Farby mieszał zapałką albo patyczkiem. Malował swoją własną techniką, ale jeszcze jej nie nazwał. "Gwiaździsta noc" Van Gogha chowa się przy jego "Szkarłatnej", którą (teoretycznie) sprzedał za 300 milionów złotych. To krótka historia (nie) sztuki o tym, jak Damian M. z mięsnego od drugiego Damiana M., budowlańca, obrazów nakupił za dwa miliardy.
M., ale nie Matejko. Nazwisko do wiadomości redakcji.
I. MALARZ
Dobrze się przygotowała. Przestudiowała najważniejsze trendy we współczesnym malarstwie. Poznała techniki. Zaznajomiła z ogólnymi zasadami związanymi z kompozycją obrazu. Wiedza niezbędna, żeby zdekonspirować kogoś, kto podaje się za malarza.
- Czy wie pan, jak nazywa się rama z płótnem na obraz? – zaczęła urzędniczka skarbówki.
- Nie – przyznał. I się uśmiechnął.
- A może powie pan, jakie kolory są ciepłe, a jakie zimne? – zapytała.
- Czerwony jest ciepły, niebieski chłodny - wzruszył ramionami.
I po co się tak starała, tyle czytała? Damian M. o historii sztuki i robieniu sztuki nie wiedział nic.
- Kiedy pan namalował te obrazy? Jaką techniką? Co przedstawiały? Jaką treść wyrażają? – wyrzucała z siebie kolejne pytania.
- Namalowałem swoją techniką, swoją własną. Nie wiem, jak się nazywa – i znów uśmiech.
- Obrazy przedstawiały moje twory. Zamawiający podał tytuły dzieł, a to była moja interpretacja – wyjaśniał bez zmrużenia oka.
Artysta słowa. Pewny siebie. W końcu z papierami. Za swoje dzieła miał dostać dwa miliardy złotych. Przez chwilę był jednym z najlepiej opłacanych malarzy w historii ludzkości. Paul Cézanne, Pablo Picasso czy Jackson Pollock byli przy nim jak ubodzy krewni. Sukces przyszedł sam. Wcale go nie planował, choć mógł przeczuwać, gdy w marcu 2016 roku zakładał swoją firmę ARTYSTA, przez wielkie A.
- Miała polegać na świadczeniu usług budowlanych. Ale zadzwonił do mnie nieznany mi wcześniej mężczyzna i poprosił o namalowanie 20 obrazów. No to namalowałem – wyjaśniał zdumionej urzędniczce.
- Ale skąd taka cena? Dwa miliardy złotych?!
- Proszę pani... ze sztuką jak ze złotem. Jest tyle warte, ile inni chcą za nią zapłacić. Jak znalazł się ktoś, kto chce zapłacić 100 milionów za obraz, to tyle on kosztuje. Proste - tłumaczył Damian M.
Podobała mu się ta rozmowa. Czuł się dużo lepiej niż na innych przesłuchaniach. Lepiej niż kiedy musiał opowiadać prokuratorom o tym, jak z kumplem włamał się na działki pod Pabianicami i uciekał z łupem: kulochwytem do śrutu (nie przydał się, bo nie miał wiatrówki), dwoma butlami gazowymi i grillem. Albo wtedy, kiedy musiał tłumaczyć się z tego, jak kradł żeliwne odlewy z terenu pobliskiej fabryki szlifierek (musiał je potem taszczyć na skup złomu).
- Wie pani, ja jestem samoukiem - kontynuował. - Jak odbywałem karę, to się nauczyłem rysować. No i tatuować.
- Niech pan mi powie, jak pan miesza farby? – nie poddawała się urzędniczka.
- Mieszam zapałką. No albo patyczkiem. I tak mieszam, aż uzyskam odpowiedni odcień – cierpliwie wyjaśniał.
- Czy wie pan, jak nazywają się odcienie czerwieni? Niebieskiego? One mają swoje nazwy – brzmiało kolejne pytanie.
- Uważam, że kobiety dostrzegają więcej barw. Nie będę przecież z panią polemizował. Nie wiem, jak się nazywają. Ja maluję, nie nazywam – padła kolejna odpowiedź.
I rozmawiali dalej:
- W jaki sposób zapłacono panu za te obrazy?
- Dostałem weksel.
- Ma go pan? W oryginale?
- Zabrałem go do domu. Potem odurzyłem się alkoholem i musiałem gdzieś wynieść. Zgubiłem. Ale posiadam kopię! Jak podpisywaliśmy umowę u notariusza to o nią poprosiłem. Całe szczęście!
II. PAN Z ROŻNA
Urząd Skarbowy w Pabianicach zainteresował się artystą i jego dziełami na początku 2017 roku. Zresztą jak tu się nie zainteresować... W styczniu pojawił się nagle Damian M. (nie chodzi o malarza, tylko człowieka o tym samym imieniu i inicjale nazwiska) i zażądał milionów.
M. od dwóch lat prowadził sklep z mięsem. Z przyniesionej przez niego deklaracji VAT-7 wynikało, że właśnie kupił obrazy za dwa miliardy i 160 milionów złotych. A ponieważ jest przedsiębiorcą, to zawnioskował o zwrot VAT-u. W tym przypadku 160 milionów złotych.
29-letni rzekomy kupiec zamiast przelewu, dostał wezwanie do urzędu skarbowego.
- Skąd pan zna autora obrazów? - pytała urzędniczka. Ta sama, która rozmawiała z Damianem M., właścicielem przedsiębiorstwa ARTYSTA.
- Nie znam go. Jak byłem kiedyś na kurczaku z rożna, to zobaczyłem ogłoszenie – oświadczył Damian M., który ma mięsny.
I dalej, w tym tonie:
- A skąd pan wiedział, że to malarz?
- No skoro się ogłaszał, to miał amatorskie pojęcie o malowaniu. Ja go nie sprawdzałem.
- I zgodził się pan, żeby namalował panu obrazy za dwa miliardy?
- To nie do końca tak. W październiku zawarliśmy umowę.
W skarbówce dobrze znają tę umowę. Wydrukowaną na eleganckim, kredowym papierze:
Chciałbym złożyć u Pana zamówienie na 20 dzieł malarskich wykonanych w dowolnym stylu. Kwota honorarium zależy tylko od Pana nakładu pracy, walorów estetycznych oraz indywidualnego wkładu w pracę nad dziełami. Wyceny dokonuje artysta.
Niniejszy dokument jest wiążący dla obu stron. Kara umowna to 30.000 zł (słownie: trzydzieści tysięcy złotych).
Umowa została podpisana 10 października 2016 roku.
- Jak pan myśli, ile warte są obrazy, które pan kupił? - pytała urzędniczka.
- Dla mnie maksymalnie 500 złotych za sztukę - odpowiadał kupiec.
Nie był nawet w połowie tak pewny siebie jak "artysta malarz".
- Mimo to zgodził się pan zapłacić za obrazy ponad dwa miliardy?
- Brak ceny w zamówieniu był moim największym błędem. Nie doceniłem jego kreatywności - tłumaczył.
Dziwny błąd. Zwłaszcza dla kogoś, kto prowadzi z powodzeniem swój biznes. Szczególnie dla kogoś z wyższym ekonomicznym wykształceniem.
- On o tych dwóch miliardach to mi powiedział dopiero u notariusza, jak już spisywaliśmy umowę. To znaczy wcześniej też mówił o dwóch miliardach, ale myślałem, że on żartuje.
- Ale jak pan się zorientował, że to nie żarty, to jakoś pan się nie wycofał...
- Ten malarz rzucił kwotę w kancelarii notarialnej. Poprosiłem notariusza, żeby wyszedł. Zapytałem go, co on robi i czemu się tak zachowuje. A on na to, że tyle są prace warte według niego. I jak mi się nie podoba, to mam zapłacić 30 tysięcy kary. No to się zgodziłem. Powiedziałem, że zapłacę mu wekslem ważnym na 10 lat. A potem unieważnię ten weksel i z głowy!
Urzędniczka nie wierzyła w ani jedno słowo. W tej historii nie kleiło się nic. Skoro bowiem kupiec niby nie wiedział o szalonej cenie za obrazy, to jakim cudem do notariusza wziął umowę, na której wydrukowana już była cena obrazów?
- Wie pani. On żartował z tymi dwoma miliardami. Tak przynajmniej myślałem wtedy. No to wydrukowałem jedną umowę z taką kwotą. Też dla żartu. Żeby mu utrzeć nosa – brnął właściciel mięsnego.
- No dobrze. To dlaczego miał pan przy sobie weksle?
- Nie wiedziałem, ile on sobie zażyczy. Wziąłem jakieś 500 złotych. Pomyślałem sobie, że jak będzie chciał więcej, to dam mu weksel. A potem go wykupię taniej. Tak to sobie wykombinowałem - zarzekał się młody mężczyzna.
Kilka dni po przesłuchaniu urzędniczka przygotowała raport. Wynikało z niego, że:
a) Damian M. od ARTYSTY to żaden artysta, tylko hochsztapler
b) transakcja z obrazami to oszustwo, które miało jeden cel - wyłudzenie państwowych pieniędzy
W raporcie - zaakceptowanym potem przez przełożonych - znalazła się jeszcze jedna informacja. Bardzo bolesna dla kupca: skoro chciał wyłudzić wypłatę nienależnego mu zwrotu, to musi teraz sam ten VAT zapłacić. A więc urząd skarbowy żąda od niego wpłaty 160 milionów złotych.
Argumentacja? Znajduje się w artykule numer 108 Ustawy o podatkach od towarów i usług. W ustępie pierwszym można przeczytać:
W przypadku, gdy osoba prawna, jednostka organizacyjna nie posiadająca osobowości prawnej lub osoba fizyczna wystawi fakturę, w której wykaże kwotę podatku, jest zobowiązana do jego zapłaty.
Urzędnicy z Pabianic uznali więc, że każda faktura z wyrażoną kwotą podatku VAT wprowadzona do obrotu powoduje konieczność zapłaty tego podatku - niezależnie od tego, czy faktura ma oparcie w rzeczywistości.
"Taki podatek nie stanowi podatku należnego wynikającego z obowiązku podatkowego. Ma jedynie charakter sankcyjny" - napisano w raporcie, który przedstawiono Damianowi M. – kupcowi.
To jednak nie był koniec złych informacji. Bo urząd przekazał sprawę do prokuratury.
III. SZTUKA
Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Pabianicach.
Oczywiście trzeba było zacząć od tego, czy ktoś faktycznie chciał kogoś oszukać. W końcu chodziło o artystę i dzieła sztuki. Mocno niekonkretną wartość.
Śledczy poprosili biegłego o fachową wycenę tego, co wymalował ARTYSTA. Pod lupę trafiły wszystkie dzieła.
ARTYSTA namalował 17 obrazów o wymiarach 30 na 40 centymetrów. W sprzedanej kolekcji znalazły się też trzy większe dzieła - mają 50 na 70 centymetrów. Tytuły: "Andromeda", "Szlak", "Wąwóz", "Bitwa", "Drzwi", "Szkarłatna noc", "Liść", "Wodospad", "Błysk", "Płomień", "Samolot", "Klucz", "Oko", "Kielich", "Zapałka", "Złoto", "Deser", "Tor", "Kwiat" i "Krawat".
Opinia, która wróciła do śledczych, to raptem pięć kartek A4. Z czego cztery to zdjęcia zabezpieczonych malunków, pół - to ocena twórczości:
Prace namalowano bez znajomości podstawowych zasad kompozycji i technologii malarskiej (właściwej dla malarstwa sztalugowego). Autor użył do ich wykonania gotowych podobrazi (nazwa podłoża malarskiego-red.), zastosował również nieodpowiedni dla farb akrylowych rozcieńczalnik, gdyż warstwa malarska części prac nie w pełni wyschła.
Opiniowane obrazy mają charakter amatorski, zaś inne z dzieł autora nie są notowane w rankingach wycen zamieszczonych na portalach aukcyjnych.
Biegły wycenił, że prace są warte od 40 do 60 złotych za sztukę. Następnie odniósł się do tego, że rzekome arcydzieła Damiana z Pabianic trafiły potem na jeden z portali aukcyjnych za, bagatela, 300 milionów złotych każdy. Nikt się na nich nie poznał.
A ekspert, wynajęty przez prokuraturę, dodał jeszcze, że wystawienie obrazów na portalu o niczym nie świadczy. Bo wycena przedmiotów należy do właściciela i nikt nie sprawdza, czy ceny nie są z sufitu.
Damian M. malujący został wezwany na przesłuchanie w charakterze podejrzanego o próbę wyłudzenia podatku VAT. Podobnie zresztą jak Damian M. kupujący.
- Trudno mi powiedzieć, czy przyznaję się do winy. Treść stawianych mi zarzutów zrozumiałem - uciął krótko artysta.
Damian M. zaskoczył po raz kolejny:
- Chciałem otworzyć galerię sztuki. Szukałem jelenia, co mi namaluje obrazy, a ja bym potem je sprzedał drożej w internecie - mówił w czasie przesłuchania.
I jeszcze, że wcale nie chciał wyłudzić VAT-u. Chciał - jak twierdzi - sam poradzić sobie z artystą. I unieważnić weksle na dwa miliardy złotych.
- Wiedziałem, że w urzędzie skarbowym mi zakwestionują ten zwrot VAT. Prawnicy mi doradzili, że tak rozpocznę drogę, na końcu której będzie unieważnienie tych absurdalnych weksli - twierdzi.
Na dowód dobrej woli podkreśla, że już w lutym dokonał korekty deklaracji VAT-7. Potem już nie domagał się wypłaty 160 milionów złotych. Niedługo potem wypowiedział artyście umowę:
Odstępuję od umowy. Argumentuję to faktem słabej jakości wykonania dzieł, a co za tym idzie, braku pokrycia ich wartości w cenie zakupu. Kolejnym niezbitym faktem jest brak możliwości użytkowania dzieł z uwagi na zarekwirowanie ich przez prokuraturę w Pabianicach w związku z postępowaniem w pana sprawie.
Prokurator nie dał wiary tym wyjaśnieniom. Wysłał do sądu akt oskarżenia, w którym obu Damianom M. zarzuca próbę wyłudzenia VAT-u. Grozi im do 10 lat więzienia. Siedzą w areszcie.
Tekst powstał na podstawie akt sprawy: raportu urzędu skarbowego w ww. sprawie, aktu oskarżenia oraz protokołów przesłuchań.