"Nie wytrzymał", wyprzedzał na podwójnej ciągłej. Potem usłyszał "dźwięk giętej blachy". Gdy dojechał do domu, powiedział żonie, żeby pospieszyła się ze świąteczną kolacją, bo zabił ludzi i zaraz po niego przyjdą. Zdążyli podzielić się opłatkiem. Przyszli po niego następnego dnia. Do dziś ma tajemnicę.
– Chce pan o tym pisać? Jak pan chce. Niech ludzie wiedzą, jak można zrujnować sobie życie, a innym zabrać. Śmiało – mówi Sławek.
Jest kierowcą tira. Kiedy z nim rozmawiam, wrócił właśnie z Niemiec. Taką samą trasę miał za sobą 24 grudnia 1991 r., w Wigilię.
Wiózł wtedy maszyny z Niemiec do jednego z zakładów pod Rawą Mazowiecką. – Jak to się stało? Popełniłem błąd – mówi krótko.
– Jechałem tirem, miałem za sobą długą trasę. Chciałem być już z rodziną. Wtedy pojawił się ten maluch. Wlókł się przede mną przez jakiś czas. W końcu nie wytrzymałem.
Nabiera powietrza.
– Wcześniej nigdy mandatu nie dostałem. W wojsku dostałem odznaczenie za wzorową jazdę. Pan wzorowy! – wspomina i pierwszy raz się uśmiecha.
Tamtego dnia – opowiada – zmienił pas mimo podwójnej ciągłej i zaczął wyprzedzać.
– Kierowca malucha nagle zaczął skręcać w lewo. Prosto pod moje koła – mówi.
Wtedy usłyszał "dźwięk giętej blachy". Przyczepa tira prowadzonego przez niego podskoczyła.
– Wysiadłem z samochodu. Zobaczyłem, że w tym maluchu same trupy. W głowie mi się zakręciło. Pojechałem do domu. Żonie powiedziałem, żeby pospieszyła się z tą kolacją wigilijną, bo właśnie zabiłem ludzi i zaraz po mnie przyjdą – wspomina.
Tak to pamięta.
Ze szczegółów: że do wypadku doszło w Kurzeszynie pod Łodzią około godz. 15. Która policja się zajmowała sprawą? – Chyba z Rawy Mazowieckiej – mówi po dłuższym namyśle. Tłumaczy, że rzadko wraca do tamtych dni.
Cud niepamięci
– Nie mamy w archiwach już w tej sprawie prawie nic – wzrusza ramionami policjantka, kiedy prosimy o policyjny raport z tamtych dni. – Mamy tylko to, ale chyba chodzi o inną sprawę – pokazuje kartkę, na której ktoś napisał odręczenie:
24.12.1991 o godzinie 14.40 w miejscowości Kurzeszyn doszło do wypadku drogowego – potrącenie samochodem motocyklisty, pasażerka i inne osoby poniosły śmierć i obrażenia ciała.
Kurzeszyn to niewielka miejscowość, w której mieszka kilkaset osób. Szansa na to, żeby tego samego dnia doszło do dwóch różnych wypadków śmiertelnych – z udziałem malucha i motocykla – jest niewielka. Czyli coś tu nie gra.
– Wie pan, kiedyś nie prowadzono tak dokładnie dokumentacji. Może ktoś źle zanotował? – zastanawia się policjantka.
Koszmar
W prokuraturze, która przed laty oskarżała Sławka, też nie potrafili rozwiązać zagadki. Jedyny ślad po jego sprawie to numer aktu oskarżenia, który trafił do sądu.
– Jak się ten człowiek nazywa? A… chyba go pamiętam. Orzekałem w jego sprawie – mówi Piotr Sujka, sędzia sądu rejonowego w Rawie Mazowieckiej.
– Wielu szczegółów już nie pamiętam. Ale wiem, że to był koszmar, że pięć osób zginęło. To była sprawa, w której wydałem najwyższy wyrok w swojej karierze – mówi sędzia.
Potem przypomina sobie, że tamtej Wigilii w maluchu uderzonym przez samochód Sławka jechała pani Lucyna. Dziś pracownik sądu.
– Czyli ktoś jednak przeżył ten wypadek?
– Tak. Tylko ona. Niech pan spróbuje z nią porozmawiać.
Pani Lucyna to dziś pewna siebie 40-letnia kobieta. Kiedy mówię, o czym chcę porozmawiać, zmienia się w sekundę.
– Nie. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę – mówi. Zaczyna płakać.
Sił brakuje też jej ojcu, który przez Sławka stracił żonę, 12-letniego syna i szwagra. W wigilię został tylko z 15-letnią wtedy, ciężko ranną córką.
Wersje
Szczegóły sprawy sprzed lat poznajemy dopiero w czytelni rawskiego sądu. Tajemnica Sławka zamknięta jest w pięciu opasłych tomach akt. W jednym z nich znajdujemy serię fotografii. Widać na nich kompletnie rozbitego malucha. Obok zdjęcia rozbitego motocykla, wokół którego gromadzi się kilkadziesiąt osób. Na następnej stronie: tir, którym jechał Sławek. Lekko uszkodzony.
W aktach sprawy czytamy, że Leszek tamtego dnia przyjechał do zakładów w Rawie Mazowieckiej. Około godz. 15 wyjechał w stronę domu. Nie pojechał jednak drogą krajową, najbliższą możliwą drogą.
Widziałem go. Było po godz. 15. Miałem wjechać na szosę z drogi podporządkowanej, ale widziałem, że ten tir jedzie za szybko. Kiedy mnie mijał, zobaczyłem kierowcę pochylonego nad kierownicą. Bujał się na boki, wyglądał na pijanego. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy mnie minął, włączyłem się do ruchu. Jechałem za nim – zeznawał jeden ze świadków.
W Wigilię jechałem samochodem osobowym w kierunku Rawy Mazowieckiej. W pewnym momencie zobaczyłem, że z naprzeciwka jedzie ciężarówka. Jechała tak, jakby chciała się ze mną zderzyć. W ostatniej chwili udało mi się zjechać do rowu – zeznawał inny.
Kilka stron dalej wyjaśnia się zagadka zniszczonego motocykla z akt.
W Kurzeszynie tir Sławka wjechał w zakręt. Świadkowie widzieli, że zamiast przy prawej, jechał przy lewej krawędzi drogi. Z naprzeciwka jechał Adam z żoną Krystyną. Przed kolacją wigilijną pojechali na krótką przejażdżkę nowym motorem.
Kierujący motocyklem nie mógł uniknąć wypadku. Cała powierzchnia drogi była zastawiona przez przyczepę. Jednocześnie motocykl nie mógł zjechać do rowu, bo do wypadku doszło na wysokości betonowego słupka, który ograniczył motocykliście możliwość manewru. W wyniku odniesionych obrażeń poniósł śmierć na miejscu, podobnie jak jego pasażerka - odnotowali policjanci.
Samochód Sławka po wypadku nie zatrzymał się. W fiata 126p wjechał kilometr dalej. Autkiem jechały cztery osoby: 15-letnia wtedy Lucyna, jej młodszy o trzy lata brat, jej mama i wujek, który siedział za kierownicą.
Przeżyła tylko Lucyna.
Policja dysponowała zeznaniami świadków, którzy opowiadali, że Sławek jechał lewą krawędzią jezdni. Funkcjonariusze nie znaleźli żadnych śladów hamowania. Rozbity fiat został odrzucony na kilkadziesiąt metrów. Uderzył jeszcze matkę z córką, które szły chodnikiem. Kobieta miała potłuczenia, córka święta spędziła w szpitalu z pękniętym obojczykiem.
Odchodząc
Z akt sprawy wynika, że policjanci mieli problemy z ustaleniem, kto mógł być sprawcą. Spodziewali się, że to jakiś pijany mężczyzna. Sławek? Policjanci wiedzieli, że miał firmę transportową. Ale ta wersja wydała im się mało prawdopodobna. Bo Sławek był wzorowym mężem, ojcem i pracodawcą.
Do jego domu przyjechali dopiero 25 grudnia wieczorem. Od wypadku minęły 34 godziny. Na podwórku policjanci zabezpieczyli samochód ciężarowy z uszkodzeniami, które pasowały do wypadków z Wigilii.
Sławek nie stawiał oporu. Badania nie wykazały alkoholu w jego organizmie, ale – jak podkreślali funkcjonariusze – mógł do tego czasu wytrzeźwieć.
Na komendzie powiedział policjantom, że przyznaje się do winy, ale nie pamięta, jak pokonał drogę spod Rawy do domu. Następnego dnia przed prokuratorem twierdził, że zanik pamięci może być związany z "problemami rodzinnymi i finansowymi".
W czasie procesu odzyskał pamięć.
Przyznaję się do zarzutu spowodowania wypadku, w którym zginął Adam L. i jego żona. Przyczepa kierowanego przeze mnie zestawu samochodowego mogła na zakręcie przekroczyć oś jezdni i uderzyć wymijanego motocyklistę. Nie byłem świadomy, że doszło do wypadku. Usłyszałem huk, ale kiedy spojrzałem przez lusterko zewnętrzne, niczego niepokojącego nie zauważyłem. Przekonany byłem, że hałas pochodzi od przesuwających się na przyczepie drewnianych palet – oświadczył w sądzie.
I dalej: Nie przyznaję się do spowodowania zderzenia z fiatem 126p i w konsekwencji spowodowania śmierci trzech jadących w nim osób. Pojazd ten jechał wolno prawą stroną jezdni. Zjechałem na lewy pas ruchu z zamiarem wyprzedzenia go. Kiedy byłem na lewym pasie, kierowca fiata zasygnalizował skręt w lewo i gwałtownie zajechał mi drogę. Doprowadził w ten sposób do wypadku.
Sędzia Piotr Sujka uznał, że wersja przedstawiona przez Sławka jest niewiarygodna, razi niekonsekwencją i jest wewnętrznie sprzeczna.
W uzasadnieniu wyroku czytamy, że wina oskarżonego jest "bezsporna", a sędziowie nie dopatrzyli się żadnych okoliczności łagodzących:
Wprawdzie oskarżony ma dobrą opinię, (…) ale to jest to sytuacja typowa, normalna. Przeważająca większość sprawców przestępstw charakteryzuje się powyższymi przymiotami – podkreślał sędzia Sujka.
Dodawał przy tym, że Sławek nie tylko nie zatrzymał się na miejscu któregokolwiek z wypadków i zbiegł z ich miejsca, ale nawet na moment nie zmniejszył prędkości w kierowanym przez siebie samochodzie.
A niżej:
Oskarżony ugodził w najważniejsze dobra każdego człowieka, jakimi są niewątpliwie życie i zdrowie (…) Stopień winy oskarżonego jest bardzo wysoki i wyłączny. Żaden inny uczestnik nawet w najmniejszym stopniu nie przyczynił się do zaistnienia wypadków. Oskarżony naruszył podstawowe, elementarne wręcz zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Przy czym stopień ich naruszenia jest rażąco wysoki i wskazuje na wyjątkowe, rzadko spotykane lekceważenie tychże zasad – czytamy w sądowych aktach.
Sławek został skazany na 12 lat więzienia. Sąd drugiej instancji podtrzymał ten wyrok.
Tabu
O Sławku, przy okazji, wspomnieli strażnicy więzienni. – Niech pan opowie o tym facecie. Fajny, inteligentny człowiek. Kto z nas nie robi błędów? Ale on zapłacił gigantyczną cenę – mówił funkcjonariusz służby więziennej, który przez lata służył w jednostce, w której Sławek odsiadywał wyrok. W miejscowości, w której mieszka, jeden z mieszkańców pamiętał o "wypadku sprzed lat". Że zginęło pięć osób, a sprawcą okazał się być "porządny człowiek", który odjechał z miejsca wypadku. Szczegółów nie znał.
Drzwi otworzył Mateusz, 26-letni, najmłodszy syn Sławka. Dobrze pamięta, jak odwiedzał ojca w więzieniu.
– Nawet nie wiedziałem, że siedzi. Mama mówiła, że tata jest chory i jest w takim specjalnym szpitalu. Starsi bracia dobrze wiedzieli, co to za szpital z kratami w oknach – opowiada.
Dopiero po latach dowiedział się, że ojciec odbywa karę 12 lat więzienia za spowodowanie wypadków, w których w sumie zginęło pięć osób. O tym, co dokładnie wydarzyło się w Wigilię 1991 r., nigdy nie rozmawiał z ojcem. To w rodzinie temat tabu.
Sławek często chorował i co jakiś czas musiał trafiać na oddział ortopedyczny. Kiedy się leczył, nie odbywał kary. Dlatego wolność odzyskał dokładnie 21 lat po wypadku.
Sławek: – Od czasów procesu nie widziałem na oczy rodzin tych, którzy zginęli. Nawet nie próbowałem ich szukać. Bo co miałbym powiedzieć? Że jest mi przykro? Albo że ich przepraszam? A co im po takich przeprosinach? Pomoże to im w czymś? Będę tylko koszmarem, który wraca po latach. A ja przecież nigdy nie chciałem być niczyim koszmarem.