Tytuł: magazyn Val Kilmer attends the Simply Shakespeare's Live Read of "The Merchant Of Venice" at Walt Disney Concert Hall on October 28, 2019 in Los Angele
Źródło: Amanda Edwards/Getty Images
Tytuł: Joe Hall siał postrach wśród rywali
Źródło: Library and Archives Canada Public Domain
Podziel się
Skurczybyk był z niego wyjątkowy. Łobuz. Nawet brutal. Nazywał się Joe Hall, choć bardziej znano go pod pseudonimem "Bad". Mówiono, że hokej w jego wykonaniu to rugby na łyżwach. Tego twardziela nad twardzielami powaliła hiszpańska grypa, która bezradny świat zaatakowała 100 lat temu.
"Nauki medyczne przez cztery i pół roku poświęcano wojnie. Teraz z całych sił musimy je zwrócić w stronę walki z wrogiem największym ze wszystkich - chorobami zakaźnymi”.
28 grudnia 1918 roku, "Journal of American Medical Association" - artykuł wstępny
Rywale bali się go i szanowali, bo płazem nie puszczał żadnej zaczepki. Odpowiadał na każdą z nich, pięścią lub kijem, którym - jak pisano - wymachiwał niczym szablą.
- Serce do rywalizacji Joe miał wielkie niczym dom - mawiał Lester Patrick, kolega z drużyny.
Reputacja za Hallem ciągnęła się tak paskudna, że w spornych sytuacjach sędziowie zawsze byli przeciwko niemu. Uważali go za szydercę drwiącego z ich autorytetu.
Uczciwie na to zapracował.
10 szwów po uderzeniu kijem w głowę
Lista jego wybryków jest imponująco długa.
Z Alfem Skinnerem tłukł się tak zaciekle, że obaj zostali w końcu aresztowani, a sędzia kazał im zapłacić po 15 dolarów.
W meczu przeciwko ekipie z Toronto zaatakował od razu dwóch rywali - dlaczego nie - wywołując rozruchy na trybunach, z rzucaniem butelek i krzesełek włącznie. Awantura przeniosła się poza halę, drużyna gości już w drodze na dworzec kolejowy została pobita przez czekających na nich miejscowych kibiców.
Newsy Lalonde'a huknął kijem w głowę z taką mocą, że potrzebnych było 10 szwów. Tu na usprawiedliwienie dodać należy, że był to rewanż Halla na Lalondzie za identyczną napaść sprzed dwóch tygodni, oznaczającą wtedy szwów osiem.
Prowadzącego jedno ze spotkań sędziego zaatakował najpierw słownie, potem już siłowo, za co władze ligi ukarały go 50 dolarami grzywny. Jego pracodawca był tak wściekły, że wlepił mu dodatkowe 100 dolarów kary.
Po bitwie z Frankiem Patrickiem - bratem Lestera - obaj zalani byli krwią jak pięściarze schodzący z ringu. Wylądowali w ambulatorium z porozcinanymi od ciosów twarzami, a Hall przez czas jakiś potem narzekał na wzrok.
I tak dalej, i tak dalej. Bijatyka za bijatyką, skandal za skandalem. Mając trzydzieści kilka lat - co w tamtym czasie w sporcie było wiekiem podeszłym - Hall przewodził lidze w liczbie kar. Fani hokeja kochali go za to miłością czystą.
Dwa niosące śmierć słowa
Był najemnikiem, grał tam, gdzie płacono mu najwięcej. Z Quebec Bulldogs Puchar Stanleya zdobył dwukrotnie, z Kenora Thistles - raz.
Przed szansą na tytuł czwarty stanął w roku 1919, reprezentując barwy mistrza National Hockey League - Montreal Canadiens. Finałową przeszkodą był triumfator Pacific Coast Hockey Association - Seattle Metropolitans.
Seria odbywała się w Seattle, gdzie Canadiens wyruszyli koleją żelazną, przecinając cały kontynent. Szmat drogi. Na chwilę zatrzymali się w Vancouver, by rozegrać tam mecz pokazowy i trochę zarobić.
Rywalizacja o Puchar Stanleya była wyniszczająca dla obu stron. Dwa starcia kończyły się dogrywkami, zawodnicy - dając z siebie absolutnie wszystko - padali po ostatniej syrenie wykończeni. Po dwóch zwycięstwach każdej z drużyn i jednym remisie o końcowym zwycięstwie decydować miało spotkanie numer 6, zaplanowane na 1 kwietnia.
Nic z tego.
Rano okazało się, że pięciu graczy z Montrealu i ich menedżer są chorzy. W szeregach Metropolitans było jeszcze gorzej - kilkunastu chorych plus członkowie ich rodzin, z którymi mieli styczność. Gorączka u wszystkich przekraczała 40 stopni, nie byli w stanie utrzymać się na nogach.
Serię postanowiono zawiesić.
Bomba wybuchła po badaniach. Ogłoszono to, czego obawiano się najbardziej. Grypa hiszpańska. Te dwa straszne, niosące ze sobą śmierć słowa.
Rano był zdrowy, wieczorem nie żył
Nazwa jest myląca, pandemia nie nadciągnęła z Hiszpanii. Prawdopodobnie wzięła się stąd, że w Hiszpanii, w przeciwieństwie do innych krajów, nie cenzurowano informacji o nowej zarazie.
Hipotez strefy zero jest kilka.
Pierwsza:
Amerykańskie hrabstwo Haskell w stanie Kansas. Tam w początkach roku 1918 miejscowy lekarz zaobserwował wzrost zachorowań na grypę kończących się śmiercią pacjentów. Sytuacja zaniepokoiła go tak bardzo, że zawiadomił o tym władze federalne. Choroba miała dotrzeć w te strony z Camp Funston, bazy wojskowej, jej żołnierze odwiedzali rodziny w Haskell. Wtedy nikt tego nie powiązał, żołnierze przerzuceni zostali do Francji, a stamtąd epidemia ruszyła dalej.
Druga:
Francja. Jeszcze w 1916 roku grypa zaatakowała brytyjską bazę w Etaples w departamencie Pas-de-Calais, a potem przeniosła się Aldershot na Wyspach. Umierał co czwarty chory. Na zachowanych zdjęciach widać żołnierzy z drobiem i świniami, co ma sugerować, że pochodzenie epidemii było odzwierzęce.
Trzecia:
Chiny. Tam epidemia wybuchła w połowie roku 1918. A niebawem, nic sobie z tego nie robiąc, grubo ponad 100 tysięcy chińskich robotników przybyło do Europy, między innymi w okolice Etaples.
Lekarze byli bezradni, nie wiedzieli, z jakim rywalem przyszło im się mierzyć. Stosowane wtedy puszczanie krwi czy lewatywa nic nie dawały. Najgroźniejsze były powikłania pogrypowe, te prowadzące do zapalenia płuc kończyły się śmiercią.
Okoliczności rozprzestrzenianiu się zarazy sprzyjały wybitnie. Trwała pierwsza wojna światowa, przemieszczały się armie, wędrowali cywile - wszystko w fatalnych warunkach sanitarnych. Chorzy i zdrowi, zdrowi i chorzy, razem, bo o życiu w izolacji nie było mowy.
Druga fala hiszpanki, prawdopodobnie już zmutowanej i groźniejszej, zaatakowała jesienią roku 1918. Objęła cały świat, od Ameryki po Nową Zelandię. Ludzie umierali w zastraszającym tempie. Młody, silny mężczyzna rano na nic się nie uskarżał, a wieczorem już nie żył.
O dane, choćby przybliżone, trudno - szacuje się, że zachorowało około 500 milionów ludzi, czyli jedna trzecia ówczesnej populacji. Pandemia zabrała - tu liczby różnią się bardzo - od 25 do 100 milionów ludzi.
Ustępować zaczęła niespodziewanie, po kilku miesiącach, choć jej ogniska znajdowano jeszcze dwa lata później.
Do Seattle zawitała pod koniec marca 1919 roku.
Matka zdążyła, żona z dziećmi nie
"Do gry zawodnicy będą zdolni dopiero za dwa, trzy tygodnie" - brzmiał komunikat, który wysłano do prasy po zawieszeniu rywalizacji w Pucharze Stanleya.
Dochodzili do siebie szybko, nawet bardzo. Z jednym wyjątkiem - Hall, 37-latek, najstarszy z nich, czuł się coraz gorzej. Ten gladiator, ten rugbysta na łyżwach, gasł. Przegrywał najważniejszy pojedynek. Umieszczono go w Columbia Sanitarium, szpitalu prowadzonym przez zakon Sióstr Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego. Kiedy grypa przeszła w zapalenie płuc, jego najbliższym poradzono, by jak najszybciej przybyli do Seattle. Mieszkająca w Vancouver matka zdążyła, czuwała przy jego łóżku.
Żonę i trójkę dzieci tragiczna wiadomość dopadła w pociągu jadącym z Brandon w prowincji Manitoba. "Joseph Henry Hall zmarł 5 kwietnia 1919 roku o godzinie 15" - przeczytali w dostarczonym im telegramie.
Finały odwołano. Na Pucharze Stanleya wygrawerowano nazwy obu drużyn i słowa SERIA NIE ZAKOŃCZONA.
Trzy dni później Hall spoczął na Mountain View Cemetery w Vancouver. Trumnę na barkach nieśli jego koledzy z lodowiska, sławy ówczesnego hokeja.
- Był weteranem, jednym z najpopularniejszych przedstawicieli naszego sportu. Straciliśmy kogoś bardzo ważnego - przemawiał Frank Patrick.
Wdowa, pani Clare Alexander, zarabiająca na życie jako nauczycielka, została z niewielkimi oszczędnościami pozostawionymi przez męża. Joe, kiedy nie grał, handlował cygarami, za co kokosów - jak i za uganianie się za krążkiem po lodzie - nie było. Lokalna społeczność w hrabstwach Brandon, Winnipeg i Moose Jaw zorganizowała mecze charytatywne, by pomóc jego rodzinie. Zebrano 2153 dolary i 50 centów. Dokładnie rozczarowujące 2153,50, co dzisiaj daje mniej więcej 27 tysięcy. 500 dolarów dorzucili bracia Patrickowie.