"Mieszamy kilka gramów radości, dodajemy nutę nieszczęścia, okraszamy szczyptą humoru i realizmu" – to idealny przepis na sukces w mediach społecznościowych. Mając każdego ze składników pod dostatkiem, szansę na nowe życie w internecie zauważyły schroniska dla zwierząt. Sprawdzamy, jak z niej korzystają.
W dawnych czasach schroniskom trudno było dotrzeć nawet do osób kochających zwierzęta. – Trzeba było czekać na telewizję, gazetę – w rozmowie z tvn24.pl wspomina Piotr Jankowiak-Szyłogalis współprowadzący Tarę – Schronisko dla koni. Na Facebooku profil śledzi prawie 80 tys. osób. – Klik i już – odwiedzający profil wiedzą, że jest spotkanie albo potrzebna jest pomoc dla zwierzaka. Facebook to praktycznie drugie, wirtualne życie – dodaje Jankowiak-Szyłogalis. W tym drugim życiu łatwiej schroniskom przekazywać informacje o zwierzętach i pracy placówki.
Po pierwsze realizm
Profil Tara – Schronisko dla koni prowadzony jest przez dwie osoby, które nigdy nie przeszły żadnego z modnych szkoleń z marketingu mediów społecznościowych. Powstał w 2010 r. i na początku były na nim umieszczane treści głównie z witryny internetowej, do tego rzadko. W 2014 r. schronisko zaczęło przykładać większą uwagę do mediów społecznościowych. Dzięki temu w półtora roku ich profil polubiło ponad 50 tys. osób. Te lata był dla prowadzących najlepszą szkołą.
– Sposób, w który działamy na Facebooku, jest bardzo prosty. Mieszamy kilka gramów radości, dodajemy nutę nieszczęścia, okraszamy szczyptą humoru i realizmu – z uśmiechem tłumaczy Piotr Jankowiak-Szyłogalis. Zupełnie na poważnie relacjonuje jednak społecznościową kuchnię Tary: – Staramy się działać według następującego planu: po pierwsze, realizm i codzienna sprawozdawczość z tarowego życia; po drugie, przewaga tych dobrych wiadomości, choć nie unikamy również drastycznych; po trzecie, minimum dwie-trzy wiadomości w ciągu dnia, żeby uzależnić odbiorców od profilu i pokazać, że traktujemy ich poważnie i zależy nam na bezpośrednim połączeniu.
Tara znajduje się w miejscowości Piskorzyna (woj. dolnośląskie) oddalonej od Wrocławia o niemal 70 km. Funkcjonuje na terenie blisko 33 ha. W Tarze znajduje się ponad 100 koni, jednak to nie jedyni mieszkańcy schroniska. Oprócz nich są kozy, owce, psy, koty, kury, kaczki, króliki, nawet gołębie – w sumie blisko 200 zwierząt.
Wydarzenia z Korabiewic
Korabiewice to wieś na granicy województw mazowieckiego i łódzkiego. Choć dystans do Warszawy i Łodzi przekracza 50 km, to zlokalizowane w szczerym polu tamtejsze schronisko dla psów należy do największych w Polsce – również w mediach społecznościowych. Facebookowy profil Schronisko w Korabiewicach ma prawie 150 tys. fanów. Prowadzony przez wolontariuszy, zasypuje fanów informacjami o swoich podopiecznych, a przekazuje je w wielu formach: grafik, zdjęć i wideo – czasem śmiesznych, czasem strasznych, ale nigdy suchych komunikatów. Schronisko często sięga po formułę wydarzeń, dzięki którym każda adopcja to odrębna historia, można ją śledzić, brać w niej udział i dzielić się ze znajomymi. Wydarzenia nie powstają zresztą tylko po to, aby pomóc w znalezieniu domu. Czasami pozostaje tylko finansowanie leków schorowanego zwierzęcia. Zbierając grupę śledzących, łatwiej przypomnieć im o potrzebującym psie.
"Blogi z życia"
– My, wolontariusze, tworzymy psom wydarzenia – blogi z życia, potem nasze posty są udostępniane przez oficjalną stronę schroniska, czasem przez profil Vivy – opowiada Magdalena Góra, wolontariuszka z Korabiewic. Często dzięki poleceniom użytkowników przyszli właściciele znajdują psa. – Dla przykładu Lolita, Lesio i Avida. W przypadku Lolity państwo wypatrzyli ją na Facebooku i napisali do mnie, że się zakochali. Sprawę podałam dalej i adopcją zajmował się już koordynator adopcji. W przypadku Lesia przyszłym właścicielom ktoś wysłał link do wydarzenia i to też była miłość od pierwszego facebookowego wejrzenia – relacjonuje Góra.
Dina po 11 latach w schronisku trafiła do domu tymczasowego, czyli do wolontariuszki, u której miała czekać na nowego właściciela. Po przeprowadzeniu badań okazało się, że suczka choruje na raka i zostało jej kilka miesięcy życia. W domu tymczasowym została do końca. Dzięki serwisom społecznościowym darczyńcy mogli śledzić jej życie, wysyłać pieniądze na medykamenty, leczenie i karmę. Dina zdechła 13 października. Wolontariuszka, która się nią zajmowała, emocjonalnie opisała stratę.
Przyszłego pupila na Facebooku zobaczyła Olga Kalbarczyk, która adoptowała psa ze Schroniska Fundacji pod Psim Aniołem. Lenka jest zwykłym kundelkiem, który do schroniska trafił przez przypadek. Wolontariusze pojechali na stację benzynową, skąd mieli zabrać psa, ale na miejscu okazało się, że w pobliskiej rurze melioracyjnej mieszka suczka z ośmiorgiem szczeniąt. Lenka była z nich najmniejsza.
Jako schronisko dla koni Tara nie przekazuje zwierząt do adopcji. Mimo to pomoc, która nadchodzi dzięki Facebookowi, jest duża. – Zwierzęta, które żyją w fundacji, zostają tutaj przez całe swoje życie. Kontaktują się z nami osoby, które szukają domu dla zwierząt, prosząc o umieszczenie ich prośby na profilu tarowym. Skuteczność takich ogłoszeń sięga 90 proc. – tłumaczy Piotr Jankowiak-Szyłogalis.
Drastyczne zdjęcia gwarantem sukcesu?
Jednym z elementów kluczowych dla sukcesu na Facebooku jest zasięg osiągany przez posty, czyli liczba osób, które mogą je zobaczyć. Ponieważ serwisem rządzi algorytm, który decyduje, jakie treści pokazać użytkownikom, każdy komunikat walczy o swoje miejsce, a jego popularność zależy m.in. od dodawanych zdjęć i treści postu. Jakie treści notują najlepsze wyniki? – To smutna prawda naszych czasów. Do największej liczby odbiorców docierają najbardziej drastyczne wiadomości – zdradza Piotr Jankowiak-Szyłogalis z Tary.
Dlaczego reagujemy na tragedie? – Takie informacje po prostu trafiają do emocji. Jak widzimy, że dzieje się coś złego, to reagujemy szybciej, bo pragniemy pomóc. Dlatego chcemy, żeby inni to zobaczyli – wyjaśnia dr Jan Zając z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, założyciel agencji Sotrender zajmującej się monitoringiem mediów społecznościowych.
– W zalewie informacji, które pojawiają się codziennie na Facebooku, szczególną uwagę poświęcamy prawdziwym, wyzwalającym emocje treściom. Nic więc dziwnego, że temat cierpiących zwierząt okazuje się tak bliski sercom internautów. To właśnie ze względu na ten unikalny ładunek emocjonalny social media są dla schronisk idealnym narzędziem budowania wizerunku, aktywizacji odbiorców i tworzenia zaangażowanych społeczności – dodaje Tymoteusz Raffinetti z agencji interaktywnej Content King.
Lubimy lubić, ale nie płacić
Chociaż media społecznościowe wiele zmieniły w funkcjonowaniu schronisk, to nie przyczyniły się w równej mierze do poprawy ich sytuacji finansowej. W Korabiewicach od sierpnia zbierano środki na remont. Placówka liczyła na pomoc fanów, bo 140 tys. osób to przecież niemało, do tego w akcję zaangażował się aktor Marcin Dorociński, który z Korabiewic zaadoptował dwa psy. Mimo dużej promocji na Facebooku do połowy października zebrano 10 tys. zł z potrzebnych 80 tys. 2 listopada ekipa budowlana wyjechała, a schronisko zostało z 50 tys. zł długu.