Tytuł: Młodzi pokazali: wybory ich nie obchodzą
Źródło: Shutterstock
Podziel się
Jeśli w Polsce faktycznie toczy się wojna plemion PiS i KO, to z pewnością najmłodsze pokolenie nie spieszy się zasilać jej okopów. Wybiera różne formy dezercji. 63 procent najmłodszych wyborców, czyli ponad 3,5 miliona osób, w ogóle nie poszło do urn, a prawie połowa z tych, co poszli, nie poparła żadnego z dwóch głównych bloków. To, kto zdoła dotrzeć do młodych w nadchodzącym maratonie wyborczym jest najbardziej ekscytującą polityczną niewiadomą następnych kilkunastu miesięcy.
Cała Polska pęka z dumy po rekordowej frekwencji w wyborach samorządowych. Jeszcze nigdy w III RP do wyborów lokalnych nie poszło aż tak wielu uprawnionych do głosowania.
Frekwencja wyniosła - według danych PKW - 54,96 procent. Cztery lata temu – gdy padł poprzedni rekord - 47,4 procent.
Młodzi obojętni
Z tego trendu wyłamują się jednak najmłodsi wyborcy w wieku 18-29 lat. Uczniowie, studenci, osoby zaczynające zawodową karierę. W grupie tej, jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez Ipsos, frekwencja wyniosła zaledwie 37 procent. Prawie dwóch na trzech nasto- i dwudziestolatków nie poszło do wyborów.
Na kogo w wyborach do sejmików głosowali ci, którzy poszli? Partia Jarosława Kaczyńskiego, według Ipsosu, miała zdobyć poparcie 24,3 procent głosujących młodych. Koalicja Obywatelska 20,8 procent.
PiS nie może jednak uczciwie powiedzieć, że "ma poparcie młodych". Ogólny wynik PiS w wyborach do sejmików to 34,2 procent - niemal dziesięć punktów procentowych więcej niż poparcie wśród najmłodszej grupy wyborców. Podobna prawidłowość daje się zaobserwować w wypadku KO. Ta zgromadziła 27,1 procent głosów – ponad sześć punktów procentowych więcej niż wśród najmłodszych. W sumie około 55 procent głosujących młodych wyborców nie poparło w wyborach do sejmików żadnego z dwóch głównych bloków.
Poparcie dla głównych wielkich partii wśród najmłodszych wyborców okazuje się jeszcze słabsze, gdy weźmiemy pod uwagę niską frekwencję w tej grupie. Ze wszystkich uprawnionych do głosu nasto- i dwudziestolatków PiS lub Koalicją Obywatelską w wyborach do sejmików poparł zaledwie co piąty. Jeśli w Polsce faktycznie toczy się wojna plemion PiS i KO, to z pewnością najmłodsze pokolenie nie spieszy się zasilać jej okopów. Wybiera różne formy dezercji.
Jakie są powody dystansu dwudziestolatków do tegorocznej mobilizacji pod sztandarem dwóch głównych bloków? Przyczyny absencji młodych mogą być bardzo różne. W przypadku wyborów lokalnych barierą – ważną dla uczących się poza miejscem urodzenia studentów czy młodych pracowników zaczynających dopiero życie w nowym miejscu – mogła być konieczność dopisania się do spisu wyborców. Osobom niepewnym, czy za kilka lat ciągle będą mieszkać w tym samym mieście co dziś, mogło nie zależeć na wyborze jego lokalnych władz.
Swoje robią też różnice pokoleniowe. Największą frekwencję (68,4 procent) i największą liczbę głosów oddanych na PiS lub KO Ipsos odnotował wśród czterdziestolatków (40-49 lat) - ludzi, którzy w dorosłość wchodzili między końcem PRL a uchwaleniem obecnej konstytucji. Dzielący dziś Polskę spór o ocenę III RP dotyczy wydarzeń, jakie ludzie z tej grupy wiekowej przeżyli jako świadomi obywatele. Retoryka obu wielkich bloków wyborczych trafia w ich osobiste doświadczenia.
Dwudziestolatkowie nie tylko nie mają szans pamiętać momentu przyjęcia obecnej konstytucji (1997), ale nawet pierwszych rządów PiS. Gdy Jarosław Kaczyński zastępował na stanowisku premiera Kazimierza Marcinkiewicza, najmłodsi wyborcy byli dziećmi lub nastolatkami. Nie ma więc co się specjalnie dziwić, że w swoich dzisiejszych wyborach w ogóle nie kierują się pamięcią koalicji PiS z Lepperem, sprawą doktora G. czy nawet oceną Smoleńska. Retoryka całościowej negacji (PiS) lub obrony III RP (KO) nijak się nie przekłada na ich osobiste życiowe doświadczenia.
Kto do nich dotrze?
Jakie poglądy mają niezagospodarowani ani przez PiS, ani przez PO młodzi ludzie? Trzy lata temu większość wyborców z tej grupy wiekowej zagłosowała w wyborach parlamentarnych na prawicowe, kontestujące konstytucyjny porządek III RP ugrupowania. Według exit poll Ipsosu, wśród nasto- i dwudziestolatków w 2015 roku wygrał PiS z wynikiem 26,6 procent - wyższym o ponad dwa punkty procentowe niż ten z tego roku. Drugi był Kukiz z wynikiem 20,6 procent, trzeci Korwin (16,8 procent).
Trudno było wtedy negować fakt ostrego skrętu młodego pokolenia na prawo. Można było się jednak spierać o trwałość i podstawy tego zwrotu. Janusz Korwin-Mikke od początku aktywności politycznej w III RP notował okresowo świetne wyniki wśród młodzieży. Nic z nich jednak nie wynikało w dłuższej perspektywie. Młodzi ostatecznie z korwinizmu wyrastali. Na ogół wtedy, gdy przestawali żyć na utrzymaniu rodziców.
Badania Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW z 2015 roku pokazały z kolei, że młodzi wyborcy pozostają silne spolaryzowani w swoich poglądach. Istotnym kryterium tej polaryzacji jest płeć. Młode kobiety są zdecydowanie bardziej lewicowe niż młodzi mężczyźni - zarówno w kwestiach światopoglądowych, jak i społecznych. Ten wniosek potwierdziła niezwykła mobilizacja młodych Polek w czasie Czarnych Protestów – równie silnie zdystansowanych wobec PiS, co wobec także często konserwatywnego w kwestiach praw kobiet głównego nurtu opozycji.
Gdzie są rezerwy?
Niska frekwencja wśród młodych oraz polaryzacja poglądów politycznych tej grupy wiekowej ze względu na płeć wskazują na istnienie rezerw, jakie mogłyby wykorzystać nowe siły polityczne – na przykład jakaś nowa, bardziej sprawna formacja na prawo od PiS albo przyszła formacja Roberta Biedronia czy zjednoczony blok lewicy.
O jakich liczbach potencjalnych wyborców mówimy? Według Rocznika Demograficznego Głównego Urzędu Statystycznego pod koniec 2016 roku w Polsce mieszkało około 5,85 miliona osób w wieku 18-29 lat, czyli około 15,22 procent ówczesnej populacji Polski. Mniej niż trzydziestolatków (6,33 miliona), więcej niż czterdziestolatków (5,202 miliona). Jak się można spodziewać, te proporcje nie zmieniły się znacząco w ciągu niecałych dwóch lat.
W 2018 roku, jak podała PKW, uprawnionych do głosowania było 30,115 miliona osób. Oznacza to, że blok najmłodszych wyborców to niecała jedna piąta wszystkich uprawnionych. Prawie dwie trzecie z nich, jaka została w domach, to ponad 3,6 miliona wyborców. Wielu z nich pewnie nigdy nie zaangażuje się w politykę, ale już dotarcie do choćby jednej osoby z czterech z tej grupy daje prawie milion głosów. W polskiej polityce to bardzo dużo.
Spotkanie z najmłodszym elektoratem jest więc w interesie polityków. I niego samego. Jeśli najmłodsi wyborcy nie zaangażują się w życie wyborcze i podobna frekwencja utrzyma się w przyszłości, pokolenie roczników lat 90. i młodszych nigdy nie uzyska wpływu na politykę.
Na istnienie rezerw po lewej stronie wskazuje także luka między przytłaczającym poparciem dla takich kandydatów KO w miastach, jak Rafał Trzaskowski w Warszawie czy Jacek Jaśkowiak w Poznaniu a wynikami tej formacji do sejmików czy nawet rad miast. W Warszawie według danych PKW Trzaskowski zdobył ponad 505 tysięcy głosów (56,67 procent). Komitet Koalicji Obywatelskiej do rady miasta już "tylko" 384 tysięcy (43,96 procent).
Luka około 120 tysięcy głosów pokazuje, że poparcie dla Trzaskowskiego wcale nie musiało oznaczać akcesu do KO i nie decydował o nim wyłącznie strach przed rządami Patryka Jakiego w stolicy. Kandydat KO przedstawił dobry program, atrakcyjny także dla lewicujących wyborców i wyborczyń – zwłaszcza w kwestiach kultury w mieście, pomocy dla rodzin czy oferty dla kobiet. W sytuacji, gdy lewica i ruchy miejskie startowały podzielone, a żaden z ich kandydatów nie przeprowadził porywającej kampanii, Trzaskowski wydawał się sensownym wyborem.
Trzaskowski i Jaśkowiak mogli wygrać dlatego, że przesunęli się ku progresywnemu programowi znacznie bardziej, niż kiedykolwiek gotowa była na to PO czy Nowoczesna. Tego manewru Koalicji Obywatelskiej nie uda się powtórzyć w wyborach do parlamentu. Ponad sto tysięcy głosów Trzaskowskiego jest spokojnie do wzięcia przez jakiegoś nowego, sprawnego gracza spoza KO w następnym wyborczym rozdaniu.
Najbardziej ekscytująca niewiadoma
W samorządach ludzie często głosują na to, co znają. Na osoby, które - niezależnie, czy są z SLD, PiS, czy PO - sprawdzają się w zarządzaniu miastem. Stąd kolejne kadencje prezydentów rządzących nieprzerwanie od pierwszych bezpośrednich wyborów prezydentów (Jacek Majchrowski w Krakowie) czy nawet dłużej (Paweł Adamowicz, od 1998 roku rządzący Gdańskiem).
Następne wybory odbędą się według zupełnie innej logiki. Ewentualna trzecia siła ma w nich rezerwy wśród osób nieodnajdujących się w wojnie KO z PiS - młodych: tych na prawo od PiS i na lewo od KO. Wśród lewicowych kobiet z Czarnych Protestów oraz mężczyzn z Marszu Niepodległości. Wśród wyborców komitetów, które teraz rozbiły się o wysoki efektywny próg wyborczy. To, kto (i czy ktokolwiek) zdoła dotrzeć do tych grup i da im polityczną reprezentację, jest najbardziej ekscytującą polityczną niewiadomą następnych kilkunastu miesięcy.