W południowo-wschodniej Turcji trudno znaleźć miasto, które nie miałoby za sobą tysiącletniej historii. Trudno też znaleźć turystów, którzy przyjechaliby je zobaczyć. Region, który miał być nowym eksportowym hitem, pogrąża się w chaosie. Ludzie mówią wprost: to już wygląda jak Syria.
Rok 2013, marzec. Przywódca tureckich Kurdów, Abdullah Ocalan wzywa bojowników Partii Pracujących Kurdystanu do zaprzestania działań wojennych. Po blisko 30 latach konfliktu, który pochłonął życie 40 tys. ludzi, apel przyjmowany jest z rezerwą, ale też nadzieją. Akurat trwają obchody kurdyjskiego Nowego Roku Nowruz, na ulice miast wschodniej Turcji wyległy tłumy. Ludzie świętują. Być może wreszcie, po trzech dekadach walk, nastanie pokój.
Dwa miesiące później kurdyjscy bojownicy rozpoczynają odwrót z Turcji do Iraku. Kruchy rozejm trwa mimo pojedynczych incydentów. Giną głównie wojskowi i policjanci, po stronie kurdyjskiej – bojownicy PKK. Cywile nie muszą obawiać się o bezpieczeństwo. Zablokowane dotąd drogi znów są przejezdne, poprawia się infrastruktura, wojsko opuszcza zajmowane dotychczas twierdze i fortece. Wieść o pokoju niesie się w świat, we Wschodniej Turcji zaczynają pojawiać się turyści. Podróżowanie po tym rejonie staje się prostsze, szybsze i bezpieczniejsze.
Hotelarze zacierają ręce. W 2013 r. liczba turystów we wschodnich i południowo-wschodnich prowincjach przekracza 2 miliony osób. To o pół miliona więcej niż rok wcześniej. W całej Turcji notowany jest prawie 10-procentowy wzrost liczby zagranicznych turystów, dane mówią o blisko 35 mln przyjezdnych. To według Światowej Organizacji Turystyki daje Turcji szóste miejsce w rankingu najchętniej odwiedzanych państw (dla porównania Polskę w 2013 r. odwiedziło ok. 15 mln turystów). W latach 2011-2014 dochody z turystyki sięgają 34,3 mld dolarów. To 4 proc. PKB, milion miejsc pracy.
Ziemia Abrahama
Na południowym wschodzie hitem są trzy miejsca: Şanlıurfa (Urfa), gdzie według biblijnej tradycji urodził się Abraham, Mardin z imponującym starym miastem wznoszącym się na wzgórzu nad doliną rzeki Tygrys i Diyarbakır – stolica Kurdów słynąca z czarnych, bazaltowych budowli.
Jednak południowy wschód Turcji to nie tylko miasta. To kolebka cywilizacji, starożytna Mezopotamia. W wiosce Göbekli Tepe nieopodal Urfy można obejrzeć najstarsze znane ludzkości miejsce kultu religijnego przed 12 tys. lat. Także w pobliżu Urfy znajduje się wioska Harran, wspomniana już w Księdze Rodzaju – miejsce nieprzerwanie zamieszkane przez człowieka od 4 tys. lat. Turyści wspinają się na górę Nemrut słynącą z monumentalnych rzeźb króla Antiocha i bogów persko-greckich, odwiedzają "zatopione miasto" Halfeti i skazany na zatopienie Hasankeyf. Organizuje się wyprawy na górę Ararat, na której osiadła Arka Noego, coraz więcej osób dociera do miasteczek nad wulkanicznym jeziorem Van, które, spustoszone przez trzęsienie ziemi w 2011 r., powoli podnoszą się z kryzysu.
Wielkie nadzieje
Odbudowuje się hotele i drogi. Nocleg bez trudu zarezerwuje się przez któryś z popularnych serwisów, a gościnności zarówno Turkom, jak i Kurdom można pozazdrościć. Pomiędzy miastami kursują szybkie i wygodne autobusy, działają lotniska. "Dziki Wschód" zostaje oswojony i choć poruszanie się po tym regionie wymaga nieco więcej wysiłku niż wycieczka do popularnej Kapadocji czy na riwierę, trud się opłaca. Wschód ma się czym chwalić.
Plany są ambitne. Mardin stara się o wpis na listę UNESCO, władze zakładają, że do 2023 r. miasto odwiedzać będzie 5 mln turystów. W maju 2013 r. hotele w mieście mają obłożenie rzędu 90 proc. – Do końca roku chcemy przyciągnąć milion turystów. Będzie praca – cieszy się burmistrz miasta Bashir Ayanoğlu.
Mardin leży 20 km w linii prostej od syryjskiej granicy. Urfa – około 40 km.
Bez znaku pokoju
Rok 2015. 20 lipca zamachowiec samobójca wysadza się w powietrze w Suruç na południu Turcji. Giną 33 osoby, głównie młodzi kurdyjscy aktywiści z Federacji Młodzieży Socjalistycznej, którzy planowali zorganizować pomoc dla syryjskiego miasta Kobane – symbolu kurdyjskiego oporu przeciw islamistom. Tureckie władze obwiniają Państwo Islamskie. Nastroje są złe: PKK uważa, że Ankara nie robi nic, by wesprzeć kurdyjskie bojówki walczące z Państwem Islamskim w Syrii i w odwecie zabija dwóch tureckich policjantów.
22 lipca, po roku napięć i wahań, Turcja dołącza wreszcie do koalicji antyislamskiej i przyłącza się do operacji przeciwko Państwu Islamskiemu. 24 lipca tureckie F-16 po raz pierwszy przeprowadzają atak na pozycje dżihadystów w sąsiedniej Syrii. Dzień później bombardują bazy PKK w Iraku. PKK oświadcza, że w świetle tych wydarzeń dalszy proces zmierzający do ustanowienia trwałego pokoju nie ma sensu.
W klinczu
Od tamtej pory nie ma dnia, by media nie informowały o kolejnych żołnierzach i policjantach zamordowanych przez PKK. Tureckie władze stosują zasadę "oko za oko", przeprowadzają masowe operacje przeciwko kurdyjskim bojownikom. Zdarza się, że giną w nich cywile. Przez kilka tygodni katastrofalna sytuacja panuje w Cizre na południu kraju: w odciętym od świata mieście brakuje wody i chleba. Ciała zmarłych trzyma się w lodówkach, bo z powodu blokady nie można przetransportować ich do kostnic. Do Cizre nie wpuszcza się dziennikarzy, holenderski reporter zostaje deportowany. W wypowiedziach coraz częściej pojawiają się słowa "wojna domowa".
To nie koniec problemów. 10 października w stolicy Turcji, Ankarze w zamachu bombowym ginie 103 cywilów. 400 osób zostaje rannych. W styczniu 2016 r. dochodzi do ataku w historycznej dzielnicy Stambułu. Jest 13 ofiar, wszyscy to obcokrajowcy. W marcu – w kolejnym zamachu, na głównej handlowej ulicy miasta – ginie 5 osób, w tym 4 cudzoziemców, ponad 30 ludzi zostaje rannych. Również w marcu w Ankarze 37 osób zostaje zabitych w wyniku eksplozji samochodu pułapki. Do większości zamachów przyznaje się Państwo Islamskie, do pozostałych – grupa TAK (tzw. Sokoły Wolności Kurdystanu).
Dodatkowo dochodzą obawy o kryzys migracyjny. W Turcji – głównie na południu – przebywają 2 mln syryjskich uchodźców. Wśród miodowych domów Mardinu i innych miast południa jak grzyby po deszczu wyrastają namiotowe miasteczka. W kurorcie Bodrum, pod nosem wypoczywających obcokrajowców, morze wyrzuca na brzeg ciało trzyletniego chłopca. Szokujące zdjęcia natychmiast obiegają świat. Turyści masowo odwołują wyjazdy do Turcji.
Bankruci
Cierpi cały kraj. Jak pisze "The Wall Street Journal", obłożenie hoteli w sezonie 2016 będzie niższe o ponad połowę, a setki obiektów wystawiono na sprzedaż. Hotele i pensjonaty w nadmorskich kurortach jeszcze sobie radzą, ale sytuacja na południowym wschodzie jest katastrofalna. – Odwołaliśmy wszystkie rezerwacje – mówi tureckiej agencji Cihan Mehmet Akyıl, przewodniczący Zrzeszenia Touroperatorów w dzielnicy Sur w Diyarbakır, gdzie w listopadzie 2015 r. z powodu starć Kurdów z siłami bezpieczeństwa wprowadzono godzinę policyjną. W 2014 r. to miasto odwiedziło 260 tys. ludzi, dwa razy więcej niż w 2012 r. Teraz hotele świecą pustkami. – Serce Turcji przestało tutaj bić. Ludzie się boją – mówi dziennikarzom agencji Anadolu Ahmet Önen, właściciel sklepu z pamiątkami w Diyarbakırze.
Abdullah Tunçdemir z Organizacji Turystyki w Van na wschodzie Turcji, nieopodal granicy z Iranem, dodaje, że w mieście nie dokonano żadnej rezerwacji na pierwszą połowę 2016 r. – W 2014 r. mieliśmy dokładnie 84737 turystów. W 2015 r. – 91261. W tym roku – żadnego – mówi.
– Biznes? Nie ma biznesu – denerwuje się sprzedawca pamiątek ze Stambułu, który pracuje nieopodal słynnej wieży Galata. – Wszyscy się boją. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej – wieszczy.
Ciosem dla gospodarki jest spadek liczby rosyjskich turystów, którzy jeszcze kilka lat temu dosłownie szturmowali tureckie plaże. Moskwa praktycznie zakazała wycieczek do Turcji po tym, jak w listopadzie tureckie myśliwce zestrzeliły rosyjski samolot przy granicy z Syrią. Rocznie Turcję odwiedzały nawet 4 mln rosyjskich turystów – najliczniejsza po Niemcach grupa obcokrajowców.
Niemcy też zresztą wybierają na wypoczynek inne kraje – jedno z największych biur, TUI odnotowało już 40-procentowy spadek rezerwacji (informacje TUI przekazane w komunikacie prasowym z 09.02.2016 ). Z danych tureckiego Ministerstwa Kultury i Turystyki wynika też, że Turcję w tym roku odwiedzi mniej Włochów i Japończyków, a także Polaków.
Na ratunek
Władze próbują ratować branżę. W lutym ogłaszają, że sektor turystyki dostanie zastrzyk w wysokości 190 mln dolarów, a premier Ahmet Davutoglu zachęca do wypoczynku nad Morzem Śródziemnym. Przyszłość rysuje się jednak raczej czarno niż różowo.
– Atrakcyjność Turcji jako otwartego i, ogólnie rzecz biorąc, bezpiecznego społeczeństwa jest w strzępach. Aby turystyka się odbiła, konieczne jest coś więcej niż plan działań – stwierdza w rozmowie z "The Wall Street Journal" Anthony Skinner, analityk ds. Turcji w mającym siedzibę w Londynie think tanku Verisk Maplecroft.
W zeszłym roku dochody z turystyki skurczyły się po raz pierwszy od 2010 r. – o 8 procent. Jak podał "WSJ", w styczniu 2016 r. spadały jeszcze szybciej – o 19 proc. rok do roku. Ekonomiści szacują, że w 2016 r. zmniejszą się nawet o 25 proc.
Mury milczą
Marzec 2016 r. Dokładnie trzy lata temu w Diyarbakırze ludzie tańczyli i śpiewali na ulicach, świętując Nowy Rok, pełni nadziei na wyczekiwany pokój. W tym roku na huczne obchody nikt nie miał tu ochoty. Wpisane w 2015 r. na listę UNESCO stare miasto opustoszało. W centralnej dzielnicy Sur w kafejkach przesiadują pojedyncze osoby. Na ulicach nadal widać ślady walk: resztki barykad, gruz ze zniszczonych budynków. – To już wygląda jak Syria – mówią ludzie. – Czekamy – dodają inni. – Albo będzie pokój, albo wojna.
28 marca 2016 r. prezydent Turcji poinformował, że od zerwania rozejmu w lipcu zeszłego roku zginęło 5359 kurdyjskich bojowników i 355 tureckich żołnierzy i policjantów. Trzy dni później, 31 marca, koło dworca autobusowego w Diyarbakır wybucha bomba. Liczba zabitych w konflikcie turecko-kurdyjskim policjantów wzrasta do 342.
Czarne mury starego miasta milczą.