Jeśli dziś Jarosław Kaczyński uważa, że kontynuowanie kampanii i wybory 10 maja leżą w interesie jego partii, to znaczy, że intuicja bardzo prezesa zawodzi. Lista potencjalnych zwrotów akcji, na których kandydat PiS może się wywrócić, jest bowiem niewyczerpana. Dla Magazynu TVN24 pisze Łukasz Pawłowski z Kultury Liberalnej.
Nie ma dobrego powodu, dla którego należałoby kurczowo trzymać się dotychczasowego terminu wyborów prezydenckich, do których, przypomnijmy, zostało zaledwie siedem tygodni! Powszechnie przedstawiane argumenty na rzecz ich przełożenia mają sens, a partia rządząca nie oferuje żadnych odpowiedzi na zgłaszane obawy.
Państwo funkcjonuje normalnie...
"Mam 100 procent pewności, że państwo dzisiaj funkcjonuje normalnie w sensie konstytucyjnym" - powiedział w radiowej Jedynce rzecznik prezydenta RP Błażej Spychalski. Dodał przy tym, że wybory odbędą się 10 maja, bo nie ma wystarczających przesłanek, by wprowadzać stan nadzwyczajny, który dałby podstawę do ich przełożenia. To niedorzeczne tłumaczenia, bo powodów dla przesunięcia wyborów w czasie jest aż nadto.
Przede wszystkim nie wiadomo, jak wielu Polaków będzie w najbliższym czasie poddanych kwarantannie. Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk mówił o 100 tysiącach osób, a rząd informuje nas, że na dniach możemy się spodziewać gwałtownego wzrostu liczby chorych. Ale dokładnych przewidywań nikt nie jest w stanie dziś przedstawić, bo nie wiemy, jaką wytrzymałość ma polski system ochrony zdrowia i kiedy – mówiąc brutalnie – "pęknie". Już dziś szpitale i pogotowia otwarcie przyznają się do nieprzygotowania i apelują do Polaków o wsparcie finansowe, organizując zbiórki za pośrednictwem internetu.
Była posłanka PiS, Bernadeta Krynicka, obecnie kierowniczka Działu Kontraktowania i Nadzoru Świadczeń Medycznych w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży otwarcie przyznawała, że jej placówka nie może zostać przekształcona w szpital zakaźny.
"Jesteśmy tak nieprzygotowani, że aż głowa mała" - mówiła na nagraniu wideo zamieszczonym na Facebooku. "Nie mamy sprzętu ochrony indywidualnej, nie ma respiratorów, pomp, aparatów do mierzenia ciśnienia". Jej zdaniem decyzja o lokalizacji szpitala zakaźnego w Łomży sprawi, że "ten szpital się nie podźwignie". Reakcja kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości na słowa byłej posłanki była natychmiastowa – została zawieszona w prawach członka PiS.
Tego rodzaju dramatycznych apeli będzie coraz więcej, a dowodzi tego rozwój sytuacji we Włoszech. Poważnie dotkniętym dziś epidemią regionem jest Lombardia, jedna z najzamożniejszych części kraju z, jak przypomina brytyjski tygodnik "The Economist", jednym z najlepszych systemów opieki zdrowotnej w Europie. Z podobnymi problemami zmagają się systemy opieki zdrowotnej we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii, dysponujące nieporównanie większymi środkami niż nasz NFZ. Krótko mówiąc, będzie gorzej i nikt nie wie, jak źle. Zamiast więc wmawiać obywatelom, że do 10 maja pożegnamy się z zagrożeniem i radośnie ruszymy do urn, lepiej już dziś przygotować wszystkich na to, że do normalności przez jakiś czas nie wrócimy.
Duda skorzysta na epidemii? Niekoniecznie
A przecież ludzie chorzy i poddani kwarantannie to niejedyni, którzy tego dnia nie będą mogli zagłosować. Co z tymi, którzy ze względu na wiek, inne problemy zdrowotne lub z jakiegokolwiek innego powodu będą po prostu bali się pójść do lokalu wyborczego? To samo pytanie dotyczy osób, które miałyby pracować w komisjach wyborczych. Kiedy władze nie są w stanie zapewnić ludziom elementarnego bezpieczeństwa, nie mogą wymagać od nich udziału w wyborach.
Jeśli zaś frekwencja zostanie w sztuczny sposób zaniżona – zwłaszcza wśród pewnych grup wyborców – łatwo będzie podważać legitymizację nowo wybranego prezydenta i to niezależnie od tego, kto nim będzie. Bo wcale nie jest pewne, że to właśnie Andrzej Duda zyska na przedłużającym się stanie wyjątkowym.
Oczywiście na początku tego rodzaju kryzysu najważniejsze osobistości w państwie mogą zyskiwać na popularności. Orędzia do narodu, spotkania i narady z innymi przedstawicielami władzy wykonawczej oraz służb, wizyty w terenie, czy konkretne decyzje mające pomóc Polakom – wszystko to może zwiększać popularność, tym bardziej że ludzie szukają oparcia. Andrzej Duda może więc w takich warunkach jako jedyny prowadzić kampanię i to jednocześnie nie wykorzystując limitu środków, jakie oficjalnie można na kampanię przeznaczyć.
Wszystko jednak ma swoje granice, także ludzka wytrzymałość. Jeśli – na co wiele wskazuje – utrudnienia w normalnym funkcjonowaniu szkół, przedszkoli, firm i instytucji publicznych będą trwały dłużej niż zapowiedziane przez rząd dwa tygodnie, to z pewnością będą miały wpływ na nastroje społeczne (20 marca premier Mateusz Morawiecki poinformował o przedłużeniu okresu zamknięcia placówek oświatowych do świąt wielkanocnych - red.).
Jeśli dziś Jarosław Kaczyński – bo trudno sobie wyobrazić, by bez jego zgody podjęto decyzję o przełożeniu wyborów – uważa, że kontynuowanie kampanii leży w interesie jego partii, to znaczy, że intuicja bardzo prezesa zawodzi lub zwyczajnie liczy on na szczęście. Lista potencjalnych zwrotów akcji, na których kandydat PiS może się wywrócić, jest bowiem właściwie niewyczerpana. A prognozy, które jeszcze do niedawna brzmiały jak scenariusz filmu katastroficznego, dziś wydają się całkiem realne.
Wyobraźmy sobie, że w najbliższym czasie wirus zostanie zdiagnozowany u kolejnych – po ministrze środowiska Michale Wosiu – członków rządu lub u samego premiera. Jak wówczas będzie funkcjonować państwo? A co jeśli sam prezydent – lub którykolwiek z jego kontrkandydatów – okaże się nosicielem wirusa? Na tym nie koniec. Nie wiemy, jak w takiej sytuacji zachowaliby się członkowie ekipy rządzącej – czy informacja o zakażeniu zostałaby podana natychmiast, czy też – co byłoby naganne, ale czego wykluczyć nie można – byłaby przed opinią publiczną ukrywana? Czy wówczas rzecznik prezydenta także będzie przekonywał, że państwo funkcjonuje normalnie i nie powinniśmy myśleć o przekładaniu zaplanowanego na 10 maja głosowania?
Załamanie systemu ochrony zdrowia
Idźmy dalej. Kolejne zagrożenie to załamanie się systemu ochrony zdrowia. Może ono wynikać nie tylko z gwałtownego wzrostu liczby chorych i braku sprzętu. Równie poważnym problemem jest niedobór personelu, którego w Polsce potrzebujemy nawet w normalnych czasach. Według danych Eurostatu w naszym kraju na tysiąc mieszkańców przypada średnio 2,4 lekarza, co jest najgorszym wynikiem w Unii Europejskiej! Pozycja Polski nie zmienia się zresztą od lat, a podobny problem dotyczy także innych pracowników ochrony zdrowia, przede wszystkim pielęgniarek. Dotychczas system ratowali – zwłaszcza w niewielkich miejscowościach – starsi lekarze, którzy kontynuowali pracę mimo osiągnięcia wieku emerytalnego. W obliczu epidemii – i zagrożenia, jakim koronawirus jest właśnie dla osób starszych – zapewne nie będą tak chętni do dalszych kontaktów z pacjentami. Inną grupą, która – przynajmniej na jakiś czas – może zniknąć z przychodni i szpitali, są ci pracownicy systemu ochrony zdrowia, którzy nie mają jak zapewnić opieki swoim dzieciom.
"Około 100 pielęgniarek i 60 lekarzy Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie złożyło zaświadczenia o opiece nad dziećmi, co sprawia, że na najbliższe dwa tygodnie wypadają z grafików dyżurowych. Podobne sytuacje mają miejsce w całym kraju, a zdesperowani szefowie lecznic na gwałt szukają zastępstwa" - pisała już w poniedziałek 16 marca "Rzeczpospolita". Trudno sobie wyobrazić, by w sytuacji przedłużającego się zamknięcia placówek oświatowych liczba lekarzy gotowych do pracy gwałtownie wzrosła. Tym bardziej że, jak czytamy w artykule, "dla części medyków" zwolnienie na opiekę nad dziećmi "to sposób na ucieczkę przed widmem zakażenia, o które łatwo w placówkach, na dodatek pozbawionych zapasów masek, kombinezonów czy gogli". Strach związany z brakiem sprzętu będzie coraz większy. I to władze – w tym prezydent Duda – będą za ten stan rzeczy obwiniane.
W kolejce po broń
A przecież system ochrony zdrowia to jedynie wąski wycinek funkcjonowania państwa, któremu grożą silne turbulencje. Mimo zapowiedzianego wsparcia ze strony rządu dla gospodarki (w ramach tzw. tarczy antykryzysowej) wiele firm – zwłaszcza mniejszych i działających w branżach, gdzie aktywność zamarła – będzie musiało upaść lub, w najlepszym razie, zawiesić działalność. O niepokojach przedsiębiorców związanych z nadchodzącymi terminami wypłaty zobowiązań wobec państwa - podatku dochodowego i VAT-u - mówił na antenie TVN24 Rafał Sonik. Podkreślał też, że system pomocy przedsiębiorcom musi być przede wszystkim prosty i jako przykład godny naśladowania pod tym względem wskazywał program 500 Plus, którego zasady były zrozumiałe dla każdego.
Już wiemy, że "tarcza antykryzysowa" tak prosta nie będzie, a szczegółów jej działania, konkretnych zapisów ustawowych i ich realnych konsekwencji nie poznamy jeszcze przez pewien czas. Wojciech Warski, ekspert Business Centre Club, mówił w TVN24, że będziemy mieli do czynienia nie ze spowolnieniem gospodarczym, ale „armagedonem dużo większym, niż się komukolwiek wydaje”. Nie wiadomo, czy Warski ma rację, ale trudności większych i mniejszych przedsiębiorców obserwujemy na co dzień. W tych warunkach dramatyczne historie rodzin, którzy stracą źródła dochodu, a którym państwo nie będzie w stanie pomóc, już za kilka tygodni mogą się stać stałym elementem serwisów informacyjnych.
Nie wiemy, jak w tych warunkach stresu, irytacji i niepewności będą zachowywali się ludzie. Jedno jest jednak pewne: kłopoty z płynnością finansową, a także dostępem do żywności czy leków mogą wywołać poważny niepokoje społeczne. I znów nie jest to scenariusz wydumany.
Niedobór leków i żywności
"Apteki mają coraz większe problemy z dostawami leków" - informowało w środę 18 marca Radio Tok FM. Na szczęście nie brakuje ich jeszcze w magazynach, ale ze względu na ogromny wzrost popytu z jednej strony i kłopoty z personelem z drugiej strony pojawiają się problemy z dostawami. Cytowany przez Tok FM wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej Marek Tomków twierdził, że sytuacja pogarsza się z dnia na dzień, a część leków nie tyle dociera do aptek z opóźnieniem, ale w ogóle się w nich nie pojawia.
Nie możemy wykluczyć, że podobne problemy pojawią się wkrótce także na rynku żywności. Polska Izba Handlu, organizacja – jak sama twierdzi – zrzeszająca "30 000 sklepów, dystrybutorów oraz hurtowni spożywczych i drogeryjnych prowadzących główne centra dystrybucyjne żywności w kraju", zwróciła się do premiera Mateusza Morawieckiego z prośbą "o działania zapewniające ciągłość dostaw żywności". Przyczyna jest taka sama, jak w przypadku aptek - niedobór pracowników. W tym wypadku poważnym wyzwaniem jest też – obok "ucieczki" polskich pracowników na zwolnienia lekarskie – exodus pracowników z Ukrainy, którzy opuścili Polskę po ogłoszeniu przez nasze władze decyzji o zamknięciu granic.
Z identycznym wyzwaniem mierzą się nie tylko dystrybutorzy, ale też producenci żywności. "W związku z decyzją polskiego rządu o zamknięciu granic dla obcokrajowców, prosimy o jak najszybszą interwencję w sprawie umożliwienia pozostania pracowników z Ukrainy, którym kończy się możliwość pobytu na terenie naszego kraju" – to fragment listu Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych do premiera Morawieckiego.
Rząd zapewnia dziś o przeznaczeniu ogromnych środków między innymi na wypłaty części wynagrodzeń i zasiłków dla osób, które tracą źródło dochodu na skutek zamrożenia gospodarki. Zapowiadane są też okresowe odroczenia płatności kredytowych czy rozmaitych rachunków. Dzięki tym krokom w kieszeniach Polaków zostanie więcej pieniędzy, ale nie rozwiążą one problemu braku pracowników i związanego z tym kłopotu z produkcją i dostawami.
Jeszcze 13 marca prezydent Duda wraz z ministrem rolnictwa zapewniał, że żywności w Polsce nie zabraknie. Być może. Jeśli jednak nie będzie jej komu dostarczyć i sprzedać, to niewielka to pociecha dla odbiorców. I zaczną szukać winnych.
Wybory mimo wszystko?
Dlaczego więc w warunkach takiej niepewności, tak wielkiego zagrożenia Jarosław Kaczyński, a za nim inni politycy PiS i prezydent Andrzej Duda, uparcie dążą do "normalnego" przeprowadzenia wyborów? Czy nie zdają sobie sprawy, że stanowi to zagrożenie nie tylko dla państwa, ale i dla ich własnego ugrupowania?
W całej Polsce zebrano ponad 2 mln. podpisów popierających moje kandydowanie w wyborach prezydenckich. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy udzielili mi poparcia, a najbardziej tym z Państwa, którzy zaangażowali się w akcję zbierania podpisów. Serdecznie pozdrawiam!
— Andrzej Duda (@AndrzejDuda) March 19, 2020
Na pewno to rozumieją. Najwyraźniej liczą jednak, że w najbliższym czasie uda się uniknąć najczarniejszych scenariuszy i jakoś "dociągnąć" do dnia wyborów. Zgodnie z tym scenariuszem Duda, mimo wszystkich kontrowersji, trudności z organizacją wyborów, niską frekwencją itd. wygra w pierwszej turze.
Już widzimy jak bardzo w realizację tego planu działania jest zaangażowany chociażby premier Morawiecki, który na każdym kroku podkreśla wielkie zaangażowanie prezydenta chociażby w przygotowanie planu finansowego wsparcia przedsiębiorców. Sam Duda zaś – mimo ograniczeń związanych z akcją "Zostań w domu" – nie tylko objeżdża kraj z gospodarskimi wizytami, ale też regularnie, u boku premiera, ogłasza kolejne inicjatywy rządu. Ostatnio aplikację na telefon dla osób poddanych kwarantannie, która – jak informowały "Fakty" - ma monitorować położenie takich osób.
PiS wyraźnie chce pokazać, że prezydent i rząd wywodzący się z jednego obozu gwarantują bliską i efektywną współpracę w czasach kryzysu. Tyle tylko, że to całkowicie chybiony argument, bo przecież po przełożeniu wyborów prezydenckich Duda zostanie na stanowisku i nadal będzie mógł współpracować z Morawieckim.
Trudności, jakie mają rządzący z wyjaśnieniem nam, dlaczego wyborów nie można przełożyć, doskonale pokazała niedorzeczna wypowiedź premiera dla TVP. Szef rządu przekonywał, że wybory prezydenckie nie mogą się odbyć na jesieni, ponieważ wówczas możliwe jest nadejście… drugiej fali epidemii koronawirusa! Dlaczego premier bardziej obawia się drugiej fali, do której jeszcze nie doszło, niż pierwszej, której doświadczamy obecnie, nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że politycy PiS – niezależnie od realnych działań na rzecz walki z epidemią – próbują na obecnej sytuacji skorzystać politycznie i "upchnąć" Andrzeja Dudę na kolejne pięć lat do Pałacu Prezydenckiego.
Dokonanie wyboru w czasach, gdy nie można prowadzić normalnej kampanii, gdy ze względów zdrowotnych nie wszyscy będą mogli i chcieli oddać głos, gdy nikt nie gwarantuje bezpieczeństwa pracownikom komisji wyborczych może jednak drastycznie podważyć powagę urzędu prezydenta i sprowokować oskarżenia, że wyboru dokonano w sposób nielegalny. A to z kolei grozi podważeniem legitymizacji całego porządku politycznego, co poważnie zaszkodzi nam wszystkim, także PiS-owi.
Jeśli obecne rządy są tak skuteczne i tak dobre dla Polski, jak przekonuje nas obóz władzy, Jarosław Kaczyński i pan prezydent Duda nie powinni obawiać się walki o reelekcję w normalnych, uczciwych warunkach.
***
Łukasz Pawłowski
z wykształcenia socjolog i psycholog, doktor socjologii. Sekretarz redakcji i szef działu politycznego tygodnika "Kultura Liberalna". Twitter: @lukpawlowski.