To nie będzie historia o amancie, młodym przystojniaku z perłowym uśmiechem i ciemną karnacją, dla którego kobiety tracą głowy. To historia o 50-latku, jakich wielu – raczej krępym, średniego wzrostu, mieszkającym z żoną i babcią w mieście na zachodzie Polski. Ale to dla niego kobiety traciły głowę, oszczędności życia, a nawet dach nad głową.
Ostatni rozdział tej opowieści właśnie się pisze, a dokładniej – w postaci aktu oskarżenia pisze go prokurator. Próżno jednak oczekiwać happy endu.
– Z wyglądu to zwykły facet. Niczym się nie wyróżnia. Średniego wzrostu, ani ładny, ani brzydki. W tłumie nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Głos ma spokojny, raczej przyjemny. Na pewno nie drażni – opisuje Marka Ł. prokurator Maria Jarocka. Słowem – nie ma się nad czym rozwodzić. Żaden z niego donżuan.
To właśnie Jarocka zajmuje się sprawą "Tulipana" z Gorzowa, jak zdążył zostać okrzyknięty mężczyzna, który od przynajmniej sześciu kobiet wyłudził ok. 900 tys. złotych. Na pani prokurator wrażenia jednak nie zrobił. – Został aresztowany. Za kratkami zapewne spędzi kilka lat, a moim zadaniem będzie, żeby za to, co zrobił, tych lat było jak najwięcej – mówi.
Bo on nadużył zaufania kobiet. Przez lata mamił słowami, obietnicami. Oszukiwał i naciągał. Okradł sześć kobiet. Straciły one nie tylko pieniądze, ale też czas i nadzieję.
***
"Wiesz, jestem szczęśliwy i zastanawiam się, pod jaką szczęśliwą gwiazdą się urodziłem, że mam ciebie. Was"*
***
Początki jego przestępczej kariery nie zapowiadały tak spektakularnych wyników. W latach 90. był karany za szeroko rozumiane przestępstwa przeciwko mieniu: kradzieże, oszustwa. W 2003 r. trafił do zakładu karnego, w którym długo nie posiedział. Po kilku miesiącach ze względu na kiepski stan zdrowia żony i córki wyszedł na przepustkę. Do więzienia już nie wrócił, ślad po nim zaginął.
Dla organów ścigania Ł. pozostawał nieuchwytny przez 12 lat. Na jakiś czas zrezygnował z działalności przestępczej. Do "gry" wrócił w 2009 r. Trzeba mu oddać, że poszedł z duchem czasu, bo okazję do oszustw zwęszył na raczkujących wówczas w Polsce portalach randkowych. Znalazł niszę.
– Wtedy oszustwa internetowe to była rzadkość. Wraz z rozwojem technologicznym było ich coraz więcej. Dziś tego typu przestępstwa są na porządku dziennym – przyznaje prokurator Jarocka.
Swoje ofiary dobierał starannie, wszystkie o podobnym profilu – racjonalne, zadbane, posiadające pracę, niektóre wychowujące dzieci. Zwyczajne, chciałoby się rzec. I samotne. – Pokrzywdzone na starcie były potencjalnymi ofiarami. Na takie portale wchodzą najczęściej osoby poszukujące zaufania i uczucia Pozostawało pytanie, jak takimi osobami umiejętnie zakręcić – mówi Jarocka.
Marek Ł. swój sposób znalazł. Słowo klucz: cierpliwość. Schemat jego działania za każdym razem był podobny. Po nawiązaniu kontaktu, wymianie adresów mailowych i numerów telefonu pielęgnował znajomość. Dużo dzwonił, jeszcze więcej pisał. Lubił opowiadać o sobie, ale był też dobrym słuchaczem.
Poproszony o zdjęcie, wysyłał fotografie opalonego, uśmiechniętego, przystojnego mężczyzny o południowej urodzie. Może Hiszpana, może Włocha? Sam podawał się za "niemieckiego Polaka". Był wiarygodny. Uderzał we właściwe struny, na każdym kroku podkreślał, jak ważna dla niego jest rodzina. Mówił, że nie pije, nie pali, za to nieźle zarabia jako informatyk w Berlinie. Po prostu ideał.
Przy tym nie oczekiwał nie wiadomo czego. Ot, 100 zł, 200 zł. Na początku. Potem ostrożnie przesuwał granicę tolerancji i prosił o przesłanie 1000 złotych i więcej. Na co?
– Mniejsze kwoty np. na doładowania do telefonu. Większe? Jednej kobiecie mówił, że został pozbawiony wolności i musi wpłacić kaucję oraz opłacić adwokata. Najczęściej wspominał o spadku, że odziedziczył dom, a pieniądze są mu potrzebne na rzekome pozałatwianie wszystkich formalności. Oczywiście zmyślał – opowiada prokurator.
To wtedy padały deklaracje wspólnego życia. Po załatwieniu sprawy spadkowej miał przyjechać do Polski, już na stałe. Dom, rodzina, święty spokój – on miał im to w końcu zapewnić. Żadna z poszkodowanych nigdy go nie zobaczyła. – Zagrano na uczuciach tych kobiet. Straciły nie tylko pieniądze, ale też złudzenia i nadzieję – przyznaje prokurator Jarocka.
***
"Jestem zmęczony, ale kocham cię bardzo mocno"*
***
Psychiatra, seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz w swojej wieloletniej karierze widział zbyt wiele takich przypadków, żeby być zdziwionym.
– Wiele kobiet w internecie szuka partnera. Chcą być kochane, mieć kogoś bliskiego i na tych emocjach się gra. Oszuści mają niebywałe możliwości działania. To jest prosty schemat: być sympatycznym, uważnie słuchać, prawić komplementy, deklarować chęć bycia razem. I tak jak w tym przypadku, nie muszą tego mężczyzny nawet widzieć. Mają wyobraźnię, często powstają imaginacje nie mające nic wspólnego z rzeczywistością – uważa lekarz.
– Tu w ogóle nie chodzi o seks, a o potrzeby uczuciowe. Poczucie bliskości i bezpieczeństwa. Facet stwarza wrażenie, że im to da. Nic odkrywczego – kwituje.
***
"Udowodnię, że cię kocham, że chcę być z tobą, i że jest tak, jak mówię"*
***
Na trop "Tulipana" śledczy trafili w 2009 r. Wówczas zawiadomienie do prokuratury złożyła pierwsza z poszkodowanych. W ciągu dwóch miesięcy przesłała mu łącznie około 30 tys. złotych.
Wtedy śledczy jeszcze nie wiedzieli, że szukają mężczyzny, który kilka lat wcześniej nie wrócił z przepustki do aresztu i który jest oficjalnie ścigany.
Tego, komu przesyłają pieniądze, nie widziały także kobiety. Ale wiedziały, pod jakim adresem mieszka właściciel konta. Zdesperowane próbowały na własną rękę szukać oszusta. Trop prowadził je na ul. Asnyka w Gorzowie Wielkopolskim, do czteropiętrowego bloku. Pukały do drzwi i zawsze to samo zaskoczenie: otwierała im starsza pani. Że jakiś mężczyzna? Nie, to na pewno pomyłka. Pieniądze? Trzeba uważać, komu się przelewa. Dziękuję, do widzenia. Tyle.
Zgłaszały się kolejne pokrzywdzone.
Śledczy sprawdzili konto, na które kobiety wpłacały pieniądze. I właścicielkę, którą okazała się być Teresa J., rencistka niezbyt często wychodząca z domu. A prywatnie… babcia Marka Ł.
Bo on zadał sobie mnóstwo trudu, żeby zdobyć zaufanie i wykorzystywać latami, dzień po dniu, kilka kobiet, nie zadał go sobie jednak, by założyć jakieś fikcyjne konto. Babcia, kiedy odwiedzili ją policjanci, przyznała, że owszem, wnuk ją prosił o przyjmowanie tych pieniędzy, ale ona nie ma pojęcia, gdzie on jest, ani co się z nim dzieje. Nie widziała go od 2004 r. Podobnie jak żona. Przy każdym rozpytaniu przez policjantów ta sama śpiewka. Ale był już punkt zaczepienia.
Jednak jeszcze wiele miesięcy trwało "ustalanie miejsca pobytu" delikwenta, podczas gdy on był jak okulary na głowie Hilarego – cały ten czas, jak zeznał, spędził w tym samym mieszkaniu, do którego drzwi pukali jego ofiary oraz policjanci. Jak to możliwe, że mimo kilku przeszukań mieszkania przez tak długi czas nie udało się go znaleźć?
– On wyjaśnił, że za każdym razem ukrywał się w mieszkaniu. Raz tylko musiał uciekać przez okno. Nie wierzyliśmy mu na początku, ale trafnie podał liczbę przeszukań i daty, kiedy do nich dochodziło – wyjaśnia prokurator Maria Jarocka.
Co na temat wersji Marka Ł. mają do powiedzenia gorzowscy policjanci? Ich rzecznik zapewnia: dobrze wykonali swoją pracę.
– To jest oszust, który bezwzględnie wykorzystywał kobiety. Nie należy wierzyć w jego słowa. Policjanci dokładnie przeszukiwali to mieszkanie – twierdzi rzecznik Marcin Maludy.
Faktem jest jednak, że mężczyznę znaleziono podczas jednego z przeszukań w szafie, o której później powiedział w zeznaniach.
– Tym razem miał pecha, że policjant do niej zajrzał? – pytamy.
– Chyba trzeba tak to określić – odpowiada prokurator Jarocka.
***
– Może ja cię podrapię?
– To znaczy?
– Przecież wiesz.
– Zapomniałam już jak to jest.
– To sobie przypomnimy. Będziemy się uczyć. Na nowo.
- Nooo
– Będziesz moją sekretarką.
- Hahaha
– A ja twoim policjantem.*
***
Oszust wpadł dopiero w połowie września 2016 r. Nie wyrywał się, nie krzyczał. Był spokojny, jakby już wcześniej pogodził się z tym, że prędzej czy później po niego przyjdą. W prokuraturze obawiano się, że może mataczyć, próbować się wykręcać. Ale nie. Przyznał się do oszustw wobec kobiet. Aż tyle i tylko tyle, bo relacji między śledczymi a Ł. nie można nazwać pełną współpracą.
Zaczęło się zbieranie dowodów. Policja i prokuratura mocno liczyły na wyniki badań laboratoryjnych laptopa i telefonów komórkowych należących do mężczyzny. Po długim i żmudnym przeglądaniu plików nie udało się znaleźć mocnych dowodów, które można by przedstawić przed sądem.
W oczekiwaniu na ekspertyzy prokurator nie zamierzała jednak czekać z założonymi rękami. Wraz z zespołem zajmującym się tą sprawą wpadła na pomysł – jej zdaniem – bez precedensu w naszym kraju. Rzecz raczej niepraktykowaną, acz przewidzianą przez kodeks karny. Coś, co byłoby niepodważalnym dowodem na winę Marka Ł.
Chciała zrobić tzw. okazanie ze słuchu. W praktyce miałoby to wyglądać tak, iż w warunkach laboratoryjnych pobrane zostałyby próbki jego głosu, a także – dla porównania – kilku innych mężczyzn. Następnie każda oszukana przez niego kobieta miałaby ich posłuchać i wskazać właściwą. Niestety ustawa nie przewiduje przymusowego pobrania głosu. Podejrzany musiał wydać zgodę na nagranie. Odmówił.
Zwrócił się za to do sądu o przyznanie mu obrońcy. We wniosku nie uargumentował w żaden sposób swojej prośby, w związku z czym sędzia wniosek odrzucił. W ostatnich dniach listopada 2016 r. został doprowadzony do prokuratury na przesłuchanie. Ostatnie jak na razie. Dostał propozycję dobrowolnego poddania się karze. Przez cały czas milczał jak głaz. Dla niego oznacza to normalny proces. Dla prokuratora – akt oskarżenia.
– Pozostało kilka rzeczy do dopięcia: dokumentacja z banku, uzyskanie wiadomości z telefonu jednej z pokrzywdzonych, a także jeszcze jedna pokrzywdzona do dosłuchania. Chcę tę sprawę załatwić jak najszybciej i jak najsprawniej – mówi prokurator.
Jarocka nie ma wątpliwości, że posadzi "Tulipana" na co najmniej kilka lat. Dotychczas zgłosiło się sześć poszkodowanych kobiet. Oszukane zostały na łączną kwotę niemal 900 tys. złotych. Pieniędzy nie udało się odzyskać. Ł. stwierdził, że "poszły na jedzenie". Na osiedlu mówiło się, że za te pieniądze wystawne życie prowadziły babcia i żona. Dotychczas nie znaleziono na to dowodów.
W ogóle z tymi kobietami będzie problem. Starsza z nich ma już 85 lat i ledwo się rusza. Młodsza nie chce zeznawać. Obie mają status świadka.
A "Tulipan"? Jego idolem, jak deklaruje, jest Czesław Wiśniak vel Jacek Ben Silberstein z filmu "Konsul". To ta postać go zainspirowała. Rewelacyjny Piotr Fronczewski wcielił się w postać Czesława Śliwy – oszusta, hochsztaplera, a na końcu "kariery" fałszywego konsula austriackiego. Ł., podobnie jak Wiśniak, też wykorzystywał ludzką naiwność do celów przestępczych. Podobnie jak Wiśniak wyszedł z więzienia, aby po zebraniu sowitej sumki do niego wrócić. Za same oszustwa grozi mu do 10 lat, a do odsiadki ma jeszcze poprzedni wyrok.
*Wszystkie przytoczone wypowiedzi to autentyczne wiadomości, jakie Marek Ł. wysyłał do swoich ofiar.