Była ulubienicą Winstona Churchilla i muzą Iana Fleminga, autora serii książek o Jamesie Bondzie. Niemcy w czasie wojny wyznaczyli za nią nagrodę, ale ona wielokrotnie wymykała się i nazistom, i śmierci. Tym razem jednak się nie udało - zakochany do szaleństwa adorator pchnął ją nożem prosto w serce. 65 lat temu polska hrabianka i najzdolniejsza agentka brytyjskiego wywiadu skonała w kałuży krwi na podłodze londyńskiego hotelu.
Portier z nocnej zmiany w hotelu Shelbourne w londyńskiej dzielnicy Kensington, który wieczorem 15 czerwca 1952 roku stanął za kontuarem, nie spodziewał się, jakich dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem. Jak potem zeznawał policji i kilka dni później opowiadał dziennikarzowi tygodnika "Life", przed północą w drzwiach pojawiła się szczupła brunetka, która wynajmowała pokój w hotelu. Portier kojarzył ją, pamiętał, że jest stewardesą i pływa na statkach kursujących między Anglią a Republiką Południowej Afryki. Kobieta szybkim krokiem, wyraźnie się spiesząc, weszła po schodach, a po niedługim czasie zeszła do lobby. Wtedy portier usłyszał, że ktoś półgłosem woła jej imię – Christine. Mężczyzna w szarym długim płaszczu.
Podeszła do niego. Zajęty swoimi sprawami portier nie skupiał się na rozmowie, podniósł głowę dopiero, kiedy wymiana zdań stała się gwałtowna, a wyraźnie poruszony brunet zaczął wymachiwać rękami. – Zabierzcie go ode mnie! – krzyknęła przestraszona kobieta. Portier wyskoczył zza kontuaru, ale zanim zdążył podbiec, osunęła się na posadzkę, krwawiąc z rany w piersi. Portier rzucił się na napastnika i obezwładnił go, wytrącając z dłoni mężczyzny długi nóż. Ktoś zadzwonił po karetkę, ale kobieta zmarła przed przybyciem pomocy.
Morderca nawet nie próbował uciekać. Spokojnie czekał na przyjazd policji. – Dennis George Muldowney – przedstawił się funkcjonariuszom i oświadczył: – Zabiłem ją. Wynośmy się stąd i załatwmy to szybko.
"Christine Granville" – zapisał śledczy w protokole z miejsca zbrodni, zerkając wcześniej do księgi meldunkowej podsuniętej mu przez portiera. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie jest to jej prawdziwe nazwisko, a na hotelowej posadzce leży najzdolniejsza agentka brytyjskiego wywiadu – polska hrabianka Maria Krystyna Janina Skarbek herbu Awdaniec, odznaczona do tej pory za swą tajną służbę Orderem Imperium Brytyjskiego, Medalem Jerzego oraz francuskim Krzyżem Wojennym.
"Dzielna z niej baba piekielnie"
Wiele wskazuje na to, że współpracę z brytyjskimi służbami podjęła jeszcze w połowie lat trzydziestych w Warszawie, zwerbowana przez jednego z agentów.
"Osoba ta wydaje się mieć jak najlepsze kwalifikacje do służby w naszej sekcji. Jest inteligentną, elegancką i nastawioną patriotycznie Polką, która po francusku mówi bez akcentu, co w przyszłości może się dla nas okazać bardzo przydatne" – odnotował w swoim raporcie George F. Taylor, jej późniejszy przełożony w sekcji bałkańskiej. To on przyczynił się do wysłania jej pod koniec roku 1939 do Budapesztu, gdzie jednym z jej zadań było pomaganie Polakom w przedostawaniu się do Francji, do powstających tam Polskich Sił Zbrojnych. Wkrótce też, pod pseudonimem "Wanda", zaczęła przechodzić przez zieloną granicę do okupowanej ojczyzny. Tam nawiązała kontakt z Muszkieterami, głęboko zakonspirowaną organizacją kierowaną przez kapitana Stefana Witkowskiego i zaczęła przekazywać ich raporty do Londynu.
"Powiedziano mi, że za parę dni pójdę znowu z Wandą, tym razem do kraju. Myślałem, że ostateczna krew mnie zaleje" – wspominał konspiracyjny przewodnik Józef Krzeptowski w książce Alfonsa Filara "Opowieści tatrzańskich kurierów". "Co oni sobie wyobrażają? Że to dansing? Owszem, nie powiem. Wanda musiała się podobać każdemu mężczyźnie, ale na szlaku kurierskim o tym się wcale nie myślało, traktowałem ją jak kolegę, z tym, że było z nią trochę kłopotu, bo nie mogła przecież chodzić po górach jak chłop. Ale dzielna była z niej baba piekielnie" – przyznawał.
"Byłem umówiony z Wandą przy pociągu, który odchodził z Budapesztu w kierunku granicy. Poznałem ją z daleka. Miała ze sobą niedużą walizeczkę. 'A niech to krew zaleje, teraz będę chodził po górach z walizeczką. Na mój widok chyba nawet świstaki i kozice pozdychają ze śmiechu' – myślałem sobie w duchu" – tak wspominał tę przeprawę. "'Panie Józiu, przed nami droga' – powiedziała to jakoś tak miło, że od razu odeszła mnie złość" – dodawał.
"Jakby szła na cocktail party"
Była tak piękna, jak kochliwa. Najważniejszego mężczyznę swego życia, Andrzeja Kowerskiego, poznała jeszcze w latach dwudziestych. Jego ojciec prowadził z jej ojcem jakieś interesy i - jak pisał Jan Larecki w książce "Krystyna Skarbek. Agentka o wielu twarzach", Krystyna i Andrzej spotkali się w stajni trzepnickiego majątku, przy koniach, które uwielbiała. Tak się złożyło, że Kowerski przez całe jej życie był zawsze gdzieś niedaleko, a po śmierci – jak sobie życzył – spoczął u jej boku, w tym samym grobie. Ona, choć do końca wojny pozostawała żoną Jerzego Giżyckiego, dyplomaty i pisarza, za którego wyszła w listopadzie 1938 roku, też trzymała się blisko Kowerskiego.
Ponad 50-letni Giżycki często podróżował za granicę, aż wreszcie zdecydował się osiąść z Krystyną w Kenii, gdzie został polskim konsulem. Wyjechali tam tuż przed wojną i tam też wojna ich zastała. Po zamknięciu placówki oboje przedostali się do Wielkiej Brytanii, ale tam ich drogi się rozeszły. Krystyna zgłosiła się do służby w wywiadzie i szybko rozpoczęła swoją węgierską misję wraz z Kowerskim, również agentem brytyjskim, który uciekł z Polski jesienią 1939 roku.
Od wiosny 1940 roku jej misja jednak stawała się coraz trudniejsza. Węgierski rząd skłaniał się ku sojuszowi z III Rzeszą, a policja coraz bardziej interesowała się cudzoziemcami. Skarbek i Kowerski mylili tropy i wymykali tajniakom, ale to tylko wzmagało zainteresowanie nimi. W styczniu 1941 roku oboje zostali aresztowani i oddani gestapo. Uratował ich spryt Krystyny, która w czasie przesłuchania przygryzła język, po czym zaczęła kaszleć i pluć zebraną w ustach krwią. Oznajmiła, że ma gruźlicę, więc policjanci – bojąc się zarażenia – wypuścili ich. "Niebezpieczeństwo zawsze wyzwalało w Krysi adrenalinę, nie umiała bez niej żyć" – wspominał Kowerski tę sytuację. "Podczas aresztowania w Budapeszcie miała minę, jakby szła na cocktail party".
Przełożeni agentów też nie chcieli ryzykować kolejnej wpadki, dlatego nakazali im wyjechać. Wtedy narodziła się Christine Granville. Na czas ewakuacji otrzymała dokumenty na nowe nazwisko.
Ukryta w bagażniku auta brytyjskiego ambasadora przedostała się do Jugosławii. Drugim autem jechał Kowerski. Na granicy pokazał fałszywy paszport na nazwisko Andrew Kennedy. Z Belgradu oboje zostali wysłani do Stambułu, a stamtąd przez Syrię i Liban do Palestyny, by trafić do Egiptu. Spędzili tam niemal dwa lata, aż do 1943 roku, kiedy dowództwo brytyjskiego wywiadu doszło do wniosku, że polska agentka znająca francuski może przydać się aliantom, kiedy zaczną wyzwalać Francję.
"Ta Polka, moja ulubiona agentka"
Zaopatrzona w dokumenty na nazwisko Pauline Armand, pistolet, nóż i z zaszytą w ubraniu na wypadek schwytania kapsułką z trucizną w nocy z 6 na 7 lipca 1944 roku wyskoczyła z samolotu ze spadochronem.
Wylądowała niedaleko miejscowości Vassieux w południowo-wschodniej, górzystej części Francji. Przejęła zadania aresztowanej kurierki Cecily Lefort. Wyniesiona jeszcze ze szkoły świetna znajomość francuskiego w połączeniu z urodą i niesamowitym opanowaniem sprawiały, że udawało jej się oszukiwać niemieckie patrole, niepodejrzewające, że mijana na wiejskiej drodze piękna dziewczyna przenosi wojskowe meldunki i rozkazy dla partyzantów. Nie znaczy to, że gestapo nie zdawało sobie sprawy z obecności kurierki – w końcu wyznaczono nawet nagrodę za jej głowę. Kiedy w rejonie, w którym działała, wybuchły walki, Skarbek-Armand została regularnym żołnierzem partyzanckim i brała udział w atakach na niemieckie jednostki.
Z tego okresu pochodzi kilka zdjęć Krystyny zachowanych w zbiorach brytyjskiego Imperial War Museum. Uśmiechnięta młoda dziewczyna, siedząca obok drewnianej konstrukcji akweduktu wśród drzew, wygląda, jakby odpoczywała na spacerze z narzeczonym. W rzeczywistości odpoczywała po udanej akcji, a za jej plecami w dolinie leżał wysadzony przed chwilą most.
Słów uznania dla Skarbek-Granville-Armand nie szczędził nawet ponoć brytyjski premier. Według relacji syna Winstona Churchilla, miał on w jednej z rozmów stwierdzić, że "ta Polka" jest jego ulubioną agentką. Tymczasem "ta Polka" radziła sobie we Francji znakomicie.
Jak podają jej biografowie, a wśród nich Madeleine Masson, która zasłyszane od niej historie spisała w książce "Wojna. Moja miłość", Krystyna nawiązała kontakt z oddziałami Wehrmachtu stacjonującymi na francuskiej przełęczy Larche, w których służyli Polacy z Pomorza, Prus Wschodnich oraz Śląska i przekonała część żołnierzy do dołączenia do partyzantów. Udało jej się również brawurowo, bez jednego choćby wystrzału, uwolnić z rąk gestapo w Digne trzech oficerów brytyjskiego wywiadu. Na wieść o wpadce kolegów poszła do prefektury policji i przedstawiła jako aliancka agentka, siostrzenica marszałka Bernarda Lawa Montgomery'ego. Jak wynika z relacji Skarbek zachowanej w dokumentach SOE, negocjacje trwały kilka godzin i zakończyły się sukcesem niczym w hollywoodzkim filmie – nie dość, że więźniowie odzyskali wolność, to na dodatek oficer gestapo przekazał im do dyspozycji samochód, a jej – swój pistolet, obiecując, że odda się w ręce aliantów.
Po udanej francuskiej misji odwołana we wrześniu 1944 roku Skarbek nie zamierzała jednak składać broni. Domagała się wysłania do Warszawy, gdzie dogorywało powstanie, ale wstrzymano przerzuty agentów do stolicy Polski. Szansa na powrót do kraju pojawiła się pod koniec grudnia, kiedy wyznaczoną ją do składu przedstawicielstwa sił brytyjskich przy Komendzie Głównej Armii Krajowej. W ostatniej chwili jej rozkaz wyjazdu został jednak cofnięty, co najpewniej uchroniło ją przed aresztowaniem przez NKWD, gdyż wysłani do Polski oficerowie wpadli w ręce Rosjan.
Smukła brunetka o pełnych życia oczach
1 maja 1915 roku. Taką datę urodzenia Krystynie Skarbek zapisano w fałszywym paszporcie, taka data widnieje również na nagrobku Christine Granville na londyńskim cmentarzu Kensal Green. Naprawdę jednak przyszła na świat siedem lat wcześniej. Rejestr parafii rzymskokatolickiej w Trzepnicy, małej wiosce położonej w powiecie piotrkowskim, podaje, że Skarbek Marja Krystyna Janina, córka Jerzego Serwacego Henryka i Stefanii Marji z Goldfederów urodziła się 1 maja 1908 roku. Jej ojciec, nieformalnie i nieco wbrew dokumentom używający tytułu hrabiowskiego, należał do ubogiej arystokracji, matka pochodziła z rodziny żydowskich bankierów.
Ona jednak nie przykładała wagi do tytułów i zaszczytów. Wiadomo też, że we wczesnej młodości nie była zbyt zdyscyplinowana. Ponoć naukę w gimnazjum zakonu sióstr niepokalanek w Jazłowcu, niedaleko granicy z Rumunią, zakończyła gwałtownie w roku 1924, bo podpaliła księdzu sutannę. Edukację kończyła już w innej szkole. Wkrótce też rodzina Skarbków przeprowadziła się do Warszawy, bo ojciec Krystyny sprzedał dobra w Trzepnicy na pokrycie długów. Krystyna znalazła pracę w biurze włoskiego producenta samochodów Fiat.
Hrabia Skarbek zmarł na gruźlicę w pierwszych dniach grudnia 1930 roku, tego samego roku, w którym jego córka Krystyna wystartowała w konkursie Miss Polonia. Jej fotografię wraz ze zdjęciami wszystkich 70 finalistek opublikowały w specjalnym dodatku "Express Poranny" i "Kurjer Czerwony". "Od dwóch lat mieszka w Warszawie i zajmuje posadę urzędniczki w biurze jednej z firm automobilowych" – opisywał Krystynę reporter "Expressu". "Ze sportów uprawia z zamiłowaniem jazdę konną i narciarstwo. W 1926 roku otrzymała pierwszą nagrodę na wyścigach hippicznych. Wysoka, smukła, brunetka o dużych pełnych życia oczach i matowej cerze".
Najpiękniejszą Polką 1930 roku została jednak aktorka Zofia Batycka ze Lwowa. Krystyna Skarbek otrzymała honorowy tytuł Gwiazdy Piękności.
"Vesperale" i Vesper Lynd
Niezależnie od tego, gdzie się znajdowała, czy była to Polska, Węgry, Egipt, Palestyna, czy Francja, zwracała na siebie uwagę mężczyzn. Oczarowywała ich wdziękiem i uśmiechem.
Julian Amery, brytyjski oficer i późniejszy minister lotnictwa, wspominał długie rozmowy z Krystyną w czasie jednej z jej misji w Kairze, mówiąc, że była "najbardziej kobiecą istotą", jaką spotkał. Ponoć podczas pobytu na Bliskim Wschodzie rozkochała w sobie nawet syna króla Afganistanu.
Jedna z plotek mówi też o romansie z autorem książek o agencie 007. Ian Fleming miał wzorować się na postaci Krystyny, charakteryzując jedną z dziewczyn Jamesa Bonda, przebiegłą agentkę Vesper Lynd. Co dodatkowo miałoby przemawiać za tą teorią to to, że hrabia Skarbek – jak pisze Jerzy Rostkowski w książce "Świat Muszkieterów" – pieszczotliwie mówił o swojej córce "vesperale", czyli "wieczorna gwiazdo". Faktem jest, że Skarbek i Fleming poznali się w 1947 roku i że ich znajomość szybko przeszła w fazę zażyłości, choć można mieć wątpliwości, czy ta zażyłość przeszła w romans.
Fleming, wówczas wyższy oficer wywiadu admiralicji (British Department of Naval Intelligence), mógł pomóc jej znaleźć pracę stewardesy na statkach pasażerskich. Okrutną ironią losu jest fakt, że podczas jednego z rejsów poznała swojego przyszłego mordercę, pochodzącego z Irlandii stewarda Dennisa George'a Muldowneya. Można tu oddać na chwilę głos zwolennikom sensacyjnych teorii, którzy doszukują się związku przyczynowo-skutkowego między przyjaźnią Skarbek z Flemingiem a jej śmiercią.
Według jednej z wielu niepotwierdzonych wersji tej historii, Fleming mógł sporządzać notatki służbowe z rozmów z Krystyną, aż ktoś na szczytach służb zorientował się, że wiedza polsko-brytyjskiej agentki w powojennych czasach może okazać się niebezpieczna i zlecił wkroczenie do akcji rzekomo zakochanemu w niej do szaleństwa stewardowi. Czy taki scenariusz byłby w ogóle prawdopodobny? Jego weryfikacja jest niemożliwa. Faktem jest, iż Skarbek posiadała ogromną wiedzę wywiadowczą i doświadczenie operacyjne.
"Zabić to posiąść na zawsze"
Demobilizacja dopadła ją w maju 1945 roku w Kairze. Na pożegnanie ze służbą otrzymała jedynie 100 funtów odprawy, wróciła więc do Londynu, by uporządkować sprawy osobiste. Rok później, w lipcu, formalnie zakończyła małżeństwo z Jerzym Giżyckim, podpisując dokumenty rozwodowe w konsulacie w Berlinie.
Odnalezienie się w nowej rzeczywistości okazało się niezmiernie trudne. Jak inni cudzoziemscy żołnierze, porzuceni przez armię po wojnie, mogła liczyć jedynie na mało płatną pracę. Podobny los spotykał też innych polskich bohaterów – generał Stanisław Maczek, dowódca 1. Dywizji Pancernej wyzwalającej Belgię i Holandię musiał szukać zatrudnienia jako sprzedawca oraz hotelowy barman. Generał Stanisław Sosabowski z kolei, dowódca polskich spadochroniarzy wsławionych w bitwie pod Arnhem we wrześniu 1944 roku, po demobilizacji pracował jako magazynier w fabryce produkującej silniki elektryczne.
Krystyna Skarbek imała się różnych zajęć. Była telefonistką, sprzedawczynią, pokojówką. W połowie 1947 roku pojechała do Kenii, gdzie została sprzątaczką u brytyjskiego gubernatora, a w maju 1951 roku wypłynęła w pierwszy rejs jako stewardesa w liniach między Wielką Brytanią a Australią i Nową Zelandią. Tam poznała Dennisa George'a Muldowneya, również stewarda, który zakochał się w niej, choć odtrącała go i lekceważyła jego zaloty. Muldowney nie dawał za wygraną, w końcu rzucił pracę stewarda i zamieszkał w Londynie, żeby być bliżej Krystyny. Ona, zmęczona natręctwem adoratora, próbowała się od niego uciec. Tego feralnego wieczoru, kiedy zginęła, chciała wyjechać do Andrzeja Kowerskiego do Niemiec, by tam ułożyć sobie z nim resztę życia.
Dennis George Muldowney za zabójstwo z premedytacją został skazany na śmierć. Wyrok zapadł błyskawicznie, po jednej zaledwie rozprawie. Morderca do końca nie okazał skruchy. Ponoć przed egzekucją na szubienicy wypowiedział tylko jedno zdanie: "Zabić to posiąść na zawsze".