Odważyła się "zaśpiewać Chopina". Czy boi się reakcji melomanów? Dla kogo jest ta płyta? Na te i inne pytania odpowiada Natalia Kukulska w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną. Zdradza też inne śmiałe pomysły, jak ten, by wyzerować licznik na YouTubie ze swoimi starszymi utworami. A czy miałaby odwagę zamanifestować ze sceny swoje poparcie dla osób LGBT?
Fryderyk Chopin wielkim kompozytorem był – to wiedzą melomani z niemal wszystkich zakątków świata. Jednak rzesza fanów, przywiązana do tradycyjnych wykonań Chopinowskich mazurków, polonezów czy nokturnów, mogłaby uznać za zuchwały, a nawet bezczelny pomysł przepisania ich na orkiestrę symfoniczną do śpiewanych tekstów. Na taki eksperyment porwała się Natalia Kukulska, nagrywając album "Czułe struny". Na krążku znalazło się dziesięć kompozycji mistrza fortepianu – w zasadzie jedenaście, bo dwa walce a-moll zostały połączone w jeden utwór – zorkiestrowanych częściowo na nowo i zagranych przez Sinfonię Varsovia.
Za nowe opracowania odpowiadają: Krzysztof Herdzin, Nikola Kołodziejczyk, Jan Smoczyński, Adam Sztaba i Paweł Tomaszewski. Chociaż Chopin skomponował 18 pieśni, żadna z nich nie znalazła się na krążku. Kukulska razem z muzykami, z którymi współpracowała, wybrała te utwory, które - jak mogłoby się wydawać – nie nadają się do interpretacji wokalnej.
Autorkami tekstów poza samą Kukulską są: Bovska, Natalia Grosiak, Kayah, Mela Koteluk i Gaba Kulka. W warstwie tekstowej "czułość" odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Są piosenki i o relacji matki z dorastającą córką, o kruchości piękna, o kulisach miłości Chopina i George Sand.
I właśnie o czułości, która stała się motywem piętnastego albumu studyjnego artystki, rozmawialiśmy z Natalią Kukulską. Ale nie tylko. Wróciliśmy do czasów, gdy jako kilkulatka nagrała "Bajki Natalki" – pierwszą płytę w polskiej fonografii, która uzyskała status platynowej. Artystka, w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną, mówi też o swoich dzieciach, byciu matką, wspomina swoich rodziców.
Pytamy, czy jest miejsce na czułość w czasach zarazy i czy wystąpiłaby na scenie z tęczową flagą. I dla kogo dzisiaj śpiewa.
Z Natalią Kukulską rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Skąd pomysł, że do muzyki Chopina da się "zaśpiewać"?
Pomysł wziął się z propozycji, którą otrzymałam jako wokalistka 10 lat temu od Classic Jazz Quartet. Ta poznańska formacja na 200. rocznicę urodzin Fryderyka Chopina - w Roku Chopinowskim - przygotowała koncert "Chopin nasz współczesny". Chodziło wówczas o to, żeby przeformatować utwory pianistyczne na coś w rodzaju piosenek jazzowych. Zaśpiewałam dwie pieśni, skomponowane przez Chopina: "Życzenie" i "Piosnkę litewską". Sama pewnie nie odważyłabym się na taki projekt. Przyjmując to zaproszenie, miałam jednak świetną okazję, aby przekonać się, że się da. W mojej głowie zrodził się pomysł, żeby do tego wrócić. Wstępnie założyłam, że w ciągu dziesięciu lat. Ale dużo czasu i myśli minęło, nim podjęłam się zrobienia "Czułych strun".
Dla kogo nagrała Pani tę płytę?
Chyba po prostu dla wrażliwych ludzi.Dla otwartych. Spotykałam się już z opiniami od osób, które kochają muzykę Chopina, że bardzo dobrze, że powstał ten projekt. Inni mówili, że nie przepadali za tymi utworami, bo były dla nich nieprzystępne, pomnikowe, a w tym wydaniu uwydatniony został ich liryczny, melancholijny, emocjonalny wymiar.
Oczywiście, puryści zawsze będą mówić, że muzyka Chopina jest świętością, której nie wolno dotykać. Tymczasem jazzowi artyści sięgali po nią i interpretowali ją na swój sposób od dawna. Jeśli chodzi o śpiewanie tych dzieł - był Chopin w wydaniu Novi Singers i była płyta "Tylko Chopin" Lory Szafran i Bernarda Maseliego z 1994 roku. Ostatnio rozmawiałam z Benkiem, który mówił, że bardzo im się za tamtą płytę dostało. Jednak w moim odczuciu nie widzę w takim podejściu do muzyki niczego złego. Na pytanie dlaczego to zrobiłam, mogę odpowiedzieć: a dlaczego nie? To jest nasze spojrzenie na Chopina, a swoją drogą zaprosiłam artystów, którzy mają wielkie artystyczne wyczucie smaku.
Po przesłuchaniu "Czułych strun" sięgnąłem po tradycyjne wykonania tych dziesięciu utworów. W niektórych momentach interpretacje z Pani krążka znacznie się różnią od oryginałów. Współpracujący z Panią muzycy przepisali je na nowo w wersji orkiestrowej i dopasowali do Pani możliwości wokalnych. A Jan Smoczyński połączył dwa walce w jedną nową kompozycję. Nie boi się Pani reakcji melomanów?
DziełaChopina powstały dawno i są wybitne, pomnikowe i niezwykle kunsztowne. Cały świat je zna i ceni. My tego nie naruszamy. Dokładamy jedynie wrażliwość, talent i spojrzenie współczesnych twórców. W dodatku jest to ujęcie symfoniczne, a Chopin - jak wiemy - napisał jedynie dwa koncerty na orkiestrę. Nigdy nie podjął się pójścia w symfonikę. W jednej z biografii czytałam, że może stały za tym względy ekonomiczne, bo bardziej opłacalnym było komponowanie utworów fortepianowych, których partytury łatwiej się dystrybuowały. Może jednak też nie chciał iść tą drogą.
Nasza praca wyglądała tak, że wyłuskaliśmy z poszczególnych utworów temat fortepianowy, który został nieco zmodyfikowany na potrzeby wokalne. Nie dałoby się wyśpiewać inaczej wielu nut i ozdobników, które się w nich pojawiają. Ale są też utwory, które nie różnią się znacząco od oryginału. Każdy z kompozytorów, z którymi współpracowałam, inaczej potraktował wybrane utwory. Teksty natomiast powstały, gdy mieliśmy gotowe pomysły na główną linię wokalną i całą formę.
Fryderyk Chopin, Sinfonia Varsovia, pięć autorek tekstów, pięciu aranżerów i Pani. Dopisałbym w poprzednim wersie jeszcze Olgę Tokarczuk i jej esej "Czuły narrator". Bo "czułość" odmieniana jest na tej płycie nie tylko przez wszystkie przypadki, ale pojawia się w wielu swoich znaczeniowych odsłonach.
To była duża inspiracja i bardzo cieszę się, że pan to zauważył. "Czułość" stała się lejtmotywem tej płyty, a pierwszym tekstem, jaki powstał, były słowa do Etiudy c-moll, której nadałam tytuł "Znieczulenie". Zaczynam od słów: "Zepsuł nam się świat/coś jest z nim nie tak/świętujemy znieczulenia czas". Napisałam to zaraz po zakończonej mowie noblowskiej Olgi Tokarczuk. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To była próba zdefiniowania "czułości", z ogromną i piękną głębią filozoficzną, która bardzo mnie pobudziła.
Spodobało mi się, że właśnie czułość stała się motywem wiodącym na tym albumie i nawet jednej z autorek tekstu zasugerowałam małą zmianę i wykorzystanie "czułości" zamiast innego słowa.
Pomijając teksty, wydaje mi się, że w muzyce Chopina jest jej wiele. Na koniec śpiewam "W baśnie wtulę się / By nie umilkł szept". To też taka apoteoza wrażliwości.
Do baśniowości, a nawet szerzej: do ucieczki w fikcję namawiała noblistka. Jednak krążek otwiera słodko-gorzki tekst Meli Koteluk "Z wyjątkiem nas", w którym uwagę przykuwa wers "Róży nie żałuje przecież nikt, gdy płonie las".
Mela pięknie wykorzystała motyw z "Lilli Wenedy" Słowackiego. Zaczerpnęła je z wiersza, który wydaje się bardzo symbolicznym w kontekście współczesnego świata.
Symbol róży w tym utworze odnosi się według mnie do pewnej wrażliwości na piękno, które jest kruche i ciche. Takie piękno pojawia się w sztuce, jest w nas, w naturze, w którą wkraczamy w brutalny sposób, szkodząc sobie sami. A samo pojęcie piękna się zdewaluowało.
Rewelacyjnie zobrazowała to Olga Czyżykiewicz w oficjalnym teledysku do tego utworu, opierając go na skojarzeniu z obrazem Józefa Mehoffera "Dziwny ogród". W ogóle cieszę się, że powstał klip, który nie miga obrazkami, a zamiast tego jest majestatyczny i wypełniony został symbolami. W malownicze, sielankowe obrazy wkrada się niepokój.
W tekście Natalii Grosiak słyszymy: "Odpuszczaj, wybaczaj / poddawaj się, przegrywaj / Nikt tego za ciebie / nie złapie w sieć...". Przypomniały mi się słowa, które prawdopodobnie bardzo dobrze pani zna: "Warto raz wlecieć nad / Szarość dnia smutku mrok / Warto raz cały świat / w zachwycony chwycić wzrok / Więc niech dzień nadziei święci się / Niech trwa choćby rok".
Przytoczył pan piękny tekst Wojciecha Młynarskiego, który śpiewała moja mama: "Dzień nadziei". Wszyscy bardzo potrzebujemy tej nadziei, jak chyba nigdy. Jesteśmy nauczeni żyć planami, marzeniami, a jedyne, co jest pewne, to to, że wszystko się zmienia. I to jest przerażające. Dlatego nadzieja na coś dobrego pozwala nam nie zwariować.
Tekst piosenki Natalii Grosiak opowiada o tym, że nie ma co uciekać od własnych przeżyć i wspomnień - także tych trudnych, które cały czas nas kształtują. Bo nie sposób się od nich odciąć. Lepiej spojrzeć na nie z… czułością.
W tym roku przypada kilka ważnych dla Pani okrągłych rocznic: 70. rocznica urodzin Pani Mamy i zarazem 40. rocznica jej śmierci, 10. rocznica śmierci Pani Taty. W sytuacji, w której możliwość koncertowania jest bardzo ograniczona, nie udało się Pani uczcić ich pamięci tak, jak Pani planowała…
Miałam dużo planów na ten rok, jeśli chodzi o przypomnienie o twórczości moich rodziców. Miał być powtórzony koncert "Życia mała garść", który koncepcyjnie stworzyłam w 2012 roku, po śmierci taty, a który zagraliśmy dwukrotnie w ostatnich latach. Adam Sztaba przygotował aranżacje piosenek, które wykonywali artyści, których zestaw się trochę zmieniał przy każdej odsłonie.
Faktycznie, ten rok dawał wiele pretekstów do ciekawych wydarzeń, ale wiele z nich musi poczekać. Tak się złożyło, że tych rocznic nie mogę obchodzić koncertowo. Z inicjatywą uczczenia pamięci moich rodziców za to wyszło miasto Opole, w którym odbywa się od lat Festiwal Polskiej Piosenki.
A w przyszłym roku będzie Pani 35-lecie na scenie.
(śmiech) Tyle minęło od mojego debiutu dziecięcego.
I 25 lat od płyty "Światło"...
Mój pierwszy "dorosły" album. Kolejny rok pod znakiem rocznic. Jednak cały czas nie chcę się zamykać w jakieś podsumowania. Jestem otwarta na to, co ma się wydarzyć. O ile jest to pretekst do koncertów, to wolałabym z okazji jubileuszy nagrać coś nowego.
Dorastała Pani na oczach Polaków. Jest Pani mamą trójki, w tym 20-letniego Jana, który niedawno wydał z kolegą debiutancką EP-kę. Ale Pani dzieci nie dorastały w świetle fleszy.
Przez długi czas chroniłam ich prywatność. Jako osobie, która ma swoje życie poza sceną, zdarza mi się czasem wrzucić ich zdjęcie na Instagram, ale zazwyczaj jest to zobrazowanie naszej relacji czy wydarzenia w naszym życiu.
W przypadku syna, jest już dorosły i sam o sobie decyduje. Jak pan zauważył, coraz mocniej działa w świecie muzycznym, więc nie ma potrzeby, żeby go ukrywać. Wręcz przeciwnie. Jednak nie promuję go jakoś szczególnie, chociaż gęba mi się cieszy, widząc, co robi.
Ale tabloidy odnotowały fakt, że "wprowadziła" pani Jana i Anię "na salony", zapraszając ich na premierowy odsłuch "Czułych strun". Wiele uwagi poświęcono Ani, która jest do Pani i do Pani Mamy bardzo podobna.
Typowe tabloidowe podejście, by z miejsca, w którym odbywał się odsłuch mojego nowego albumu, zrobić od razu "salony". Owszem było to miejsce publiczne i było sporo fotoreporterów, ale dzieci towarzyszą mi w ważnych chwilach mojego życia i tym razem bardzo chciały być na tej uroczystości. Nie planują kariery ściankowej. (śmiech)
Ja też pomimo tego, że śpiewałam od dziecka, nie dorastałam w świetle fleszy. To był świetny czas dla muzyki dziecięcej. Dzieciaki miały czego słuchać. I to były nowe autorskie wydawnictwa. Moje "Bajki Natalki", które dostały, jako pierwsze w historii polskiej fonografii, platynową płytę, nagrywane były ze wspaniałymi aktorami, których miałam okazję poznać. Wśród nich byli: Krzysztof Kolberger, Jan Kobuszewski, Irena Kwiatkowska, Anna Seniuk, Janusz Gajos. Do różnego rodzaju słuchowisk i bajek komponowana była muzyka instrumentalna. To są wartościowe rzeczy, które nadal nie mają dużej konkurencji.
Jak Pani patrzy na tę ośmio-, dziewięcioletnią Natalkę sprzed tych 35 lat?
Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam przeżyć taką przygodę muzyczną. Bo zdefiniowała moje życie, które mogło się różnie potoczyć. Choć to nie oczywiste, że tak się musiało stać. Może pan pamięta inną Natalkę, która śpiewała "Zuzia, lalka nieduża" (chodzi o Natalię Kaim - red.). Ona poszła zupełnie inną drogą, niezwiązaną ze śpiewaniem. U mnie to zadziałało jak przynęta. W pewnym momencie tato powiedział: Nagrałaś dwie płyty, teraz czas zająć się szkołą. Jak będziesz chciała, to do tego wrócisz. Z perspektywy czasu to była wspaniała decyzja, za którą jestem mu wdzięczna, ale wtedy poczułam się jakby mi ktoś zabawki odebrał.
Sprzedała Pani dwa miliony płyt. I co? Nagle po prostu koniec?
Właśnie tak. Wstydziłam się tego. Nie miałam już potrzeby śpiewania o lalkach, miałam inne rzeczy w głowie jako nastolatka. Taki moment transformacji. Poza tym nie byłam tak dojrzała jak teraz Viki Gabor, która śpiewa wręcz dorosłe piosenki. Robi to zresztą wspaniale. Do śpiewania wróciłam po latach na własnych zasadach. Próbowałam budować swoją karierę własnymi siłami.
A studia filozoficzne były formą buntu czy przeczekania?
Nigdy nie kalkulowałam tego, co wydarzy się po maturze. Byłam pierwszym eksperymentalnym rocznikiem 21. Społecznego Liceum Ogólnokształcącego imienia Jerzego Grotowskiego w Warszawie i mieliśmy między innymi lekcje z filozofii. Zafascynowała mnie, ale kompletnie nie wierzyłam, że dostanę się na studia - to były czasy, kiedy było chyba 18 osób na miejsce. Złożyłyśmy papiery z koleżanką z klasy i dostałam się chyba z trzeciego miejsca na liście. Byłam przeszczęśliwa. Egzaminowała mnie sama pani Magda Środa. Uwierzyłam w swoje możliwości intelektualne i pokonałam kilka kompleksów. Niestety, filozofię studiowałam tylko dwa lata, zrezygnowałam, bo byłam po premierze "Światła" i brakowało mi czasu na czytanie, wyciszenie się. Ciągłe koncerty… Trochę żałuję.
Mówi Pani o tym, że miała kompleksy. Czy bycie dzieckiem legend osłabiało wiarę we własne możliwości? Pewnie nie brakuje takich, którzy kwitowali Pani pracę: A to córka Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego.
To jest bardzo niesprawiedliwe. Jesteśmy niezależnymi bytami. Weźmy na przykład Solange, siostrę Beyonce. Mówi się o niej, że jest lepsza albo gorsza od Beyonce - ocenia się ją w kontekście siostry. A przecież nie muszą być dla siebie - pomimo pokrewieństwa - punktami odniesienia. Solange ma inną, nową propozycję.
Zawsze byłam niezależna. Tata mówił, żebym szła w tym albo w innym kierunku. A ja mu się cały czas wyrywałam. Chciałam współpracować z młodymi ludźmi i uważałam, że to, co on robi, nie było dla mnie. Dzisiaj patrzę na to inaczej. Skończył studia muzyczne, co prawda na oboju, ale gdy komponował, rozpisywał aranżacje na orkiestrę. Rozumiem też to, że trzymał się klasycznej formy piosenki. Natomiast bardzo często jego motywacją było to, żeby stworzyć hit. Niejednokrotnie mówił mi, że coś nie będzie hitem, na co odpowiadałam mu: "I co z tego? To ma być ciekawe".
Chciałam tworzyć rzeczy niezależne. W pewnym momencie, gdy człowiek dorasta na oczach całej Polski - dając się jeszcze poznać jako śpiewające dziecko - czuje potrzebę poznania własnej wartości w innym niż polskim kontekście. Potrzebowałam weryfikacji wśród ludzi, którzy nie znali mnie ze śpiewania dziecięcego czy jako córki swoich rodziców. Razem z mężem pojechaliśmy do Los Angeles do wymarzonego Musicians Institute na trzymiesięczne studium. Dało mi to bardzo dużo.
To poczucie niezależności sprawia, że muzycznie Pani eksperymentuje. Ale i może sobie na to pozwolić. "Czułe struny" były chyba ogromnym przedsięwzięciem finansowym?
Tak, to szalone porywać się na coś takiego. Ale wie pan, każdy ma marzenia, które chce zrealizować. A ta płyta była takim marzeniem, z którego nie chciałam zrezygnować. Zamiast kupić sobie jakiś ekstrasamochód, pojechać kilka razy na wypasione wakacje czy przehulać pieniądze, wolałam je zainwestować w ten album. Logistycznie i produkcyjnie to było jedno z największych przedsięwzięć w polskiej fonografii. Nagrywaliśmy w dwóch studiach, w których trzeba było pomieścić poszerzony orkiestrowy skład Sinfonii Varsovii, muzyków sesyjnych. Ale udało się to między innymi dzięki wybitnemu realizatorowi dźwięku Leszkowi Kamińskiemu (ceniony realizator dźwięku, czternastokrotnie nominowany do Fryderyków, których posiada na koncie aż sześć, współpracował między innymi z Edytą Bartosiewicz, Heyem, Zbigniewem Preisnerem – red.).
Mówiła Pani wcześniej o tym, że pojęcie piękna się zdewaluowało… Chciałem o tę urodę i jakość artystyczną zapytać. Obserwuję, że dziś jakość artystyczna przeliczana jest coraz częściej na lajki, a status artysty przypisuje się odtwórcom, którzy mają większą liczbę obserwujących.
To prawda. Żyjemy w czasach, gdy nie trzeba być fachowcem, nie trzeba mieć warsztatu i doświadczenia, by stać się autorytetem. Czasami wystarcza pewien rodzaj rozpoznawalności, żeby czyjś głos się liczył. Trudno jednak z tym walczyć, gdy każdy głos możemy usłyszeć, pod warunkiem że będzie on odpowiednio mocny albo odpowiednio wypromowany. Ostatecznie wybór należy do odbiorcy, co z tego natłoku bodźców wybrać.
Pani ma na YouTubie 18 tysięcy subskrybentów. Porównując to do wspomnianej Viki Gabor, która ma 240 tysięcy subskrybentów, to te 18 tysięcy to chyba mało.
Tak, to mało. Nie ma to ostatecznie dużego przełożenia. Mam 18 tysięcy subskrybentów, ale na przykład teledysk "Czułe struny" szybko osiągnął pułap 700 tysięcy wyświetleń. Na Instagramie mam za to ponad 200 tysięcy obserwatorów, a niektórzy artyści, którzy mają ich znacznie mniej, potrafią lepiej sprzedawać swoje albumy. Oczywiście, nieprawdą byłoby, gdybym powiedziała, że te liczby są mi obojętne, ale to nie definiuje wartości tego, co się robi. Ostatnio zastanawiam się nad podjęciem bardzo ryzykownego kroku. Moje niektóre teledyski, które mają miliony odsłon, są często w bardzo złej jakości. Chcę je skasować. Tak, wiem, licznik odsłon się wyzeruje, ale ważniejsze dla mnie jest to, żeby można było zobaczyć te klipy we właściwej jakości.
I nie boi się Pani, że młode pokolenie nie będzie wiedziało, kim jest Natalia Kukulska? Sprawdzą na YouTubie i okaże się, że chyba nikim, bo nie obserwują jej i nie oglądają jej. Te odsłony są jednak jakąś realną walutą w dzisiejszym świecie.
Nie umiem tak myśleć. Zależy mi na jakości. Niech to ich przekona. Sama nie kieruję się liczbą wyświetleń. Wielu moich ukochanych artystów ma niszową oglądalność. Czy to powód, by odmówić im wartości?
Pytam o te liczby, bo ostatnia Pani płyta "Halo, tu Ziemia" przeszła bez echa.
Niestety, pewne rzeczy muszą trafić na swój czas. Niektóre piosenki z tego albumu mają całkiem niezłe wyniki na YouTubie czy w platformach streamingowych, ale nie podchwyciły ich rozgłośnie radiowe, nie mieściły się w ich ramach. Płyta zdobyła fajnych nowych fanów, którzy są dla mnie bardzo cenni. Na koncertach piosenki z tej płyty odbierane są świetnie. Tak już bywa w naszym zawodzie. To jest ruletka.
W 2003 roku nagrałam piosenkę "Decymy". Gdy się pojawiła, grało ją przez chwilę tylko jedno radio ogólnopolskie. Nie mogłam się z nią przebić. Gdziekolwiek byłam zapraszana, wszyscy chcieli "Im więcej ciebie, tym mniej" albo "Światło". Dzisiaj wszyscy chcą "Decym", chociaż minęło tyle lat.
Czy nie jest tak, że w świadomości publiczności offowej jest Pani diwą od "Im więcej ciebie, tym mniej", a dla fanów z lat 90. eksperymenty z "Halo, tu Ziemia" czy "Ósmego planu" są zbyt offowe?
Na tym trochę polega mój problem. Ludzie kierują się schematami, przylepiają gębę.Trudno się z tego wydostać. Ludzie trochę nie akceptują tego, że artysta się zmienia, rozwija. Obserwuję, że mam bardzo różnorodną publiczność. Są tacy, którzy zmieniają się ze mną, mają do mnie jakiś rodzaj zaufania i nawet jeśli na początku coś jest dla nich zaskakujące, nieoczywiste, to po czasie się do tego przekonują.
Są też tacy, którzy zostali przy moich piosenkach z lat 90., i nie ma nic w tym złego. Sama z sentymentem patrzę na niektóre utwory, ale czuję potrzebę rozwoju. Nie można się kierować tym, żeby dogodzić wszystkim, bo w przypadku bardzo skrajnych komentarzy i oczekiwań komu mam wierzyć? Muszę wierzyć sobie, swojej intuicji. Chcę być prawdziwa i nie stać w miejscu, nawet jeśli to miejsce było sukcesem komercyjnym.
A co Pani intuicja podpowiada w sprawie zabierania głosu w ważnych społecznie kwestiach, tak jak zrobiła to grupa artystów, która podczas koncertu "Męskie granie" wyciągnęła tęczowe flagi? Zrobiłaby pani to samo?
Myślę, że tak. To był dobry moment na to. Mogę zdradzić, że jest pomysł muzycznego projektu - piosenki o tej tęczowości jako o tym, że jesteśmy bardzo różnorodni. Że inność jest czymś, co powinniśmy szanować w drugim człowieku, nawet jeśli mamy inne poglądy. W tym sensie ważny jest dla mnie symbol, który kryje się za tęczą.
A co Pani widzi, patrząc na scenę polityczną?
Mam żal o to, że nas podzielili przez własny brak porozumienia. Polityką są często populistyczne, płaskie hasła, które nas dzielą. A brakuje mi w niej rozsądnego, złożonego podejścia fachowców, którzy wytłumaczyliby nam to, co się dzieję. Wszystko jest zero-jedynkowo traktowane. Musisz być po jakieś skrajnej stronie. Przypomina mi się scena z filmu "Dzień świra", gdy grupa ludzi wyrywa sobie flagę na prawo lub lewo, krzycząc: "To jest bardziej mojsze niż twojsze".
Kiedyś w piosence "Pióropusz” opisałam ten płaski świat: "dbam o higienę wpatrzonych głów / jednorazowych używam słów". Staram się być świadomą obywatelką, a jako matka mam nawet ten obowiązek, więc trudno milczeć i nie mieć zdania w kwestiach politycznych, choć nie jestem naczelną krzykaczką.
Z lockdownu wyszła Pani z tarczą czy na tarczy? Na co dzień zatrudnia pani 14 osób, kim oni są?
Na stałe pracuję z tą czternastką, ale współpracuję z większą grupą osób przy różnych artystycznych projektach. Mam koncerty w różnych składach osobowych. Gram koncerty electro, akustyczne, z kwartetem Atom String Quartet, a nawet symfoniczne.
W sytuacji, w której granie koncertów jest mocno ograniczone, są możliwości, by zapewnić pracę tej ekipie?
I właśnie… Politycy raz wyszli, raz nie wyszli z pomocną dłonią do różnych branż. Jeśli chodzi o nas, to było marnie w tym temacie. Jako szefowa starałam się o dofinansowanie. Otrzymałam je, chociaż nie na takim poziomie, które satysfakcjonowałoby ludzi, którym sytuacja odebrała możliwość zarabiania, a mają rodziny na utrzymaniu. Czuję odpowiedzialność, bo bardzo szanuję osoby, które ze mną pracują. A koncerty są naszym głównym źródłem dochodów.
O ile sama mogę zarabiać na innych polach swojej działalności, to w przypadku pozostałej ekipy, współpracującej ze mną, jest już inaczej. To, co mam za złe politykom, to brak konsekwencji i logiki, w tym, co robią. Mam wrażenie, że jesteśmy strasznie pogubieni i funkcjonujemy w chaosie. Zamykano wszystko, gdy bilans zakażeń był niski, teraz, gdy te liczby rosną, otwiera się niemal wszystko.
Nie czuję się dobrze zaopiekowana. A tak po ludzku, przykre jest to, że branża artystyczna została potraktowana bardzo niesprawiedliwie w porównaniu do innych grup zawodowych, a to właśnie ich twórczość była tak bardzo potrzebna, by przetrwać w okresie pandemii.
Potrzebujemy więcej czułości w dobie pandemii?
Zdecydowanie tak. Właśnie w świecie fikcji, w muzyce, sztuce jej nie brakuje, dlatego tam uciekamy.
Chciałbym zamknąć naszą rozmowę ostatnią piosenką z płyty "Czułe struny". Ma Pani zezowate szczęście?
Tak, nazywam się Natalia "Przygoda" Kukulska. (śmiech) Ale nie narzekam. Wspaniały odbiór nowego albumu napawa mnie radością i nadzieją. To ja też zacytuję fragment "Czułych strun" - może to, że jednak porwałam się na coś tak wielkiego, jak ten album to "wcale nie ślepy los".
Patronem medialnym płyty jest TVN.