji Faktu. Robi dwie bombki, ze styropianu i tysięcy cekinów. Tę dla WOŚP zamierza przekazać Jurkowi w dniu 25. Finału. – Chciałabym mu podziękować, że pomaga takim dzieciom jak my – mówi dziewczynka.
Zuzia nawet się nie zająknęła, że jest szansa, by poruszała się znacznie sprawniej, by chodziła, potrzeba jednak 60 tysięcy dolarów, bo operacja odbyłaby się w USA.
Przez chwilę się zastanawia, w końcu nieśmiało zaczyna. – Proszę pana, ja mam taką jedną sprawę. Mogę?
– Jasne, wszystko.
– Ja się przyjaźnię z kilkoma biegaczami, oni mi bardzo pomagają. I wiem, że jeden z nich, Dariusz Laksa, marzy o starcie w Ice Marathonie, ale potrzebuje do tego sponsorów.
– Obiecuję, że to napiszę. Może ktoś przeczyta i pomoże.
– Bardzo panu dziękuję.
Tak, takie są te panienki Raczkowskie. Zuzia nawet się nie zająknęła, że jest szansa, by poruszała się znacznie sprawniej, by chodziła – na to potrzeba jednak 60 tys. dolarów, bo operacja odbyłaby się w USA.
Tu miała być kropka. Jeszcze jej nie będzie.
Dzwoni pani Mariola, dwa dni po naszej rozmowie. – Proszę zgadnąć, kto ma pchać wózek z Zuzką w tym orkiestrowym biegu? Jurek Owsiak! Nie wiem, skąd się o nas dowiedział, ale właśnie dostałam taką wiadomość. Na 99 proc. to prawda.
– Czyli Zuzia będzie miała czwarty najszczęśliwszy dzień w życiu.
– Na pewno. Na razie powiedziała, że nie wierzy, w takim jest szoku.