Szokująca, kosmiczna, szalona - tak można pomyśleć o kwocie, jaką Manchester United wyłożył za francuskiego piłkarza Paula Pogbę. Suma 105 mln euro rzeczywiście wygląda na astronomiczną, ale nie w wielkim i chciwym futbolowym świecie, w którym każdy chce zgarnąć dla siebie jak największy kawałek tortu.
Co można kupić za 105 mln euro (448 mln zł)? Na przykład 166 tys. iPhone’ów 6, 44 samochody Ferrari Enzo, 1120 trzypokojowych mieszkań w dużych polskich miastach (każde za 400 tys. zł) lub 11 greckich wysp (każda za 40 mln zł). Dużo, prawda?
Szastanie kasą
Tyle właśnie za Paula Pogbę zapłacił Manchester United. To rekord świata. Francuski pomocnik występował dotychczas w Juventusie Turyn, gdzie przez cztery lata rozegrał 124 spotkania i zdobył 28 bramek. Wcześniej już grał w Manchesterze, a do "Starej Damy" trafił za... 1,8 mln euro, czyli - w piłkarskim świecie - za darmo.
Choć letnie okno transferowe w większości lig piłkarskich zamyka się 31 sierpnia, to już możemy powiedzieć, że było ono najgorętsze w historii futbolu. Kluby szastały kasą na potęgę, w cenie byli też polscy piłkarze. Arkadiusz Milik za 32 mln euro przeniósł się do Napoli, a Grzegorz Krychowiak za ok. 30 mln euro trafił do Paris Saint-Germain.
Myślę, że czysto piłkarsko to żaden piłkarz nie jest wart 105 mln euro.
Łukasz Klenczon, agent piłkarski
Czy piłkarski świat oszalał? Czy jakikolwiek zawodnik może być wart 105 mln euro? - To zależy, jak na to spojrzeć - odpowiada Łukasz Klenczon, agent piłkarski FIFA z agencji New Sport Star. - Myślę, że czysto piłkarsko to żaden piłkarz nie jest wart tyle pieniędzy. Ale trzeba na to patrzeć szerzej, bo transferów nie dokonuje się teraz tylko i wyłącznie z perspektywy jakości piłkarskiej zawodnika, ale wpływają na to też inne czynniki. Chodzi o wartość medialną, marketingową, ilość kibiców, którą zawodnik przyciągnie na stadion czy przed telewizory, czy ilość koszulek, które sprzedadzą się z jego nazwiskiem - precyzuje.
Klenczon przyznaje, że kwota, jaką Manchester United zapłacił za Pogbę, robi ogromne wrażenie, ale tylko wtedy, kiedy porównamy ją do kwot, jakimi operujemy w codziennym życiu. - Wychodzi na to, że Paul Pogba był niewiele tańszy niż wybudowanie stadionu Juventusu Turyn, ale kiedy dodamy czynniki, o których wspomniałem wcześniej, to cena za tego piłkarza nie jest już taka astronomiczna - mówi agent FIFA.
Potężny biznes
Trzeba przyznać, że w tym momencie piłka nożna jest ogromnym biznesem i kwoty, jakie kluby zarabiają i jakimi obracają, są bardziej kosmiczne niż kiedykolwiek. Wychodzi na to, że Manchester United mógł pozwolić sobie na kupno Pogby za rekordową sumę, bo po prostu dobrze obliczył stopę zwrotu z tej "inwestycji". To, że klub szybko zarobi na transferze Francuza, nie ulega wątpliwości.
W tym miejscu wypada przypomnieć, że tylko na sprzedaży koszulek Ronaldo Real Madryt zarobił 80 mln euro zaledwie w ciągu 8 miesięcy od kupna Portugalczyka (piłkarz kosztował 94 mln euro).
Tak było wcześniej
Pogba to bez wątpienia niezwykle utalentowany piłkarz. Potrafi kreować grę, ma świetny odbiór piłki, a także dysponuje mocnym i precyzyjnym strzałem. Do tego jest jeszcze bardzo młody, czyli może być jeszcze lepszy. Czy jest wart 105 mln euro? Być może nie. Ale czy jest wart 20 proc. rocznych dochodów Manchesteru United (tyle stanowi kwota transakcji z Juventusem)?. Prawie na pewno.
Aby spojrzeć na jego transfer z innej perspektywy, musimy cofnąć się do 2001 roku i wybrać się na wycieczkę do włoskiej Parmy, domu szynki parmeńskiej, parmezanu i Gianluigiego Buffona. 23-letni zawodnik został właśnie wybrany bramkarzem roku w Serie A po tym, jak pomógł Parmie w wywalczeniu czwartego miejsca w lidze i dojściu do finału Pucharu Włoch.
Jego skuteczna gra między słupkami przyciągnęła uwagę Juventusu, który nie zdołał wywalczyć mistrzostwa kraju i właśnie stracił na rzecz Realu Madryt swój talizman w postaci Zinedine’a Zidane’a. Władze klubu z Piemontu zdecydowały się zapłacić za Buffona 53 mln euro (w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, po uwzględnieniu inflacji, Buffon kosztował prawie 72,5 mln euro). Do dziś jest to najwyższa suma, jaką wydano za bramkarza. Rynek transferowy zadrżał w posadach, a kibice i eksperci pukali się w czoło. Juventus podjął ogromne ryzyko, chociaż z perspektywy czasu możemy mówić o okazji stulecia.
Zamiast jednak spoglądać na ten transfer w kategoriach wartości pieniężnej, jak to zwykle ma miejsce, popatrzmy na niego, biorąc pod uwagę roczne obroty klubu. Według firmy doradczej Deloitte dochody Juventusu wyniosły w 2001 roku 173,5 mln euro, co oznacza, że klub wydał na Buffona 30,5 proc. swoich dochodów.
Golkiper nie był jedynym graczem, który tamtego lata przeniósł się do Turynu. Po sprzedaży Zidane’a do Realu Madryt za 75 mln euro Juventus miał dużo pieniędzy do wydania i wiele luk w składzie do wypełnienia. Z Lazio pozyskano Pavla Nedveda za 41,2 mln euro, a z Parmy Liliana Thurama za 41,5 mln euro, co stanowiło odpowiednio 23,75 proc. i 23,92 proc. ogółu klubowych dochodów.
Real Madryt wydał na wspomnianego wcześniej Zidane’a 54,03 proc. swojego rocznego dochodu. Francuski geniusz środka pola zagrał 155 razy w koszulce "Królewskich" i strzelił gola dającego Realowi zwycięstwo w Lidze Mistrzów, a później wygrał to samo trofeum jako trener.
Przenieśmy się jednak z powrotem do Manchesteru. Jest lato 2002 roku. Klub z Old Trafford zajął trzecie miejsce w lidze, ustępując Arsenalowi i Liverpoolowi. Ofensywa spisywała się bez zarzutu, piłkarze Alexa Fergusona zdobyli w sezonie aż 87 goli. Problemem była za to gra w obronie - "Czerwone Diabły" straciły 45 bramek w 38 ligowych meczach.
Aby uszczelnić defensywę Ferguson, ściągnął wówczas z Leeds obrońcę Rio Ferdinanda za 36,1 mln funtów. Ale tak jak wcześniej popatrzmy na tą sumę pod kątem rocznych dochodów klubu, a te w 2002 roku wyniosły 229,5 mln funtów. Oznacza to, że kwota wydana za Ferdinanda stanowiła prawie 20 proc. rocznych dochodów, czyli tyle samo, ile dzisiaj w przypadku transferu Pogby.
Bańka rośnie
Media nigdy nie będą odnotowywać wysokości transferów w ten sposób, bo jest to uciążliwe i nieczytelne dla odbiorcy. Ale taki sposób pokazuje, że w ciągu ostatnich dwóch dekad, pomimo że ceny transferów rosną, to kluby wciąż płacą "takie same sumy" za piłkarzy.
Wraz ze wzrostem wartości i tak już lukratywnych umów telewizyjnych, które dają klubom więcej siły przebicia w kupowaniu i sprzedawaniu, piłkarze będą zarabiać więcej i będą kosztować więcej. Pytanie tylko, jak długo ta bańka będzie puchnąć?
Jan Tomaszewski, były bramkarz reprezentacji Polski uważa, że do akcji powinna wkroczyć FIFA. - To trzeba ukrócić, to szaleństwo musi się skończyć. To powinno być jakoś uregulowane i mam nadzieję, że Gianni Infantino (szef FIFA – red.) to zrobi - podkreśla w rozmowie z tvn24bis.pl.
Według Tomaszewskiego światowa federacja piłkarska powinna wprowadzić limit na transfery, który byłby obliczany procentowo od dochodów klubów. - Nie może być tak, że Real Madryt czy Barcelona są zadłużone w bankach hiszpańskich na karty zawodnicze - tłumaczy.
Poker z szejkiem
Tomaszewski przekonuje, że limit transferów jest potrzebny, bo coraz więcej klubów przechodzi w ręce bogatych szejków z Bliskiego Wschodu, a dla nich 105 mln euro "nie jest żadnym wydatkiem".
- Jeżeli szejk kupi klub, to może włożyć w niego nawet miliard euro. Z nim to można rywalizować, ale w pokerze sportowym. Jeżeli usiądę z nim do stołu i każdy z nas otrzyma na wstępie np. 10 tysięcy żetonów, to gramy do momentu, kiedy się nie "spłuczemy". Ale jeśli on przegra, to nie może sobie dokupić następnych 10 tysięcy żetonów, tylko odpada z gry. I tak to powinno wyglądać w piłce - obrazowo wyjaśnia Tomaszewski.
Jako przykład idealnego prowadzenia klubu podaje Bayern Monachium. - To klub, który zawsze ma dochody. Sprzedaje i kupuje zawodników, ale to wszystko powiązane jest w budżetem. Nie tak jak w Hiszpanii - wyjaśnia.
Rzeczywiście, jeżeli gdzieś ta bańka powinna pęknąć, to właśnie tam. Dwa najbardziej utytułowane kluby są również najbardziej zadłużonymi. Real Madryt i Barcelona nie liczą się z pieniędzmi, ale są tak potężnymi markami, że mogą liczyć na specjalne traktowanie. Władze Madrytu np. odkupiły od Realu tereny, na którym znajduje się jego ośrodek treningowy, po czym oddały je z powrotem w wieczystą dzierżawę. Na konto klubu powędrowały miliony euro.
- Tak naprawdę UEFA powinna już dawno wyrzucić te drużyny z wszelkich rozgrywek, ale to jest tak wspaniały biznes dla wszystkich, że nikt tego nie zrobi - tłumaczy Robert Zieliński, szef działu sportowego "Polska The Times".
Chodzi o to, żeby jak najbardziej nadmuchać pieniądze, które są w piłce, żeby agencje menedżerskie mogły brać prowizje i żeby agenci na tym zarabiali. I tak naprawdę nie ma znaczenia czy to jest Pogba, Messi czy Ronaldo.
Robert Zieliński, "Polska The Times"
Utuczyć misia
Zieliński tłumaczy, że kwoty transferów nie mają nic wspólnego z wartością piłkarzy i z ich umiejętnościami. - Po prostu to jest jak w filmie "Miś". Chodzi o to, żeby ten miś był jak największy, "na miarę naszych możliwości". Chodzi o to, żeby jak najbardziej nadmuchać pieniądze, które są w piłce, żeby agencje menedżerskie mogły brać prowizje i żeby agenci na tym zarabiali. I tak naprawdę nie ma znaczenia, czy to jest Pogba, Messi czy Ronaldo. Każda grupa menedżerów czy ludzi, którzy decydują o transferach w klubie chce, żeby transfery były jak największe, bo im większy transfer, tym większa prowizja - wyjaśnia.
Jak dodaje, na transferze Pogby zarabia tak naprawdę nie tylko jego obecny menedżer, ale także poprzedni. - Francuz tak miał skonstruowaną umowę, że jego poprzedni menedżer dysponował prawami do jego wizerunku i teraz trzeba mu zapłacić 10 mln euro, więc transfer musi być o te 10 mln euro wyższy. Na tym to wszystko polega, pieniądz musi się kręcić. To jest wielka rodzina, żyjąca z piłki za duże pieniądze - podkreśla Zieliński.
Tłumaczy, że wartość piłkarza nie rośnie dlatego, bo on dobrze gra. - Jeżeli jest menedżer, który ma wpływy, znajomych w danym klubie, to jest w stanie wywindować transfer za ogromne pieniądze. Pogba nie jest najlepszym piłkarzem świata, tak samo jak nie nie był nim Bale, do którego należał poprzedni rekord. Do tych transferów doszło, bo menedżerowie byli w stanie przeprowadzić w tym czasie te transakcje - zaznacza Zieliński.
Biznes poza kontrolą
Wygląda na to, że ogromne transfery klubom się opłacają, a wielkie sumy mają uzasadnienie. Zespół zyskuje na sportowej wartości, jego grę ogląda więcej kibiców, przyciąga sponsorów, a przy wielkich gwiazdach świetnie sprzedają się gadżety. Pozostaje jednak kwestia społeczna. Bo co ma pomyśleć sobie przeciętny Włoch, kiedy czyta w gazecie o transferze za 105 mln euro, podczas gdy w Italii żyje obecnie w skrajnym ubóstwie ponad 4,6 mln jego rodaków?
To jest jakieś szaleństwo, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację gospodarczą w danych krajach. Ten biznes sam się nakręca, ale jest poza kontrolą i rządzi się swoimi prawami.
dr Dominik Antonowicz
Zdaniem dr. Dominika Antonowicza z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu sumy dzisiejszych transferów są niewyobrażalne i oburzające. - To jest jakieś szaleństwo, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację gospodarczą w danych krajach. Ten biznes sam się nakręca, ale jest poza kontrolą i rządzi się swoimi prawami - wyjaśnia.
Socjolog podkreśla, że tu nie chodzi nawet o zwykłych ludzi, którzy patrzą na te miliardy, ale o całą resztę piłkarskiego świata. - Mamy świat dwóch prędkości, wielkich klubów nie można powstrzymać, bo mają pieniądze i w brutalny sposób kolonizują rynek piłkarski. Odległość między tymi największymi klubami a pozostałymi będzie się tylko powiększała. To jest czysty biznes i niewiele możemy zrobić. Za jakiś czas przepaść będzie tak ogromna, że będzie można mówić o dwóch różnych dyscyplinach - ostrzega.
Antonowicz zaznacza, FIFA też nie jest zainteresowana zmianą sytuacji. - Nic nie wskazuje, żeby ta organizacja chciała ukrócić handel zawodnikami na obecnym poziomie. Widzimy tylko jakieś fasadowe ruchy - dodaje.