Działanie ministra Antoniego Macierewicza jest działaniem racjonalnego polityka. Stworzył on w wojsku system znaczących podwyżek, nagród i łatwych awansów, budując dla siebie i swojej partii wielki elektorat. Wkrótce więc będziemy mieć armię liczącą około 150 tys. żołnierzy (wraz z rodzinami to, lekko licząc, 300 tys. ludzi) wdzięcznych na zawsze za te przywileje, którzy zrobią wszystko, by ich nie stracić. A dzieje się to kosztem modernizacji wojska i osłabienia dowodzenia, choć najwyraźniej MON przepełnia nadzieja, że żadnego kryzysu nie będzie.
Działanie ministra Macierewicza jest działaniem racjonalnego polityka. Stworzył on w wojsku system znaczących podwyżek pensji, nagród i łatwych awansów, budując dla siebie i swojej partii wielki elektorat. Wkrótce więc będziemy mieć armię liczącą około 150 tys. żołnierzy (wraz z rodzinami to, lekko licząc, 300 tys. ludzi) wdzięcznych na zawsze za te przywileje, którzy zrobią wszystko, by ich nie stracić. A wszystko kosztem modernizacji wojska i osłabienia dowodzenia, choć najwyraźniej MON przepełnia nadzieja, że żadnego kryzysu nie będzie.
Sytuację w wojsku analizuje dla Magazynu TVN24 Piotr Łukasiewicz, były ambasador RP w Afganistanie i żołnierz, ekspert GlobalLab.
Entuzjazm
Siedzę w budynku jednej z uczelni wojskowych w czasie przerwy w zajęciach i w kantynie popijam cienką herbatkę. W holu kłębi się tłum oficerów, przeważnie kapitanowie i majorzy. Wszyscy raczej w podobnym wieku - 40-45 lat. Można by w żargonie wojskowym powiedzieć, że "nieco przechodzeni". Nagle w plecy wali mnie wielka łapa! Krztusząc się, rozpoznaję swojego kolegę ze szkoły wojskowej.
- Co słychać?
- A, jesteśmy tu z kolegami na kursie, bo sporo dotychczasowych komendantów Wojskowych Komend Uzupełnień odeszło wiosną i te-raz na-sza po-ra, cha, cha! - W oczach jego i innych zadowolenie, że oto wreszcie otworzyły się ścieżki awansu również w tych miejscach wojska, gdzie o awans było trudno i ruch kadrowy był niewielki.
Pomyślałem, że polityka kadrowa kierownictwa MON wywołuje w tych ludziach autentyczny entuzjazm, wedle zawołania: "Zwalniają - znaczy: będą awansować". W dobie, kiedy obecny MON tak łatwo krytykować, dzieją się rzeczy, które wewnątrz zyskują poklask i zadowolenie.
Odejścia
O działalności obecnego kierownictwa powiedziano już tak dużo, że nie sposób dodawać kolejnych skarg. W programach telewizyjnych i prasie wypowiadają się z większą lub mniejszą biegłością generałowie, którzy mają prawo czuć się zawiedzeni przedwcześnie przerwaną świetną karierą. Zawiedzeni oficerowie, dziennikarze lub politycy opozycji snują w mediach analizy stanu psychicznego kierownictwa MON. Wszyscy komentujący odnoszą się do tego, co dzieje się teraz, nie zastanawiając się, jak armia powinna wyglądać, kiedy dojdzie do politycznej zmiany i trzeba będzie pomyśleć o Polsce od nowa.
Tymczasem Antoni Macierewicz pozostawi po sobie zmiany, których efekty będą w Wojsku Polskim dotkliwe przez długi czas i zmienią oblicze sił zbrojnych. Na gorsze.
Przede wszystkim dokonał radykalnej zmiany na najwyższych szczeblach systemu dowodzenia, doprowadzając do odejścia kilkudziesięciu generałów i kilkuset oficerów starszych, przez co otworzył sobie drogę do obsadzenia armii nowymi, uzależnionymi od siebie kadrami. Zerwał w ten sposób z zasadniczą - dla tak konserwatywnej instytucji, jak wojsko - ciągłością pokoleniową w dowodzeniu oraz zakłócił stopniowe dochodzenie podwładnych do wyższych stanowisk pod okiem doświadczonych zwierzchników. Takie sytuacje zdarzały się już za czasów poprzedników, ale Antoni Macierewicz doprowadził do zjawiska masowego i niszczącego ducha armii.
Podwyżki
Ponadto w ciągu półtora roku zbudował Macierewicz system transferu socjalnego dla wojska w postaci znaczących podwyżek pensji kadry zawodowej (czyli około 100 tys. ludzi) - pierwszych tak nagłych i znaczących od 2005 roku. Wzrosty w 2016 i 2017 roku sięgają nawet 6-10 procent uposażenia w zależności od stopnia. Dodatkowo zapowiadane są miesięczne wynagrodzenia dla członków Obrony Terytorialnej, która docelowo powinna liczyć około 50 tys. ludzi. Będziemy mieć zatem armię liczącą około 150 tys. żołnierzy, których zadowolenie finansowe może rozciągnąć się na członków ich rodzin, co daje, lekko licząc, około 300 tys. ludzi mających nadzieję, że się im profitów nie odbierze.
Awanse
System szybkich awansów, z pomijaniem potrzebnych długich szkoleń i przygotowań, również wpływa korzystnie na popularność ministra. Antoni Macierewicz zniósł 12-letni limit służby kontraktowej szeregowych, co było wcześniej sposobem na zablokowanie prawa do wczesnej emerytury tych żołnierzy. Jeśli przez okres dwunastoletniego kontraktu nie awansowali na wyższe stopnie i nie podnosili swoich kwalifikacji, musieli pożegnać się z wojskiem. Zmiana ta spotkała się z entuzjazmem szeregowych, znęconych wcześniejszą emeryturą po 15 latach służby, choć pozbawionych w ten sposób zachęty do podnoszenia swoich kwalifikacji. Jeśli rzeczywiście pójdą za tym odejścia po 15 latach, wojskowy system emerytalny jeszcze mocniej obciąży budżet MON i odbierze pieniądze na modernizację.
Obrona Terytorialna
PiS-owski szef MON stworzył podwaliny systemu Obrony Terytorialnej. Nieważne, że jej możliwa wartość bojowa jest znikoma i znaczenie w czasie możliwego konfliktu zbrojnego śladowe. OT stanowi sposób na polityczne zagospodarowanie oraz wynagrodzenie istotnej części przyszłego elektoratu. W obecnych zamiarach, zamiast pełnić rolę pomocniczą dla sił lądowych, OT wydaje się zmierzać w kierunku drenowania wojska z kadr zawodowych oraz zasobów finansowych na modernizację. Uczynienie z nich pełnoprawnego rodzaju sił zbrojnych - ba! wyróżnionego nawet osobistym kierowaniem przez samego szefa MON - może skończyć się dramatyczną pomyłką, jeśli rzeczywiście dojdzie do operacji obronnej kraju, a siłom tym przydzieli się sektorowe zadania obronne, którym po prostu nie będą w stanie sprostać.
Zastój
Modernizację techniczną wojska polskiego obecny MON prowadzi na nowo, bez obciążenia decyzjami podjętymi przez poprzednie rządy. Tak samo jak poprzednicy odsuwa zakupy na przyszłość, rozpoczynając na nowo długotrwałe procedury wyboru sprzętu. Takie opóźnianie uwalnia wydatki bieżące na doraźne pomysły w rodzaju ratowania zakupami mizerii polskiego przemysłu zbrojeniowego. Charakterystyczny jest przykład zakupu śmigłowców Black Hawk - rzekomo "dla armii", choć w rzeczywistości dla sił specjalnych, potrzebujących niewielkiego śmigłowca transportowego.
Polskiej armii potrzebny jest natomiast znacznie większy śmigłowiec prawdziwie transportowy. Taki, który zdolny będzie do przerzucenia sporej liczby żołnierzy (np. 30-osobowego plutonu z wyposażeniem) na dużych odległościach ze zgrupowań wojskowych zza Wisły (gdzie jest większość polskich jednostek) w kierunku spodziewanego natarcia przeciwnika ze wschodu. Politycznie więc MON będzie w porządku - jakiś śmigłowiec będzie, choć w rzeczywistości pożytek dla wojska będzie niewielki, a długotrwałe procedury wyboru pozwolą zaoszczędzić pieniądze na inne atrakcyjne politycznie cele, jak podwyżki dla wojska czy wsparcie Obrony Terytorialnej
Macierewicz działa jak racjonalny polityk, który - kreując sytuację w wojsku przez system nagród, podwyżek, pensji oraz awansów - buduje sobie lub swojej partii poważny liczebnie elektorat złożony z wojska, jednostek ochotniczych OT i pracowników przemysłu zbrojeniowego uzależnionych od rządowej kroplówki. Odbywa się to kosztem modernizacji sił zbrojnych i osłabienia struktury dowodzenia - ale najwyraźniej MON przepełnia nadzieja, że żadnego kryzysu nie będzie.
Grzech najcięższy
Zrozumiałe jest oburzenie opinii publicznej, kiedy media odwiedza kolejny wysoki rangą oficer, opowiadający o kompromitujących obecny MON szczegółach swojego odejścia. Jedni opowiadają o tym ze sporą godnością i dyskrecją; inni, no cóż, lepiej byłoby, gdyby milczeli, zamiast rozważać stan psychiczny swoich zwierzchników. Generałom zawsze przystoi wstrzemięźliwość, nawet w chwilach zrozumiałych emocji.
Ale jedno jest pewne - wszyscy oni, kiedy byli w służbie, byli dobrymi dowódcami i szefami, których normalna sytuacja nie zmuszała do takich wyzwań i politycznych deklaracji. Podłością obecnego stanu jest to, że przyzwoitych ludzi - o wielkim dorobku zawodowym, służących Polsce swoimi życiorysami, wiedzą i doświadczeniem - postawiono przed koniecznością bronienia się środkami politycznymi przed politycznym atakiem na ich życiorysy.
To nie dymisje, nie obrona terytorialna, rozchwianie modernizacji sprzętu wojskowego, nawet nie chwilowe obniżenie jakości dowodzenia polską armią jest największym grzechem obecnego kierownictwa MON. Największą klęską obecnego momentu rewolucyjnego jest to, że wojsko poczuło wpływ polityki na swoją służbę. Posmakowało sytuacji, w czasie której chwilowa hańba trzymania parasola nad wygoloną głową butnego urzędnika jest momentem decydującym o dalszej karierze wojskowej.
Wojsko nauczyło się, że można trwale powiązać swoje powodzenie zawodowe i status finansowy z fortuną pojedynczego polityka; wreszcie, że kariera wojskowa nie zależy już wyłącznie od osobistych zalet i osiągnięć zawodowych, ale że może skończyć się z chwilą wejścia nowej władzy.
Stworzona została, po raz pierwszy w historii Wojska Polskiego po 1989 roku, szeroka kategoria „oficerów i generałów Macierewicza”, najczęściej mimo ich woli. Ludzie ci, których kwalifikacje zawodowe mimo wszystko nie budzą wątpliwości, prawdopodobnie zawsze już będą uważani za tych, którzy czystki "z jakichś względów" przetrwali i będą kojarzeni z obecną władzą, nawet jeśli rządy się zmienią i do władzy dojdzie inna partia polityczna. Odium pozostanie, bo awanse trafiły im się w podłym czasie. Owszem, można unosić się honorem i odchodzić. Można Antoniemu Macierewiczowi ręki nie podawać. Ale zaprawdę, złe to państwo, które każe swoim najwierniejszym sługom rozważać takie demonstracje.
Minister Macierewicz, wskazując odchodzących ludzi jako "generałów Platformy", sam wyznaczył mimowolnych "generałów PiS-u", nawet jeśli ludzie ci niekoniecznie mają poglądy, doświadczenia lub chęć bycia kojarzonymi z jego partią. Upolitycznienie armii osiągnęło swój szczyt… czy raczej dno, bo to dramatycznie obniża jakość życia publicznego i miejsce wojska w państwie.
Co po zmianie władzy
Obecne zarządzanie obronnością Polski budzi uzasadnione wątpliwości, sprzeciw i oburzenie niektórymi działaniami kierownictwa MON. Zmiany wprowadzane dzisiaj określą charakter armii i obniżą jej nowoczesne zdolności na wiele lat. Sposób i tempo ich wprowadzenia, niekompetencja, niezgodność ze standardami europejskimi, widoczne publicznie pognębienie autorytetów wojskowych, każe opinii publicznej myśleć, że stan Wojska Polskiego jest taki, jak stan przestrzegania polskiej konstytucji. Dla zwolenników władzy - wreszcie dobry, dla przeciwników - niszczący polski dorobek po 1989 roku.
Najważniejsze jest jednak dotąd niewypowiedziane w opinii publicznej pytanie: Co zrobić z polskim siłami zbrojnymi, kiedy dokona się zmiana władzy?
Dzisiejsza opozycja podejmuje mniej lub bardziej udolne próby pokazania swojej wizji państwa po wygraniu następnych wyborów. Mówi się coś o przywróceniu stanu poprzedniego, o jakichś rozliczeniach, o Trybunale Stanu. Wszystkie te propozycje są wciąż jeszcze bardziej doraźnym politykowaniem niż wizją nowej Polski, wizją cywilizacyjnego przełomu i odzyskania lub zbudowania miejsca w układach międzynarodowych.
Nie ma powrotu
Po pierwsze, o ile znam armię, przywracanie do służby oficerów, którzy z niej odeszli, skończyć się może fatalnie. Wojsko nigdy nie traktowało tych kilku "powracających do munduru" generałów poważnie, zawsze już byli kojarzeni politycznie. Nie ma zatem mowy, żeby obecnie wyrzuceni mogli powrócić za trzy lub siedem lat i wszystko naprawiać. Wojskowe kadry, nawet w kryzysie, potrzebują kontynuacji, spokoju i świadomości, że społeczeństwo i politycy rozumieją, iż służą oni państwu, a nie jakiejś partii. Wypada mieć nadzieję, że wygra wówczas logika troski o państwo, a nie logika zemsty.
Inwestować, nie konsumować
Po drugie, system zakupów i modernizacji musi zmienić się w kierunku rzeczywistej poprawy jakości polskiej obrony zamiast konsumowania pieniędzy przez bieżące utrzymanie i uposażenia. Brakuje nam śmigłowców transportowych, obrony przeciwlotniczej, rozpoznania bezpilotowego, artylerii dalekiego zasięgu, marynarka wojenna jest w opłakanym stanie. Proporcje wydatków muszą ulec zmianie na korzyść zakupów, nawet jeśli będzie to oznaczało zmniejszanie stanu osobowego armii i cięcia w wydatkach bieżących.
System zakupów musi być szybki i przejrzysty dla producentów zagranicznych i musi przestać preferować dysfunkcjonalny polski przemysł zbrojeniowy, który również należy zreformować. Chwalimy się w NATO naszymi wydatkami wojskowymi na poziomie 2 procent PKB, ale mam nadzieję, że sojusznicy nie będą przyglądać się bacznie obecnej strukturze wydatków, które odzwierciedlają epokę trwania w armii, a nie jej poprawy.
Awanse niepolityczne
Po trzecie, należy stworzyć w wojsku system awansów i kadrowych zmian odporny na bieżącą politykę. Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić, ale istnieją przecież armie natowskie, gdzie naczelni dowódcy nie zmieniają się po wyborach (USA najlepszym przykładem obecnie!), a politycy są przekonani, że ich cywilna kontrola nie ucierpi na tym, że dowódcy pozostają na swoich stanowiskach. Cywilna kontrola polega na… kontroli, że wszystko dzieje się właściwie w wojsku dowodzonym przez wykwalifikowanych żołnierzy, a nie na wprowadzaniu w życie swoich fantazji przez każdą nową ekipę.
Armia, nie partyzantka
Po czwarte, Obrona Terytorialna w obecnym kształcie i podległości jest narzędziem politycznym, nawet jeśli politycy będą temu energicznie zaprzeczać. Opinia publiczna odbiera ją albo jako elektorat znęcony programem „500+ karabin”, albo jako nagrodę dla zaprzyjaźnionych grup rekonstrukcyjnych i patriotyczno-narodowych, albo nawet jako środek nacisku politycznego na opozycję. Jakakolwiek ta opinia jest, OT musi pełnić rolę wyłącznie wojskową i nie dawać powodu do innego postrzegania.
Być może powrót do powszechnego poboru byłby lepszym uzupełnieniem siły odstraszania wojska zawodowego i jednostek pierwszoliniowych. Jeśli kiedyś zmieni się sytuacja geopolityczna i Rosja przestanie być dla nas zagrożeniem, można pomyśleć o innych formach wojsk rezerwowych. Obecnie polskim priorytetem powinno być budowanie i wyposażanie dobrej armii obronnej, a nie myślenie o partyzantce.
Stabilne dowództwo
Po piąte, system dowodzenia wojskiem polskim powinien zostać umocowany w konstytucji w ten sposób, aby nie można było go zmieniać bez szerszego konsensusu ponadpartyjnego. Każda jego zasadnicza zmiana potrzebuje wielu lat na „uleżenie”, a jej efekty w armii widać dopiero po latach. Tymczasem w ostatnich czterech latach będziemy mieli bodajże trzy różne systemy, inaczej akcentujące rolę Sztabu Generalnego i rodzajów sił zbrojnych oraz inaczej rozkładające wagę i role w dowodzeniu jednostkami w czasie obrony kraju. Zamieszanie systemowe połączone z czystkami kadrowymi jest przepisem na narodową i historyczną klęskę, a nie świadectwem chęci unowocześniania armii.
Wywiad przy wojsku
Po szóste, rola wojskowych służb specjalnych powinna zostać zmieniona. Od 2006 roku trwają turbulencje w tych instytucjach, polegające zasadniczo na mieszaniu pierwiastka wojskowego (wycinanego od czasów likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych) z pierwiastkiem cywilnym, pochodzącym z innych, niewojskowych agencji wywiadowczych i kontrwywiadowczych. Obecnie obie służby wojskowe (Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego) są umieszczone poza resortem obrony. Służby te, zamiast zbliżać się do wojska, pozostają mentalnie poza jego zasięgiem, co powinno ulec zmianie w kierunku powrotu do resortu i obsadzania ich przez zawodowych żołnierzy, dla których - jak w modelu amerykańskim - służba w wywiadzie będzie raczej epizodem, a nie całością kariery.
Śmigłowce dla polskiego wojska »
Prezydent czy szef MON?
Na końcu wreszcie należy przemyśleć system konstytucyjnej podległości wojska pod ministra obrony i prezydenta. Historia III RP uczy, że prezydenci, którzy się wojskiem interesowali i byli w tej materii biegli, posiadając dodatkowo zaplecze w postaci kompetentnego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, potrafili siły zbrojne twórczo wspierać i współgrać z ministrem obrony. Spory zaczynały się wtedy, kiedy prezydent i jego zaplecze siłami zbrojnymi się nie interesowali, a konstytucja zmuszała ich, by wojskiem się zajmowali.
Do tej pory bywało tak, że oficerowie starsi i generałowie, chcąc awansować, "ustawiali się" albo pod ministra, albo pod prezydenta, co przy braku kohabitacji tych dwóch ośrodków kierowania, prowadziło do niekorzystnego zamieszania. Warto zatem wziąć pod uwagę dotychczasowe nieliczne, to prawda, ale znaczące przykłady prezydenckich lub ministerialnych niekompetencji w zarządzaniu wojskiem i konstytucyjnie je zniwelować.
Przekroczyć próg zrozumienia
Polki i Polacy wydawali się swoje wojsko kochać i szanować jako składnik życia społecznego, niepodlegający skażeniu doraźnymi problemami. Coś się chyba jednak w ostatnich latach wydarzyło, że Polki i Polacy przestali swoje wojsko rozumieć. Może to efekt tej profesjonalizacji, może pokazanie, że nasze wojsko nie jest wcale nadzwyczajne na tle innych instytucji państwa, które można łatwo politycznie zagarnąć i osłabić? Może to udział w tych nieszczęsnych wyprawach do Iraku i Afganistanu? Może przekonanie, że nasze bezpieczeństwo spoczywa na innych, nie tylko zbrojnych filarach? Może jest tak, że kryzysy w wojsku istniały, ale były pomijane i niezrozumiałe? W końcu, ilu jest teraz polityków na scenie, mogących kompetentnie wytłumaczyć, co się w wojsku dzieje i jakiej armii potrzebujemy?
Większość instytucji państwa polskiego, nasza ekonomia, nasze relacje międzyobywatelskie i międzyludzkie, nasz stosunek do Europy i jej wyzwań czekają na nowy kontrakt, na nowe otwarcie. Nie będzie powrotu do stanu przed obecnym kryzysem. Również bez wymyślenia na nowo, czym wojsko polskie ma być w nowoczesnej, pokryzysowej rzeczywistości, polskie państwo nie przekroczy definitywnie cywilizacyjnego progu, nad którym teraz utknęło i zaczęło się bezmyślnie wahać.