Peerelowskie Katowice mają zostać zabytkiem. Pomysł trochę spóźniony. Wyburzono już dworzec kolejowy i Pałac Ślubów, a Spodek znika za wytworami nowych projektantów.
Projektant powojennego śródmieścia Katowic w jednym kwartale dał mieszkańcom wszystko, czego potrzebowali do życia: bloki, przedszkole, szkołę, biurowce, sklepy, restaurację, galerię, hotel z fryzjerem, kantorem, Peweksem i klubem striptizowym, i wreszcie, w 1969 roku urząd stanu cywilnego zwany Pałacem Ślubów.
Mieczysław Król ustawiał budynki tak, by do okien długo zaglądało słońce - przed wieżowcami niskie pawilony, między nimi zaś uliczki i parki. Bryły rysował wielkie, ale podnosił je na filarach, umożliwiając wietrzenie miasta i ułatwiając przejście.
Wszystko w myśl hasła "Słońce, przestrzeń, zieleń dla każdego". Gwarantowała to tzw. karta ateńska, biblia modernizmu. Mimo surowości, którą charakteryzował się ten styl, wstrętu do zdobień i hołdowaniu funkcjonalności, Król tu i ówdzie wprowadził płaskorzeźby. Budynki, jak przystało, były prostopadłościanami. Ale w środku kryły zbytki.
W Pałacu Ślubów posadzkę tworzyła na przykład czarno-biała szachownica, dająca złudzenie głębi i ruchu. Tym samym do PRL przemycono op-art, nurt w sztuce, który był wtedy na fali w Nowym Jorku. Kawał abstrakcji w królestwie rozsądku.
Mieszkańcy nowych Katowic nie musieli więc ruszać się daleko od domu. Chociaż mogli łatwo się stąd wydostać dwujezdniową Aleją Czerwoną, wiodącą od rynku i przedzieloną torami tramwajowymi, nazywaną przez ówczesnych projektantów miasta Polami Elizejskimi Katowic. Na co dzień wszystko mogli jednak załatwić w jednym kwartale.
Ale mieli też sentymenty. - Chcielibyśmy wziąć ślub w starym urzędzie – marudzili młodzi, zgłaszając zamiar zawarcia związku. Urząd stanu cywilnego tuż po wojnie zlokalizowany był w willi przy ul. Warszawskiej, również w śródmieściu.
Okazały budynek w stylu klasycystycznym z portykiem na głowach posągów należał do Friedricha Grundmanna, niemieckiego przedsiębiorcy, który nie był bohaterem władz PRL. Gościł w nim też Józef Piłsudski, mieszkał biskup August Hlond. Sprawę rozwiązano radykalnie. W 1972 roku willę wyburzono. Co znamienne, dopiero po 30 latach znalazł się inwestor, który postawił tam bank.
W III RP historia się powtórzyła. Po nowym Pałacu Ślubów do dzisiaj jest pusty plac, wysypany żwirem, służący za parking. Budynek został wyburzony w 2011 roku, bez pomysłu, co po nim. A urząd stanu cywilnego przeniesiono do willi Goldsteinów, rówieśniczki wilii Grundmanna.
Ofiary nienawiści
- To był odwet - Irma Kozina, historyk sztuki z Uniwersytetu Śląskiego nie widzi innego powodu wyburzenia peerelowskiego pałacu. I przekonuje: - Musimy uporać się z odium PRL, a co za tym idzie wstrętem do budynków, bo jego efektem jest dzisiejszy stan Katowic.
Kozina staje w obronie niszczejących obiektów sprzed pół wieku. Jej zdaniem, Pałac Ślubów nie jest ani pierwszą ofiarą tej nienawiści, ani ostatnią.
Zimą 2010-11 roku buldożer zmiótł z powierzchni ziemi dworzec kolejowy. Krytyk architektury Tomasz Malkowski uważał budynek za najlepszy w Polsce przykład brutalizmu i jedną z najciekawszych konstrukcji kielichowych na świecie. Dzieło "Tygrysów" (Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego i Eugeniusza Wierzbickiego nazywano tak, bo team warszawskich projektantów "rozszarpywał" konkurencję) budziło mieszane uczucia. W ostatnich latach dworzec stał się bajzlem narkomanów i przytułkiem bezdomnych. Starsi katowiczanie pamiętali mu ponadto, że zburzono pod niego rząd eklektycznych kamienic, a jego zabytkowemu poprzednikowi pozwolono obrócić się w ruinę.
Znawcy architektury nie mieli jednak wątpliwości: ogromna hala na żelbetowych filarach była obiektem o ponadczasowej wartości. Wystarczyło oczyścić ją z brudu, reklam, przybudówek.
Rok później z krajobrazu śródmieścia znikło varietes Centrum u Michalika, ikona rozrywki w czasach PRL. Z murów zdjęto tylko zmysłowe potwory, które wyszły spod ręki rzeźbiarza Zdzisława Stanki - płaskorzeźby trafiły do muzeum. Restauracja - razem z urzędem stanu cywilnego i wciąż istniejącą galerią BWA - była częścią kompleksu niskich pawilonów. Dwóch z nich już nie ma; są zakusy na ostatni.
Hotel Silesia, niegdyś uchodzący za luksusowy, w 2006 roku zmienił właściciela i czas się w nim zatrzymał. Zamknięty niszczeje.
Od czerwca tego roku trwa rozbiórka tzw. wieżowca DOKP, dawnej siedziby Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, sąsiada hali widowiskowo-sportowej Spodek, ale po nim płacze bodaj jeden Jurand Jarecki, autor wielu obiektów z czasów PRL (i nie tylko) w Katowicach. Punktowiec (na 18 kondygnacji) wydawał się architektowi idealnie pasować do słynnego talerza.
Zestarzały się łuski
W śródmieściu Katowic są jeszcze perły architektury z czasów PRL, jak mówi Kozina, które można by zachować w całości. To domy handlowe. Zenit i jego młodszy brat, Skarbek. Oba przy rynku, nastręczały architektom kłopotów. Zależało im bowiem, by wpasować je w istniejącą zabudowę i nie zniszczyć układu urbanistycznego.
Król wespół z Jurandem Jareckim postawili Zenit na obrysie hotelu Welt, jedynego budynku, który ucierpiał w Katowicach w czasie II wojny światowej. To był jeden z pierwszych w Polsce sklepów samoobsługowych i pierwszy budynek z drzwiami szklanymi bez ram. Jarecki, po powrocie z rocznego stypendium w Paryżu, zachwycał się wtedy wielkimi przeszkleniami budynków, ale na otwarciu doszło do incydentu - tafle rozsypały się w drobny mak.
Skarbka Król rysował już sam, na trudnym planie trójkąta, u zbiegu dwóch ulic. By skrócić przejście z ul. 3 Maja do Mickiewicza, wzniósł budynek na filarach. Co ciekawsze, pozbawił budynek okien, a całą elewację pokrył tysiącami aluminiowych łusek. Podpatrzył je w Paryżu, a francuskiemu wykonawcy zapłacono za nie węglem. Łuski budziły podziw kolegów z branży - taka ekstrawagancja w tak siermiężnych czasach!
W 2015 roku Jarecki dostał od Społem - właściciela Skarbka - zlecenie przeprojektowania elewacji. – Zestarzały się łuski – architekt mówi ze smutkiem i walczy, by je zachować lub odtworzyć. "Paryskie ornamenty", upstrzone przez gołębie, kruszą się przy dotknięciu i nie da się ich doczyścić.
Nie pierwszy raz każe się twórcy niszczyć własne dzieło. Kilka lat temu Społem poprosiło Jareckiego o zabudowanie parteru Skarbka. Architekt zgodził się, inaczej zrobiłby to inny projektant. Dziś wciąż można zrobić skrót pod budowlą, ale tylko przez sklep spożywczy i w godzinach jego otwarcia.
Nie tylko tu przestrzeń została podporządkowana funkcji handlowej. Inwestorzy nowego dworca kolejowego, Neinver Polska i PKP, odtworzyli żelbetowe kielichy. Jednak schowali je głęboko za ogromną galerią handlową.
- Wolałbym już nowoczesny obiekt, zamiast tej reminiscencji - mówi z żalem Malkowski.
Resztki do ocalenia
Peerelowska architektura została więc w Katowicach poważnie przetrzebiona, choć był moment, gdy wydawało się, że doczeka się ochrony. Pięć lat temu urząd miasta wyznaczał "Szlak moderny". Brutalistyczny dworzec i Pałac Ślubów jeszcze wtedy stały. Ale na liście znalazły się tylko te obiekty, które zbudowano przed 1939 rokiem: gmachy Sejmu Śląskiego, urzędu skarbowego, Banku Gospodarstwa Krajowego czy kościoła garnizonowego. Jakby ściśle trzymano się terminów - wszak po wojnie był to już późny modernizm, w dodatku z epizodem "obrzydliwego" socrealizmu. Albo jakby już wtedy wykonano wyrok na tym, co powstało za komuny.
Dopiero w tym roku Aneta Borowik, wojewódzka konserwator zabytków, zdecydowała się objąć ochroną kwartał Mieczysława Króla.
- Trochę na to za późno – kwituje Irma Kozina. Bo co tam jeszcze zostało? Biurowiec Separator, a właściwie dom mediów (mieści się tu m. in. katowicka redakcja TVN 24), zwłaszcza po tym, gdy peerelowski Dom Prasy przy rynku zamieniono na siedzibę urzędu miasta...
... i mieszkaniowe molochy o równie intrygujących nazwach: Ślizgowiec - od metody budowlanej, która wyprzedzała wielką płytę (Jarecki pamięta go jako Kawalerowca - od mieszkań klitek), Haperowiec – od firmy, która się tam mieściła i Superjednostka – od rozmiarów (blok zyskał status odrębnego osiedla, ma prawie 800 mieszkań) i francuskich poprzedników (Charles de Gaulle, goszcząc w Katowicach, porównał go do marsylskiej jednostki mieszkaniowej Le Corbusiera, twórcy modernizmu).
Ta ostatnia przynajmniej wśród niektórych budzi również podziw i uznanie. Dała nazwę nagrodzie przyznawanej za najlepsze realizacje architektoniczne w Śląskiem. Bloku - osiedla nikt nie planuje wyburzać. Ale deweloperzy za zgodą urzędowych planistów mogą mu zrobić inną krzywdę: zasłonić.
Na zleconej przez urzędników wizualizacji śródmieścia Katowic po przebudowie, która trwa, na miejscu Pałacu Ślubów, czyli przed Superjednostką, stoi drapacz chmur. Dopuszcza go miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego z 2012 roku, w roku 2016 urzędnicy będą szukać inwestora na jego budowę. Mieszkańcom mrówkowca zabierze słońce i ostatecznie zniweczy układ urbanistyczny Mieczysława Króla.
Stopniowy upadek?
- To miasto nie raz udowodniło, że można je wyburzyć i zbudować od nowa - śmieje się gorzko Tomasz Malkowski. Pod kwartał Króla też coś zniszczono - wyburzono zabudowania huty Marty. Był jednak przemyślany i zrealizowany od początku do końca. Na tym polega jego unikatowość.
Projekt przebudowy śródmieścia opiera się na koncepcji urbanistycznej Tomasza Koniora, nie realizowanej co do joty. Architekt całą aleję Korfantego zagęściłby wieżowcami - w planie zagospodarowania uwzględniono na razie zmianę zachodniej strony. Czyli urzędnicy pozwolili zabudować kwartał Króla.
Ulicę, której peerelowscy projektanci nadali funkcję "oddechu dla miasta", Konior sprowadza do "kręgosłupa", łączącego rynek z halą widowiskowo-sportową Spodek. Jeśli jednak jego koncepcja zostanie wcielona w życie, nie dojrzymy z rynku tego symbolu Katowic, wieńczącego aleję od północy.
Dryfujący po sejsmicznej śląskiej ziemi jak okręt po morzu nie dał się nawet szkodom górniczym. A wykonawcy nowego śródmieścia już przycinają go z daleka swoimi wytworami. Widok na Spodek przesłania szpaler brzóz, posadzonych na obrzeżu rynku, a także wertykalne ogrody, czyli ściany z roślinami i ogromna wiata przystanku tramwajowego, której jedynym zadaniem okazuje się nawiązywanie do industrialnej architektury Śląska (wąski daszek cztery metry nad ziemią i brak ścian - wątpliwa to ochrona pasażerów przed słotą), a planowana jest jeszcze dwupoziomowa restauracja, ostatecznie odcinająca rynek od "Pól Elizejskich". Jedyny obiekt późnego modernizmu, który nie ma wrogów, znika z horyzontu.
Jeżeli można zasłonić Spodek, a wcześniej można było zburzyć "kielichy", los pozostałych obiektów z czasów PRL jest właściwie przesądzony. Zwłaszcza że ich wartość jest mniej oczywista. Od lat niemodernizowane, brudne i oblepione reklamami, zwojami kabli, pudełkami wentylatorów są trudne do polubienia dla laików. Jeśli tam nie mieszkają albo nie pracują, raczej nie będą ich bronić.
Przyszłość Katowic "made in PRL" niekonieczne będzie radykalna. Budynki będą tracić swój charakter, jak Skarbek bez łusek, albo obracać się w ruinę, jak hotel Silesia i cały kwartał Króla.
Czy stanie się tak jak przez chwilę planowano w czasach stalinowskich? Kozina: - Zmarły w tym roku prof. Henryk Buszko (architekt modernizmu, projektował m.in. osiedla Tysiąclecia i Gwiazdy w Katowicach - red.) opowiedział mi o pierwszym pomyśle dla powojennych Katowic, żeby wybudować nowe miasto gdzieś obok, a to stare doprowadzić do stopniowego upadku.