85 lat temu w kilku punktach, wówczas polskiego, Lwowa znaleziono fragmenty rozczłonkowanego ciała. Zwłoki były pocięte – jak ocenił później biegły – z precyzją prosektora. Śledczy początkowo nie potrafili nawet stwierdzić, czy szczątki należą do kobiety, czy mężczyzny. Aż do momentu, gdy w niewielkim kiosku znaleźli kobiecą głowę.
Lwów. Mroźny lutowy poranek 1934 roku. Pan Jan spieszył się do pracy. Był dozorcą, nie mógł sobie pozwolić na spóźnienie. I pewnie by do niego nie doszło, gdyby nie makabryczne odkrycie, którego dokonał w parku Stryjskim, jednym z największych lwowskich parków. Na śniegu zauważył niewielkie czerwone plamki. Wiedziony ciekawością ruszył ich śladami. A te prowadziły wprost w zarośla. To, co tam zobaczył, prawdopodobnie zjeżyło mu włosy na głowie.
14 kilogramów ludzkich szczątków
"Na śniegu leżały porozrzucane kawałki mięsa, prawdopodobnie ludzkiego" - odnotowali dziennikarze "Gazety Lwowskiej". Na miejsce wezwano policję. Niemal natychmiast w parku zaroiło się od funkcjonariuszy. Sprowadzono psa tropiącego i fotografa. Teren zabezpieczono, bo wiadomość o krwawym odkryciu błyskawicznie obiegła miasto. Część parku trzeba było odgrodzić, by gapie nie zatarli śladów, które morderca mógł zostawić na śniegu.
Po oględzinach mundurowi nie mieli wątpliwości: odkrycie dozorcy to rozczłonkowane ciało ludzkie. "Wszystkie kawałki ciała (…) noszą ślady spalenia, przyczem łącznie ważą około 14 kilogramów" - informował "Tajny Detektyw". Szczątki były w takim stanie, że nie dało się ocenić, czy należały do kobiety, czy do mężczyzny. Brakowało kończyn i przede wszystkim głowy.
Poszukiwania kontynuowano. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin w czterech różnych punktach miasta odnaleziono w sumie 35 fragmentów ciała. Wciąż jednak nieznana była tożsamość ofiary. "Wedle opinii lekarzy mogła ona liczyć lat około 28 do 30 i była dobrze odżywiona" - relacjonowali dziennikarze. Reszta była tajemnicą.
Płaszcz na sprzedaż i dostawa papierosów
Nie wiadomo, jak długo trwałyby poszukiwania zabójcy, gdyby nie pewne zbiegi okoliczności. Pierwszy wynikający z pazerności sprawcy, drugi - z jego lekkomyślności.
Mężczyzna oddał płaszcz swojej ofiary znajomemu z poleceniem, by ten go sprzedał. Niestarannie wyczyszczone ubranie miało jednak brunatne plamy, które zaniepokoiły potencjalnych nabywców. Na tyle, że ofertę odrzucili i zaalarmowali policję. I tak funkcjonariusze trafili do niedoszłego sprzedawcy. Od niego zaś do Hieronima Cybulskiego, lwowskiego kioskarza.
W tym samym czasie na jego tropie był już ktoś jeszcze. Szeregowy lwowski policjant, który znał Cybulskiego. Policjant spotkał go, gdy ten właśnie wychodził z gazetowej budki z pakunkiem pod pachą. Funkcjonariuszowi powiedział, że idzie do klienta z paczkami papierosów. Tego samego dnia mężczyźni wpadli na siebie raz jeszcze. Wtedy mundurowy nabrał podejrzeń, bo zauważył, że kioskarz ma ze sobą pobrudzony papier. Dokładnie taki sam, w jaki zawinięta była część odnalezionych fragmentów ciała. O swoich podejrzeniach powiedział przełożonym, którzy o Cybulskim już wiedzieli.
"Panowie do mnie?"
Mundurowi wkroczyli do kiosku. Panował tam bałagan. "Cała podłoga zaśmiecona skąpana była krwią. W kątach znajdowały się skrwawione szmaty i strzępy ubioru damskiego. Wśród rupieci na podłodze znaleziono kilka palców rąk. Pod ladą stał cebrzyk z wodą, a wewnątrz jelita, kawałki mięsa i kości oraz skóra z głowy" - donosili dziennikarze.
Na niewielkim stoliku leżały ręczna piłka, nóż i siekiera. Właściciel tego przybytku akurat z zapałem kroił kawałek mięsa. Na widok policjantów powiedział tylko: "Panowie do mnie? Ja przecież nic nie zrobiłem. To była prostytutka". Z kiosku wyprowadzono go w kajdankach. I zarządzono dalsze przeszukanie. W miejscu, gdzie asortymentem powinny być gazety, papierosy i słodycze, znaleziono kobiecą głowę. Ukryta była w torbie pod krzesłem, na którym godzinami przesiadywał kioskarz. Na półce - w pudełku z cukierkami - znaleziono kolejne palce. W innych pudełkach odkryto coś, co z miejsca uznano za potencjalną truciznę.
44-letni Hieronim Cybulski, inwalida wojenny z czasów wojny polsko-bolszewickiej, kiosk otrzymał w uznaniu za swe zasługi na froncie. Teraz został aresztowany. Nikt nie załamywał nad nim rąk. Z żoną rozszedł się kilka lat wcześniej. Z dziewięcioletnim synem nie miał kontaktu. Ciągnęła się za nim sława pijaka i awanturnika. Dla wielu nie było tajemnicą, że w swoim kiosku urządzał libacje i orgie z udziałem wynajętych prostytutek.
Zaprosił, nakarmił, otruł i poćwiartował
Podczas przesłuchania Cybulski przedstawił swoją wersję wydarzeń. I to niejedną. Policjanci usłyszeli więc, że kobietę spotkał w sobotnie popołudnie. Wpadła mu w oko. Rozmawiali. Pokręcili się razem po mieście. W końcu zaprosił ją do kiosku, w którym zresztą pomieszkiwał. Tam poczęstował wódką i zakąskami. Następnie – jak wynikało z jego relacji – kobieta postanowiła się zabić. Cybulski twierdził, że zażyła truciznę. Po niej gorzej się poczuła. A on – z tylko sobie wiadomych powodów – nie wezwał pomocy. Pozwolił jej za to konać przez cały weekend. Gdy kobieta w końcu umarła, mężczyzna wpadł w popłoch. Jak twierdził, nie wiedział, co zrobić z ciałem i bał się odpowiedzialności. Nie mając lepszego pomysłu, zwłoki postanowił poćwiartować.
Kioskarz przyznał się do otrucia i poćwiartowania zwłok. Użył do tego piły, siekiery i noża. Później wersję wydarzeń zmienił jeszcze raz. Truciznę miał dostać od znajomego. Chciał się przekonać, jak działa, więc podał ją kobiecie. Gdy zmarła, sprawę postanowił zatuszować. Ciało kroił na kawałki w czasie przerw, gdy nie sprzedał papierosów i gazet. Później rozczłonkowane zwłoki rozrzucił w różnych punktach miasta. Jak wyjaśniał, "na pożarcie psom i wronom". To nie była ostatnia z zaprezentowanych wersji. Szybko przedstawił kolejną: w pijackim szale miał udusić swoją towarzyszkę, a potem zaczął masakrować jej zwłoki.
"Czy zeznania Cybulskiego odpowiadają prawdzie, trudno w tej chwili stwierdzić. Śledztwo toczy się w dalszym ciągu" – informowała mieszkańców Lwowa tamtejsza prasa.
Trucizna dla umierającego psa i wynoszenie gnijącej koniny
W międzyczasie mundurowym udało się ustalić tożsamość zamordowanej. Była to niemal 40-letnia Emilia Szew - prostytutka, która kilka lat wcześniej przyjechała do Lwowa z Warszawy.
Policjanci aresztowali także mężczyznę, który dostarczył Cybulskiemu cyjanek potasu. Kioskarz miał go zapewniać, że przy użyciu trucizny chce przyspieszyć śmierć swojego chorego psa. Za kratki trafił również niefortunny sprzedawca płaszcza. Śledczy zarzucili mu pomoc w zacieraniu śladów zbrodni, gdy pomagał Cybulskiemu w pozbyciu się ciała. Mężczyzna twierdził, że robił to nieświadomie, bo kioskarz przekonał go, iż to końskie mięso, które po prostu mu się zepsuło.
"Zdegenerowane krwiożercze instynkty"
Śledztwo trwało. Hieronim Cybulski został okrzyknięty lwowskim Kuertenem. W ten sposób prasa nawiązywała do zgilotynowanego kilka lat wcześniej niemieckiego zbrodniarza Petera Kuertena, który przyznał się do popełnienia 45 morderstw.
Dziennikarze w detalach opisywali zamiłowania kioskarza. "(…) zdradzał zdegenerowane krwiożercze instynkty. Obdzierał zdechłe psy ze skóry, a widok krwi wprawiał go w dziwny stan" – relacjonowali. Gdy pewnego dnia w mieście samochód potrącił kobietę, kioskarz popędził na miejsce wypadku, żeby być jak najbliżej rannej. I nie przeszkadzało mu, że w tym czasie ktoś rabował interes jego życia.
Czesi proszą o pomoc
Gazety informowały też, że w aktach sprawy znalazły się notatki mordercy. Zapiski dotyczyły nie tylko spraw biznesowych, ale także plotek i towarzyskich spotkań Cybulskiego. Z pamiętnika niewiele dla śledztwa wynikało, ale mieszkańcy Lwowa każdą informację o kioskarzu i tak przyjmowali z wypiekami na twarzy.
Wieści o lwowskiej zbrodni dotarły również do policji w Czechosłowacji. Kilkanaście miesięcy wcześniej doszło tam bowiem do podobnej zbrodni. Rozczłonkowane ciało prostytutki znaleziono w dwóch walizkach. Sprawca nie został wykryty, ale podobny sposób działania i profesja ofiary dały czechosłowackim policjantom nadzieję na rozwiązanie sprawy. Jednak Cybulski nie miał z nią nic wspólnego. Wykluczyło to między innymi porównanie odcisków palców.
"Sala sądowa nie jest salą teatralną"
Morderstwo rozbudziło emocje mieszkańców Lwowa. Na procesie zabójcy chciał być każdy. Tymczasem sąd zdecydował, że rozprawy będą częściowo utajnione. Z takim obrotem sprawy wielu nie mogło się pogodzić. Każdy bowiem chciał zdobyć kartę wstępu na proces Cybulskiego, nazywanego już wampirem, krwawym kioskarzem lub po prostu właścicielem kiosku grozy.
Na łamach prasy decyzję uzasadniał Juliusz Makarewicz, profesor Uniwersytetu Lwowskiego i znawca prawa karnego. "Tłumy nie są ani potrzebne, ani pożądane. Sala sądowa nie jest salą teatralną, nie ma tam miejsca dla ludzi szukających sensacji" - wyjaśniał karnista.
Biegły: działał z precyzją prosektora
Mimo to pierwszego dnia procesu sala pękała w szwach. Zgromadzeni wysłuchali, jak doszło do zbrodni. Nie mogli uwierzyć własnym uszom. Krwawy kioskarz wyznał, że po dodaniu trucizny do szklanki swojej ofiary powiedział jej jeszcze "na zdrowie". Zobaczyli, jak niepozornie wyglądający oskarżony pozuje do zdjęć fotoreporterom. I dowiedzieli się, że nałogowy alkoholik Cybulski był poczytalny... ale nie do końca. Zdradzono im też, że przed laty nabawił się kiły, której nie chciał leczyć. To przez to miał od czasu do czasu wpadać w szał.
Potem – ku rozczarowaniu publiczności – proces utajniono. Aż do ogłoszenia wyroku. Na sali pozostać mogli tylko przedstawiciele prasy. Ci skrzętnie odnotowali słowa eksperta do spraw medycyny sądowej: "Cybulski ćwiartując zwłoki nożem, piłką i siekierą, działał z precyzją, z jaką prace swe wykonuje tylko wytrawny prosektor".
"Popełniłem zbrodnię, ale chcę żyć"
Druga rozprawa odbyła się następnego dnia. Poszło szybko i sprawnie. Przed drzwiami sali sądowej ponownie pojawili się mieszkańcy Lwowa. Ponownie rozczarowani, że nie mogą uczestniczyć w procesie. Niecierpliwie więc oczekiwali na wyrok. Cybulski, słuchając mowy prokuratora, płakał. Gdy zapytano go o jego ostatnie słowo, padł na kolana i błagał o darowanie mu życia. "Przyznaję, że popełniłem ciężką zbrodnię, ale chcę żyć. Proszę o łaskę" - apelował zabójca.
Szubienicy uniknął. 28 lutego 1934 roku Hieronim Cybulski, za zabójstwo i "bestialskie pastwienie się nad zwłokami", został skazany na dożywocie za kratami. Karę złagodzono, bo sąd wziął pod uwagę, że w momencie popełnienia zbrodni nie miał pełnej zdolności rozpoznania swego czynu, co było skutkiem choroby alkoholowej.
Od wyroku Cybulski nie mógł się odwołać. Co stało się z nim później? Prasa o nim zapomniała. Jeśli przetrwał za kratami, to więzienne mury opuścił już po kilku latach. Po klęsce Polski we wrześniu 1939 roku skazańcy zostali wypuszczeni z zakładów karnych. Być może wśród nich był krwawy kioskarz.