1 sierpnia 2009 roku uzbrojony w pistolet mężczyzna wchodzi do Baru Noar, miejsca należącego do telawiwskiej społeczności homoseksualistów. W środku trwa spotkanie grupy młodzieży LGBTQ+. Większość z uczestników to nieletni. Zaczyna strzelać. Rani 15 osób. Dwie - Nir i Liz - umierają. Tej nocy umiera też część Tel Awiwu. I nadzieja na lepsze jutro dla homoseksualistów.
Sala w Barze Noar, położonym przy ulicy Nahmani w Tel Awiwie, zarezerwowana była dla młodzieży LGBTQ+ w każdy sobotni wieczór. 26-letni Nir Katz pracował tam jako wolontariusz. Pomagał organizować spotkania. Przychodził dwa lub trzy razy w miesiącu. Młodzież zazwyczaj rozmawiała i grała w gry planszowe. Lubił tę pracę. Często doradzał młodszym kolegom, mającym problemy. Udzielał im też korepetycji.
Tej soboty, 11 lat temu, przed godziną 23, do położonego w piwnicznej części budynku baru wszedł mężczyzna ubrany na czarno. Miał zasłoniętą twarz, a w ręku trzymał pistolet. Zaczął strzelać od wejścia. Trwało to kilkanaście sekund. Później uciekł.
Kule trafiły 15 osób. Na miejscu zjawiła się policja i zespół ratowników medycznych. Sześciu rannych przewieziono w stanie ciężkim do szpitala. Dwoje z nich - Nir i jego 16-letnia koleżanka Liz Troubish - umiera. Po 11 latach, 15 czerwca 2020 roku, Chen Langer, który również przebywał tej nocy w Barze Noar i przeżył atak, popełnia samobójstwo. Wcześniej, przez wiele lat, walczył z zespołem stresu pourazowego. Chen staje się oficjalnie trzecią ofiarą ataku.
"Żegnałam się kilka razy"
Nir urodził się w 1983 roku w mieście Modi’in, oddalonym od Tel Awiwu o niecałe 40 kilometrów, ale mieszkał w Giwatajim – telawiwskiej "sypialni". - Studiował, miał chłopaka i był szczęśliwy. To wszystko zostało mu odebrane w sekundę – opowiada w rozmowie z Magazynem TVN24 mama Nira, Ayala Katz.
- Nie czułam potrzeby uczestniczenia w życiu społeczności homoseksualistów. Pierwsze parady równości w Tel Awiwie nie były przyjmowane z radością. Ludzie krzywo patrzyli na maszerujących w obcisłej, centkowanej bieliźnie facetów. Mówili, że to perwersja. Nir ujawnił się przede mną i resztą rodziny w wieku 20 lat. To był 2003 rok. Wtedy moi znajomi mówili mi, żebym na niego uważała, bo to niebezpieczne być gejem, że mój syn na pewno zarazi się HIV – wspomina Ayala.
Tę informację trawiła dwa dni. Nie mogła w nią uwierzyć, bo jej marzeniem było przecież, by jej syn miał żonę i dzieci. By został oficerem armii izraelskiej. Ale armię odpuściła już dawno. Zaraz po tym, jak ojciec Nira zginął podczas ćwiczeń artyleryjskich w 1990 roku. Pocisk, wystrzelony w ramach testu, trafił w niewłaściwy budynek, w którym stacjonowały oddziały armii. Rannych zostało prawie dwustu żołnierzy, pięciu z ich zmarło, w tym ojciec Nira.
- Musiałam powiedzieć "żegnam" moim marzeniom. Kiedy masz dziecko, chodzisz z nim do parku, widzisz, jak bawi się z tą piękną dziewczynką z sąsiedztwa, to razem z jej matką planujecie im ślub i to, ile będziecie miały wnuków. Był moim pierwszym synem i chciał żyć w zgodzie z samym sobą. Musiałam go wesprzeć. Nasz dom był wtedy dla niego jedynym bezpiecznym miejscem – opowiada.
Kilka lat później, w domu naprzeciwko, doszło do wielkiej awantury. Ayala dowiedziała się od sąsiadów, że małżeństwo rozwiodło się po tym, jak ich syn ujawnił, że jest gejem. Ojciec i siostra chłopaka chcieli, żeby się wyprowadził, żeby w ogóle wyjechał z miasta, a matka go zaakceptowała i chciała, żeby został.
- Słyszałam od Nira, że młodzi ludzie są wyrzucani z domu, że są bici przez rodziców i rodzeństwo. To nie była moja rzeczywistość. Nie wiedziałam, że to dzieje się za rogiem. Zanim powstało centrum raportowania, nie było miejsca, w którym poszkodowane osoby LGBTQ+ mogłyby znaleźć pomoc. Nie było żadnych danych dotyczących przestępstw na tle homofobicznym – mówi Ayala.
Jeśli ktoś w Izraelu rozbije butelkę na głowie chłopaka, który idzie ulicą za rękę ze swoim partnerem, to zdarzenie zarejestrowane zostanie jako napaść. A jeśli policja otrzyma zgłoszenie, że ktoś napisał u kogoś na drzwiach domu "pedał", to zarejestrowane będzie to jako spór sąsiedzki. Przemoc domową, nacechowaną homofobią, rejestrują jako spór domowy.
Pierwsze centrum raportowania przypadków przemocy wobec mniejszości seksualnych w Izraelu powstało w 2012 roku z pomocą organizacji LGBTQ+ Aguda. Nazwą je później Centrum Raportowania imienia Nira Katza. Według corocznego raportu centrum, w 2019 roku liczba ataków na osoby homoseksualne zwiększyła się w stosunku do roku poprzedniego o 36 proc. Organizacja otrzymała 2125 takich zgłoszeń. Centrum informuje, że "do takiego incydentu dochodzi statystycznie co cztery godziny”. A i tak nie zgłaszają się wszyscy poszkodowani.
W raporcie czytamy też, że 29 proc. zgłoszeń za ubiegły rok dotyczy przemocy spowodowanej homofobią w rodzinie. Dochodzi do obrażania słownego, nierównego traktowania członków rodziny, czasem nawet do wyrzucenia z domu i wykluczenia ze społeczności. Jak pokazują dane organizacji, w 2019 roku aż 272 nieletnich zostało zmuszonych do opuszczenia domu.
Na ulice wyszły setki policjantów
Tego dnia Ayala nie mogła zasnąć. Przerzucała kanały w TV. Jej mąż, Gili, był już dawno w łóżku. Około 23 na kanale informacyjnym pojawił się news z ostatniej chwili: "Strzelanina w Tel Awiwie". Na początku nie podano żadnych szczegółów. Po kilku minutach prezenter dodał, że doszło do niej w Barze Noar. Powiedział też, że zastrzelono dwie osoby.
- Wiedziałam, że Nir tam pracował, ale następnego dnia miałam z nim rano jechać do Jerozolimy, więc myślałam, że jest w domu i śpi. Po kilku minutach do mojego męża zadzwonił kuzyn Nira, który powiedział, że został postrzelony i jedzie do szpitala. Nir także został trafiony. Płakał i poprosił, żeby Gili przyjechał. Zaczęłam dzwonić do Nira, ale nie odbierał. Gdzieś głęboko w środku już wiedziałam – wspomina tamten wieczór Ayala.
Razem z mężem pojechali do centrum medycznego w Tel Awiwie. Wielu z rannych nie posiadało przy sobie dokumentów. Większość stanowili nieletni, a w Barze Noar przedstawiali się pseudonimem. Nawet znajomi nie znali ich prawdziwych imion i nazwisk.
- Lekarze robili zdjęcia rannym i zostawiali na recepcji, by rodzice mogli ich identyfikować. W Izraelu wiedzą, jak zachowywać się w takich sytuacjach. To wszystko przez ataki terrorystyczne. Na recepcji nie widziałam zdjęcia Nira. Pytałam pielęgniarek i lekarzy, ale nikt nic nie wiedział. Kazali zgłosić się na policję – wspomina kobieta.
Najbliższy komisariat znajdował się o kilka minut drogi od szpitala, do którego przywożone były ofiary ataku. Ayala i Gili trafili do niego po 2 nad ranem. Tam dowiedzieli się, że Nir jest jedną z zabitych osób. Został wstępnie zidentyfikowany na podstawie dokumentów, które miał w kieszeni. O 5 rano policjanci kazali im jechać do laboratorium kryminalistycznego, by potwierdzić identyfikację.
- Gili wszedł do środka, do pokoju, w którym leżał Nir. Ja nie chciałam iść. Poszłam do recepcji, bo byłam jedyną osobą, która mogła podpisać zgodę na autopsję. Nawet nie zakładałam okularów. Nie widziałam, co podpisuję. Musiałam podtrzymywać rękę drugą, by móc utrzymać w niej długopis. Zrobiłam to, po czym uświadomiłam sobie, że muszę go zobaczyć jeszcze raz. Poprosiłam, żeby mnie do niego zaprowadzili. A on leżał na stole. Taki spokojny. I miał na twarzy ten swój uśmiech. Powiedziałam tylko: "właśnie dostałeś kulkę w łeb, a nadal się śmiejesz". To były ostatnie słowa do mojego syna. Byłam na niego zła – opisuje Ayala.
Zbrodnia wstrząsnęła nie tylko środowiskiem homoseksualistów, ale całym miastem. "Najgorszy atak na społeczność LGBTQ+ w historii Izraela", "Homofobiczny terrorysta wtargnął do Baru Noar i zaczął strzelać", "Zabił niewinnych ludzi i uciekł" – pisały gazety.
Tej nocy na ulice wyszły setki policjantów. Miasto zostało objęte specjalną kontrolą. Zamknięto drogi, wszystkie kluby i miejsca spotkań mniejszości społecznych. Policjanci chodzili od drzwi do drzwi, sprawdzali wszędzie. Szukali mordercy. Obława trwała kilka dni, ale sprawca zbiegł, a śledztwo trwa dalej.
W 2013 roku aresztowany zostaje Hagai Felican. Oskarżony o morderstwo trafia do więzienia. W 2014 roku policja wypuszcza go. "Kluczowy świadek śledztwa sfabrykował dowody" – informują. Nie mówią nic więcej. Sprawcy brak.
- Nikt nie wie, kto to zrobił, ale musiał to dokładnie zaplanować. To nie jest takie miejsce, że wchodzisz tam sobie z ulicy. Nie jest otwarte. Musisz wiedzieć, jak tam wejść, gdzie pójść i jak wyjść. Ten mężczyzna z bronią wszedł jedną stroną, a wyszedł drugą. Musiał znać ten budynek dość dobrze, bo nie wszyscy znają taką drogę. Bar Noar to nie było miejsce, gdzie spotykali się tylko homoseksualiści. Ale w każdy sobotni wieczór spotykała się tam młodzież LGBTQ+. Wiedział dokładnie, gdzie idzie i po co. Policja przyznała jednak, że nie rozpatruje tego zdarzenia tak, jakby ten mężczyzna miał w swoim motywie przesłanki homofobiczne – opowiada Ayala.
- Miasto jest pełne absurdów. Teraz zrobili tam przedszkole – dodaje.
Ayala wspomina też, że niektórzy stukali się w głowę, kiedy w 2014 roku, pomimo tego, że homoseksualiści nadal nie mogli zgodnie z prawem oddawać w Izraelu krwi, miasto ufundowało pomnik w parku Meir, który miał być hołdem dla ofiar eksterminacji osób transpłciowych i homoseksualnych podczas Holokaustu. W odsłonięciu pomnika wziął udział m.in. ambasador Niemiec. Ludzie mówili, że to ignorancja i że lepiej by się zajęli prawdziwymi problemami. Geje w Izraelu mogli oficjalnie oddawać krew dopiero trzy lata później.
"Czasem nie mówimy dużo, nie potrzeba wielkich słów"
Żałoba w judaizmie nazywana jest Sziwą. Trwa 7 dni. Podczas pierwszego okresu żałobnego nie można wykonywać żadnych czynności pielęgnacyjnych. Nie powinno się obcinać włosów, golić brody i depilować się. Dbają o ciebie znajomi i rodzina. Przynoszą jedzenie.
- Otrzymaliśmy wiele wsparcia od wszystkich, szczególnie od osób ze środowisk homoseksualnych. Nasza rodzina nie była wierząca, ale Sziwa to mój punkt odniesienia. Utrata syna to coś, z czym nigdy sobie nie poradzisz. Podczas żałoby ludzie przychodzili do naszego domu. Przytulali mnie i dawali dużo miłości. Przynosili ze sobą jedzenie. Nie tylko znajomi Nira. Przychodzili ludzie, których nigdy nie widziałam. Najbardziej zapamiętałam pewną kobietę. Nie przedstawiła się, tylko powiedziała, że przez to morderstwo zrozumiała, że nigdy nie zastanawiała się nad stereotypami, z którymi dorastała i które są obecne w jej codziennym życiu. Powiedziała tylko to. Wtedy zrozumiałam, że musimy coś zrobić, by zmienić te stereotypy – wspomina Ayala.
Rodzina Nira dostała listy ze wszystkich części świata. Napisał mężczyzna z Portugalii, który postanowił zmienić swoje życie i zacząć edukować innych w sferze LGBT. Kobieta z Australii pisała, że wspiera. "To dało mi dużo energii" – przyznała.
Ayala Katz oficjalnie dołączyła do Centrum Raportowania im. Nira Katza w 2014 roku. Zasiadła w radzie nadzorującej. Zaczęła jeździć na międzynarodowe konferencje i stała się twarzą walki o prawa osób homoseksualnych w Izraelu i na całym świecie.
- Najgorzej mają kobiety transseksualne, bo nikt nie bierze ich na poważnie. Nie ma dokładnych danych z policji, a jeśli nie ma informacji, to nie można działać, bo według danych problemu nie ma. Policjanci też są homofobami – podkreśla Ayala.
Informacje z centrum raportowania to jedyne dane dotyczące przestępstw kierowanych w stronę mniejszości seksualnych. W organizacji działa telefon zaufania, zbierane są informacje o atakach słownych i fizycznych na osoby LGBTQ+. Pracownicy pośredniczą też w kontaktach z policją. Skupiają się na pomocy transseksualnym kobietom. Organizują warsztaty i konferencje edukacyjne na temat LGBTQ+, a także spotkania z władzami Tel Awiwu i deputowanymi do izraelskiego parlamentu, by walczyć o zmiany w prawie.
- Nira brakuje w naszym życiu. Szczególnie w ważnych momentach. Kiedy urodził się pierwszy wnuk, wtedy pomyślałam, że Nir byłby wspaniałym wujkiem. W takich momentach tęsknię. Przegapił to, a dzieci przegapiły jego. Był wspaniałym, młodym mężczyzną. Wszyscy o nim wiedzą, wnuki rozpoznają go na zdjęciach, chociaż go nigdy nie widziały. Nie wiedzą dokładnie, co się stało, ale rozmawiamy o nim często. 1 sierpnia zawsze idziemy na cmentarz w Modi’in. Wszyscy razem. Rozmawiamy, śmiejemy się – opowiada Ayala.
- Ludzie uświadomili sobie, że jeśli czegoś nie zrobią teraz, to nikt za nich tego nie zrobi. Wszyscy stali się aktywistami. Ja chciałabym, żeby mój syn wrócił, ale gdyby to się nie stało, nie byłabym w miejscu, w którym jestem dziś. Nie nauczyłabym się pomagać – przekonuje. Dodaje, że gdyby Nir zobaczył, czym zajmuje się jego matka teraz, wybuchnąłby śmiechem i postukałby się w głowę.
Uciekają przed śmiercią
- Dzisiejszy Izrael ma wiele problemów – przyznaje w rozmowie z Magazynem TVN24 Avi Soffer, 70-letni aktywista z Tel Awiwu, który walczy o prawa mniejszości od 1987 roku. - Młodzi mają jednak inne problemy, niż mieliśmy my, starsi. Teraz największe kłopoty ze środowiska LGBTQ+ w Izraelu mają transseksualne kobiety. Są często atakowane na ulicy. Tak samo jak my, geje, byliśmy atakowani 20 lat temu. Staraliśmy się przetrzeć młodym szlaki i choć walka trwa, to myślę, że Żydzi są dziś bardziej tolerancyjni. Powiedziałbym, że więcej problemów mają młodzi geje ze środowisk muzułmańskich. Tam bycie homoseksualistą karane jest często śmiercią. Dzieci uciekają, szukają pomocy. A te ataki mają miejsce ciągle i o nich się za dużo nie mówi – opowiada.
Homoseksualizm został zalegalizowany w Izraelu w 1988 roku. Avi ujawnił się osiem lat wcześniej. Miał wtedy żonę i dwójkę dzieci.
- W tamtych czasach nikt nawet nie wiedział, co to znaczy być gejem. Nie znaliśmy nawet tej nazwy. Dlatego długo zajęło mi szukanie słów, które mogłyby mnie dobrze opisać i w jakiś sposób zdefiniować – wspomina. Dodaje, że rozwiódł się z żoną, a po kilku miesiącach znalazł sobie partnera, ale wtedy jeszcze nie można było marzyć o zalegalizowaniu związku.
Pary homoseksualne nadal nie mogą wziąć oficjalnie ślubu na terytorium państwa żydowskiego. Jednak od 2006 roku, na skutek orzeczenia wydanego w sprawie pięciu gejowskich par - które wzięły uprzednio ślub w Kanadzie - w Izraelu uznawane są śluby osób tej samej płci, zawarte poza jego granicami. Wynika to z tego, że w kraju można zawrzeć tylko małżeństwa religijne. A nad instytucją małżeństwa w Izraelu kontrolę sprawuje ortodoksyjny rabinat. Tamtejszy Sąd Najwyższy zadecydował w 2017 roku, że nie zezwoli na śluby religijne osób tej samej płci. Związki jednopłciowe mogą natomiast korzystać między innymi z prawa do adopcji dzieci i dostępu do dokumentacji medycznej w szpitalu.
Avi Soffer zarządza obecnie hostelem Beit Dror w Tel Awiwie, przeznaczonym dla młodzieży nieheteronormatywnej z problemami. Jak mówi, 70 proc. podopiecznych to dzieci ze środowisk arabskich. Według statystyk hostelu, wśród tych 70 proc. około 90 proc. stanowią osoby transseksualne. One w większości uciekają przed śmiercią, a ta i tak może je tutaj dopaść.
W lipcu 2019 roku przed hostelem zaatakowano jedną z podopiecznych. Bracia 16-letniej transseksualnej dziewczyny, która uciekła z domu, przyjechali z północnej części Izraela, bo tak – jak później zeznali – nakazał im ich ojciec. Wywabili ofiarę przed budynek i tam zaatakowali nożami.
- Nagranie z kamer było przerażające. Zaczęli ją dźgać. Była ciężko ranna. Później razem wsiedli do samochodu i uciekli. Zostali aresztowani cztery dni później. To byli muzułmanie – opowiada Avi Soffer.
Avi jest członkiem zarządu organizacji Aguda. Jak mówi, do aktów przemocy dochodzi często, ale 1 sierpnia 2009 roku zapamięta na zawsze.
- Jak tylko dowiedziałem się, co się stało w Barze Noar, pojechałem tam. Ludzie płakali na ulicy. Policjanci i ratownicy medyczni byli wszędzie. Atmosfera była przerażająca. A ja musiałem udzielać wywiadów, bo to my zarządzaliśmy tym miejscem. Nie mogę powiedzieć, że to cena, jaką środowisko gejowskie musi płacić za wychodzenie na ulicę i normalne życie. Tych ataków jest więcej, jest nienawiść, ale dlatego, że osób homoseksualnych, mówiących o sobie głośno, jest coraz więcej. Prezenterzy w telewizji, celebryci, nawet członkowie rządu. Media jednak nie zawsze pokazują to, co powinny, a miasto nie reaguje odpowiednio – ocenia.
Władze miasta zdecydowały, że w 2010 roku zorganizują już kolejną Paradę Równości. Zebrali turystów i wysłali w świat pocztówkę z Tel Awiwu –"Wszystko jest ok". Na paradzie pojawiło się około 100 tys. osób. W 2019 roku było już ponad 250 tys. uczestników. Pocztówka zadziałała.
"Widziałam krew, słyszałam krzyki"
Zehorit Sorek nazywa siebie "profesjonalną lesbijką". Ma 45 lat. Pochodzi z ortodoksyjnej rodziny. Ma dwójkę dzieci i żonę. Ślub z nią wzięła kilka tygodni przed atakiem w Barze Noar. - To już 11 lat, a pamiętam ten czas, jakby to było dziś – opowiada. W rozmowie z Magazynem TVN24 wspomina, że wychodziła wtedy z żoną z domu, gdy nagle zaczęła się fala wiadomości i telefonów. Tak dowiedziały się o strzelaninie. Mieszkały wtedy niedaleko.
- Nasze plany zmieniły się w sekundę. Nie wiedziałyśmy, co ze sobą zrobić. Wyszłyśmy z mieszkania i pobiegłyśmy do telawiwskiego Centrum LGBTQ+ przy parku Mier. Okazało się, że nie byłyśmy same. Tej nocy przyszły tam setki ludzi. Każdy wstrząśnięty, zagubiony. Niektórzy płakali, leżeli na ziemi. Część potrzebowała wsparcia, część dawała je innym – opowiada o 1 sierpnia 2009 roku. – Wracałam do domu nad ranem, cała się trzęsłam – dodaje.
Zehorit była także uczestniczką Parady Równości w Jerozolimie w 2015 roku. Stała w tłumie, kilka metrów od dziewczyny, która została zadźgana nożem. - Widziałam krew, słyszałam krzyki. Ludzie uciekali – wspomina.
To był drugi atak izraelskiego terrorysty Yishaia Shlissela. Pierwszy raz zaatakował uczestników parady w Jerozolimie w 2005 roku. Zranił nożem kilka osób. Dostał wtedy 10 lat więzienia. Wyszedł i po trzech tygodniach zrobił to ponownie. Tym razem trafił na 16-letnią Shirę Banki. Ofiara zmarła w szpitalu. Media pisały o nim, że "był bardzo religijny i studiował Talmud".
- Pochodzę też z bardzo religijnej rodziny. Ojciec nie mógł zaakceptować tego, że chcę być z kobietą. Miałam wcześniej partnera, mam dwójkę dzieci. I tu nagle zmiana o 180 stopni. Nie rozmawialiśmy przez lata. Teraz wracamy do kontaktu, ale on ciągle się złości, jak idę do telewizji i udzielam wywiadów w imieniu mniejszości, do której należę – opowiada aktywistka. Przekonuje, że aby zrozumieć dzisiejszy Izrael, trzeba by podejść do każdego geja, lesbijki czy osoby transseksualnej osobno i zapytać o ich problemy. Każdy ma inne doświadczenia.
Zapytana o swój największy sukces odpowiada, że za sprawą jej wniosku i wielu spotkań z politykami, w tym z ministrami, zmieniono w deklaracjach i formularzach wojskowych rubrykę "imię ojca" i "imię matki" na "imię pierwszego rodzica" oraz "imię drugiego rodzica". Zrobiła to dla swojego dziecka, żeby nie musiało czuć się upokorzone, gdy będzie rejestrowało się do obowiązkowej służby w armii.
- Bycie aktywistą wymaga wielkiej odwagi. Rząd i media pokazują raczej te dobre rzeczy. Zapominają o tych złych. My musimy z nimi walczyć i pokazać, że jesteśmy silniejsi – przekonuje Zehorit.