- Moje życie było wielką seksualną fantazją - przyznaje Jack Nicholson w swojej biografii autorstwa Dennisa McDougala. Dziś waży 170 kg i, choć zaprzecza, ponoć ma kłopoty z pamięcią. Niedawno wycofał się z roli w remake’u "Toniego Erdmanna", choć wcześniej o niej marzył. 22 kwietnia kończy 82 lata i od 2010 roku nie zagrał w żadnym filmie. Czy naprawdę rozstał się z aktorstwem?
Ma na koncie trzy Oscary i najwięcej wśród męskich gwiazd, bo aż 12 nominacji do złotej statuetki, a w zgodnej opinii krytyków i widzów uchodzi za jednego z najwybitniejszych aktorów w historii kina. Gdy w 2013 roku portal Radar, powołując się na "informatora w Hollywood", napisał, że Nicholson ma poważne kłopoty z pamięcią i nie jest w stanie zapamiętać kwestii scenariusza, wybuchła histeria. "Informator" przebąkiwał bowiem o demencji.
Zaroiło się od spekulacji, że to stan zdrowia uniemożliwia Nicholsonowi pracę, dlatego nie przyjmuje nowych ról. W końcu głos zabrał on sam. W "The Sun" zaprzeczył doniesieniom o rzekomej demencji i rzucił z typową dla siebie "skromnością": "Mam mózg matematyka i żadnych problemów z pamięcią". Stwierdził też, że nigdy nie zamierzał pracować do końca życia. "Jestem zmęczony ciągłym byciem w centrum uwagi, co niesie z sobą mój zawód. Muszę odpocząć" - oznajmił.
Spekulacje jednak trwały. Dopiero w 2017 roku fanów zelektryzowała informacja, że na życzenie Nicholsona Paramount kupił prawa do remake’u "Toniego Erdmanna". Zagrać miał go oczywiście on sam. Zanosiło się na wielki powrót. Skompletowano obsadę, wybrano scenarzystę i... zapadła cisza.
Wkrótce gruchnęła wiadomość, że aktor zrezygnował z roli, a jego aktualne zdjęcia z meczu koszykówki, gdzie pojawił się z synem, do reszty pozbawiły fanów złudzeń. Uwagę przyciągnęła monstrualna wręcz otyłość Jacka, z którą zmaga się od lat. Było jasne, że w tym stanie nie zostanie Tonim Erdmannem.
Plotkarska prasa doniosła, że waży 170 kg i ignoruje ostrzeżenia lekarzy w kwestii diety. Ponoć gdy wytwórnia postawiła warunek: "Musisz sporo schudnąć do roli, by ważyć poniżej 100 kg", aktor machnął ręką i wycofał się z remake'u. Niedawno jego przyjaciel Peter Fonda niechcący rzucił w "Independent": "W zasadzie Jack od lat jest już na emeryturze. Ustawił się dobrze finansowo i korzysta z życia".
Oficjalnie Nicholson nigdy nie ogłosił rozstania z aktorstwem, jak zrobili to m.in. Daniel Day-Lewis czy Robert Redford. 22 kwietnia kończy jednak 82 lata i trudno uznać, że to zbyt wcześnie na emeryturę.
Idol, przyjaciel i mentor
Wielkim idolem, a z czasem sąsiadem i przyjacielem Nicholsona był przez lata Marlon Brando. - Nie ma i nie będzie takiego aktora jak Brando. Był dla kina prezentem, jakim Picasso stał się dla sztuki - zwykł mówić. I dodawał, że obejrzenie "Na nadbrzeżach" zmieniło jego życie.
Przyjaciele podkreślają, że Jack był pod wielkim wpływem Brando, czego nie ukrywał. Mówił też, że chciałby żyć tak jak on, mając na myśli nie tylko talent, ale także uwielbienie ze strony kobiet i czysty hedonizm, z jakiego Brando słynął. Złośliwi twierdzą, że na pewno może dziś równać się z nim, gdy mowa o tuszy, ale podobieństw jest więcej. Nicholson świadomie wybrał styl życia idola, ale znamienne, że na początku kariery krytycy uznali go za jego następcę na ekranie.
Jeszcze w początkach kariery pytany, czego najbardziej zazdrości Marlonowi, Jack odpowiadał: "To, że talentu, jaki zdarza się raz na kilka pokoleń - oczywiste. Ale powiem szczerze: móc mieć na własność każdą kobietę na świecie, jaka ci się zamarzy, to dopiero jest coś. Tego zazdroszczę mu najbardziej".
Za pierwsze duże pieniądze kupił dom obok willi Marlona i szybko się z nim zaprzyjaźnił, choć ten stronił od ludzi. Jack chłonął jego opowieści o miłosnych uniesieniach w ramionach słynnych piękności, choć publicznie Marlon nigdy nie zdradzał ich nazwisk. Nie wiadomo, czy zwierzenia męskiego symbolu seksu pomogły mu w erotycznych podbojach, ale w głośnej biografii Dennisa McDougala "Five Easy Decades" wyznaje: "Moje życie było wielką seksualną fantazją. Spełnioną". Pięcioro dzieci z czterema kobietami, nie mówiąc o długiej liście o połowę młodszych kochanek, to najlepszy tego dowód. Anjelica Huston, z którą był najdłużej, opisała związek z nim jako drogę przez mękę pełną zdrad i upokorzeń. Nie inaczej pisały niedyskretne kochanki o Marlonie.
Znajomi twierdzą, że także Brando nauczył wysportowanego Jacka niepohamowanego obżarstwa, z którego sam słynął (już grając w "Czasie Apokalipsy" był tak gruby, że sceny kręcono w ciemności, a kamera pokazywała tylko twarz; z czasem utył tak, że miał problemy z chodzeniem). Jak wiadomo, rozstał się z zawodem u szczytu sławy i zamieszkał na wyspie Tetiaroa.
Nicholson, w przeciwieństwie do Brando, kochał aktorstwo i nigdy nie uciekał z Hollywood. Podkreślał jednak, że nie chce umrzeć na planie filmowym i gdy uzna, że czas z niego zejść, po prostu to zrobi. Czy doszedł do wniosku, że ten moment nadszedł? Trudno pogodzić się z myślą, że może nie zagrać już żadnej roli.
Gdy matką jest siostra
Z Brando łączy Nicholsona jeszcze coś - nietypowe dzieciństwo, choć ich doświadczenia są kompletnie różne. Jack Nicholson urodził się 22 kwietnia 1937 roku w surowej, katolickiej rodzinie w Neptune w New Jersey. Prawdę o sobie i rodzinie miał poznać jednak dopiero tuż przed czterdziestką.
"To był czas, gdy wśród katolików nawet pedofil był lepiej postrzegany niż nastoletnia, samotna matka" – opowiada w biografii. Gdy rodzina odkryła, że siedemnastoletnia June Nicholson jest w ciąży, by uniknąć skandalu, wywiozła ją do szpitala w Nowym Jorku, by tam urodziła dziecko. Gdy wróciła do domu z małym Jackiem, rozpoczęła się szarada, która miała trwać cztery dekady. Chłopca "przejęła" matka June - jego babka Ethel May, a dziewczyna wcieliła się w rolę starszej siostry. Poza rodziną nikt nie znał prawdy i nie zamierzano zdradzać jej Jackowi.
Gdy miał dwa lata, June wyjechała do Los Angeles i została tancerką. Tańczyła nawet na Broadwayu. Szybko wyszła za mąż, osiedlając się na Long Island, gdzie Jack odwiedzał ją w wakacje.
Ethel May była nie tylko matką dla Jacka, ale również głową rodziny. Jej zaradność sprawiła, że mały zakład fryzjerski szybko zmienił się w najchętniej odwiedzany salon kosmetyczny w mieście. Jako jedyna miała bowiem sprzęt do robienia trwałej ondulacji. To pozwoliło im zamieszkać w jednej z najpiękniejszych dzielnic miasta. Nieśmiały John Nicholson, mąż Ethel, przez całe życie nazywany przez Jacka "ojcem", w szkolnych latach chłopca zaczął zaglądać do kieliszka, a w końcu znikał. Żył jak włóczęga, wracając do domu jedynie na święta. Jack wspomina go jako tragiczną postać.
Jack - jedyny facet w rodzinie i wulkan energii, dorastał otoczony uwielbieniem kobiet - matki, sióstr, ciotek i klientek. Dnie upływały mu na słuchaniu plotek płynących spod suszarek do włosów i na cmokaniach klientek nad jego urokiem. "To istny cud, że nie wyrosłem na geja, zaczesującego przed lustrem loki" – wspomina. Umiał jednak wykorzystywać łobuzerski wdzięk. Z czasem doszedł temperament, który wstrząsnął domem Nicholsonów. Jacka opanowała potrzeba demolki. Niszczył, co mu wpadło ręce - naczynia, ubrania sióstr, a w pewien wigilijny wieczór odpiłował nawet nogę od stołu.
W szkole zawieszano go trzykrotnie: za palenie papierosów, przeklinanie i wandalizm. "Byłem najtrudniejszym dzieckiem w okolicy" – wspomina z dumą. W Manasquan High School został wybrany "klasowym klaunem". Jego wandalizm zaczął ewoluować w stronę wygłupów. Nie było dnia, by nie trafiał do kozy. Niebywale zdolny, nie uczył się w ogóle, a zaliczał bez trudu przedmioty. Jego pierwszy występ przed publicznością miał miejsce również w szkole średniej.
- To wręcz szalone, że został wielką gwiazdą - ocenia kolega Jacka z klasy, Gil Kenney, dziś szef policji. - Nigdy nie sądziliśmy, że tyle osiągnie. Był klaunem, niczego nie robił na poważnie. "Klaunowanie" musiało więc być pierwszym przejawem talentu, jak twierdzą dziś dawni nauczyciele Jacka.
Trudne początki
Po skończeniu szkoły zaczął pracować jako ratownik, by pokazać swoją męskość. Na plaży w Neptune Cesara Romero przekonał go, że ma predyspozycje do zawodu aktora i w 1954 roku trafił do Hollywood, gdzie zamieszkał u June. Zaczął pracę jako urzędnik w dziale kreskówek Hanna-Barbera MGM, ale gdy zaproponowano mu awans, przyznał, że myśli o aktorstwie.
Pierwsze zdjęcia próbne wypadły kiepsko. Kazano mu uczyć się aktorstwa i popracować nad zbyt piskliwym głosem. Postanowił zawalczyć o siebie. Zapisał się na zajęciach aktorskie do Jeffa Coreya i Martina Landaua.
- Wyróżniał się w grupie. Inaczej mówił niż pozostali - zwalniał, narzucał własny, powolny rytm dialogom, co stało się z czasem znakiem rozpoznawczym jego aktorstwa - wspomina Corey w dokumencie "Jack Nicholson. Legenda Hollywood". Po latach denerwowało to Romana Polańskiego na planie "Chinatown". Jego detektyw miał być szybki, również w sposobie mówienia, a Jack grał po swojemu.
Ale wtedy był już gwiazdą. Na razie szlifował głos i odkrywał, że działa na kobiety znacznie bardziej, niż podejrzewał. W 1958 roku przyszła pierwsza propozycja roli. Pojawił się w filmie klasy B "The Cry Baby Killer" i nie zanosiło się na to, że trafi do aktorskiej pierwszej ligi. Podtrzymywał karierę dzięki filmom Rogera Cormana, który w niego wierzył. Jego pierwszą miłością była urodziwa Georgianna Carter, której pomógł wystąpić w "The Wild Ride", godząc się na główną rolę. Nabrał pewności siebie. - Wszyscy mówili wtedy o rewolucji seksualnej, ale Jack był jej czołowym praktykiem w Hollywood - śmieje się Corey, u którego pomieszkiwał. Przez jego pokój przewijały się tabuny pięknych dziewcząt.
W 1961 roku poznał aktorkę Sandrę Knight i postanowił zmienić tryb życia. W 1962 roku wzięli ślub. Rok później na świat przyszła jego pierwsza córka, Jennifer Nicholson. Aby utrzymać rodzinę, zaczął pojawiać się w reklamach. Pisał także scenariusze i był w tym dobry. Kilka tytułów powstałych w oparciu o nie zyskało rozgłos, a nawet zdobyło nagrody, jak "Na odlocie" wyróżnione w Cannes. Był nawet gotów zrezygnować z aktorstwa, bo lepiej zarabiał na pisaniu. W tym czasie oboje z Sandrą eksperymentowali z narkotykami, zwłaszcza z LSD. W filmie "Odlot", wedle jego scenariusza, opowiada właśnie o narkotykowych wizjach. Nie służyło to małżeństwu, które w 1967 roku skończyło się rozwodem.
Ale wcześniej, w roku narodzin jego córki, zmarła po długiej walce z rakiem piersi niespełna 50-letnia June Nicholson, co Jack ogromnie przeżył. Nie wyznała mu prawdy.
"Easy Rider" i cała prawda
Filmem, który miał zmienić życie Jacka, był "Easy Rider" ("Swobodny jeździec", 1969) i rola uzależnionego od alkoholu adwokata, która przyniosła mu sławę, pieniądze i pierwszą nominację do Oscara. Zaproponował mu ją Peter Fonda, gdy Jack już uznał, że jako aktor poniósł porażkę i chciał się skupić na pisaniu.
- 390 dolarów tygodniowo, jakie płaciłem mu za rolę, to mój najmądrzejszy wydatek w moim życiu - śmieje się Fonda, producent filmu i aktor. Reżyserował Dennis Hopper. W sukces obrazu nikt nie wierzył. Przeżyli szok, gdy nakręcona za 400 tys. dolarów opowieść o buntownikach na motocyklach, którzy biorą narkotyki i uwodzą dziewczyny, okazała się przebojem, zarabiając 45 milionów. Recenzje również były znakomite. Nicholson odkuł się, bo miał spory udział w zyskach.
Film łamał wszystkie reguły - aktorzy naprawdę uprawiali seks na planie i palili marihuanę, a Jack wykorzystał własne doświadczenia na tym polu. - Podczas kręcenia słynnej sceny przy ognisku wypaliliśmy ponad sto skrętów. Jack był wtedy tak naćpany, że odpływał w finale ujęcia. Dzięki tej scenie stał się gwiazdą - wspomina Peter Fonda. "Oto nowy James Dean lub nawet Marlon Brando" - pisano. "Stał się symbolem wyobcowanej Ameryki" - ocenia biograf aktora. Potem był Woodstock, a bohaterowie filmu byli jak żywcem z niego wyjęci.
Ten sukces zrobił z niego gwiazdę. Nie poprzestał na laurach i starannie wybierał role. Zagrał w tak świetnych filmach, jak "Pięć łatwych utworów" Boba Rafelsona, przejmującym portrecie rozchwianej Ameryki, czy w "Chinatown" Polańskiego, jednym z najlepszych filmów noir w historii. Wkrótce nawiązał romans z partnerką z planu - Susan Anspach. W 1970 roku urodził im się syn Caleb. Jack utrzymywał matkę i dziecko, choć mieszkali osobno. Już nigdy nie sformalizował żadnego związku.
Odrzucał role w rozrywkowych produkcjach, np. w świetnym "Żądle" (przejął ją Redford), choć wiedział, że będzie sukcesem. - Potrzebowałem ambitnych propozycji - wspomina. Gdy w 1971 roku wystąpił w "Porozmawiajmy o kobietach" Mike'a Nicholsa, ten oznajmił: "za parę lat będzie jednym z największych aktorów w historii kina". Miał rację. Do 1975 roku Nicholson miał na koncie cztery nominacje do Oscara zdobyte w ciągu sześciu lat, a najlepsze było wciąż przed nim.
W 1970 roku zmarła na raka Ethel May Nicholson. Jack ogromnie ją kochał. Rozpaczał przekonany, że chowa matkę. Prawdę miał poznać cztery lata później.
Był już wielką gwiazdą, gdy w 1974 roku trafił na okładkę tygodnika "Time". To wtedy powstał artykuł, którego autor odkrył, iż to June była jego prawdziwą matką, zaś Ethel - babką. Jack stwierdził, że reporter oszalał. Zadzwonił jednak do swej drugiej siostry, Lorraine, by to sprawdzić. Ta potwierdziła wersję dziennikarza. "37-letni twardziel płakał jak dziecko. Był wstrząśnięty. Przez wiele dni nie wychodził z pokoju. Powiedział, że to nigdy nie przestanie boleć" - wspominał Peter Fonda.
"Taka jest cena cholernej sławy - przyznał po latach Jack. - Ludzie zaczynają grzebać w twoim prywatnym życiu, a ty dostajesz wiadomość: twoja siostra jest w rzeczywistości twoją matką!".
Tajemnica rodzinna niosła z sobą kolejne pytanie: kto więc był ojcem Jacka, skoro John Nicholson okazał się dziadkiem? Wszystko wskazywało na Dona Furcillo-Rose'a, przystojnego aktora, który miał romans z June, ukrywając posiadanie żony i dziecka. Furcillo przyznawał się do ojcostwa, ale mimo jego próśb Jack odmawiał konsekwentnie poddania się badaniu krwi. - O 40 lat za późno - ocenił. Furcillo twierdził, że Ethel Nicholson groziła mu, by trzymał się z dala od June, bo wtrąci go do więzienia za wykorzystanie nieletniej.
Dla Jacka ojcem pozostał na zawsze John Nicholson, z całym alkoholowym uzależnieniem, smutkiem i wieczną nieobecnością.
"Lot nad kukułczym gniazdem"
Lata 70. należały w kinie amerykańskim do dwóch aktorów: żegnającego się z nim na własne życzenie u szczytu sławy Marlona Brando i rozpoczynającego wielką karierę Jacka Nicholsona. Byli już wtedy sąsiadami, choć Brando rzadko bywał w Los Angeles, bo wyniósł się już na wyspę.
Nicholson cierpiał po odkryciu prawdy o rodzinie, ale jako aktor mógł przerobić to szaleństwo na potrzeby roli. Traf chciał, że pracował wtedy nad postacią McMurphy'ego w "Locie nad kukułczym gniazdem", dla wielu największą z jego kreacji.
Opowieść o złodziejaszku, który, chcąc uniknąć więzienia, udaje wariata i trafia do zakładu psychiatrycznego, należy do czołówki światowej kinematografii. Milosz Forman nakręcił przejmującą opowieść o najważniejszej potrzebie człowieka - wolności. Oddział, na którym rządzi despotyczna siostra Ratched, stosująca metody zastraszania i upokarzania pacjentów, symbolizuje świat, który popada w obłęd, dusząc się bez wolności. Bunt McMurphy'ego kończy się w drastyczny sposób.
Forman czekał na Jacka niemal rok, bo ten był zajęty. Nie wiedział, na co się pisze. Choć efekt ich pracy to arcydzieło, na planie omal się nie pozabijali. Nicholson nie godził się z wyobrażeniami Formana o jego postaci. Chciał, by pacjenci szpitala stali się niesubordynowani dopiero po pojawieniu się McMurphy'ego, reżyser zaś zakładał, że byli tacy zawsze. Żaden nie ustąpił. Nicholson odmówił współpracy. Zrozpaczeni producenci namówili operatora Billa Butlera, by pośredniczył między artystami. Ten biegał między Formanem i Nicholsonem, pokrzykując do Jacka: "Milosz każe ci powtórzyć scenę. Masz być wkurzony". A Nicholson odpowiadał: "Zrobię to dlatego, że zapłacą mi trzy razy więcej kasy niż jemu". I Butler z odpowiedzią wracał do Formana. I tak w koło Macieju....
Forman i Nicholson pogodzili się podczas oscarowej gali, która była triumfem obrazu. Pięć głównych Oscarów, jakie mu przypadły, przed "Lotem..." miał wówczas jeden film w historii: "Ben Hur" Williama Wylera.
Rok później zagrał wspólnie z Brando w "Przełomach Missouri" Arthura Penna i miał z tej pracy wielką frajdę, choć film nie okazał się dziełem wybitnym. - To było jak kolejny Oscar - wspominał z uśmiechem.
Wierność według Nicholsona
Lata 70. to czas, gdy trwał już najdłuższy ze związków Nicholsona - z Anjelicą Huston, córką Johna Hustona, zdolną, atrakcyjną aktorką. Zaczęli się spotykać, gdy miała zaledwie 21 lat i była szaleńczo zakochana w "Easy Riderze". Byli razem 17 lat. Jej książka "Watch Me" poświęcona ich relacjom to smutna lektura.
Pierwszą randkę, na którą się umówili, Jack odwołał w ostatniej chwili. W miejscu, gdzie mieli się spotkać, Anjelica przyłapała go tête-à-tête z dawną miłością, Michelle Phillips. "Odwołanie pierwszej randki z powodu innej kobiety to przestroga: tak będą wyglądały nasze relacje. Należało brać nogi za pas" - wspominała. Zamiast tego zaprzyjaźniła się z Michelle. Ale "Killer Smile" - zabójczy uśmiech, jakim Jack rozbrajał kobiety, nigdy nie był dany żadnej na wyłączność.
Jack, sam zaborczy i zazdrosny, nie poczuwał się do wierności. Potrafił przy niej flirtować z innymi kobietami, czasem posuwał się dalej. Anjelica opisuje sytuacje, w których celowo ją ranił. "Nigdy nie wstawaj tak, żeby wyjść" - powiedział, gdy nie mogąc znieść jego umizgów do innej, chciała uciec z przyjęcia. Opowiada o koncercie, podczas którego kanadyjska piosenkarka Joni Mitchell "siedziała między nogami Jacka cały występ". "Co byś zrobił, gdyby mój dawny facet posadził mnie sobie na kolanach?" - spytała. "Dałbym mu oczywiście w mordę" - odpowiedział Jack zdziwiony, że pyta się go o oczywistości.
Tak wyglądał ten związek. Jack potrafił jednak być troskliwy i kochający. Opiekował się nią, gdy zachorowała, przynosił unikalne prezenty, wymyślał dla niej setki przydomków. Wówczas czuła się szczęśliwa, wybaczała mu wszystko. W 1981 roku zafundował sobie romans na boku z modelką Winnie Hollman. Jego owocem jest córka, Holly Hollman, choć aktor do ojcostwa się nie przyznaje. Anjelica rozstała się z nim wówczas, ale szybko wróciła.
Przez lata czekała na propozycję małżeństwa. Zamiast tego w 1989 roku usłyszała, że Jack odchodzi do innej i zostanie ojcem jej dziecka. Tą inną okazała się młodsza o 26 lat aktorka Rebecca Broussard, która miała potem dwoje dzieci z Nicholsonem. Związek przetrwał sześć lat.
Anjelica uznała, że ma dość. Rzuciła się na Nicholsona z pięściami. "Pobiłam i zostawiłam tego patologicznego kobieciarza następczyni, z siniakami na całym ciele" - wspomina w książce. Zaskoczony Jack nawet się nie bronił. "No co ty, co ty, Tote!" - wołał, bo tak się do niej zwracał. "Masz, na co zasłużyłeś" - wyjaśniła panna Huston i już nie wróciła.
Po rozstaniu, na Boże Narodzenie, Jack przesłał jej bransoletkę z pereł i diamentów - niegdyś dar Franka Sinatry dla Avy Gardner. To był jego sposób zakończenia związku. Dziś mówi, że Anjelica była miłością jego życia i nie powinien dać jej odejść.
Od "Lśnienia" po "Batmana" i "Infiltrację"
Lata 80. i 90. to był czas, gdy Nicholson nie musiał nikomu niczego udowadniać. Pokazał, że jest w stanie zagrać absolutnie wszystko. Rozpiętość jego talentu potwierdzają tak odmienne tytuły, jak horror "Lśnienie" Stanleya Kubricka, opowiadający historię popadania bohatera w szaleństwo, który w genialnym wykonaniu Nicholsona budzi autentyczne przerażenie, poprzez ponowne spotkanie z Bobem Rafelsonem na planie zmysłowego thrillera "Listonosz dzwoni dwa razy", aż po klasyczny melodramat z nutą ironicznego humoru "Czułe słówka" Jamesa L. Brooksa.
Ten ostatni przyniósł mu drugiego Oscara. W "Czułych słówkach" Nicholson wcielił się w postać odległą od pełnych mroku i szaleństwa ról, w których był specjalistą. Zagrał byłego astronautę, kobieciarza, który przeżywa kryzys wieku średniego, wplątuje się w romans z apodyktyczną sąsiadką, po czym staje bezradny wobec jej uczucia. Ta pełna liryzmu, ale i humoru nawet w scenach dramatycznych opowieść o godzeniu się z losem, to jedyny w swoim rodzaju popis duetu aktorskiego Shirley MacLaine - Nicholson.
Wiele lat później, w 1997 roku, Jack odbierze trzeciego Oscara za rolę w kolejnym filmie Brooksa "Lepiej być nie może", w którym zagra antypatycznego, nieznoszącego ludzi pisarza, który zakochuje się w nieśmiałej kelnerce z baru, bo jako jedyna toleruje jego towarzystwo. "Sprawiasz, że chcę być lepszym człowiekiem" – zwraca się do niej bohater (Nicholson), a scena ta w wykonaniu Jacka sprawia, że rozumiemy już kobiety, które na ekranie i poza nim, mimo jego wad, gotowe były iść za nim w ogień.
Ale dużo wcześniej, bo w 1989 roku pojawi się jeszcze jako Joker - wróg Batmana - w pierwszym filmie pod tym tytułem w reżyserii Tima Burtona. Nicholson przyznał, że w dzieciństwie postać Jokera była jego ulubioną (czy kogoś to dziwi?). Rolę uważa za jedną ze swoich najlepszych. "To rodzaj pop-artu moim zdaniem, jestem z niej dumny" - wyznaje. Na Jokerze zarobił 90 mln dolarów, stając się najbardziej kasowym aktorem końca lat 80.
Parę lat później skusił się także na tytułową rolę "Wilka" w metaforycznym horrorze jednego ze swoich ulubionych reżyserów Mike'a Nicholsa, gdzie zagrał u boku pięknej Michelle Pfeiffer, której - jak przyznaje z bólem - nigdy nie udało mu się uwieść. To "zabójcze" emploi pojawi się też ciut wcześniej niż Joker, gdy jako diabeł (któż inny wypadłby w tej roli tak przekonująco jak Killer Smile?), zabłyśnie u boku trzech pięknych kobiet w "Czarownicach z Eastwick" George'a Millera.
Te ustępstwa na rzecz kina rozrywkowego, od którego długo stronił, poczynił dopiero, gdy miał już status następcy Brando. Nie ma w zasadzie w dorobku ról chybionych - pojawił się w około 70 filmach i niemal każdy stawał się przebojem. Dlatego trudno dokonać selekcji jego ról, posługując się kategorią jakości. Pozostaje kwestia gustu, bo imponujący dorobek Nicholsona obejmuje chyba wszystkie rodzaje kina. Nawet polityczne, którego nie lubi, ("Hoffa") czy społeczne ("Chwasty"), w których zagrał bezdomnego lumpa u boku Meryl Streep.
Zapytany niedawno, czego nie udało mu się dokonać w niebywałej reżyserskiej karierze, Martin Scorsese odpowiedział, że za klęskę poczytuje sobie fakt, iż tylko raz przekonał Jacka Nicholsona do udziału w swoim filmie. Mowa oczywiście o "Infiltracji", w której zagrał trzęsącego nielegalną działalnością w bostońskiej dzielnicy gangstera Franka Costello. To było w 2007 roku. Potem wystąpił jeszcze tylko w dwóch filmach.
Czekając na znak
Z dyskusji toczonych na forach internetowych wynika, że fani aktora nie przyjmują do wiadomości jego rozstania z kinem, choć nic nie wskazuje na to, by myślał o powrocie na plan. Oprócz zdjęć pokazujących Nicholsona na meczu Lakersów, w sieci można znaleźć wyłącznie zrobione z ukrycia kilka miesięcy temu jego fotografie... z dwojgiem wnucząt.
Cała nadzieja w tym, że - jak miało to miejsce w przypadku Brando - pojawi się jakiś nowy Coppola, zaproponuje mu rolę na miarę Vita Corleone i tym samym namówi do powrotu przed kamerę.
Fani czekają na znak. Jest wśród nich większość z nas.