Gdy opowiadali, że na ich weselu zagrał Iron Maiden, wszyscy sobie z nich kpili. Ale to była prawda. Słynny brytyjski zespół dokładnie 35 lat temu dał w Poznaniu koncert. Po nim muzycy postanowili pójść do baru. Zamiast nucić do drinka, zagrali do kotleta...
Koncert z 11 sierpnia 1984 roku przeszedł do historii.
Tego dnia cały Poznań żył występem Iron Maiden. Koncert odbywał się w hali widowiskowo-sportowej Arena - tam, gdzie wszystkie największe i najważniejsze imprezy w stolicy Wielkopolski. Grali tu szczypiorniści, siatkarze czy Wojciech Fibak, występowały gwiazdy polskiej estrady: Violetta Villas, Andrzej Rosiewicz, Mieczysław Fogg czy kabaret Tey.
- Arena to była mekka dla poznaniaków w latach 70. i 80. Gdybyśmy prześledzili, jakie zespoły, jacy artyści oraz jakie przedsięwzięcia napełniały Arenę, mielibyśmy skróconą historię Polski. Taki zespół jak Republika, w całości, o własnych siłach wyłącznie, zapełnił Arenę, podobnie jak Perfect czy Maanam - opowiada Wiesław Kot, publicysta związany z Poznaniem i miłośnik czasów PRL.
Na koncertach największych gwiazd w Arenie panowało istne szaleństwo. Jak wtedy, gdy przyjechała Izabela Trojanowska, a rozentuzjazmowany tłum wybił wszystkie szyby na poziomie foyer.
Występy artystyczne z okazji wizyty Björna Borga w Hali Widowiskowo-Sportowej Arena
Publiczność w Hali Widowiskowo-Sportowej Arena podczas spotkania z Björnem Borgiem w 1978 r.
Wywiad z Wojciechem Fibakiem i Björnem Borgiem w Hali Widowiskowo-Sportowej Arena 1978 r.
Publiczność w Hali Widowiskowo-Sportowej Arena podczas spotkania z Björnem Borgiem w 1978 r.
Występ Violetty Villas z okazji 30-lecia Gazety Poznańskiej
Harcerze w czasie imprezy kończącej akcję "Zima 75" w Sali Widowiskowo-Sportowej Arena
Turniej piłki halowej juniorów KS Warty, Polonii i Olimpii w Sali Widowiskowo-Sportowej Arena (styczeń 1975 r.)
Grupa młodych fotoreporterów przed Salą Widowiskowo-Sportową Areną w latach 70.
Mecz piłki ręcznej Polska – Jugosławia w Hali Widowiskowo-Sportowej Arena
A co się musiało dziać, gdy pojawił się Iron Maiden! Taki koncert to było coś. Rok po zniesieniu stanu wojennego do miasta przyjechał światowej sławy zespół rockowy, którego występy to uczta nie tylko dla uszu, ale i oczu. Potężne i efektowne scenografie, o jakich w PRL-u nikt nie marzył. Przeżycie porównywalne jedynie z hollywoodzkimi produkcjami, pokroju "Gwiezdnych wojen", które można było zobaczyć w kinach. Z tą różnicą, że Żelazna Dziewica grała na żywo! W PRL-u to było wow!
Hollywood na kółkach
Skąd w ogóle Iron Maiden w Polsce? Koncert w Poznaniu był trzecim w ramach trasy World Slavery Tour 1984/85 promującej piąty album Iron Maiden - "Powerslave". Wcześniej Brytyjczycy gościli w Warszawie i Łodzi. Z Poznania ruszyli do kolejnych polskich miast, a potem na Węgry i do Jugosławii. Następne koncerty odbywały się w Europie Zachodniej, obydwu Amerykach, Azji i Australii.
Całe tournee trwało 11 miesięcy. W tym czasie zespół zagrał blisko 200 koncertów na pięciu kontynentach, które obejrzało blisko 3,6 miliona widzów.
Polska była pierwszym punktem na mapie. Co ciekawe, koncerty odbywały się miesiąc przed europejską premierą promowanego krążka.
"W Polsce to bez różnicy, bo właściwie nie ma tu oficjalnie wydawanej muzyki. Piracka płyta – a tych widzimy na tony – kosztuje połowę miesięcznej pensji" - wspominał po latach na łamach miesięcznika "Metal Hammer" brytyjski dziennikarz Howard Johnson, który towarzyszył zespołowi w trasie.
"Ironsi" nie przebierali w środkach. Zespół przemieszczał się czterema ciężarówkami i dwoma autokarami. Wieźli ze sobą nagłośnienie o mocy 155 tys. watów, wielopoziomowy system oświetlenia z ponad 800 lampami, rusztowania i scenografie przypominające starożytny Egipt ze zmumifikowanym Eddiem, maskotką zespołu.
W każdym mieście, czy to na stadionie, czy w sali koncertowej, stawiali swoją scenę. Wszystko było starannie wyreżyserowane.
Rockowa superprodukcja.
"Jak w Korei Północnej"
9 sierpnia Brytyjczycy wylądowali w Warszawie. Na Okęciu witali ich fani z banerem "Welcome Iron Maiden in the Poland. Peoples of Szczecin" i celnik z ich plakatem w ręku. Ulokowano ich w hotelu Victoria. Tam tłumy rzucały się na muzyków i wręczały im kwiaty.
W Polsce czuli się jak w innym świecie. "Autobus, którym jedziemy, trabanty, hotele, w których się zatrzymujemy - wszystko wygląda jak relikty z innego wieku. Zwraca też uwagę poziom rządowej paranoi. Polscy ochroniarze - bezpłatny dodatek do pobytu - towarzyszą nam całą dobę. Są bardziej zainteresowani szpiegowaniem nas niż trzymaniem ludzi na dystans. Trudno uwierzyć, że wciąż jesteśmy w Europie. Takiego typu rzeczy dzieją się tylko w Korei Północnej, prawda?" - wspominał Howard Johnson.
Spotykali się z najbardziej przyziemnymi problemami, które u nich rozwiązywało się od ręki, a w Polsce urastały do monstrualnych wręcz rozmiarów.
"Pamiętam problem z żarówką w toalecie. Anglikom trudno było zrozumieć, że żarówki nie można po prostu kupić w kiosku na dole, ale trzeba "załatwiać" - opowiadał w "Gazecie Wyborczej" Andrzej Marzec, jeden z organizatorów koncertu.
Po koncercie na warszawskim Torwarze zespół postanowił zaznać nieco nocnego życia. Zapakował się do taksówki MPT i pojechał do klubu studenckiego Remont. Były tańce, drinki, rozmowy z fanami.
Kolejnego dnia zespół koncertował w Łodzi. Stamtąd udał się do Poznania.
Decydował przypadek
W stolicy Wielkopolski bilety na koncert Iron Maiden, choć piekielnie drogie, rozeszły się jak świeże bułeczki. Każdy chciał tam być i to zobaczyć.
Wszyscy, ale nie oni. Piotr Żmudziński i Dorota Nawrocka tego dnia brali ślub. Mieli wtedy po 23 lata. Poznali się kilka lat wcześniej, gdy chodzili do szkoły pomaturalnej.
- Początkowo obydwoje kogoś mieliśmy. Potem te związki się rozpadły i jakoś tak wyszło, że zeszliśmy się ze sobą - mówi Piotr Żmudziński.
Ślub wzięli po kilku latach. Wcześniej oczywiście odbyły się zaręczyny. - Były bardzo oficjalne, u moich teściów w domu. Moi rodzice przyjechali do nich na kolację, potem wstałem i prosiłem Dorotę o rękę. Nie była to dla nikogo niespodzianka, wszyscy wiedzieli, co się święci - opowiada Piotr.
Ona szła do ślubu w koronkową sukience uszytej przez zaprzyjaźnioną krawcową, on - w eleganckim garniturze.
Najpierw była uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego. Potem ślub w kościele św. Anny przy ulicy Matejki. Około godziny 18 goście przenieśli się do restauracji Adria przy Międzynarodowych Targach Poznańskich. Wtedy to był najbardziej pożądany lokal w Poznaniu.
Adrię wybudowano w drugiej połowie lat 50. Zastąpiła restaurację Belweder, której budynek przekazano poznańskiej telewizji. Należała do najbardziej ekskluzywnych lokali w mieście. Była też jedynym lokalem, w którym w godzinach nocnych można było kupić alkohol. Wejść mógł każdy, musiał mieć tylko stosowny ubiór i odpowiednią ilość gotówki.
- Podczas targów spotykała się tutaj cała krajowa wierchuszka polityczna i biznesowa. Bardzo często bywał tu Józef Cyrankiewicz, który przyjeżdżał do Poznania, by wybierać sobie co lepsze limuzyny, a także Gomułka i kontrahenci handlowi z całego świata. Tak było w czerwcu. Natomiast podczas całego roku klientela Adrii była zupełnie inna. Stanowili ją badylarze, rzemieślnicy, alfonsi, panienki, waluciarze i cinkciarze. "Kto se ni może jak prywociorze" - powiadano w Poznaniu o tych, którzy uczęszczali do Adrii - wspomina Wiesław Kot.
W latach 80. Adria zmieniła nieco charakter. Zaczęto w niej organizować studniówki, bale maturalne i wesela.
- Szukaliśmy jakiegoś porządnego lokalu na wesele. Mój teść chciał wtedy, żeby wesele było ekstra. W końcu wydawał za mąż swoją jedyną córkę. Nie było mowy o żadnej spelunie czy mordowni, a Adria akurat była wolna w tym terminie* – tłumaczy Piotr Żmudziński.
Wybór lokalu był więc dość przypadkowy. Podobnie jak przypadkowe okazały się późniejsze zdarzenia tej nocy...
Wszystkiemu winien fotograf
Iron Maiden wylądował po koncercie w Hotelu Merkury, jednym z trzech orbisowskich hoteli, w których w 1984 roku można było przyjąć gości zagranicznych i nie najeść się wstydu.
Było już po godzinie 22, gdy muzycy stwierdzili, że muszą gdzieś pójść na drinka, by uczcić urodziny ich fotografa Rossa Halfina.
Roman Rogowiecki, dziennikarz muzyczny, który pracował wówczas jako tłumacz zespołu, zaproponował im Adrię. Była ledwie 200 metrów od hotelu, można było spokojnie dojść do niej pieszo. Poza tym nie była jakaś speluna, tylko lokal z klasą, do którego zaglądali wszyscy goście Międzynarodowych Targów Poznańskich.
Muzycy przyjęli propozycję. Przed wejściem do lokalu okazało się, że trwa tam wesele. Rogowiecki przekonał jednak obsługę, że skoro przy barze i tak nikogo nie ma, to nieproszeni goście nie będą stanowić problemu.
Mieli tylko rozmawiać i pić drinki. Ale nie wytrzymali. Któryś z nich w końcu rzucił, że skoro Ross ma urodziny, to trzeba mu coś zagrać. I tak, po krótkich negocjacjach z orkiestrą, zasiedli przy ich instrumentach…
Perkusista w strachu
Rogowiecki wspominał, że choć członkowie zespołu weselnego znali Iron Maiden, nie byli przekonani do tego pomysłu. Ale wcale nie chodziło o to, że skradną im show. Problem był znacznie bardziej przyziemny. - Perkusista powtarzał: "A jak on mi zniszczy perkusję, to jak będę grał? Mam jeden naciąg, z czego ja wyżyję?”. A oni mieli wtedy cały samochód naciągów, tyle, ile pewnie w całej Polsce ich było. Byli przygotowani jak ekipa, która rusza na Mount Everest. Powiedzieli perkusiście, że na drugi dzień ma się pojawić, gdzie trzeba i dostanie ich tyle, ile mu potrzeba, a do tego jeszcze pałeczki i inne rzeczy. Facet dał się przekonać – opowiadał Rogowiecki.
Goście weselni nie mieli pojęcia, kim są ci dziwni, długowłosi ludzie gadający po angielsku. Twarzy członków zespołu Iron Maiden prawie nikt nie kojarzył. A nie zagrali oni niczego swojego, tylko własne wersje "Smoke On The Water" Deep Purple oraz "Tush" ZZ Top.
Szok, a potem niedowierzanie
Państwo młodzi byli w szoku, kiedy zorientowali się, kto gra.
- Zastanawialiśmy się, o co tu chodzi. Nagle kuzyn krzyczy: "Słuchajcie, przecież to jest Iron Maiden!". A my na to: "no, no, tak, tak". W pierwszej chwili potraktowaliśmy jako dobry żart - przyznaje Piotr Żmudziński.
- Oni nawet nie mieli kawałka, który mogliby zagrać na weselu, więc zagrali Deep Purple. W sumie okazało się to dosyć do tańca - wspomina Dorota Nawrocka.
- Wiedzieliśmy, że jest koncert w dniu naszego wesela w Poznaniu. Ja nawet miałem zaproszenie od kolegi, który miał iść na niego z dziewczyną. Ona rozchorowała się, czy coś jej wypadło i bilet się zwolnił. Pytał mnie, czy bym nie poszedł. Odpowiedziałem: "bardzo chętnie, tylko akurat mam wesele". Ja nie mogłem, więc oni przyszli do mnie - dodaje Piotr Żmudziński.
Młoda para nie miała na weselu kamerzysty. Pech chciał, że tuż przed koncertem swoją pracę skończył też fotograf. Nie mieli zatem dowodów na to, że Iron Maiden zagrał na ich weselu.
Gdy potem opowiadali tę niezwykłą historię, narażali się na kpiny. - Kiedy mówiliśmy: "a u nas grało Iron Maiden", słyszeliśmy: "tak, tak, a u nas Beatlesi". Przez wiele lat o tym nie wspominaliśmy, żeby nie narażać się na śmieszność - przyznaje Żmudziński.
Legenda stała się legendą
Wszystko zmieniło się w 2008 roku. Wtedy w Polsce wydano DVD "Live After Death". W filmie "Behind the Iron Curtain" znalazły się ujęcia z poznańskiego wesela. Widać na nich długowłosych mężczyzn, w koszulkach bez rękawów, grających "Smoke On the Water" i tłum weselników szalejących do tego utworu na parkiecie. Panowie głównie w nieśmiertelnych białych koszulach, choć nie brakuje też polówek. Panie w mniej lub bardziej szykownych sukienkach.
A wszystkiemu z balkonu przygląda się młoda para.
Gdy po latach zobaczyli to nagranie, oniemieli.
Żmudziński: – Mało co z krzesła nie spadłem. Zacząłem rozpoznawać ludzi, którzy się na nim bawili, z których część już nie żyje. Nagrano też mnie i Dorotę jak patrzymy na ich występ. Doskonale pamiętałem ten moment.
Nawrocka: – To było dla mnie ogromne zaskoczenie, że oni sami zamieścili to na płycie. Nie myślałam, że będą się tym chwalić.
Bruce Dickinson, wokalista Iron Maiden, przyznaje w filmie, że nic z tamtego wieczoru nie pamięta. Ale o tym niezwykłym wydarzeniu przypomniał ze sceny podczas koncertu w Poznaniu w 2014 roku. - Kiedy pierwszy raz graliśmy w Poznaniu, wielu z was się jeszcze nie urodziło. Wyszliśmy na miasto i trochę wypiliśmy... No i okazało się, że daliśmy koncert. Cóż, nie nazywajmy tego koncertem. Zrobiliśmy trochę hałasu na weselu - mówi.
To prawda. Na filmie widać wyraźnie, że wykonanie z tamtego wieczoru nie było najwyższej próby.
Dorota Nawrocka i Piotr Żmudziński rozstali się po 14 latach. Mają syna. Żyją w zgodzie.
Po latach zgodnie oceniają, że niespodziewany koncert Iron Maiden na ich weselu był najlepszym prezentem, jaki otrzymali. - Dostaliśmy masę kryształów, dwa odkurzacze, dwa komplety ścierek kuchennych, jakieś kieliszki i złotą monetę od cioci - wylicza ówczesna panna młoda.
- Wiele zespołów nie zagrałoby "do kotleta" za kilka milionów dolarów. A Iron Maiden zagrało, i to za darmo! To jak wysłać w życiu jeden kupon totolotka i wygrać milion! - kończy pan młody.
*Cytaty zaznaczone gwiazdką pochodzą z książki autora tekstu "Historie warte Poznania. Od Pewuki i Baltony do kapitana Wrony"
Komentarze (2)



Ludzie zapomnieli, albo sa za mlodzi zeby pamietac, jak wygladalo zycie za komuny. Teraz maja dostep do wszystkiego i nie umieja tego docenic.
- 1Tyle osób ocenia komentarz pozytywnieZaloguj się aby oceniaćOstatnio ocenili:
- 0Tyle osób ocenia komentarz negatywnieZaloguj się aby oceniaćOstatnio ocenili:
- podziel się
- zgłoś naruszenie
Iron Maiden nawet robiąc "hałas" na weselu ma większe poczucie muzyki niż dzisiejsze szarpidruty i inne sieczkobrzęki, które każą na siebie mówić - zespół muzyczny
- 1Tyle osób ocenia komentarz pozytywnieZaloguj się aby oceniaćOstatnio ocenili:
- 0Tyle osób ocenia komentarz negatywnieZaloguj się aby oceniaćOstatnio ocenili:
- podziel się
- zgłoś naruszenie