Na górze huk, jakby pędził pociąg towarowy. Napiera wiatr, temperatura potrafi zjechać do minus 50 stopni. Nigdzie na ziemi nie ma trudniejszych warunków. K2 to góra okrutna i do tej pory nikt nie zdobył jej zimą. Śmiałkowie z Polski próbują dokonać niemożliwego. Mają czas do 20 marca.
Na górze huk, jakby pędził pociąg towarowy. Napiera wiatr, temperatura potrafi zjechać do minus 50 stopni. Nigdzie na ziemi nie ma trudniejszych warunków. K2 to góra okrutna i do tej pory nikt nie zdobył jej zimą. Śmiałkowie z Polski próbują dokonać niemożliwego. Mają czas do 20 marca.
- Godzina dziesiąta trzydzieści, chyba popłaczę się ze szczęścia. Jestem na szczycie K2, brak mi tchu - Adam Bielecki z wielkim trudem wypowiadał te słowa, gdy wdrapał się tam w 2012 roku. Ale to było latem.
26 lat przed Bieleckim, na tym samym szczycie, zdaniem wielu najtrudniejszego ze wszystkich czternastu ośmiotysięczników, stanęła Wanda Rutkiewicz. Też latem.
Rutkiewicz miała ze sobą biało-czerwony proporczyk, kartkę i coś do pisania. - Napisałam swoje imię nazwisko, skąd jestem, datę i godzinę wejścia - opowiadała później. Na kartce widniał też zapisek, że została pierwszą kobietą, która tam, 8611 metrów nad poziomem morza, się znalazła.
K2 można dopaść. Takich jak Bielecki i Rutkiewicz w historii było już ponad trzystu, w tym 12 z Polski. Ale jeszcze nikt tego nie dokonał zimową porą. To jedyny szczyt pozostający poza zasięgiem człowieka od grudnia do 20 marca, kiedy kończy się kalendarzowa zima.
Zawsze tak samo, zawsze wieje
O Nanga Parbat, tak koszmarnie nam się teraz kojarzącej, mówi się, że to "zabójcza góra". K2 jest "Górą Mordercą". Bardzo stromą, najtrudniejszą ze wszystkich, tak twierdzą ci, którzy próbowali się na nią wdrapać. Zimą dostępu bronią dodatkowo rekordowy mróz i hulający ze wszystkich sił watr. Średnia temperatura: minus 50 stopni, średnia prędkość wietrznych porywów: 180 km/h.
W tym roku niemożliwego próbują dokonać Polacy. Zostało ich jedenastu, bo dwóch wróciło już do kraju. Jarosław Botor z powodów osobistych, a Rafał Fronia, bo w trakcie wspinaczki dostał odłamkiem skały i złamał rękę. W grze pozostali: Janusz Gołąb, Piotr Snopczyński, Adam Bielecki, Marek Chmielarski, Dariusz Załuski, Marcin Kaczkan, Artur Małek, Piotr Tomala, Maciej Bedrejczuk i Denis Urubko. Ten ostatni to Rosjanin z polskim paszportem.
Nad wszystkim czuwa Krzysztof Wielicki. To legenda himalaizmu, piąty człowiek na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum.
- Zakochałem się w tej górze, byłem tam z pięć razy, spędziłem pod nią piętnaście miesięcy z każdej ze stron. Dla mnie to najważniejsza góra w moim życiu górskim - opowiadał kierownik wyprawy reporterowi TVN24 przed wylotem do Pakistanu.
Ta miłość nie jest odwzajemniona. - Zimą próbowałem zdobyć K2 dwukrotnie. Zawsze jest tak samo, zawsze wieje, zawsze zła pogoda - dodał Wielicki.
Uczestnicy wyprawy na K2 (rozmowy przed wylotem do Pakistanu) »
Tegoroczna misja trwa już siedem tygodni. Na razie jest tak, jak się Wielicki spodziewał. Góra nie chce się poddać. Wyprawę skutecznie powstrzymuje wiatr, który notorycznie wieje z monstrualną siłą. Tylko Urubko - uważany za najmocniejszego w całej ekipie, w końcu to zdobywca wszystkich czternastu ośmiotysięczników świata - dotarł do wysokości 6500 metrów. Przetarł tam tylko ślady, sprawdził, jak się mają liny poręczowe, wspomagające wspinaczkę, a następnie został zawrócony do bazy.
W planach jest założenie czterech obozów, bo wejście na ośmiotysięcznik przypomina zdobywanie twierdzy. Najpierw tworzy się bazę, a z niej wychodzi się wyżej, żeby zakładać obozy. Z ostatniego, jeśli góra pozwoli, dokona się atak szczytowy. "To taka wahadłowa praca, po kawałeczku. Jeden zespół robi swoje i schodzi, kolejny korzysta z pracy pierwszego i dokłada swoją cegiełkę" - tak Bielecki w swojej książce opisał pracę wspinaczy na najwyższych górach.
Jemu i kolegom udało się na razie postawić dwa obozy, ale to było jeszcze przed zmianą trasy. Do szczytu mają wciąż daleko, a do końca zimy pozostał miesiąc. Po 20 lutego pogoda ma nieco odpuścić, może pozwoli na więcej.
Jeden na czterech nie wraca
Piotr Pustelnik, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, o K2 mówi tak: - Szanse na wejście? Mikroskopijne. Człowiek musi znaleźć się w odpowiednim miejscu i trafić na superwarunki.
Z wypraw na K2 nie wróciło w sumie 84 osób. To średnio jedna śmierć na niemal czterech śmiałków. U podstawy góry zaaranżowano nawet symboliczne cmentarzysko. Upamiętnia wspinaczy poległych w Karakorum. To Kopiec Gilkeya, od nazwiska pierwszego, którego tam pochowano. Na metalowych talerzach, wykute dłutem, widnieją także polskie nazwiska: Haliny Krüger-Syrokomskiej, Tadeusza Piotrowskiego, Wojciecha Wroża i Dobrosławy Miodowicz-Wolf.
Krüger-Syrokomską pokonała choroba wysokościowa. Piotrowski spadł w przepaść, Wróż miał zsunąć się z liny, a Miodowicz-Wolf zmarła z wyczerpania. Była trzynastą ofiarą tzw. czarnego lata na K2 w 1986 roku.
Choroba wysokościowa dopadła także Marcina Kaczkana, gdy zimą 15 lat temu razem z innymi Polakami, Kanadyjczykiem i kolegami z republik dawnego ZSRR atakował Górę Mordercę. Był w ostatnim obozie, na wysokości 7650 metrów n.p.m. Miał szykować się do ataku szczytowego, ale słono zapłacił za brak doświadczenia. Od trzech dni niczego nie jadł, mało pił i przyszło odwodnienie.
Był osłabiony, nie miał energii, nie było z nim kontaktu. - Lekceważyłem rozsądek – przyzna się po latach.
Dzięki linom udało się go sprowadzić niżej, podano mu leki i maskę tlenową. Uratowali go Wielicki i Urubko. Kryzys zażegnano, ale wyprawę trzeba było przerwać.
Dziś cała trójka jest w ekipie próbującej w tym roku sforsować piekielną górę.
Silni jak nigdy dotąd
To czwarta akcja zimowego podbicia K2, żadna nie przekroczyła bariery ośmiu tysięcy metrów. Starali się Rosjanie, trzeci raz walczą Polacy.
Pierwsze podejście poczyniono 30 lat temu, pod kierownictwem Andrzeja Zawady. Zebrano rekordowe jak na taką ekspedycję środki - 1,5 mln dolarów. Transportem ekwipunku do bazy zajęło się 700 tragarzy, załogę tworzyły 33 osoby, w tym aż 15 wspinaczy. Mimo wielkiego wysiłku organizacyjnego, nie udało się dotrzeć wyżej niż do obozu na 7300 metrów.
Zawada powie później, że warunki były tak ciężkie, że nie miał serca wysyłać do góry swoich ludzi.
Dlaczego tym razem miałoby się udać? - Z punktu widzenia siły zespołu jesteśmy w stanie wejść. Takie było założenie, żeby większość naszej grupy to ludzie, którzy byli na K2. Nie chodzi o wysokość, a znajomość drogi, szczególnie w partii szczytowej, na wypadek późnego powrotu po ataku szczytowym. To są rzeczy, które będą miały znaczenie – wyjaśniał jeszcze przed rozpoczęciem ekspedycji kierownik Wielicki.
Kamera TVN24 śledziła ostatni etap przygotowań grupy do wyprawy, jeszcze w Tatrach. Wielickiemu wtórował najmłodszy w ekipie, 34-letni Bielecki: - Ten skład jest mocny, mamy sześciu ludzi, którzy wspinali się już na tę górę, mamy też doświadczenie zimowe, skład jest zróżnicowany, mamy ludzi starszych, trochę młodszych, mamy wyrachowanie techniczne, mamy młodzieńczą fantazję.
- Szanse mamy. Gdybym w to nie wierzył, że wejście w tym roku, w tym składzie, jest możliwe, tobym w ogóle nie jechał na taką wyprawę – zarzekał się Bielecki.
Skoro czekała góra niebezpieczna jak żadna inna, to on przygotowania do wyprawy na nią potraktował najpoważniej w świecie. Ostatnie trzy miesiące przed odlotem do Pakistanu poświęcił tylko jednemu celowi. – Trenowałem jak nigdy dotąd. Sto osiemdziesiąt kilometrów tygodniowo na rowerze, trzy razy w tygodniu na ściance – wyliczał himalaista.
W to wszystko zaangażował najnowocześniejszy sprzęt treningowy. Bielecki ćwiczył atak szczytowy wielokrotnie w salonie swojego domu na specjalnych schodach. W pokoju postawił też hipoksykator, pozwalający oddać warunki tlenowe w górach na kilku tysiącach metrów, gdy tego tlenu zaczyna po prostu brakować.
- Na nasz sukces będzie musiało się złożyć wiele czynników, to są trochę takie puzzle, gdzie każdy element musi wejść na swoje miejsce, żeby móc myśleć o wejściu na sam szczyt – przewidywał już wtedy Bielecki.
Grają w karty i czekają na okno
Każdy wiedział, że tym ostatecznym czynnikiem będzie pogoda. - Tam z nią jest ciągle tak samo. Od końca grudnia do marca wieje jet stream, czyli bardzo silny front powietrza, który na ośmiu tysiącach metrów może oznaczać wiatr wiejący z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. W takich dniach nie da się działać wysoko, najwyżej do sześciu-siedmiu tysięcy metrów - szczerze ocenia kierownik wyprawy.
Żeby wejść wyżej, trzeba liczyć na okno pogodowe, gdy wiatr ucichnie i nie urwie głowy.
Tak jest teraz. O wielce wyczekiwane okno modlą się w bazie pod K2. Jest ona na wysokości 5135 metrów, stamtąd ruszają próby tworzenia kolejnych obozów.
W bazie wspinacze mają kuchnię, jest mesa, w której spędzają najwięcej czasu, także pomieszczenie z telefonem satelitarnym i laptopami, skąd łączą się ze światem. O gotowanie na trwającej teraz wyprawie dba sprawdzony pakistański kucharz Mossin. Rozpieszcza, na ile może. Zupa wegetariańska, ryż z dalem, dla chętnych nawet mięso z jaka.
Pozostaje jeszcze umieć zabić czas w trakcie niepogody. - Gramy w karty, opowiadamy kawały, są szachy – zdawali relację alpiniści.
Rozmawiają, a jeśli wyczerpią tematy, to oglądają filmy. Marek Chmielarski próbuje ograć kierownika w tysiąca. Wszyscy wzięli ze sobą książki. Bielecki pięć w papierze, resztę na czytniku. Do e-booków przekonał się też Maciej Bedrejczuk. – Uwielbiam papierowe, ale przed wyprawą zacząłem czytać pierwszą na czytniku. Wciągnęło mnie. Książki to mój sposób. Uwielbiam czytać, znacząco zawyżam średnią krajową – zdradza.
W bazie zwykle leci też muzyka z przenośnego głośnika - nieodłącznego atrybutu Bieleckiego.
Wzięli się za Żebro
Misja Polaków w paśmie Karakorum zaczęła się w styczniu. Zdążyli już zmienić trasę. Bielecki ma przymusową przerwę, bo w głowę trafił go kawałek skalnego odłamka. Skończyło się na złamaniu nosa i sześciu szwach, ale on wydobrzeje i pójdzie w górę. Mniej szczęścia miał Rafał Fronia. Jemu kawał spadającej skały złamał rękę i musiał wrócić do Polski.
Ryzyko dalszych kontuzji było zbyt wielkie, dlatego Polacy porzucili tzw. drogę Basków i wzięli się za Żebro Abruzzów. Nazwa pochodzi od próbującego dopaść K2 w 1909 roku księcia Abruzzów. Luigi Amedeo Giuseppe Maria Ferdinando Francesco di Savoia góry co prawda nie zdobył, ale wytyczył ważną drogę dla następnych śmiałków. Jest łatwiejsza technicznie, ale dłuższa.
- Najtrudniej rzecz jasna będzie na ośmiu tysiącach, jakieś sześćset metrów od szczytu. Tam na Polaków czeka Szyjka Butelki. - Zaczyna się 8200-8300 metrach, organizm na tej wysokości jest słabszy, a tak naprawdę umiera. Dlatego ten dystans trzeba pokonać jak najszybciej, żeby jeszcze w miarę funkcjonować. Szyjka prowadzi na lodowiec, nachylenie wnosi tam sześćdziesiąt stopni, lód często bywa w lecie, a co dopiero zimą. Bardzo trudna wspinaczka, według mnie to najtrudniejszy etap. Newralgiczny punkt, choć zdecydowanie łatwiejszy, to także Komin House'a, niezbyt wysoki, jakieś piętnaście-dwadzieścia metrów, wiszą tam liny poręczowe, a nawet stalowe drabinki. No i Czarna Piramida między obozem drugim a trzecim, wielka skalna formacja, przez która trzeba przejść, co jest żmudne i niebezpieczne, a do tego mogą sypać się kamienie – przybliżał górną część trasy Paweł Michalski.
On jest w Polsce, ale chłopaków i miejsce, gdzie obecnie są, doskonale zna. Ma na koncie cztery ośmiotysięczniki, atakował też K2. Pokonał Szyjkę Butelki, prawie widział szczyt, ale musiał zawrócić, bo psuła się pogoda i po zdobyciu góry mógłby nie zdążyć zejść.
Mróweczki robotnice
Wszyscy wiedzą, że ataku szczytowego, jeśli oczywiście góra będzie taka łaskawa, dokona dwóch, może trzech z nich. Pewnie tylko najmocniejszy Urubko nie wyobraża sobie, żeby ktoś mógł zająć jego miejsce przy stawianiu kropki nad "i".
Reszta jest zgodna. - Jestem debiutantem na tak dużej wyprawie, nie mam złudzeń: prawdopodobieństwo, że to ja wejdę na szczyt jest nikłe. Nastawiam się, że będę musiał chłopakom pomagać w niższych partiach. Jeśli którykolwiek wejdzie, to będzie mój osobisty sukces. Czasami jeden strzela gole, ale wygrywa cała drużyna – stwierdził przed startem misji Maciej Bedrejczuk.
W takiej samej roli widział siebie przed wyprawą Marek Chmielarski. – Jestem jak mróweczka robotnica. Chciałbym zrobić wszystko, żeby na K2 zimą weszli silniejsi i bardziej doświadczeni koledzy. Zrobię wszystko, żeby im to umożliwić – zapowiedział.
Nawet Bielecki - obok Urubki typowany do ataku szczytowego, ale tylko nieoficjalnie – nie rwie się do góry. - Naszym pierwszym celem jest wrócić do kraju cało i zdrowo. Super by było, gdyby udało się wrócić jako kumple i przyjaciele. Drugim celem jest, żeby ktokolwiek z nas wszedł na szczyt. Dopiero na trzecim miejscu jest to, żeby to był mój osobisty sukces, żeby to mi udało się wejść na szczyt – wyznał do kamery TVN24.
Nie będzie szarżował, taki ma plan. Bardzo się zmienił, odkąd dopadł swój pierwszy ośmiotysięcznik (Makalu w 2011 roku). - Jestem bardzie dojrzały, uspokoiłem się, mam poczucie, że nie muszę nikomu nic udowadniać. Już nie jestem młodym himalaistą, który za wszelką cenę prze do szczytu, potrafię zawrócić, nawet będąc bardzo blisko celu – zapewnia.
Pewne jest jeszcze jedno. Prawdziwy lodowy wojownik nie przestanie się wspinać, nawet jeśli stanie na szczycie "góry gór". – Bo świat nie kończy się na zimowym K2 - podkreśla Bielecki.