Nie będzie najdłuższych wakacji w życiu i festiwalowych szaleństw. Tak jak nie ma już ulubionej kawiarni i pewności, że przyszłość będzie świetlana. "Nie ma konkretów", mówią. Są za to pytania. Czy w tym nowym świecie będą potrzebni ludzie po studiach? Gdzie szukać pracy, kiedy zewsząd słychać, że zwalniają, a nie zatrudniają? I co, jeśli okaże się, że urodziny w XXI wieku to nie wygrany los na loterii, jak dotąd myśleli? Z maturzystami rozmawia Justyna Suchecka.
Zimą, gdy mieli studniówki, Polska chwaliła się najniższym bezrobociem w historii. Sytuacja gospodarcza była stabilna. W maju matury i wybory prezydenckie miały ich wprowadzić w dorosłość. Po ostatnim dzwonku powinny były rozpocząć się najdłuższe wakacje w ich życiach. Te, o których mówi się zwykle już od pierwszych dni nauki w liceach i technikach. Snuje się marzenia o podróżach po świecie albo ambitne plany o pierwszej pracy.
Jednak koronawiurs sprawił, że dla 270 tysięcy tegorocznych maturzystów wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej. A przewidywanie ich przyszłości jest jak wróżenie z fusów.
Zapytałam więc o nią ich samych.
Żyjemy w Paragrafie 22
- Któregoś dnia wstałem i dotarło do mnie, że moje życie to teraz "Paragraf 22" – mówi Piotr Pohl z Gdańska.
Tytułowy paragraf 22 z kultowej antywojennej powieści Josepha Hellera to określenie sytuacji bez wyjścia.
Piotr, który marzy o studiach na łódzkiej filmówce i chciałby się zajmować montażem, uważa, że pandemia jest właśnie taką sytuacją. Sporo o tym myślał, bo paragraf Hellera to motyw przewodni trzyminutowego filmu, który przygotowuje w ramach rekrutacji na studia.
- Mogliśmy dowolnie odczytać ten zadany temat – opowiada. – Wiele moich pomysłów łączyło się z kwarantanną. Nagle odkryłem, jak bardzo "Paragraf 22" jest podobny do tego, w czym się właśnie znaleźliśmy. Miałem napisany scenariusz i zorientowałem się, że nic z tego, bo jeśli chcę przestrzegać prawa, to nie mogę nagrać tego filmu. A przecież jeśli chcę się dostać na te studia, to muszę to zrobić. Czy to nie jest "Paragraf 22"?
Najpierw Piotr nagrał dokumentalny portret o osobie, która nie może zrobić filmu. – Ale nie do końca mi to zagrało, napisałem więc drugi scenariusz. – Jest tu jeden aktor, postać też zamknięta w domu. Ale pomysł jest bardziej odjechany – opowiada. – Kiedy czytałem tę książkę i oglądałem film na jej podstawie, fascynowała mnie ich groteskowość. Teraz chcę, żeby w historii, którą zrobię, jedyną normalną osobą był widz – dodaje.
W izolacji Piotr skończył teczkę na studia, przygotował życiorys, czego nigdy wcześniej nie robił. Pisał o tym, jak ważny jest dla niego film. Opisywał też, jak wraz z innymi członkami Kościoła protestanckiego przygotowywał wakacyjne obozy sportowo-językowe dla dzieci i młodzieży. – Co roku przyjeżdżali na nie Amerykanie, ale w tym roku, w związku z koronawirusem, ich nie będzie, więc po polskiej stronie pewnie będzie więcej pracy – zauważa.
Sam dostrzega wiele dobrych stron izolacji. – Wyjechaliśmy z rodziną na wieś, półtorej godziny drogi od Gdańska – opowiada. – Nie sądziłem, że aż tak docenię ten czas. Ale jedyne osoby, które widzę poza rodzicami i starszą o 11 lat siostrą, to kurierzy i kasjerzy w sklepie. Z nikim innym przez te dwa miesiące nie miałem na żywo do czynienia. Teraz naturalne jest to, że wieczorem wszyscy wchodzimy do salonu. Oglądamy razem filmy, gramy w planszówki. W Gdańsku takie sytuacje zdarzały się od święta. Mocno doceniam to, jak dobre mamy relacje. Myślę sobie, że najgorszą rzeczą, którą pandemia mogłaby pokazać, to to, że wystarczą komunikatory i już nie potrzebujemy relacji w cztery oczy. Po tych tygodniach głęboko wierzę, że tak jednak nie będzie – dodaje.
Często myśli o tych, którzy utknęli w przemocowych domach czy zmagają się z kłopotami ze zdrowiem psychicznym. – Nie mogę przestać myśleć o tym, jaki to musi być dla nich koszmar – wyznaje.
W znalezieniu spokoju pomogło mu ogłoszenie nowych terminów matury (zaczynają się 8 czerwca). – Dla mnie nie jest aż tak ważna, bo na filmówce bardziej liczą się egzaminy, ale solidaryzowałem się z przyjaciółmi – mówi Piotr. – Wszystkim jest na pewno łatwiej mieć ten konkret i wiedzieć, na co właściwie czekamy. Ostatnio tych konkretów było przecież tak mało – zauważa.
Piotr stara się nie skupiać na tym, co traci on i jego rówieśnicy. – Nie będzie tych wszystkich muzycznych i filmowych festiwali tego lata. Nie będziemy raczej mogli wyjechać za granicę. Z konsekwencjami społecznymi i gospodarczymi będziemy się mierzyć przez lata. Gdyby to był serial, pewnie pomyślałbym, że scenarzystę trochę poniosło – mówi. I zaraz dodaje: – Jest mi czasem smutno, bo czuję, że coś mi zabrano. Mam to z tyłu głowy, że tracę te najdłuższe wakacje w życiu. Ale wiem też, że ludzie mają gorzej, na przykład tracą swoje biznesy. Ostatnio przeczytałem, że upadła jedna z moich ulubionych kawiarni w Gdańsku. I to dla mnie niepojęte, że już się tam nie spotkamy z przyjaciółmi. Ale staram się patrzeć w przyszłość z nadzieją. Ludzkość nie z takich tragedii się przecież podnosiła.
Na tak wiele rzeczy możemy tylko czekać
Jakub Czarny, maturzysta z Wrocławia, też chce wierzyć, że świat się podniesie. Tylko chciałby, żeby ta niepewność, która towarzyszy mu od wielu tygodni, wreszcie się skończyła.
- Jeszcze na początku marca wszystko miałem szczegółowo zaplanowane. Konkursy z chemii, maturę, wyjazdy i plany naukowe – opowiada. – A teraz straciłem całą pewność, bezpośredni kontakt z rówieśnikami, szansę do swobodnego wymieniania myśli. Nawet z moją dziewczyną nie mogliśmy spotkać się przez niemal dwa miesiące, bo troszczymy się o starszych członków naszych rodzin. Nie wiem, co będzie dalej, gdzie pójdę na studia. Tych niewiadomych jest zbyt wiele.
Gdyby nie pandemia, w dniu naszej rozmowy Jakub byłby już po maturze. Ostatni egzamin ustny zdałby dzień wcześniej. – Tymczasem sporo ostatnio myślę o tym ostatnim piątku przed zamknięciem szkół – opowiada. – Byłem wtedy na konkursie z języka niemieckiego. W planie miałem kolejne wyjazdy do Torunia i Warszawy. Długo rozmawialiśmy o tym, czy jechać do Torunia, bo jeśli się zarazimy, to przepadnie nam olimpiada, a ona wydawała się wtedy najważniejsza. Przygotowywałem się do niej długie miesiące.
Ostatecznie olimpiadę chemiczną – podobnie jak wiele innych konkursów przedmiotowych – odwołano. Wszyscy uczestnicy, którzy dotarli do centralnego etapu, otrzymali tytuł finalistów. – Ale żeby mieć wejście bez rekrutacji na najlepsze uczelnie medyczne w kraju, między innymi w Warszawie i Krakowie, trzeba być laureatem olimpiady – mówi Jakub. – A w związku z pandemią w tym roku tytułu nie dostał nikt. Czy czuję, że to niesprawiedliwe? Tak. Ciężko pracowałem w laboratorium, rozwiązałem wiele zadań. Gdybym został laureatem, w ogóle nie musiałbym przejmować się maturą. A teraz muszę. W ubiegłym roku tak niewiele zabrakło mi do finału. Nie wiem zupełnie, gdzie ostatecznie pójdę na studia. Może w końcu zostanę we Wrocławiu, co dotąd raczej było mało prawdopodobne. Jeśli jesienią rzeczywiście będzie druga fala zachorowań, to może lepiej zostać w domu? Blisko rodziny i przyjaciół? – zastanawia się.
Jakub zauważa, że nikt nie może przewidzieć, jakie będą w tym roku progi punktowe, jak będą zachowywały się uczelnie w czasie rekrutacji. – To wszystko jest bardzo męczące – mówi. – Ten ostatni rok był taki intensywny. Teraz miało już być po wszystkim, mieliśmy łapać oddech.
Często zastanawia się też nad rzeczami, które już się nie wydarzą lub będą musiały całkowicie się zmienić w przyszłości. Sam przez ostatnie trzy lata czynnie działał jako wolontariusz w Przylądku Nadziei, który wspiera chore dzieci.
- W czasie pandemii sporadycznie odbywają się dla nich zajęcia zdalne, ale przecież to nie to samo – mówi Jakub. – Te dzieci z racji choroby już wcześniej miały mocno ograniczony kontakt ze światem, a teraz trudno mi to sobie w ogóle wyobrazić. Już z końcem lutego ze względu na zagrożenie epidemiczne wstęp wolontariuszy na oddział został całkowicie zakazany. To zrozumiałe, odporność dzieci po przeszczepach jest bardzo obniżona. Jednak często zastanawiam się, co będzie dalej. Jeśli ten stan będzie się przedłużał, co będziemy mogli zrobić, by te dzieci czuły się zaopiekowane od strony osób spoza personelu medycznego, w tym wolontariuszy? Na tak wiele rzeczy możemy w tej chwili tylko czekać – wzdycha.
A co, jeśli będę musiał zostać w Polsce?
Krystian Gierczak z maleńkiego Stańska w województwie lubuskim czeka np. na informację, czy bez przeszkód będzie mógł studiować za granicą.
– Boję się o moją sytuację, bo osoby takie jak ja, które planowały wyjechać na studia, są w mniejszości, więc rzadziej się o nas myśli – zauważa Krystian.
Jeszcze niedawno planował studiować chemię. Dostał ofertę z Oksfordu. Za kilka miesięcy miał więc rozpocząć studia na jednej z najlepszych uczelni na świecie. – Musiałem się sporo nawyginać przez te ostatnie trzy lata – śmieje się. – System aplikacji był skomplikowany. Robiłem wiele rzeczy, które nie są po drodze z polską maturą. Ale wiedziałem, że warto się postarać. Marzę o karierze naukowej. Często mnie pytają, czemu nie medycyna, ale gdy wyobrażam sobie siebie, jak siedzę w gabinecie lekarskim, przyjmuję tabuny ludzi, to widzę, że staję się od tego starym, złośliwym dziadem. Po prostu to nie dla mnie – dodaje ze śmiechem.
Gdy rozmawiamy, dopiero co zapadła decyzja, że będzie mógł w drodze wyjątku zdawać ustne matury, które w związku z pandemią zostały w tym roku odwołane. Wkurza się, gdy słyszy "stronnictwo starszych ludzi", którzy mówią, że trzeba całkowicie odwołać matury i zrobić egzaminy na studia, bo "kiedyś tak było i nikt nie narzekał". – A to przecież tak, jakby zorganizować bieg, a już na mecie powiedzieć ludziom, że nie wygrywa ten, kto był najszybszy, tylko ten, kto zrobił fikołka na trasie. Matura jest grą z regulaminem i powinniśmy się go trzymać – mówi Krystian.
Żałuje "utraconych okazji społecznych". – Tych wszystkich rzeczy, które robi się na zakończenie szkoły – mówi. – Na przykład słów, których nie miało się odwagi powiedzieć nauczycielom, gdy chodziło się do nich na lekcje. I nie chodzi o żadne złośliwości, tylko taką szczerą rozmowę o tych trzech latach. O tym, co było fajne, a co nie. My tej szansy nie mieliśmy. Ostatnie lekcje całkiem nam umknęły. A ja bardzo doceniam, że teraz, gdy już skończyliśmy naukę, część nauczycieli nadal chce z nami pracować. Są na posterunku i pomagają nam, chociaż nikt już im za to nie płaci – zauważa Krystian.
W tej chwili miał jeść z kolegami lody po maturze i świetnie się bawić. Potem szukałby pracy, najpewniej za granicą, żeby dorobić trochę przed studiami. – A teraz jestem jak sparaliżowany – mówi. – Gdybym poszedł do pracy, zamiast przygotowywać się do matury, pewnie ciągle bym się bał, że niszczę swoje szanse na przyszłość. Koronawirus doprowadził do sytuacji, w której po raz pierwszy na poważnie zacząłem zastanawiać się, co będzie, jeśli zostanę w Polsce. Moja mama niemal co dnia mówi: "Krystian, może jednak nie wyjedziesz, bo granice zamkną. Musisz coś wymyślić". Wiem, że szanse na to są małe, ale wizja jest słaba. To nie tak, że te wewnątrzkrajowe perspektywy to byłby dla mnie jakiś upadek. Zacząłem szukać tych planów "b", "c" i "d". Myślałem o rożnych rzeczach, nawet o polonistyce, bo wydaje mi się to ciekawe. Ale, o rany, jeszcze kilka tygodni temu wierzyłem, że jeśli się przyłożę, będę studiować na Oksfordzie!
Ostatnie tygodnie Krystian spędził w rodzinnej wsi. Opuścił małe mieszkanko, które wynajmował w Szczecinie, gdzie chodził do liceum. – Tu pandemię łatwiej znieść. Mogę wyjść na rower, mam większe poczucie bezpieczeństwa – mówi. I dodaje: - Dotąd wierzyłem, że nie ma rzeczy, których nie dałoby się osiągnąć ciężką pracą. Wszystko da się włożyć w tabelkę i zaplanować co do minuty. Pandemia to trochę wywraca do góry nogami. Utknąłem w jakieś pętli czasowej i tylko czekam, aż coś ją w końcu przerwie.
To może jednak nie jest zwycięski los
W podobnej sytuacji jest Aleksandra Kowalska z Głogowa Małopolskiego (do liceum chodziła w Rzeszowie). Moment przed naszą rozmową skończyła czytać artykuł o tym, jakie plany na przyszłość ma uniwersytet w Cambridge. Ola ma ofertę, by studiować tam informatykę.
- Jestem laureatką olimpiady z informatyki i matematyki, wystarczy, że zdam maturę z polskiego oraz angielskiego, i już mogę zaczynać tam naukę. O ile oczywiście studia ruszą – wzdycha Ola. – Ten artykuł trochę mnie uspokoił. Piszą w nim, że wszystkie zajęcia poza wykładami Cambridge zamierza robić dla studentów na miejscu i na żywo. I bardzo mocno pracują nad tym, żeby udało się to zrobić i studenci mogli przyjechać do miasteczka. To mi jakoś poprawia samopoczucie i trochę uspokaja, choć nie będę ukrywać, że możliwość spędzenia kolejnego roku w Polsce wydaje mi się dołująca. Męczy mnie, że co do niczego nie mam pewności. Wciąż mam nadzieję, że będę mogła wyjechać, a myślenie nad alternatywami to tylko zabezpieczenie, z którego nie będę musiała korzystać – dodaje.
Ola czuje, że wraz z pandemią straciła to, co dotąd było jej silną stroną – poczucie sprawczości. – To dla mnie wyjątkowo trudne, że wiele rzeczy przestało zależeć ode mnie. Przyszłość jest poza moją kontrolą. To stresujące i dziwne. Myślę też szerzej, o innych. Bardzo martwię się, jak to wszystko wpłynie na gospodarkę. Wolałabym nie musieć się tym przejmować. Ale trudno o tym nie myśleć, gdy ludzie tracą pracę, a rynek, który jeszcze niedawno wydawał się bezpieczny, nagle stał się nieprzewidywalny. A co, jeśli się okaże, że to nasze urodzenie w Europie w XXI wieku nie będzie już, jak nam się dotąd wydawało, wygranym losem na loterii? Co, jeśli te wszystkie możliwości rozwoju zamienią się teraz w walkę o przetrwanie?
Mimo sporych wątpliwości Ola myśli jednak, że w ostatnich tygodniach sporo też zyskała. – Miałam dużo czasu, by skupić się na swoich projektach informatycznych – mówi. – Pracuję nad własną aplikacją i nad rzeczami związanymi z projektem MeetIT, w którym działam. Tworzę stronę pod tę platformę i wraz z zespołem zajmuję się tworzeniem kursów z algorytmiki. Mieliśmy tego lata zrobić cztery obozy dla młodych informatyków, a pewnie nie zrobimy żadnego. Szukamy więc innych opcji. Mamy pomysł, by robić tutoring dla młodych ludzi, chcieliśmy pomagać dzieciom z Filipin. Gdy chodziłam do szkoły, na te wszystkie rzeczy czasu było ciągle za mało, a teraz dają mi wiele radości – przyznaje Ola.
Uważa też, że ostatni odpoczynek od szkolnego środowiska pomógł jej zyskać nowe spojrzenie na świat i docenić relacje z innymi ludźmi. – Czuję się bardziej związana z miejscem, w którym mieszkam i przyrodą, bo codziennie chodzę na spacer do lasu – dodaje.
Tata mówi, że będzie jak w latach dziewięćdziesiątych
Wraz z zamknięciem szkół czas na realizację własnych projektów zyskała też Emilia Kaczmarek z Mikołowa. Już nie musiała tracić długich minut na codzienne dojazdy do Technikum Chemicznego w Katowicach (zanim w maturalnej klasie mogła korzystać z samochodu, wstawała codziennie o 5:30). Sama mogła zdecydować, czego i jak chce się uczyć. To było dla niej szczególnie ważne, bo swojej przyszłości wcale nie łączy z chemią.
– Wybrałam technikum, bo w gimnazjum miałam cudowną nauczycielkę chemii, która zaraziła mnie pasją do przedmiotu. Teraz już jednak wiem, że nie dla mnie jest siedzenie na tyłku w laboratorium. W technikum doszłam do tego, że znacznie lepiej czuję się przy realizacji projektów społecznych. Chcę studiować zarządzanie. Przygotowuję się do rozszerzonej matury z geografii i matematyki, a w szkole tego nie rozszerzaliśmy, więc ucząc się samej, jest mi łatwiej – mówi Emilia. I dodaje: - Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale w pewnym sensie to zamknięcie w domach było dla mnie darem od losu. Mamy ogród, do którego mogłam w każdej chwili wyjść. Szybko nauczyliśmy się z rodzicami tak pracować, by sobie nie przeszkadzać. Moja mama jest nauczycielką, tata pracuje przy konferencjach, młodsza siostra uczyła się zdalnie. To wymagało wypracowania systemu, ale się nam udało.
Emilia chce na studia wyjechać do Gdańska. – Na początku myślałam o Szkole Głównej Handlowej, ale w maturalnej klasie pomyślałam: po co tak biec? Przecież są w Polsce inne fajne miejsca, a kariery wcale nie trzeba robić w Warszawie. Doszłam do wniosku, że ucieknę od smogu i wyjadę nad morze – mówi.
Tam nadal będzie mogła rozwijać fundację, którą założyła będąc w technikum. Razem z koleżankami zajmują się walką z ubóstwem menstruacyjnym. – Od września chciałabym wystartować z programem, który zapewniłby pudełka z podpaskami w szkolnych toaletach i zajęcia o menstruacji z prawdziwego zdarzenia – mówi Emilia. – Te plany trzymają mnie w rytmie i sprawiają, że pandemia aż tak mnie nie przeraża – dodaje.
"Wakacje życia", o których maturzyści zwykle śnią przez wiele tygodni, będą dla niej jednak wyglądać zupełnie inaczej, niż planowała. Wraz z młodszą siostrą i dwoma koleżankami nie pojadą do Portugalii i nie będą maszerowały z plecakami wzdłuż wybrzeża. – To się nie wydarzy, ale pocieszam się, że może przynajmniej szybciej wyjadę do Trójmiasta. Będę miała czas, żeby spokojnie poznać nowe miasto – mówi. – Przecież pandemia musi się kiedyś skończyć, prawda? Już powoli zaczynamy spotykać się z przyjaciółmi. To są jeszcze dziwne spotkania, na przykład rozmawiamy przez płot albo siadamy na krzesłach oddalonych od siebie o kilka metrów. Ale potrzebujemy siebie nawzajem – dodaje.
Emilia potrzebuje też pewności. – A trochę ją straciłam – mówi. – Jeszcze niedawno byłam przekonana, że dzięki mojemu zaangażowaniu pewnie już na pierwszym roku złapię pracę, która nie będzie dorabianiem w fast foodzie. A teraz już taka pewna nie jestem. Ale ufam tacie. On mówi, że będzie jak w latach dziewięćdziesiątych. Młodzi i błyskotliwi jakoś sobie poradzą. Mam nadzieję, że tak ze mną będzie. Choć równocześnie nie umiem nie myśleć o innych. Przecież na co dzień zajmuje się wykluczeniem i ubóstwem. Wiem, jak wiele osób ma w życiu mniej szczęścia niż ja. A koronawirus raczej tylko pogłębi te dysproporcje między nami. Oczywiście mogę sobie marzyć o tej błyskotliwej karierze, w tym nie ma nic złego, ale wiem, że nie mogę przy tym stracić z oczu innych ludzi – dodaje.
Jak odzyskać rytm?
Magda Smelich z Pielgrzymowic na Śląsku martwi się, że wypadła z rytmu. – Odkąd przestaliśmy chodzić do szkoły, znacznie trudniej jest mi być systematyczną. Mam poczucie, że nauczyciele wymagali od nas więcej, niż sami jesteśmy w stanie od siebie wymagać – mówi.
Magda w kwietniu skończyła Technikum Ekonomiczne w Jastrzębiu. Ona i jej koledzy z klasy mieli szczęście, bo ich egzaminy zawodowe odbywały się w tzw. zimowej sesji egzaminacyjnej. Magda jest więc już technikiem. – Ci, którzy uczą się w zawodach, gdzie egzaminy odbywają się latem, mają znacznie gorzej – zauważa. – Nam zostały już tylko matury. Oni całe wakacje będą mierzyć się z kolejnymi testami, a to przecież tyle stresu – dodaje.
Na razie Magda nie dostrzega pozytywów pandemii. – Oczywiście staram się znajdować sobie jakieś zajęcia, nie dołować, myśleć pozytywnie. I planować, co będę robić, jak pandemia się skończy. Choć to trudne, gdy nie wiadomo, kiedy ten koniec właściwie nastąpi. Mam nadzieję, że jak najszybciej – mówi. – Ale chciałabym być już po maturze. Miałam iść do pracy, a gdzie teraz tej pracy szukać, kiedy zewsząd słyszymy, że zwalniają, a nie zatrudniają?
Magda stara się więc skupić na przygotowaniach do egzaminów na krakowskiej Akademii Teatralnej. – Tam mniej zależy od matury, a więcej od egzaminów wstępnych. Ale trudno się skupić na tych przygotowaniach, gdy ciągle myślę o maturze. Miałam mieć ten miesiąc tylko na to – mówi. – Chciałabym więcej pracować z tekstami, poświęcić się opracowywaniu wiersza, który chciałabym przedstawić na przesłuchaniu. Ale to naprawdę nie jest łatwe. Do tego każdy dzień to jeden wielki znak zapytania. Bo czy możemy mieć pewność, że znów nam nie przesuną tej matury?
Całe lato na śpiewanie
Paweł Fajkowski ze Świnoujścia też ubolewa nad utratą spokoju i poczucia stabilizacji. – Od dłuższego czasu miałem już zaplanowaną przyszłość – mówi. – Gdy zamknięto szkoły, od razu przyjąłem założenie, że nie wrócimy na lekcje. Wiem, że niektórzy mieli taką nadzieję. Ale widziałem, co się dzieje w innych krajach i realizm mi na to nie pozwalał – dodaje.
Paweł chodził do społecznego liceum. Uważa, że pandemia obnażyła smutną rzeczywistość edukacji w Polsce. – Uczniowie byli bardziej gotowi na zdalne nauczanie niż nauczyciele – mówi. – Szkoły nie były dostosowane, nauczyciele nie byli przeszkoleni i to było bardzo bolesne zetknięcie z rzeczywistością. Choć z czasem wielu nauczycieli poradziło sobie z sytuacją i lekcje odbywały się już w miarę możliwości. Jednak do matury jestem nastawiony pesymistycznie. Myślę, że może mi pójść gorzej niż w maju. Minister edukacji mówi, że mamy rzekomo więcej czasu na przygotowanie, ale dla mnie to jednak przerwanie ciągłości nauki, która mi służyła.
Koronawirus nie pomógł mu więc w przygotowaniu do matury z historii (Paweł rozważa dziennikarstwo lub prawo), za to wspomógł przygotowania do egzaminów w Akademii Muzycznej w Łodzi. – Mogłem spędzić więcej czasu z moją nauczycielką śpiewu, tu zajęcia przez internet okazały się całkiem udane – mówi. – Przesłuchania najpewniej odbędą się dopiero we wrześniu, więc mam całe wakacje na śpiewanie. W sumie nieźle – dodaje.
Chociaż ma też takie dni, gdy zastanawia się, czy jakiekolwiek studia w ogóle mają sens. – Najwięcej myślałem o tym, gdy zaczęła się pandemia – mówi Paweł. – Czy w ogóle będą w tym nowym świecie potrzebni ludzie po studiach? A jeśli tak, to po jakich? Jestem świadomy, że czeka nas kryzys gospodarczy. Już mamy poważny kryzys polityczny, który obserwuję. Świat nie będzie taki, jak to sobie wyobrażałem jeszcze w okolicach studniówki. Jakby ktoś mi wtedy opowiedział, jak wyglądać będzie ta wiosna, uznałbym to za najbardziej szaloną teorię spiskową w dziejach. Nie uwierzyłbym w ani jedno słowo. A teraz może się okazać, że ta choroba stanie się naszą rzeczywistością. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jak najszybciej będzie się można na nią zaszczepić, jak na grypę. I że jakoś to życie potoczy się dalej – dodaje.
Nikt już nie powie, że pielęgniarka tylko pije kawę
Aleksandra Oto z Krzyża Wielkopolskiego wciąż w głowie odtwarza ostatnie chwile w Poznaniu, gdzie chodziła do liceum. – 11 marca miałam urodziny, planowaliśmy, że rodzice urwą się z pracy i do mnie przyjadą. Mieliśmy iść razem do restauracji i świętować – opowiada. – Dzień wcześniej, jeszcze przed decyzjami rządu, prezydent Poznania ogłosił, że zamyka szkoły ze względów bezpieczeństwa. Trochę żałowałam tych urodzin, ale pomyślałam: fajnie, tydzień albo dwa wolnego nam się przydadzą. Byłam już bardzo zmęczona szkołą – dodaje.
Oli nie przyszłoby do głowy, że do szkoły już nie wrócą. – Kiedy wróciłam tego dnia do bursy, w której mieszkałam, usłyszałam, że musimy się spakować, bo bursa też się zamyka – wspomina Ola. – Zamieszanie było olbrzymie. Nie wiedzieliśmy, czy i kiedy wrócimy. Byłam nieco spanikowana, bo jak ja miałam w kilka godzin spakować kilka ostatnich miesięcy życia? Kołdry, książki, ubrania. Wszystko. Przecież pokój w bursie jest jak drugi dom – dodaje.
Ostatecznie Ola miesiąc musiała czekać, by odebrać rzeczy, których wtedy w marcu nie zdążyła spakować. Przez 40 minut biegała w maseczce po swoje bagaże na piąte piętro.
Dziś nie wybiega zbyt daleko w przyszłość. Na razie zastanawia się, jak dojedzie na maturę do Poznania. Z Krzyża to ponad sto kilometrów. – Są trzy opcje i żadna nie jest dobra – mówi Ola. – Pociągów jest mniej i ryzyko związane z koronawirusem jest spore. Trochę sobie tego nie wyobrażam. Ale to, że tata miałby mnie codziennie rano wieźć samochodem do Poznania też jest niewyobrażalne. W bursie zaproponowali, że mogłybyśmy wrócić i na czas matur każda z nas dostałaby osobny pokój. Ale co mi po osobnym pokoju, skoro mamy jedną łazienkę na korytarzu? Cała ta sytuacja mnie stresuje. A przecież są ludzie, którzy mają jeszcze gorzej, bo na przykład chodzili do liceów w innych częściach kraju, niż na co dzień mieszkali – dodaje.
Choć Ola ubolewa nad tym, że straciła realny kontakt z codzienną edukacją i zdalna nauka go nie zastąpiła, przygotowania do matury idą jej dobrze. Jest zdeterminowana, chce zostać lekarką.
– W ostatnich tygodniach jeszcze wyraźniej niż dotąd widzę, że ten zawód to misja – mówi. – Myślę też, że nastawienie Polaków do służb medycznych się po tym wszystkim poprawi. Dużo słyszałam w ostatnich tygodniach o tym, że brakowało maseczek, kombinezonów. To było przerażające patrzeć, w jakim stanie jest polska służba zdrowia. Ale widziałam też wiele akcji wspomagających medyków. W moim rodzinnym Krzyżu ludzie uszyli kilkanaście tysięcy maseczek. I wierzę, że po koronawirusie nikt nie odważy się już powiedzieć, że pielęgniarki to nic nie robią, tylko piją kawki, a lekarze to bogacze, którymi nie należy się przejmować. Mam nadzieję, że ten trudny czas odmieni nasze podejście do medyków. I nie chodzi tylko o dobre słowa – dodaje.