Tomek gardzi ojcem, Miłka ojca chroni. Ona boi się nawet pokazać jego zdjęcie, żeby nie wysypała się zachowywana trzydzieści lat tajemnica. On wytacza księdzu proces o ojcostwo.
Marta Abramowicz, reporterka, psycholożka, autorka głośnej książki "Zakonnice odchodzą po cichu", po raz kolejny przedstawia bohaterów, którym wcześniej nikt nie dał głosu w Polsce. Pomyślała: skoro dotarłam do byłych zakonnic, uda mi się też do dzieci księży.
Szukała ich dwa lata. Dotarła do wielu kobiet, które mają dzieci z księżmi, do ich synów i córek. W końcu na opowiedzenie swojej historii zgodziło się czworo dzieci i dwie matki.
Książka "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica" pojawiła się w księgarniach 25 października. Poznajemy: Tomka, Janusza, Miłkę, Jacka i jego matkę Wiktorię oraz Jadwigę, matkę Stasia. Ojcowie przedstawieni są tylko oczami ich dzieci i partnerek. Autorce nie udało się porozmawiać z żadnym mężczyzną, który po tym, gdy został ojcem, nadal jest księdzem rzymskokatolickim. By zrozumieć ich sytuację, rozmawiała z byłymi księżmi i ich żonami, a także z rodziną księdza ewangelickiego.
Małgorzata Goślińska: Tomek wytoczył księdzu proces, by udowodnić mu ojcostwo. Mści się na ojcu?
Tomek, rocznik 1969. Urodził się w Polsce, mieszka w Niemczech. Widział ojca dwa razy w życiu, gdy miał 14 i 20 lat. W dowodzie jako ojca miał wpisanego męża matki, ale ludzie mówili mu, że jest podobny do księdza, z którym jego matka się przyjaźniła. By się o tym przekonać, sądownie zmusił go do badań genetycznych. Nie wierzy w Boga.
Marta Abramowicz: - Nie używa słowa "ojciec". Gardzi nim. Nazywa go producentem. Wszystko zależy od tego, ile się od ojca dostało. Inni księża z mojej książki nie wypierali się swojego ojcostwa przed dziećmi. Ojciec Jacka pożyczał jego matce pieniądze, przyjaźnił się z jego babcią i na koniec stał się - jak to określa Jacek – jego doradcą. Ojciec Janusza kupił rodzinie mieszkanie w Gdyni, raz dał ciuchy. Tomek nie dostał nic. Opowiedział, że gdy był dzieckiem, ksiądz wziął go na kolana, ale zaraz zdjął, żeby mu nie pogniótł spodni. Jako biedny emigrant z Polski odwiedził ojca w Niemczech, licząc na jego wsparcie. A ten nie chciał go nawet przenocować. To wszystkie wspomnienia Tomka z ojcem.
Jeszcze wtedy nie był pewien, czy ten ksiądz to jego ojciec. Gdy go o to zapytał w liście, adwokaci księdza zagrozili mu policją, procesami. Obciążono go kosztami sądowymi. Zapłacił za prawdę 20 tysięcy euro. I na tym koniec?
- Być może wytoczy księdzu sprawę karną za składanie fałszywych zeznań. Ale on się nie mści. Czuje się skrzywdzony i uważa, że nie można tego darować. Chce sprawiedliwości, tu, na ziemi.
Dlaczego matka go okłamała? Żadne dziecko z pani książki nie usłyszało od swoich rodziców: ksiądz jest twoim ojcem? Albo: twój ojciec jest księdzem?
- Była mowa: to jest twój ojciec. Ale faktycznie zestawienie informacji: ojciec i ksiądz było dla rodziców zbyt trudne. Dziecko miało się domyślić.
I dowiadywało się na podwórku. Tak jak mały Janusz, którego sąsiadki zagadywały, gdzie ten ksiądz śpi, jak do nich przyjeżdża. Dlaczego matki obarczały tym dzieci?
- Chciały je chronić.
A nie tych swoich księży? Jacek mówi: mama nikogo nie kochała tak jak ojca.
- Nie chodzi o Jacka. Ona żadnego mężczyzny nie kochała bardziej niż tego księdza, a temu księdzu miała za złe, że nie jest przy synu. Jacek mówi też o mamie: jest moją przyjaciółką. Wyjechała do Anglii i codziennie rozmawiają na Skypie. Musieli więc mieć dobrą relację. One chroniły przede wszystkim dzieci i nie wiedziały, jak to robić lepiej. Przekazywały im - niejawnie - komunikat, że trzeba o tym milczeć. W życiu Tomka temat ojca po prostu nie istniał, Janusz został uciszony historią o śmierci taty w wypadku. Obaj urodzili się w latach sześćdziesiątych. Dziecko z księdzem to była hańba. Jak się ludzie dowiedzieli, to można było tylko uciekać do innej miejscowości. Mama Jacka starała się go naprowadzić na prawdę, bo uznała, że skoro wiedzą wszyscy w miasteczku, to on też powinien. Ale to były już lata dziewięćdziesiąte.
Widać, że to się zmienia z czasem. Dziecko Jadwigi, Staś, ma teraz sześć lat i jego mama radzi się psychologa, jak o tym powiedzieć synowi.
Czytając książkę, myślałam, że matki dzieci księży to młode, biedne, słabo wykształcone kobiety z prowincji, naiwne i wykorzystane. Aż pojawiła się mama Stasia, Jadwiga, kobieta po trzydziestce, prawniczka, z własną kancelarią we Wrocławiu. To jakie one są?
Staś, lat sześć. Mieszka z mamą we Wrocławiu. Widuje ojca raz na miesiąc, ojciec łoży na jego utrzymanie. Nie wie, że ojciec jest księdzem. Nie chodzi na religię ani do kościoła.
- Mama Janusza, Regina, miała 18 lat, gdy ksiądz wszedł w nocy przez okno do jej sypialni. Była przerażona. Ale dla niej być blisko księdza znaczyło być blisko Boga. Dlatego potem zostawiała dla księdza uchylone okno. A Jadwiga, ta od małego Stasia, po prostu zakochała się w mężczyźnie, z którym pracowała. Długo walczyła z tym uczuciem. Zgodziła się mieć z nim dziecko, bo obiecał, że odejdzie z kapłaństwa. Kiedy tego nie zrobił, powiedziała, że to koniec. Teraz spotyka się z nim dlatego, żeby Staś miał kontakt z tatą. Wszystko robi dla syna. Poprosiła mnie, żebym zmieniła jej imię. Z obawy, że ojciec Stasia będzie miał kłopoty. On jej nigdy nie poprosił, żeby nie ujawniała prawdy. Ale ona zdaje sobie sprawę, że to mogłoby skończyć się przeniesieniem księdza gdzieś daleko i wtedy Staś nie będzie mógł widywać się z ojcem.
Matki są różne. Jedyne, co je łączy, to Kościół. Są wierzące.
W opowieści Janusza wszystko jest prawdziwe? Nazwa wsi, gdzie został poczęty i gdzie pewnie wszyscy się znają?
- Nie potrzebował anonimowości. Matka zmarła w tym roku, ojciec dwanaście lat temu, on mieszka za granicą. Każdy z moich bohaterów czytał, co o nim napisałam. Chciałam, żeby byli gotowi na publikację i żebym miała pewność, że ich dobrze zrozumiałam. Janusz pilnował bardzo, żeby nie było najmniejszego błędu, bo inaczej ktoś mu zarzuci, że wszystko jest nieprawdziwe. Prosił mnie nawet, żeby w historii o tym, jak zginął jego ojciec, doprecyzować, że nie wpadł pod pociąg, ale że jechał autobusem, który zderzył się z pociągiem - bo tak właśnie brzmiał rodzinny przekaz.
Przekaz - dodajmy - nieprawdziwy, wymyślony przez matkę Janusza. Ktoś mu za to nie oszczędził całej prawdy o tym, jak to babcia nakłaniała jego matkę do aborcji i jak matka przysięgła na krzyż, że Janusz nie jest dzieckiem księdza.
Janusz, rocznik 1962. Do szóstego roku życia mieszkał we wsi Samborowo na Mazurach, potem przeniósł się z matką i bratem do Gdyni, gdzie ojciec kupił im dom. Do 13. roku życia myślał, że ojciec zginął w wypadku. Na prawdziwego tatę mówił wujek. Widywał go raz na trzy miesiące. Nikt go nie zawiadomił o jego śmierci. W 1989 roku wyjechał do Kanady. Nie wierzy w Boga.
Od małego sam wstawał, sam sobie robił śniadanie, bo mama pracowała od świtu do nocy, żeby wyżywić rodzinę. Ojciec nigdy go nie przytulił, nie zagrał z nim w piłkę. Trudno się dziwić, że nie płakał po jego śmierci.
- Czytałam wspomnienia parafianki, że ten sam ksiądz ze wszystkimi dziećmi z parafii grał w piłkę. Pokazałam to Januszowi i nawet się ucieszył, że jego ojciec został dobrze zapamiętany. Jako dziecko go nie lubił, wolał, żeby ta historia o wypadku była prawdą, potem niewiele go już z nim łączyło. Ale do dziś wpada w gniew, kiedy przypomina sobie matkę, której ojciec ksiądz zniszczył życie.
Jacek prosi, żeby nie podawać jego imienia, bo to niekorzystne dla wizerunku. Czyjego wizerunku?
- Jego, Jacka.
A w czym on zawinił, że jest dzieckiem księdza?
- Całe życie jest z tego powodu wytykany. W szkole śmiali się przy paleniu papierosów, żeby ojciec Jacka odkupił ich dusze. Musiał znosić takie docinki, żarty, podejrzliwe spojrzenia, komentarze o matce w stylu: gdyby suka nie dała, toby pies nie wziął. Dzisiaj jest jednym z najlepszych na uczelni i nie chce mieć nieprzyjemności.
Jacek, lat 24. W wieku licealnym wyprowadził się do Poznania. Kończy matematykę i inżynierię na politechnice. Wychowali go matka i dziadkowie. Ojca nie było przy nim w dzieciństwie, dopiero od kilku lat mają częstszy kontakt. Jacek nie traktuje ojca jak kogoś z rodziny, jest dla niego kolegą. Nie wierzy w Boga.
Chciał się zabić, gdy usłyszał od ojca, że ten przez niego czuje się zobowiązany komuś pomagać. A przecież on od liceum na siebie zarabiał i jeszcze pomagał matce.
- Ta sprawa była bardziej skomplikowana. Jego mama miała sklep, który bankrutował, prosiła więc o pożyczki, żeby ratować swój biznes. Atmosfera była napięta. Jacek przez tę kłótnię o pieniądze poczuł się jak błąd swoich rodziców. To był trudny moment. Ale powiedział sobie: spokojnie, to tylko kłótnia, kłótnie się zdarzają, poradzę sobie.
Miłka to prawdziwe imię?
- Nie, skądże.
Niewiele o niej można dowiedzieć się z książki.
- Chroni swojego ojca. Długo zdobywałam jej zaufanie, wiele razy ją odwiedzałam. Nie chciała mi pokazać jego zdjęcia. Z obawy, że zdradzi w ten sposób zachowywaną przez lata tajemnicę. Ciążyło jej to, ale bała się zaszkodzić ojcu, że go wyrzucą z Kościoła.
Miłka, lat 30, pracuje i mieszka w dużym mieście w Polsce. Jako dziecko widywała ojca w czwartki, niedziele i w święta. Wierzy w Boga, jest w Kościele katolickim.
Dziecko go chroni, a tata udaje na ulicy, że to nie jego dziecko. Nie mówi o córce swoim rodzicom, zabiera Miłkę dopiero na grób dziadków.
- Miłka już wtedy była dorosła. Długo dyskutowałyśmy, czy można powiedzieć, że ojciec się jej zaparł. To bardzo mocne słowo. Tak to wyglądało, ale to złożona sytuacja. Ludziom łatwo oceniać: świnia, wybrał Kościół zamiast rodziny.
Ja dzięki Miłce zrozumiałam, że to nie jest czarno-białe. Ona ma żal do ojca, że nie odszedł z kapłaństwa, ale jest przekonana, że on jest dobrym człowiekiem, służy Bogu i ludziom. Mają te same wartości: miłość, Bóg, religia. Ona go kocha i wie, że on ją kocha. Chciałaby nosić koszulkę z napisem: "mój tata jest księdzem", żeby nie musiała tego więcej tłumaczyć.
Złapał dwie sroki za ogon. Tam uwielbiany przez parafian, tutaj przez córeczkę. Gość, wszyscy tylko na niego czekają. Chociaż nawet nie łoży na utrzymanie rodziny.
- Muszę się wcielić w rolę adwokata diabła: on nie ma z czego łożyć. Jest proboszczem w biednej parafii. Mógł być rektorem w seminarium, ale wylądował w jakiejś dziurze, bo nie wyparł się córki.
To w końcu wyparł się czy nie?
- Nie przed biskupem. To wygląda tak: ktoś donosi biskupowi, że ksiądz ma dziecko albo matka tego dziecka zgłasza się do kurii po alimenty. Biskup wzywa księdza na dywanik i pyta, czy to prawda. Jeśli ksiądz nie zaprzeczy, to najczęściej jest przenoszony do innej odległej parafii - a przynajmniej tak było w przypadku bohaterów książki. Jeśli będzie spotykał się ze swoją rodziną, to traci szansę na kościelną karierę i na zawsze zostaje wiejskim proboszczem. Tak jak ojciec Miłki.
Czyli przenoszą księdza? Nie wyrzucają?
- Rozmawiałam o tym z byłym księdzem, profesorem Tomaszem Polakiem, dawniej Węcławskim1. Tłumaczył mi, jak to wygląda od środka. Ksiądz wyspowiada się i jest w porządku. Kościół robi wszystko, żeby zachować go w swoich szeregach. Ma być tylko daleko od skandalu, od tej kobiety z dzieckiem. Wierni mają się nie burzyć, ma nie być zgorszenia. Kiedy o tym po raz pierwszy usłyszałam, zaszokowało mnie, że zniechęca się mężczyznę do opieki nad własnym dzieckiem. A wszystko w imię Boga.
Nikt księdzu nie przystawia pistoletu do głowy, może sam odejść. Dlaczego wszyscy ojcowie z pani książki zostali w Kościele?
- Może bali się, że bez Kościoła będą nikim? Jak mówi profesor Polak, Kościół już od seminarium wzmacnia w klerykach przekonanie, że poza nim sobie nie poradzą. Wielu nie ma wiary w siebie i nie potrafi zadbać nawet o siebie, a co dopiero o rodzinę. Jeśli ksiądz wykłada na uniwersytecie albo jest terapeutą, po odejściu może to dalej robić. Ale jeśli nie ma zawodu, to jest jak bohater "Kleru" Wojtka Smarzowskiego, który mówi, że potrafi tylko spowiadać. Ojciec Miłki najpewniej byłby i księdzem, i ojcem, gdyby mógł.
Gdyby zniesiono celibat? Chciałby tego?
- Jest taki dowcip: biskupi obradują, czy znieść celibat. 20 procent głosuje za, 20 przeciw, a reszta chce, żeby zostało tak jak jest. Bo nie są uwiązani, jak przeciętny mężczyzna. Mają uprane, ugotowane, a nie mają awantur. To system stwarza im takie warunki, że mają pieniądze i nie mają zobowiązań. Ale wydaje mi się, że dla ojca Miłki ważne jest kapłaństwo. Dlatego jest rozdarty między kapłaństwem a rodziną, bo Miłka jest tak samo ważna. Spotykając się z Miłką, nie łamie celibatu. Ale z drugiej strony ona - wedle Kościoła - jest owocem grzechu i kontakt księdza z własnym dzieckiem sieje zgorszenie. Dlatego ojciec Miłki musi żyć w strachu, że może go spotkać cięższa kara, że przeniosą go jeszcze dalej od córki, nawet za granicę albo wydalą z Kościoła.
Dla porównania przedstawia pani w książce także rodzinę księdza ewangelickiego. Żona, piątka dzieci, a ojca nie ma w domu od piątej rano do dwudziestej drugiej. Nie ma go nawet przy narodzinach własnego dziecka, bo pojechał na pogrzeb parafianina. To czym on się różni od ojca Jacka, Miłki czy Stasia, którzy też bywają w domu?
- Trzeba temu księdzu ewangelickiemu oddać honor, że przy kolejnym porodzie nie opuścił żony na krok i sam odebrał poród, bo położna nie dotarła na czas. Ale nie chodzi o to, że ojca nie ma, tylko o ukrywanie, że on jest. To zaparcie się jest największą trudnością. Dziecko księdza katolickiego nie może o nim mówić publicznie "ojciec". To mu utrudnia mówienie o tym, co najważniejsze, o swojej rodzinie, o swojej tożsamości. Nie zna połowy rodziny, wujków i dziadków od strony ojca. Matka księdza albo nie wie o istnieniu wnuka, albo go nienawidzi. Bo to plama na honorze idealnego syna. To też było dla mnie szokujące.
Dla mnie te matki księży to jedyne wytłumaczenie, dlaczego ci księża nie odchodzą z Kościoła. Nie chcą robić mamie przykrości. Ojciec Stasia zdecydował, że wybiera rodzinę, ale wycofał się po telefonie od zrozpaczonej mamy.
- Tak się zdarza, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Kolej rzeczy jest taka, że gdy rodzi nam się dziecko, to autonomizujemy się od swoich rodziców. Gdy u gejów albo lesbijek pojawia się potomek, to u babci, nawet gdy wcześniej nie tolerowała związku swojego syna lub córki, bardzo często ta bariera znika. Jeśli ksiądz nie potrafi stanąć w prawdzie - bo na przykład nie chce zawieść swojej matki, która często jest wzorową parafianką w małej miejscowości, czyli jest pod dużą presją - to musi się pogodzić, że jego dziecko nie będzie chciało żyć w kłamstwie i go ujawni.
Żal mi dzieci księży, ale nie czuję się winna. Powinnam?
- Poczucie winy niczego nie rozwiązuje. Ale uważam, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Ja piszę o tym książkę, ale ukrywam dane księży, zgodziłam się na to, więc utrzymuję tę tajemnicę. Powinniśmy przestać milczeć, żeby to nie był już temat tabu. Rozmawiać, ale rozmawiać normalnie. Miłka próbowała i od razu poleciało: hipokryci, klechy, tylko kasa i seks. Nie czuje się rozumiana, bo to nie jest cała prawda o jej ojcu. Jest osamotniona.
Może o tym się nie mówi, bo to marginalny problem?
- Rozmawiałam o tym z pięciuset osobami i 450 opowiedziało mi jakąś historię o nieprzestrzegających celibatu księżach, ich dzieciach albo partnerkach. Według badań profesora Józefa Baniaka2 piętnaście procent księży w Polsce ma dzieci. Licząc, że mamy w Polsce około trzydzieści tysięcy księży, wychodzi pięć tysięcy księży ojców. A nie wiadomo, ile dzieci ma każdy z nich. Uważam, że zawsze trzeba stawać po stronie ofiar. Nie zgadzać się na krzywdę w imię konformizmu. Wyrazić to jakoś.
Ubrać T-shirt z napisem: "jestem dzieckiem księdza"?
- Świetny pomysł, chyba sobie taki zrobię. Ale księża też są ofiarami, uwikłanymi w system, który zabrania mężczyznom zakładania rodziny. Nie wierzę, że Kościół zniesie celibat, ale może pod naciskiem wiernych da spokój tym księżom, którzy mają dzieci i przestanie ich nękać.
Pozwoli księżom mieszkać z dziećmi? A jeśli każdy będzie chciał?
- Runie mit o tym, że celibat jest niezbędny do kapłaństwa. Jeśli Kościół się tego obawia, niech wydala księży ojców i pomaga im stanąć na nogi, żeby mogli zająć się swoimi córkami i synami. Dobro tych dzieci powinno być dla Kościoła najważniejsze.
Przypisy:
1Tomasz Polak, dawniej Węcławski - teolog specjalizujący się w teologii dogmatycznej i fundamentalnej, profesor zwyczajny Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, były katolicki prezbiter, współtwórca Pracowni Pytań Granicznych UAM, tłumacz.
2Józef Baniak - socjolog, profesor nauk humanistycznych, specjalista w dziedzinie socjologii religii, pracuje na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, prowadzi badania nad seksualnością duchowieństwa rzymskokatolickiego.
Tomek wytoczył księdzu proces, by udowodnić mu ojcostwo. Mści się?
Tomek, rocznik 1969. Urodził się w Polsce, mieszka w Niemczech. Widział ojca dwa razy w życiu, gdy miał 14 i 20 lat. W dowodzie jako ojca miał wpisanego męża matki, ale ludzie mówili mu, że jest podobny do księdza, z którym jego matka się przyjaźniła. By się o tym przekonać, wytoczył księdzu proces i zmusił do badań genetycznych. Nie wierzy w Boga.
- Nie używa słowa „ojciec”. Gardzi nim. Nazywa go producentem. Wszystko zależy od tego, ile się od ojca dostało. Inni księża z mojej książki nie wypierali się swojego ojcostwa przed dziećmi. Ojciec Jacka pożyczał jego matce pieniądze, przyjaźnił się z jego babcią i na koniec stał się - jak to określa Jacek – jego doradcą. Ojciec Janusza kupił rodzinie mieszkanie w Gdyni, raz dał ciuchy. Tomek nie dostał nic. Opowiedział, że gdy był dzieckiem, ksiądz wziął go na kolana, ale zaraz zdjął, żeby mu nie pogniótł spodni. Jako biedny emigrant z Polski odwiedził go w Niemczech, licząc na jego wsparcie. A ten nie chciał go nawet przenocować. To wszystkie wspomnienia Tomka z ojcem.
Tomek wytoczył księdzu proces, by udowodnić mu ojcostwo. Mści się?
Tomek, rocznik 1969. Urodził się w Polsce, mieszka w Niemczech. Widział ojca dwa razy w życiu, gdy miał 14 i 20 lat. W dowodzie jako ojca miał wpisanego męża matki, ale ludzie mówili mu, że jest podobny do księdza, z którym jego matka się przyjaźniła. By się o tym przekonać, wytoczył księdzu proces i zmusił do badań genetycznych. Nie wierzy w Boga.
- Nie używa słowa „ojciec”. Gardzi nim. Nazywa go producentem. Wszystko zależy od tego, ile się od ojca dostało. Inni księża z mojej książki nie wypierali się swojego ojcostwa przed dziećmi. Ojciec Jacka pożyczał jego matce pieniądze, przyjaźnił się z jego babcią i na koniec stał się - jak to określa Jacek – jego doradcą. Ojciec Janusza kupił rodzinie mieszkanie w Gdyni, raz dał ciuchy. Tomek nie dostał nic. Opowiedział, że gdy był dzieckiem, ksiądz wziął go na kolana, ale zaraz zdjął, żeby mu nie pogniótł spodni. Jako biedny emigrant z Polski odwiedził go w Niemczech, licząc na jego wsparcie. A ten nie chciał go nawet przenocować. To wszystkie wspomnienia Tomka z ojcem.
Tomek wytoczył księdzu proces, by udowodnić mu ojcostwo. Mści się?
Tomek, rocznik 1969. Urodził się w Polsce, mieszka w Niemczech. Widział ojca dwa razy w życiu, gdy miał 14 i 20 lat. W dowodzie jako ojca miał wpisanego męża matki, ale ludzie mówili mu, że jest podobny do księdza, z którym jego matka się przyjaźniła. By się o tym przekonać, wytoczył księdzu proces i zmusił do badań genetycznych. Nie wierzy w Boga.
- Nie używa słowa „ojciec”. Gardzi nim. Nazywa go producentem. Wszystko zależy od tego, ile się od ojca dostało. Inni księża z mojej książki nie wypierali się swojego ojcostwa przed dziećmi. Ojciec Jacka pożyczał jego matce pieniądze, przyjaźnił się z jego babcią i na koniec stał się - jak to określa Jacek – jego doradcą. Ojciec Janusza kupił rodzinie mieszkanie w Gdyni, raz dał ciuchy. Tomek nie dostał nic. Opowiedział, że gdy był dzieckiem, ksiądz wziął go na kolana, ale zaraz zdjął, żeby mu nie pogniótł spodni. Jako biedny emigrant z Polski odwiedził go w Niemczech, licząc na jego wsparcie. A ten nie chciał go nawet przenocować. To wszystkie wspomnienia Tomka z ojcem.