W sekretariacie prezesów wisiały zdjęcia dotychczasowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Kazano nam je wszystkie zdjąć, zapakować do pudeł i wynieść do piwnicy. Zniknęło wszystko, co kojarzyło się z przeszłością. Trybunał zaczął istnieć od 21 grudnia 2016 roku.
Ludzie, którzy odeszli z Trybunału po "dobrej zmianie", po raz pierwszy zdecydowali się pokazać nam dokumenty i maile, które pozwalają sobie wyobrazić, kto i w jakim stylu przeprowadził rewolucję w tej instytucji. Opowiedzieli nam, dlaczego i w jaki sposób byli zwalniani z pracy albo zmuszani do odejścia. Jak śledzono ich aktywność w mediach społecznościowych. I jak wyglądały tygodnie spędzone w Trybunale rządzonym przez Julię Przyłębską i Mariusza Muszyńskiego.
"Dobra zmiana" w Trybunale rozpoczęła się od kilku gestów. Dla obserwatorów z zewnątrz niezauważalnych, dla pracowników znaczących i symbolicznych.
- Pierwszego dnia, kiedy pani Przyłębska i pan Muszyński przeprowadzili się do gabinetów prezesów, w ich oknach zostały opuszczone rolety, choć nie było słońca. Nie wiem, czy podnosiło im to komfort pracy, czy nie chcieli, żeby było widać, co się za firanką dzieje. Nigdy wcześniej te rolety nie były opuszczone, a pracowałem tam kilkanaście lat – wspomina dziś jeden z doświadczonych prawników, pracujących wtedy w Trybunale.
Pracownik administracyjny, którego zwolniono zaraz po przyjściu nowych władz, z pierwszych dni zapamiętał fotografie. - W sekretariacie prezesów wisiały zdjęcia dotychczasowych sędziów Trybunału. Kazano nam je wszystkie zdjąć, zapakować do pudeł i wynieść do piwnicy. Dlaczego mieliśmy to zrobić? Nie wiem, nikt nie powiedział – opowiada.
Przymusowa przeprowadzka wiceprezesa
Meble i dokumenty wyniesiono także z gabinetu profesora Stanisława Biernata, wtedy wiceprezesa Trybunału. Pierwszą decyzją Julia Przyłębska przeniosła go z sąsiadującego z jej gabinetem pokoju. – Chciano to zrobić pod jego nieobecność. To była gruba nieprzyzwoitość – opowiada były pracownik. Ostatecznie profesor dostał najwidoczniej czas, żeby przygotować się do przeprowadzki, bo, jak opowiada były pracownik, asystent profesora zdążył zabezpieczyć wszystkie ważne dokumenty. O przymusowej przeprowadzce ostatecznie poinformował sam profesor Biernat, który w dniu zaprzysiężenia Julii Przyłębskiej na prezesa spotkał się z dziennikarzami przed budynkiem Trybunału. Zorganizować konferencji w środku nowe władze nie pozwoliły.
W tym samym czasie miały miejsce jeszcze jedne zaskakujące przenosiny, które zbulwersowały pracowników. - Urzędowałem zupełnie na uboczu, na drugim piętrze. I właśnie tam, w miejscu, w którym kiedyś były pokoje hotelowe dla sędziów dojeżdżających spoza Warszawy, a teraz jest opuszczona część budynku, spotkałem jednego z najważniejszych dotąd urzędników Trybunału. To bardzo doświadczony i szanowany przez wszystkich człowiek. Zabrano mu gabinet w części sędziowskiej i przeniesiono tu. Nie wiem, jak można było go tak potraktować, to było dla mnie nie do pomyślenia. Ta kropla przelała czarę goryczy. Złożyłem wypowiedzenie – mówi nam jeden z byłych pracowników TK. Tym człowiekiem był szef biura Trybunału. Pełnił tę funkcję przez 16 lat.
Trybunał bez przeszłości
Nie były to jedyne zauważalne zmiany w budynku. Decyzją nowych władz usuwano wszystko, co kojarzyło się z przeszłością Trybunału, z ciągłością konstytucjonalizmu. Zniknęły gabloty z historycznymi dokumentami, takimi jak Konstytucja Księstwa Warszawskiego. Zlikwidowano wystawy, jak ta poświęcona trzydziestoleciu TK, która była umieszczona w dostępnym dla przechodniów miejscu, na ogrodzeniu przy alei Szucha. - Tym samym pokazano, że Trybunał istnieje nie od trzydziestu lat, a od 21 grudnia 2016 roku. Taki symboliczny gest nowej władzy – uważa Piotr Rachtan, jedyny z byłych pracowników, który zwolnił się z pracy sam pierwszego dnia po objęciu przez Julię Przyłębską stanowiska prezesa.
Tylko on zgadza się w rozmowie z nami ujawnić imię i nazwisko. Pozostali byli pracownicy chcą pozostać anonimowi. Obawiają się konsekwencji, jakie w obecnych miejscach pracy mogliby ponieść za otwartą krytykę nowej władzy.
Przeprosić w ciągu siedmiu dni
O tym, że na krytykę i podważanie prawomocności ich wyboru prezes Julia Przyłębska oraz wiceprezes Mariusz Muszyński są mocno wyczuleni, pracownicy przekonują się błyskawicznie. W pierwszych dniach urzędowania Julia Przyłębska wysyła do wszystkich ciepłe świąteczne życzenia. "Szanowni Państwo! Niech Święta Bożego Narodzenia będą czasem pokoju, źródłem nadziei, okazją do zadumy i wielu radości w gronie najbliższych". Od jednego z doświadczonych pracowników dostaje odpowiedź z załączonym… wypowiedzeniem. I stwierdzeniem: "Sumienie nie pozwala mi na pracę w instytucji, która stanęła na straży niekonstytucyjnych ustaw".
Na to zdanie zdecydowanie reaguje Mariusz Muszyński i powołując się na "dobro zakładu pracy" wysyła do autora maila żądanie "przeprosin w ciągu 7 dni". W oficjalnym urzędowym piśmie czytamy między innymi o przekroczeniu prawa do krytyki i braku lojalności.
- A czy bardziej niszczące dla instytucji nie jest to, co robi Mariusz Muszyński? Przecież to jest człowiek, który wezwał na dywanik jednego z pracowników i robił mu reprymendę za to, że polubił na Facebooku jakiś wpis profesora Matczaka. To jest obrzydliwe, że quasi-szef instytucji, która ma stać na straży praw i wolności obywateli, inwigiluje profil pracownika i jeszcze grozi wyciąganiem konsekwencji – oburza się jeden z pracowników. Wpis, o którym mowa, zamieszczony był na zamkniętym profilu, do którego dostęp mają wyłącznie znajomi wezwanego na dywanik pracownika.
"Panie Biernat, niech Pan odejdzie w zapomnienie"
Mariusz Muszyński chętnie korzysta z poczty elektronicznej, żeby kontaktować się i dyskutować z pracownikami i sędziami. W konserwatywnej instytucji, jaką jest Trybunał, to forma raczej niespotykana. Wiadomości wysyła "do wszystkich". - Ta korespondencja, mówiąc dyplomatycznie, pokazywała pewne braki w kulturze pana Muszyńskiego. Przejawiało się to różnymi sformułowaniami, np. pod adresem profesora Biernata, których nie chcę cytować. Każda osoba, która ma odrobinę kultury osobistej, dostrzegała, że to są zwroty niestosowne. Po prostu sztubackie – opowiada pracownik.
From: Mariusz Muszyński [mailto:muszynski@trybunal.gov.pl]
Sent: Tuesday, June 06, 2017 11:06 PM
To: Stanislaw Biernat
Cc: wszyscy
Subject: Re: dwie historie
Panie Biernat, w zasadzie nie jest Pan godzien mojej odpowiedzi, ale ponieważ ponownie próbuje Pan podważać autorytet Pani Prezes, zmuszony jestem odpowiedzieć na takim forum.
(...)
A teraz niech Pan przeprosi Panią Prezes i odejdzie w zapomnienie jak mężczyzna, z godnością.
M. MuszyńskiM.Muszyński
Zdobyliśmy fragment takiego maila, którego po jednej z polemik Stanisława Biernata z Julią Przyłębską Mariusz Muszyński wysłał do wszystkich pracowników. "Panie Biernat, w zasadzie nie jest Pan godzien mojej odpowiedzi, ale ponieważ ponownie próbuje Pan podważać autorytet Pani Prezes, zmuszony jestem odpowiedzieć na takim forum. (...) A teraz niech Pan przeprosi Panią Prezes i odejdzie w zapomnienie jak mężczyzna, z godnością". Dlaczego tę wymianę musieli czytać wszyscy pracownicy? - Nie wiadomo. Na początku Muszyński tłumaczył, że nie potrafi jeszcze obsługiwać poczty elektronicznej – mówi jeden z pracowników.
Z okazji świąt zapraszam po ryczałt
Nieumiejętne obsługiwanie skrzynki mailowej doprowadziło do ujawnienia, że Muszyński może pobierać z kasy Trybunału nienależne mu świadczenia. Zaczęło się znowu od życzeń świątecznych. "Szanowni Państwo, pozwalam sobie życzyć wszystkim Państwu błogosławionych Świąt Wielkanocnych. Oby przyniosły nam dużo spokoju i odprężenia przed nadchodzącą poświąteczną codziennością" – napisał "do wszystkich" wiceprezes. Pracownik kasy Trybunału odpowiedział, wysyłając maila także "do wszystkich": „Panie sędzio zapraszam po ryczałt samochodowy”.
Można by traktować to jako nic nie znaczącą pomyłkę, gdyby nie fakt, że – jak twierdzą prawnicy zatrudnieni wtedy w Trybunale – ryczałt ten sędziemu Muszyńskiemu nie przysługiwał. "W 2016 roku był zwolniony z obowiązku wykonywania pracy, nie pracował jako sędzia, więc na jakiej podstawie miał pobierać pieniądze należne sędziom za służbowe wyjazdy?" – pyta jeden z prawników.
Mariusz Muszyński to jeden z tak zwanych sędziów dublerów, wybranych przez PiS pod koniec 2015 roku na miejsca prawidłowo obsadzone jeszcze przez Sejm poprzedniej kadencji. To od tak zwanych dublerów, a nie od prawidłowo wybranych sędziów prezydent odebrał ślubowanie. Ówczesny prezes Andrzej Rzepliński nie dopuścił ich jednak do orzekania, Mariusz Muszyński nie wykonywał więc obowiązków sędziego, nie uczestniczył w naradach, Zgromadzeniach Ogólnych i nie był uwzględniany w składach orzekających. Dopiero 20 grudnia 2016 roku Julia Przyłębska jeszcze jako pełniąca obowiązki prezesa dopuszcza "dublerów", w tym Muszyńskiego, do orzekania. "Jak więc może pobierać jakiekolwiek świadczenia za wykonywanie obowiązków służbowych w 2016 roku, skoro w praktyce zaczyna pracować dopiero w 2017 roku" – pyta prawnik zatrudniony wtedy w biurze Trybunału. Mimo to o ryczałt Muszyński wystąpił i otrzymał ponad 6 tysięcy złotych. Zapytaliśmy TK, czy sędzia zwrócił ryczałt, odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Julia Przyłębska nie tylko dopuszcza go do orzekania, powierza mu ona także kierowanie biurem Trybunału, zaczyna więc Muszyński rządzić administracją. Na początku 2017 roku rozpoczyna rewolucję kadrową, którą byli pracownicy określają jako czystki. Biuro Trybunału nie udzieliło nam jeszcze odpowiedzi na pytanie o liczbę zwolnionych, ale z szacunków byłych pracowników wynika, że może być to nawet 30 z około 120 zatrudnionych.
Siedmioro byłych pracowników pozwało Trybunał do sądu. Kwestionują m.in. sposób, w jaki zostali wyrzuceni z pracy. W jednym z pozwów zawarto stwierdzenie, które doskonale streszcza argumenty zwolnionych: "Przyczyny podane w wypowiedzeniu (…) nie są wskazane w sposób konkretny, nie istniały w chwili dokonywania wypowiedzenia, są pozorne i nierzeczywiste. Wypowiedzenie nie zostało także obiektywnie i racjonalnie uzasadnione. Jest ono więc bezprawne". Domagają się odszkodowań. Żadna ze spraw nie została jeszcze rozstrzygnięta.
"Osoba Mariusz Muszyński"
Jednak kluczowe jest nie to, ile osób, ale kto jest zwalniany. Znika grupa określana jako "mózg instytucji" – doświadczeni prawnicy, wyspecjalizowani w prawie konstytucyjnym. Jeden z nich, zatrudniony w Zespole Wstępnej Kontroli Skargi Konstytucyjnej, podliczył, że z jego zespołu odeszło 14 z zatrudnionych tam 18 osób. To prawnicy, którzy decydowali o tym, czy skarga będzie w ogóle przez Trybunał rozpatrywana.
Sposobów na usunięcie ich z pracy było kilka. Były prawnik Trybunału: - Wprowadzono na przykład wymóg codziennego stawiania się w Trybunale, co dla pracowników merytorycznych pracujących także na uczelniach było wymogiem niemożliwym do spełnienia. Oni mieszkali i pracowali na przykład w Krakowie, Poznaniu czy Łodzi, dostawali w Trybunale konkretne zadania, mieli opracować określone zagadnienia, robili to i z gotowymi materiałami przyjeżdżali na kilka dni do Warszawy. Naprawdę doskonale wiadomo, że oni nie muszą tu siedzieć jak urzędnicy codziennie osiem godzin, więc chodziło tylko o to, żeby postawić im niemożliwe do spełnienia wymagania i żeby się sami zwolnili.
Innym proponowano zmianę warunków wynagrodzenia i odebranie dodatków, które stanowiły często połowę pensji. - Wiadomo było, że nie zgodzą się na nowe warunki i będzie ich można zwolnić. Tak robiono najczęściej – opowiada jeden z prawników. Większość do swojego gabinetu wzywał Mariusz Muszyński. - Usłyszałem, że nie pasuję do nowej wizji Trybunału – relacjonuje nam doktor prawa z kilkunastoletnim stażem pracy. - Powiedział mi, że nie chce mu się już tłumaczyć podstaw wypowiedzenia umowy o pracę. Poza tym rzucił, że ma jeszcze problem z osobami, które przed zwolnieniem chroni teraz prawo pracy. Ale że coś wymyśli – opowiada jedna ze zwolnionych osobiście przez Muszyńskiego osób.
Zwalnia, relacjonują nasi rozmówcy, z dużą pewnością siebie i zdecydowanie. Ale popełnia błąd. Osobiście podpisuje wypowiedzenia i świadectwa pracy. Przybija pieczątkę "sędzia Mariusz Muszyński". Jedna z osób kwestionuje jego prawo do wystawiania takich dokumentów i żąda sprostowania swojego świadectwa. "Proszę o usunięcie adnotacji, że Pan Mariusz Muszyński jest sędzią Trybunału, albo podpisanie (świadectwa – red.) przez osobę do tego upoważnioną" – pisze. - Jeżeli uznajemy, że Mariusz Muszyński jest sędzią, to zgodnie z przyjętymi przez PiS ustawami, nie może on pełnić funkcji administracyjnych w Trybunale - wynika z argumentacji byłego pracownika. Biuro Trybunału po kilku dniach wystawia nowe świadectwo pracy, na którym pieczątki Muszyńskiego już nie ma. Podpisany jest "specjalista do spraw personalnych". Samemu Muszyńskiemu zmienia się pieczątkę, na której jest określony jako "osoba Mariusz Muszyński".
- W instytucji, która powinna być ostoją praworządności i przejrzystości, mamy kolejną kuriozalną prawnie sytuację. Pan Muszyński występuje w dwóch osobach – kiedy jest na sali rozpraw, to jest sędzią Mariuszem Muszyńskim, a kiedy jest w biurze Trybunału, to jest osobą Mariuszem Muszyńskim. Nie trzeba być prawnikiem, żeby wiedzieć, że to coś niebywałego – oburza się były asystent wielu sędziów Trybunału. Nigdy w historii tego sądu żaden sędzia nie łączył funkcji orzeczniczych z administracyjnymi.
Anonimowi bez dorobku
Takie błędy i wątpliwe prawnie próby ich naprawiania mogły wynikać z ogromnego pośpiechu, jaki panował w Trybunale w pierwszych miesiącach po "dobrej zmianie". - Z przepisów ustawy i przepisów przejściowych wynika, że o naszych dalszych losach powinniśmy dowiedzieć się we wrześniu 2017 roku i wtedy mogła zacząć się reorganizacja. Tymczasem mocno się pośpieszono, bo już w styczniu i w lutym tego roku zaczęto odbierać dodatki służbowe, które stanowiły często połowę wynagrodzenia – twierdzą pracownicy.
Część osób się na to nie zgadza, więc są zwalniane. Innym wypowiedzenia wręczane są pod pretekstem likwidacji stanowisk pracy. Zatrudniane są nowe osoby, teoretycznie w drodze konkursu. W jednym z takich konkursów na dotychczas zajmowane przez siebie stanowisko startuje zwolniony pracownik. - Nie ma takiej możliwości, żeby ktokolwiek spoza Trybunału, kto nie zna specyfiki tej instytucji i zasad jej funkcjonowania, mógł być lepiej od tego kandydata przygotowany do pracy – słyszymy. Jednak przegrywa i to z nikomu w środowisku konstytucjonalistów nieznaną młodą osobą. Zresztą większość nowych pracowników merytorycznych Trybunału jest anonimowa dla specjalistów z tej branży. - Przez wiele lat pracy w Trybunale i na uczelniach o żadnej z tych osób nie słyszałem i nic nie wiem o ich dorobku. Gdyby jakikolwiek miały, to myślę, że bym o tym wiedział – podsumowuje jeden z doświadczonych naukowców zwolnionych z Trybunału.
Pielgrzymki polityków
W gabinetach Trybunału pojawiają się jednak nie tylko nowi pracownicy. Po objęciu funkcji przez Julię Przyłębską i mianowaniu na wiceprezesa Mariusza Muszyńskiego z wizytami zaczynają przychodzić politycy Prawa i Sprawiedliwości. Było ich co najmniej trzech: Arkadiusz Mularczyk, Stanisław Piotrowicz i Mariusz Kamiński. Koordynator służb specjalnych widziany był w części prowadzącej do gabinetu prezesa.
Arkadiusza Mularczyka widziano, jak do tego gabinetu wchodził. I to jego wizyty rodzą najwięcej pytań i wątpliwości, bo, jak relacjonuje jeden z byłych pracowników, poseł był w gabinecie prezesa, kiedy dyskutowano o bardzo ważnej z punktu widzenia rządzących sprawie – kto jest, a kto nie jest prawomocnym sędzią Trybunału.
"Stanisław Ryma, Piotr Tuleja i Marek Zubik nie mogą być uznani za sędziów Trybunału Konstytucyjnego" - pisze w styczniu we wniosku kwestionującym wybór sędziów Zbigniew Ziobro. Sprawa wpływa do Trybunału, dostaje sygnaturę U1/17. – Mularczyk przyszedł właśnie w związku ze sprawą U1/17 – twierdzi nasz informator.
Arkadiusz Mularczyk unika odpowiedzi. - Nie ustalam z panią sędzią treści wyroków – mówi i kończy rozmowę. Wcześniej potwierdza, że w Trybunale się pojawił, ale nie widzi w tym nic nadzwyczajnego, bo reprezentuje Sejm przed Trybunałem w wielu sprawach. - Doskonale pamiętam, że widziałem go w godzinach popołudniowych, w dniu, w którym nie było żadnej rozprawy – zarzeka się były pracownik. - Jeżeli tak było, to jest to niedopuszczalne. Jako strona w postępowaniu poseł Mularczyk tym bardziej nie może kontaktować się z sędziami. Powiem obrazowo – gdyby poseł Mularczyk miał sprawę w sądzie i druga strona spotykałaby się prywatnie z sędzią, który ma wydać wyrok, to jak by taką sytuację oceniał? – pyta jeden z zatrudnionych w Trybunale prawników. - W tym momencie można postawić zarzut, że albo orzeczenie zostało przygotowane pod dyktando polityka, albo że sędziowie pomagali politykowi sporządzić wniosek. To są sytuacje niedopuszczalne i gorszące - komentuje doświadczony konstytucjonalista.
Stanisław Piotrowicz z charakterystycznym uśmiechem stwierdza, że jako poseł ma prawo pojawiać się w instytucjach publicznych, a zwłaszcza w Trybunale, przed którym reprezentował wielokrotnie Sejm. Z dostępnych na stronach Sejmu informacji wynika jednak, że w tym i w ubiegłym roku Piotrowicz Sejmu w żadnej sprawie nie reprezentował. Biuro koordynatora służb specjalnych odmawia odpowiedzi na pytanie o wizyty Mariusza Kamińskiego w Trybunale. "Minister Koordynator Służb Specjalnych nie podaje do publicznej wiadomości szczegółów swojego kalendarza" – pisze rzecznik ministra Stanisław Żaryn. Wizytę Kamińskiego potwierdza natomiast biuro prasowe Trybunału. "Pan Mariusz Kamiński – koordynator służb specjalnych, w połowie stycznia złożył kurtuazyjną wizytę Pani Prezes Julii Przyłębskiej w siedzibie Trybunału. Celem wizyty było złożenie osobistych gratulacji z okazji powołania na Prezesa TK" – odpowiedziano na pytanie Fundacji E-państwo.
Wyroki zgodne z oczekiwaniami
Wizyty polityków wywołują wśród byłych pracowników oczywiste podejrzenia. - "Jest coś charakterystycznego w tym, że Trybunał jest niezwykle szybki w rozstrzyganiu spraw nacechowanych politycznie. I to w rozstrzyganiu ich po myśli rządzących" – zauważa jeden. Kolejny, z którym rozmawiam tydzień przed ostatnim wyrokiem wydanym przez Trybunał, proponuje zakład. - Mogę się z tobą bez wahania założyć o każdą kwotę, jaki będzie wyrok. Jestem absolutnie pewny, co ogłoszą sędziowie. Że sąd cywilny i Sąd Najwyższy nie mają prawa rozstrzygać o ważności wyboru Julii Przyłębskiej na prezesa Trybunału.
Tydzień później sędzia sprawozdawca Grzegorz Jędrejek ogłasza: "Po rozpoznaniu na posiedzeniu niejawnym wniosku grupy posłów Trybunał orzeka, że art. 1 Kodeksu postępowania cywilnego jest niezgodny z konstytucją w zakresie, w jakim dotyczy oceny prawidłowości procedury wyboru prezesa i wiceprezesa TK". Były pracownik dokładnie przewidział korzystne dla Julii Przyłębskiej i Mariusza Muszyńskiego orzeczenie, które ma zablokować możliwość zbadania przez Sąd Najwyższy, czy zostali na swoje funkcje powołani zgodnie z prawem.
- Trybunał został nie tylko ubezwłasnowolniony. Został zrujnowany, zniszczony, wypalony do końca. Po prostu Trybunału nie ma – uważa wieloletni pracownik Piotr Rachtan. Były asystent sędziów dodaje: - Nie wiem, czy ten sąd konstytucyjny jeszcze się dźwignie, czy w ogóle odzyska zaufanie, które było budowane przez 30 lat. Wątpię.
Trybunał milczy
Kilkukrotnie po 21 grudnia 2016 roku zwracaliśmy się do Trybunału z prośbą o wywiad z Julią Przyłębską lub Mariuszem Muszyńskim. Prośby pozostały bez odpowiedzi. Podobnie jak pytanie, jacy politycy w jakich dniach i w jakim celu składali wizyty w Trybunale i z kim się spotykali. 22 sierpnia wysłaliśmy maila z prośbą o informację o skali i przyczynach zwolnień. Po trzech tygodniach, czyli w połowie września, poinformowano nas, że "zważywszy na trwający jeszcze sezon urlopowy" odpowiedź zostanie udzielona do 21 września.