Nie szukała adwokata. - Będzie, co jest mi pisane - pomyślała. Jeśli jej małżeństwo jest nieważne, to sam Bóg pomoże to stwierdzić. A na ziemi Bóg ma kodeks, w którym jest coraz więcej przyczyn do "rozwodu kościelnego".
Nie szukała adwokata. - Będzie, co jest mi pisane - pomyślała. Jeśli jej małżeństwo jest nieważne, to sam Bóg pomoże to stwierdzić. A na ziemi Bóg ma kodeks, w którym jest coraz więcej przyczyn do "rozwodu kościelnego".
- Boże, i co ja mam teraz zrobić ze swoim życiem? - modliła się Basia. Jej rówieśniczki jeszcze nie myślały o ślubie, a ona właśnie złożyła pozew o rozwód. 22 lata, mieszkanie kątem u babci, roczne dziecko.
Następnego dnia w ogłoszeniach parafialnych ksiądz jak zwykle mówił, co warto przeczytać. - I jest tam ciekawy artykuł o stwierdzaniu nieważności małżeństwa - usłyszała z ambony Basia.
Znak od Boga.
Tego małżeństwa nie było
To było dwanaście lat temu. Basia mieszkała w Warszawie, ale wtedy nawet w wielkim mieście o tym się nie mówiło. W 2006 roku ze znanych ludzi tylko aktor Cezary Pazura miał to za sobą i nie było wokół tego szumu medialnego. A o córce prezydenta Marcie Kaczyńskiej zrobiło się głośno dopiero teraz, po rewelacjach "Faktu", że się kościelnie "rozwodzi".
Polecany na mszy artykuł opublikował tygodnik katolicki "Idziemy". Basia zachowała egzemplarz. Na okładce para manekinów, niepatrzących na siebie. Małymi literami, z pytajnikiem: "rozwody w kościele?". I ten tytuł: "Małżeństwo od początku nieważne".
Co Bóg złączył, tego nie wolno rozdzielać - czytam w tym samym tygodniku artykuł z 2013 roku autorstwa księdza blogera. Basia, jak każdy katolicki nowożeniec, słyszała tę formułkę po złożeniu przysięgi przed ołtarzem.
Tygodnik "Idziemy": nie ma rozwodów w Kościele, małżeństwo jest bramą moralności, jego fundamentem - wierność, ale nawet zdrada go nie przekreśla. "Wolno nam natomiast sprawdzić w toku postępowania procesowego w sądzie biskupim, czy zawarte przez nas małżeństwo było zawarte ważnie" - pisze ksiądz bloger.
W prawie kanonicznym nie ma słowa "rozwód". To tylko potoczne uproszczenie. Niepoprawnym skrótem jest także "unieważnienie małżeństwa". Należy mówić: stwierdzenie nieważności małżeństwa. Bo nie można unieważnić sakramentu. Można dowieść, że go w ogóle nie było.
Małżeństwo Cezarego Pazury z Żanetą po prostu nigdy nie istniało, chociaż przysięgali przed ołtarzem. Dla Kościoła pierwszą żoną Pazury była jego druga żona cywilna, Weronika. Pierwszą i ostatnią. I obecną, chociaż aktor z nią również się rozszedł i związał się z Edytą. Ale tylko przed urzędem. Kościół nie uznaje Edyty jako żony, chyba że Pazurze udałoby się po raz drugi zdobyć stwierdzenie nieważności małżeństwa. Wtedy Weronika przestałaby istnieć kanonicznie jako żona, a Edyta zostałaby tą jedyną. Prasa kolorowa donosi, że aktor na razie ma dość procesowania się.
Co Kościół widzi
Prasa trąbi teraz o Marcie Kaczyńskiej. I wynika z tego, że Kościół nie widzi już żadnego z jej dwóch mężów, bo z tym drugim - prawnikiem - ślubowała tylko w urzędzie, a jej pierwszy ślub katolicki - z kolegą ze studiów - sprzed 16 lat właśnie okazał się nieważny. Przynajmniej tak podał w marcu "Fakt". Jeśli wierzyć tabloidowi, pani Marta jest i zawsze była panną.
Zgodnie ze wskazówką "Idziemy" Basia poszła tam, gdzie idą wszyscy pragnący "rozwodu kościelnego" warszawiacy - do kancelarii sądu metropolitalnego przy ulicy Nowogrodzkiej 49. Miała szczęście, że jej mąż też był ze stolicy. W tamtych czasach powód musiał udać się po "rozwód" tam, gdzie mieszka pozwany.
Sąd, powód, pozwany - poza rozwodem nomenklatura kościelna nie różni się niczym od świeckiej. Przedstawia się dowody, powołuje się biegłych psychologów i seksuologów, jest obrońca z urzędu - tak zwany obrońca węzła małżeńskiego. Powinno się wskazać świadków i można wynająć adwokata. Musi on być uznany przez sąd kościelny. Doktor prawa kanonicznego, katolik o nieposzlakowanej opinii. Dzisiaj nietrudno takiego znaleźć.
Ale Basia nie szukała. - Będzie, co jest mi pisane, pomyślała. Jeśli jej małżeństwo jest nieważne, to sam Bóg pomoże to stwierdzić.
Połknij tabletkę
Na ziemi narzędziami Boga są Kodeks prawa kanonicznego i umiejący go czytać prawnicy. - Małżeństwo jest nieważne, jeśli wystąpiła jakaś przeszkoda albo wada zgody małżeńskiej. Musiały one wystąpić przed ślubem, najpóźniej w chwili ślubu - tłumaczy Michał Poczmański, adwokat kościelny.
W Kościele katolickim są głoszone zapowiedzi przedślubne. Chodzi o to, żeby wierni zdążyli uprzedzić narzeczoną, że jej wybranek jest na przykład księdzem albo donieść narzeczonemu, że ona jest już mężatką. Jeśli ktoś, chcąc wziąć ponownie ślub, zamorduje pierwszego męża lub pierwszą żonę, narzeczonego lub odwrotnie, to i tak nic z tego. Ślub będzie nieważny. To są właśnie wspomniane przeszkody.
Ale nie musi być tak makabrycznie. Wystarczy, że pan młody lub panna młoda nie są ochrzczeni (i nie dostali od tego dyspensy), że są spokrewnieni (w tym także, jeśli wybranką jest dziecko konkubiny lub adoptowane) albo w dniu ślubu byli za młodzi (on musi mieć 16 lat, ona 14).
Impotencja jest przeszkodą, również pochwica u kobiet. – Bezpłodność już nie - zaznacza Poczmański. Ale jeśli mąż lub żona nie chcą mieć dzieci, to już jest podstawa do stwierdzenia nieważności małżeństwa, bo jego elementem jest przecież potomstwo. Kodeks nazywa to symulacją - brakiem wewnętrznej zgody na wypowiadane słowa przysięgi. Kłamstwo w myśli, a w praktyce - stosowanie antykoncepcji. Mąż klientki Poczmańskiego bardzo pilnował, żeby połknęła tabletkę, bo bał się, że przez dziecko nie będzie miał czasu na paintball.
Zgoda małżeńska to akt woli. Bez tej zgody, bez szczerej chęci, ślub jest nieważny. Jeśli został zawarty pod przymusem, jeśli panna młoda została uprowadzona albo jeśli była w ciąży. Basia zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem i rodzice z obu stron naciskali na ślub, bo co ludzie powiedzą. Byli młodzi, nie mieli dochodów ani gdzie mieszkać - mogli być pod presją.
W sądzie cywilnym poszło gładko. Wystarczyło zrezygnować z orzekania o winie i skończyło się na jednej rozprawie. Nie było wywlekania brudów przed obcymi. Ale w kancelarii sądu metropolitalnego Basia musiała opowiedzieć, że mąż w ogóle nie zajmował się dzieckiem, że jak trzeba było jechać na badanie bioderek, to prosiła o pomoc sąsiadów, bo on spał, że przerwał studia i dopiero po jej namowach poszedł do jakiejś pracy, a potem te marne grosze wyrzucał na białko kulturystyczne, po którym robił się agresywny, że wytrzymała rok i dała mu tydzień na wyprowadzkę, zanim dziecko zacznie coś rozumieć.
Musiała to wszystko opowiedzieć, bo Kościół nie stwierdzi nieważności małżeństwa bez przyczyny. Poczmański pamięta sytuację, że i mąż i żona bardzo chcieli "rozwodu" i dostali odmowę.
Nie było konfrontacji, nigdy nie ma. On i ona spotykają się z prawnikiem kościelnym i psychologiem sam na sam. Można potem poczytać akta, co kto na kogo naopowiadał. Ale cały proces, zeznania świadków, rodziny i znajomych obu stron, opinie biegłych, walka adwokata z obrońcą węzła małżeńskiego - to wszystko odbywa się za plecami małżonków. Nie ma rozpraw, a wyrok przychodzi pocztą.
Najlepiej, jeśli oboje zgodzą się z zarzutami w pozwie. Sędzia wtedy ma potwierdzenie i jasność. Ale często walczą. Widzą przeszkody u siebie nawzajem, u siebie samego nikt. Oboje chcieliby o sobie zapomnieć, ale tak się w tej walce zacietrzewią, że zapominają, że tu nie chodzi o winę.
Tajemniczy kanon
Dla Doroty to było jak obuchem w głowę - pozew w skrzynce pocztowej. Od byłego męża. Powinna się ucieszyć.
Nie protestować, a ochoczo się zgodzić. To przecież ona wystąpiła o rozwód w sądzie cywilnym, przez co żyje w grzechu i nie może przyjmować sakramentów.
To najczęstszy powód ubiegania się o "rozwód kościelny" - chęć uczestnictwa w życiu Kościoła. - Czterdziestolatek rzuca żonę dla dwudziestolatki, która marzy o białej sukni i wierci mu dziurę w brzuchu, żeby "pozbył się" tamtej pierwszej żony - tak adwokat Michał Poczmański precyzuje drugi powód.
Dorota nie myślała o ponownym ślubie kościelnym. Ale było jej przykro, gdy jej córka przystępowała do pierwszej komunii, a ona musiała zostać w ławce.
Trzeci powód: skrzywdzona przez byłego męża, wykorzystywana, oszukiwana, zdradzana, bita kobieta chce go wymazać ze wszystkich dokumentów. - Był chorobliwie zazdrosny, nie mogłam spóźnić się pół godziny, bo zaraz były awantury. Wydzwaniał, sprawdzał mi telefon - opowiada Dorota o swoim byłym mężu.
Chciałaby się od niego odciąć zupełnie. Ale on w pozwie zrobił z niej wariatkę. Powypisywał takie bajki, jakby była jakaś nienormalna. Nie mogła się na to zgodzić.
"Rozwody" w Kościele katolickim istnieją tak długo jak instytucja małżeństwa. Ale dopiero w 1983 roku papież Jan Paweł II dopisał do kodeksu kanon 1095 n. 3. Tajemniczy - pisał tygodnik katolicki "Niedziela", uspokajając równocześnie: są dwie instancje - czego jedna nie dostrzeże, druga nie przegapi.
Dziś nie ma już drugiej instancji. Z końcem 2015 roku papież Franciszek zniósł ją.
Obaj papieże przyczynili się do tego, że liczba "rozwodów kościelnych" wzrosła (u Poczmańskiego o 20 procent), dochodząc do około czterech tysięcy rocznie. Bo jest prościej, szybciej, taniej.
Kanon 1095 n. 3 to niezdolność natury psychicznej. Nowa przeszkoda. Według Poczmańskiego 90 procent procesów odbywa się na podstawie tego kanonu.
To nie tylko upośledzenie umysłowe i choroby psychiczne, które można dowieść na papierze od psychiatry. To wszelkiego rodzaju uzależnienia. Alkoholizm, narkomania, hazard. Także anoreksja. Także pracoholizm. Uzależnienie od rodziców - to głównie dotyczy jedynaków. Poczmański reprezentował klienta, którego teściowa decydowała, jak mają urządzić dom, gdzie jechać na wakacje, kiedy starać się o dziecko. Sędzia zgodził się z adwokatem, że żona nie powinna porzucać rodziców na starość, ale na pierwszym miejscu ma stawiać własną rodzinę. Kobieta nie tylko straciła męża. Adwokat podkreśla, iż w wyroku zawarto klauzulę, że nie może zawrzeć nowego małżeństwa bez dodatkowej konsultacji z właściwym biskupem ordynariuszem miejsca.
Każda słabość, która powoduje, że człowiek nie potrafi podołać obowiązkom małżeńskim, może oznaczać koniec. Także nieheteroseksualność - bo małżeństwo katolickie to z definicji kobieta i mężczyzna.
- Niedojrzałość emocjonalna – wymienia dalej Poczmański. Młodzi ludzie znali się kilka tygodni i zauroczeni sobą wzięli ślub. Albo był to "związek przechodzony" i rodzina naciskała: tyle lat jesteście razem, zróbcie coś z tym. Albo ktoś nigdy nie miał partnera i gdy wreszcie kogoś spotkał, natychmiast chciał ślubu ze strachu, że na zawsze zostanie samotny.
- Nie mógł mi zarzucić, że piłam, paliłam, to wymyślił niedojrzałość – mówi Dorota o byłym mężu. – Ale to on zaraz po ślubie wyjechał na kontrakt za granicę, on siedział długo w pracy i nie miał czasu dla dziecka, on zaczął nadużywać alkoholu.
Postanowiła bronić swojej godności i wynajęła Poczmańskiego. Adwokatowi zdarza się to raz na dziesięć spraw, żeby ktoś zwrócił się do niego o pomoc w zachowaniu małżeństwa, a nie odwrotnie. – Teoretycznie jest to prostsze, bo Kościół stoi na straży węzła małżeńskiego, w procesie jest obrońca węzła – komentuje Poczmański.
I w pierwszej instancji Dorota wygrała. Koperta z wyrokiem podniosła ciśnienie, ale po otwarciu przyszła ulga. A potem w skrzynce znalazła zawiadomienie o apelacji. Mąż złożył. Popłakała się.
- Od czterech lat żyję w napięciu - mówi kobieta. Czyta zeznania byłych teściów, na których nigdy nie powiedziała złego słowa swojej córce. Chciała, żeby córka miała dziadków. Dbała, żeby miała kontakt z ojcem. Ma na dowód SMS-y z pytaniami do niego: na pewno będziesz w ten weekend? A oni teraz odbierają jej rozum.
Boi się, że mąż pójdzie z kościelnym wyrokiem "niezdolna psychicznie do małżeństwa" do sądu cywilnego i odbierze jej córkę.
Odfajkować, kupić, zmusić
Basia poczuła ulgę po "rozwodzie", jakby zaczęła nowe życie.
Pamięta swój kurs przedmałżeński. Ksiądz wypytywał o wiarę. Dwie pary na dwanaście znały katechizm. Dawał im zadanie domowe: zastanówcie się, czym dla was jest miłość. Na spotkaniach pojawiały się młode małżeństwa i opowiadały, że nie jest tak cukierkowato, że są obowiązki, kłótnie.
Dziesięć spotkań po dwie godziny przez 10 tygodni, żeby był czas przemyśleć. Ale to był już drugi kurs Basi, kilka lat po orzeczeniu o nieważności pierwszego małżeństwa.
Pierwszego kursu nawet nie pamięta. Może wyglądało tak jak w wielu innych parafiach. - Pięć spotkań, ksiądz o nic nie pyta, w parafialnej poradni straszą in vitro i homoseksualizmem, pokazują książeczki dla dzieci, jak wygląda prącie, jak macica - opowiada panna młoda z małej miejscowości na Śląsku. – Pani z poradni mówiła, że była u niej dziewczyna w ciąży, widać było, że nie chce tego ślubu, że ktoś ją zmusza, ale ona nic w takiej sytuacji nie może zrobić.
Znajomi Basi ślubowali dla pieniędzy. Rodzice zapowiedzieli im, że jak wezmą ślub, to dostaną mieszkanie. Nikt tego nie wyłapał na kursie. Niektórzy zaliczają kurs w weekend. Byle odfajkować. Kupują fałszywe zaświadczenia ukończenia.
Basia: - Kościół powinien być bardziej restrykcyjny. Wymagać od par znajomości swojej religii, nie bać się powiedzieć: Jesteście za młodzi, poczekajcie z tym ślubem, niech się to dziecko najpierw urodzi. Przygotowanie do kapłaństwa trwa tyle lat w seminarium i nie każdy kandydat jest przyjmowany. Przecież małżeństwo to tak samo ważny sakrament.
Dobrze, że nie jest im obojętne
- Odkąd istnieje małżeństwo, zdarzają się przypadki, że zawarte było nieważnie, jako że małżeństwo w rozumieniu katolickim jest aktem woli mężczyzny i kobiety, aktem ludzkiego chcenia. Ten akt woli podatny jest na niebezpieczeństwa i może odbiegać od tego, czym małżeństwo jest naprawdę – komentuje ksiądz profesor Piotr Majer, kanonista. Wskazuje także, że:
- Proporcje powodów nieważności na przestrzeni wieków ulegały zmianom. Kiedyś więcej orzeczeń o nieważności zapadało z powodu przymusu do ślubu. Liczba tych orzeczeń zwiększyła się, kiedy w 1983 roku do Kodeksu prawa kanonicznego wprowadzono kanon o niezdolności psychicznej do podjęcia obowiązków małżeńskich. To owoc antropologicznej wizji małżeństwa: nie jest ono czymś narzuconym z góry, ale to same osoby zawierające małżeństwo je kreują, gdy oddają się sobie nawzajem w bezwarunkowej miłości. To one są pierwszoplanowymi postaciami małżeństwa, a nie ksiądz, który je błogosławi.
- Oczywiście może być pole do nadużyć. Jan Paweł II i Benedykt XVI w przemówieniach do Trybunału Roty Rzymskiej wielokrotnie podkreślali, że nie każda ludzka wada jest przyczyną stwierdzenia nieważności małżeństwa, że człowiek powinien nad sobą pracować, a nie uważać, że małżeństwo go przerasta, że się do niego się nie nadaje.
- Być może kurs przedmałżeński powinien właśnie przygotowywać do pokonywania kryzysu, tak by po zetknięciu się z nim – a trudności w małżeństwie są nieuniknione – pierwszą decyzją współmałżonków nie było rozstanie i poszukiwanie kogoś innego, z kim będzie lepiej.
- Zapewne powinno kłaść się nacisk na naukę odpowiedzialności, na wzajemne poznawanie się. Ale nie dopiero na kursie, tylko wcześniej, jeszcze w szkole, w duszpasterstwie akademickim. Bo jeśli już dwie osoby zgłaszają się na kurs, są one do siebie przekonane i trudno je do siebie zniechęcać, wykazując, że np. narzeczony ma jakieś defekty i "zastanów się, kobieto, bo będziesz z nim nieszczęśliwa". Celem kursu nie jest przecież odwodzenie od ślubu, ale dobre przygotowanie do małżeństwa.
- Każdy cieszy się naturalnym prawem do małżeństwa i generalnie wszystkie trudności i wątpliwości rozwiązuje się na korzyść tego, żeby małżeństwo mogło być zawarte. Zdarza się nawet, że gdy ktoś się przyzna uczciwie, że cierpi na chorobę psychiczną, na przykład schizofrenię, duszpasterze występują do kurii z prośbą o opinię w tej sprawie i ewentualną zgodę na zawarcie małżeństwa przez takie osoby. Po zasięgnięciu opinii biegłego psychiatry czy psychologa najczęściej taka zgoda jest udzielana. Oczywiście tam, gdzie przeszkoda jest ewidentna, małżeństwo nie może być zawarte.
- Jednak zdarza się, że ktoś ma tak wadliwą osobowość, że mimo szczerej chęci, pragnienia i starań, rzeczywistość małżeńska przerasta jego możliwości. Nawet gdyby szczerze chciał być dobrym mężem czy chciała być dobrą żoną, nie potrafi. Wtedy sąd kościelny, po dokładnym zbadaniu sprawy, może orzec, że taka osoba od początku była niezdolna do zawarcia małżeństwa ze względów psychicznych czy osobowościowych.
- Wzrost liczby procesów o stwierdzenie nieważności małżeństwa to też znak, że wzrasta świadomość wiernych. Dlatego wciąż trwają one dwa, trzy lata, bo jest ich tak dużo. Można wręcz powiedzieć, że dobrze, iż ludziom zależy, żeby w przypadku niepowodzenia uporządkować życie, że nie jest im to obojętne, by żyć zgodnie z nauką Kościoła.
Kiedy nie ma przeszkody, ale są pieniądze
30 tysięcy za rozwód kościelny - to tytuł artykułu z tygodnika "Wprost" z 2010 roku. To było przed reformą papieża Franciszka, ale nawet jak na dwie instancje z prywatnym adwokatem to zawrotna kwota.
Rozwód w sądzie cywilnym kosztuje 600 zł. To stała opłata za wzniesienie pozwu. Kościół nie ma ujednoliconych stawek za stwierdzenie nieważności małżeństwa i to daje asumpt do fantazji.
Tak jak w sądach cywilnych, w sądzie kościelnym płaci osoba, która chce się rozstać. Wedle wielu źródeł - kancelarii kanonicznych - opłaty wahają się od 800 zł do 3 tys. zł. Im większe miasto, tym drożej. Koszt zależy także od wysokości zarobków powoda, ilości powołanych biegłych oraz czy sprawa trafi do drugiej instancji. Można prosić o rozłożenie opłaty na raty, umorzenie częściowe lub całkowite. Wystarczy poprosić i przedstawić PIT.
Ale w sieci powielane są plotki, że na stwierdzenie nieważności nie każdy może sobie pozwolić. I że kto ma pieniądze, ten zawsze dostanie "rozwód kościelny", czy była przeszkoda do zawarcia małżeństwa, czy nie. Wystarczy odpowiednio zapłacić.
Michał Poczmański miał sprawy trudne, klient przychodził kilkanaście, kilkadziesiąt lat po ślubie. Wtedy staje się prawie niemożliwe znaleźć dowody nieważności, dotrzeć do świadków. Jeśli jeszcze żyją, to nie pamiętają, jacy byli małżonkowie jako narzeczeni.
No ale jeśli ktoś bardzo chce i oferuje za to dużą kwotę?
Poczmański: - Oczekiwania faktycznie się zdarzają. Ludzie o tym mówią, ale ja się z tym nigdy nie spotkałem. Zbyt wiele osób uczestniczy w tym procesie i są apelacje, Trybunał Roty Rzymskiej [najwyższy sąd apelacyjny wobec wyroków biskupich - red], aby możliwa była korupcja.
Zmieniłam imiona bohaterek