Sprawdzamy, czy jest czego się bać, czyli, co do kanonu lektur szkolnych dopisaliby kandydaci na posłów.
Kanon lektur to coś, co rozpala głowy Polaków przy każdej kolejnej reformie edukacji, a lista lektur często staje się polem walki ideologicznej. Nie bez powodu swoje kanony tworzyły kolejne rządy i nie jest wykluczone, że i następny będzie chciał przy nim namieszać.
- Kanon to jedno z tych pojęć, które budzą wiele emocji i nieporozumień – zaznacza dr Zofia Zasacka z Biblioteki Narodowej. - Zwykle to rozmowa o tym, co znawcy uważają za najważniejsze w literaturze i kulturze światowej lub narodowej. Chcemy, aby pewne teksty mogły łączyć generacje. Problemem jest jednak to, jak dokonywać tego wyboru. Czy na pewno powinno to robić tylko wąskie grono ekspertów? Czy jednak wolelibyśmy, żeby kanon reprezentował jak najwięcej grup społecznych? - dodaje.
Teraz możemy przyjrzeć się, jak widzą to potencjalni posłowie.
"Gdyby mogła Pani/mógł Pan zaproponować jedną lekturę obowiązkową, która trafiłaby do kanonu lektur, co to by było?" – takie pytanie zadał kandydatom serwis MamPrawoWiedziec.pl, który od 2006 roku prezentuje dane o doświadczeniu zawodowym i społecznym, poglądach, aktywności i stanie majątku polityków oraz kandydatów do pełnienia funkcji publicznych.
Na nieco ponad tydzień przed wyborami kwestionariusz serwisu wypełniło około 600 kandydatów na posłów. Nie wszyscy podzielili się swoimi lekturami marzeń, ale z analizy tytułów, które wskazali, wyłania się interesujący obraz.
- Z pozoru to takie miłe neutralne pytanie, ale przecież lektury pokazują nam, jak politycy chcieliby kształtować zbiorową wyobraźnię i budować kod kulturowy dla społeczeństwa. Ścierają się tu różne wizje świata - zauważa Anna Ścisłowska z MamPrawoWiedziec.pl. O jakich wizjach mowa?
Wybory parlamentarne 2019. Kampania »
Kto (nie) jest uprzedzony do Harry'ego Pottera?
Tylko 11 kandydatów z obozu rządzącego znalazło czas, by odpowiedzieć na zestaw pytań dotyczących edukacji. Tylko dwójka spośród nich podzieliła się swoimi lekturami. To Elżbieta Zielińska, która latem opuściła klub Kukiz’15 i startuje do Sejmu z listy PiS oraz Klaudiusz Balcerzak, który z kolei w 2016 r. opuścił Platformę Obywatelską na rzecz partii Jarosława Kaczyńskiego.
Zielińska chciałaby, aby młodzi czytali "Władcę Pierścieni" J.R.R. Tolkiena, Balcerzak – Trylogię Henryka Sienkiewicza.
Pewnie ucieszyłoby go, że "Potop" jest lekturą obowiązkową w liceach. Tolkien z kolei mógłby pozwolić politykom miło porozmawiać ponad podziałami, bo rekomenduje go też Bartosz Truszkowski (kandydat KO w Ostrołęce).
A i z nastolatkami łatwiej byłoby się pewnie dogadać. Bo gdy Instytut Badań Edukacyjnych pytał, co chciałaby czytać młodzież, okazało się niezbicie, że powieści fantastyczno-przygodowe. Dwunastolatki wymieniały: "Zmierzch", "Hobbita", "Magiczne drzewo", "Igrzyska śmierci", "Bogów olimpijskich". Na liście ich o trzy lata starszych kolegów i koleżanek był już "Władca Pierścieni".
Mało wiemy o literackich gustach polityków PiS? Spokojnie. O tym, jak Zjednoczona Prawica widzi szkolne lektury, wiemy tak naprawdę najwięcej. Rząd dopiero co wymienił przecież kanon w podstawówkach i szkołach średnich.
Profesor Andrzej Waśko z Uniwersytetu Jagiellońskiego, lider zespołu tworzącego podstawy programowe z języka polskiego, tak tłumaczył politykę państwa w zakresie książek: - Nikt nie zakazuje społeczeństwu korzystania z kultury masowej, chodzenia do kina, czytania bestsellerów, grania na komputerze. To jednak nie interesuje państwa i nie wchodzi w skład jego polityki oświatowej. W jej skład wchodzi budowanie wspólnoty kulturowej narodu polskiego, do której przepustką są język, świadomość historyczna, symbole i kanon literacki.
Tym samym okazało się na przykład, że w szkole nie ma miejsca dla Harry'ego Pottera, mimo iż z raportu IBE wynika, że niemal 20 procent uczniów klas szóstych i 15 procent gimnazjalistów przeczytało przynajmniej jedną książkę J.K. Rowling.
Profesor Waśko przekonywał, że książka ma charakter polityczny. "Propaguje szkodliwą wizję podzielonego na kasty społeczeństwa. Może być odczytywana jako bajka polityczna – przez pryzmat tego, co dzisiaj dzieje się w Polsce. Mamy w niej podział na czarodziejów reprezentujących wszystkie wartości i mugoli, którzy zasadniczo stoją na straconej pozycji, nic nie rozumieją, nie nadążają za czymś, są tępi i niewrażliwi. 'Harry Potter' modeluje i rozszerza uprzedzenia społeczne" - tłumaczył w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Nie zgodziliby się z nim raczej kandydaci na posłów, którzy Pottera rekomendują. To Radomir Szumełda (lider pomorskiego Komitetu Obrony Demokracji, startuje z listy Koalicji Obywatelskiej), Kacper Mędygrał (kandydat KO we Wrocławiu) i Patryk Stolarski (Lewica w Lublinie).
Król Orwell i królowa Tokarczuk
Wśród propozycji polityków nie ma drugiego autora, który pojawiałby się tak często jak George Orwell. Czytanie o Wielkim Bracie, jak widać, nie traci na aktualności. "Rok 1984" polecają Marek Pankowski (KO) i grupa kandydatów Lewicy: Jolanta Rebejko, Adrianna Palus, Mateusz Fręś i Joanna Scheuring-Wielgus.
To nie zaskoczenie. W wielu krajach słynne antyutopie Orwella czy Aldousa Huxleya są dziś znów bestsellerami. Dają okazję, by rozmawiać o zagrożeniach populizmem, katastrofą ekologiczną czy możliwością powrotu faszyzmu. Właśnie jako przestrogę przed totalitaryzmami tę książkę (obok "Nowego wspaniałego świata") poleca kandydatka Lewicy Adriana Palus.
Maciej Konieczny, "jedynka" Lewicy w Katowicach, do wspomnianego kanonu dopisałby "W hołdzie Katalonii", w której autor dzieli się doświadczeniami z czasów wojny domowej w Hiszpanii. Krytycy uważają, że to właśnie ten czas stanowi w biografii Orwella początek intelektualnej i literackiej walki z wszelkiej maści totalitaryzmami.
Adriana Palus na literacki front walki z nimi wezwałaby też Margaret Atwood.
Jej wydana po raz pierwszy 35 lat temu "Opowieść podręcznej", także dzięki brawurowej adaptacji serialowej, znów wróciła na listy bestsellerów.
Atwood w kanonie widziałyby też inne kandydatki Lewicy: Monika Frenkiel i Marzena Kutwa.
Jeśli chodzi o autorki, najczęściej wymieniana była jednak Olga Tokarczuk. Jej "Księgi Jakubowe" poleca Joanna Hołda (KO), "Prawiek i inne czasy" – Krystyna Łuczycka (KO), "Biegunów" – Urszula Pasławska (PSL-Koalicja Polska), a "Prowadź swój pług przez kości umarłych" - Hanna Gill-Piątek, Anna Gargul (obie z Lewicy).
Tokarczuk od kilku lat jest w literaturze polskim towarem eksportowym. W tym roku po raz drugi znalazła się na długiej liście National Book Award. W ubiegłym roku była w ścisłym finale konkursu z powieścią "Bieguni", teraz nominację przyniosła jej książka "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Za "Biegunów" przed rokiem dostała również Nagrodę Bookera.
W Polsce jak dotąd licealiści obowiązkowo czytają tylko jedno jej opowiadanie z wydanego wiele lat temu tomu "Gra na wielu bębenkach". Zapisał je w kanonie rząd PiS, choć działacze tej partii lubią oskarżać Tokarczuk o antypolonizm.
Przymknięte okno na świat
W prawdziwym kanonie lektur, który dziś obowiązuje w szkołach, niemal nie ma literatury światowej. Propozycje posłów mogłyby te proporcje trochę poprawić. Kandydaci KO proponują m.in. etatowych kandydatów do literackiego Nobla, czyli Harukiego Murakamiego z jego "Kroniką ptaka nakręcacza"(Artur Mazur) i Ngugiego wa Thiong'o i jego "Wizard of the Crow" z 2006 roku (Igor Skórzybót). Z kenijskim pisarzem jest tylko taki problem, że choć jest autorem około 30 pozycji, to po polsku ukazały się do tej pory dwie i to w 1972 roku. To wtedy opublikowano jego "Chmury i łzy" oraz "Ziarno pszeniczne" i nieustanne podszeptywania bukmacherów, że może dostać w końcu tego Nobla, jakoś nie pomagają.
Gdyby to od polityków zależało, literaturę światową reprezentować mogliby też m.in. Kurt Vonnegut z "Galapagos" (Sylwester Jankowski, KO) lub "Syrenami z Tytana" (Jakub Skurzyński, Lewica), Joseph Heller z "Paragrafem 22" (Marek Zalewski, KO; Katarzyna Lubiniecka-Różyło, Lewica), Eric-Emmanuel Schmidt z "Panem Ibrahimem i kwiatami Koranu" (Maciej Kmita, KO) czy Gabriel Garcia Marquez ze "Stoma latami samotności" (Delfina Haszyńska, Lewica).
Szanse na obecność w liceach miałby też Franz Kafka - i to ponad podziałami. Robert Grajny z Konfederacji proponuje uczniom "Przemianę", a Zdzisław Smoliński z Lewicy - "Proces".
- W dyskusji o kanonie zwykle ściera się ton tradycjonalny z chęcią rewizji. Część literaturoznawców uważa, że nie ma czegoś takiego jak immamentna wartość dzieła. Każdy tytuł jest ulokowany w kontekście społecznym i mogą przyjść czasy, że nawet Szekspir przestanie być dla ludzi zrozumiały i straci swoją kanoniczną wartość. Dlatego gdy patrzymy na przykład na "Bogurodzicę", to musimy sobie zadać pytania: Jaki sens ma dla współczesnych? Czego nas uczy o przeszłości? A co mówi nam o tym, kim dziś jesteśmy? I tu pojawia się rola szkoły - w jaki sposób potrafi odnieść dawne utwory do problemów współczesnego odbiorcy i jak zostaną przez niego odczytane, bo to on zadecyduje później, czy tekst ten jest warty kultywowania i czytania przez kolejne pokolenie - podkreśla dr Zofia Zasacka z Biblioteki Narodowej.
Według Zasackiej naturalne jest też pytanie, na ile szkoła ma być emanacją tego tradycyjnego kanonu. - Przecież szkoła ma też inne funkcje, choćby rozbudzenie zamiłowania do czytania – zauważa. - I tu mamy odwieczny spór tych, którzy uważają, że przyjemność przy czytaniu powinna być bardzo istotna, z tymi, według których rozrywka powinna zejść na dalszy plan, bo książki czytane dla przyjemności mają "niewystarczającą wartość".
Dr Zasacka wolałaby, byśmy podczas dyskusji o kanonie rozmawiali o tym, co powinno łączyć pokolenia. Dziś jest często tak, że łączą się, ale... hejterzy wszystkich pokoleń. - Od lat krytykujemy te same szkolne lektury. Tytuły, z którymi męczyli się dziadkowie i rodzice, dziś też musi czytać młodzież. A może nie we wszystkich przypadkach powinna – zastanawia się badaczka. - Trzeba przede wszystkim pamiętać, że ważne jest nie tylko to, co czytamy, ale też to, jak o tym rozmawiamy. Sam wpis książki na listę lektur szkolnych nie rozwiązuje kwestii jej wejścia do kanonu. Aby stała się kanoniczna, musi być ceniona i znana.
Ślimak sam, czyli kij w mrowisko
Tymczasem kandydaci chętnie przywołują lektury, które mogłyby być punktem wyjścia do rozmowy nie tylko o tym, "co autor miał na myśli". Franciszek Sterczewski, kandydat KO w Poznaniu proponuje, by uczniowie czytali książkę o ślimaku hermafrodycie, czyli "Kim jest ślimak Sam?" Marii Pawłowskiej. Kilka miesięcy temu zrobiło się o niej głośno, gdy usunięto ją z jednej z bibliotek szkolnych w Olsztynie. Z obawy przed "ideologią LGBT".
- Moim zdaniem jest wartościowa, ponieważ uczy tolerancji, empatii i szacunku do drugiej osoby oraz tłumaczy wiele praw ze świata przyrody – powiedział Sterczewski Magazynowi TVN24. - To bardzo ważne, by każdy, niezależnie od swojej tożsamości, mógł czuć się bezpiecznie. W dobie rosnącej fali depresji, szczególnie u młodych ludzi, takie opowieści są niezwykle cenne - podkreślił.
Dla Sterczewskiego ślimak Sam jest symbolem wolności słowa i może być pretekstem do rozmowy zarówno o ekologii, prawach człowieka, jak i o sztuce. Inną znienawidzoną na prawicy książkę proponuje kandydatka Lewicy Anna Piasecka. Chodzi o "#sexed.pl", czyli rozmowy supermodelki Anji Rubik o dojrzewaniu, miłości i seksie.
Kij w mrowisko chętnie włożyłaby też Anna Pado, kandydatka KO. Uważa, że uczniowie starszych klas powinni czytać "Jest taki piękny słoneczny dzień" Barbary Engelking. - Nie całą, ale wybrane fragmenty, aby młodzi ludzie dowiedzieli się prawdy o Zagładzie, bo przecież są uczeni, że dzielni Polacy ratowali Żydów – tłumaczy.
Lewicowi politycy chętnie wrzuciliby do kanonu pozycje, które zwyczajnie są im bliskie ideologicznie. I tak Jakub Kołaciński proponuje, by młodzież czytała "Doktrynę szoku" Naomi Klein, czyli książkę o tym, jak kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne. A inną książkę tej autorki - "To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat" - dorzuca Mateusz Szymański.
Kandydatom Lewicy trudno byłoby się dogadać z tymi z Konfederacji. Sprawy, które chcieliby załatwić lekturami, są różne. Widać to też w tytułach lektur. Krystian Kamiński proponuje, aby młodzi czytali "Myśli nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego, a Dawid Szóstak - "Duchowość i charakter Witolda Pileckiego" Anny Mandreli. Raczej nie ucieszyłaby ich propozycja Anny Bąk z Lewicy, by czytać "Manifest komunistyczny" Karola Marksa i Fryderyka Engelsa.
Bo jeśli o ekonomii rozmawiać w szkole, to - według kandydatów Konfederacji - należy to robić, korzystając z książki "Co widać i czego nie widać" Frédérica Bastiata. Zalecają ją aż trzej kandydaci tej partii: Tomasz Grabarczyk, Emil Krawczyk i Dobromir Sośnierz.
I tak jak kandydaci Konfederacji mogą się razem zachwycać książką Bastiata, tak ci z KO mogą wymieniać się uwagami o książkach Marcina Popkiewicza. Jego "Świat na rozdrożu" zalecają Mirosława Stępień, Małgorzata Beślerzewska, Beata Waś i Magdalena Gałkiewicz.
Autor próbuje zaś odpowiedzieć czytelnikom między innymi, dlaczego mimo rozkwitu technologii pracujemy ciężej i dłużej, czemu nasze miasta są coraz brudniejsze i bardziej zatłoczone, dlaczego jedzenie smakuje jak zmiksowany papier, a pachnie tak samo i jest coraz droższe.
A może… zniszczmy kanon?
Dobromir Sośnierz z Konfederacji, choć w "jego" szkole lekturą byłyby właśnie "Co widać i czego nie widać" oraz Biblia (uspokajam, dziś już na liście jest), zauważa, że "nie powinno być lektur obowiązkowych ustalanych przez państwo".
I tu właściwie wracamy do sedna sporu. - Kandydaci, którzy uważają, że kanon w ogóle nie powinien istnieć lub wyglądać zgoła odmiennie niż dziś, mają na to zupełnie różne uzasadnienia. Jedni chcieliby oddać decyzję ekspertom, inni dzieciom, a jeszcze inni rodzicom - komentuje Anna Ścisłowska z MamPrawoWiedziec.pl.
Marta Fogler, kandydatka Koalicji Obywatelskiej w okręgu nowosądeckim, twierdzi, że "od tego są fachowcy, a nie czyjeś indywidualne upodobania".
- Uważam, że warto wprowadzić zasadę dobierania do kanonu lektur książki wspólnie wybranej przez uczniów i nauczyciela w danej klasie - to dobry sposób nauki współdecydowania i jednocześnie wzmocnienie podmiotowości ucznia w szkole – przekonuje Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która próbuje dostać się Sejmu z wrocławskiej listy Lewicy.
Inny kandydat Lewicy Sebastian Skaja uważa z kolei, że "każdy uczeń powinien mieć możliwość przeczytania tej książki, którą sam uważa za słuszną i móc opowiedzieć o niej na lekcji". - Żadnego zmuszania – podkreśla kandydat.
- Największym dramatem edukacji byłoby, gdyby o kanonie lektur decydowali w stu procentach posłowie – twierdzi Paweł Jezierski z Lewicy. Choć, jak sam zaznacza, ukończył uniwersytet pedagogiczny i zrobił nauczycielską specjalizację.
A Katarzyna Lubnauer, jedna z liderek Koalicji Obywatelskiej, zastanawia się: - Może najpierw powinniśmy odchudzić obecny kanon lektur?
- "Kanon" był patykiem, który na targu w Atenach służył do mierzenia. Miał być więc punktem odniesienia, by odnaleźć się w chaosie. I o ile systemy miar i wag są czymś stałym, o tyle kanon, gdy mówimy dziś o literaturze, powinien być czymś dynamicznym. Mało tego, możemy mieć funkcjonujące obok siebie różne kanony, bo różni ludzie mogą inaczej odpowiadać na pytanie o to, co jest najważniejsze - przypomina zaś nie tylko politykom profesor Krzysztof Biedrzycki z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Politycy, jako czytelnicy, też mają prawo mieć własny kanon. Mają jednak to do siebie, że lubią rządzić i łatwo im przychodzi oczekiwanie, że inni będą czytali to, co oni. Dlatego jestem zwykle nieufny, gdy politycy zabierają się za rozmowy o lekturach. Zwykle są ukierunkowani na to, by kanon zawierał "ich" lektury, a to, jak pokazują ostatnie lata, nie kończy się najlepiej dla kanonu – przestrzega profesor Biedrzycki.