Skrępowali jej dłonie i przywiązali do słupa. Czekała na śmierć. Krzyknęła "Niech żyje Polska!", a kule przeszyły powietrze. Żołnierzom z plutonu egzekucyjnego zadrżały ręce, nie trafili. Wtedy ich dowódca strzelił dziewczynie w głowę. Tak władza ludowa zabiła 17-letnią "Inkę", dzielną sanitariuszkę. 28 sierpnia, po 70 latach, została w końcu godnie pochowana.
Skrępowali jej dłonie i przywiązali do słupa. Czekała na śmierć. Krzyknęła "Niech żyje Polska!", a kule przeszyły powietrze. Żołnierzom z plutonu egzekucyjnego zadrżały ręce, nie trafili. Wtedy ich dowódca strzelił dziewczynie w głowę. Tak władza ludowa zabiła 17-letnią "Inkę", dzielną sanitariuszkę. 28 sierpnia, po 70 latach, została w końcu godnie pochowana.
Uśmiechnięta, skromna i pogodna. Zwykła nastolatka. Danuta Siedzikówna jak każdy miała swoje słabości. Miała też jednak niezwykłą odwagę. Wychowana w duchu patriotyzmu, patrząca na skatowaną przez Niemców matkę, nie mogła wybrać inaczej. Kiedy wstępowała z siostrą w szeregi Armii Krajowej, miała ledwie 15 lat. Przeszła szkolenie, została sanitariuszką i przyjęła pseudonim Inka. Znalazła się w szeregach V Brygady Wileńskiej, dowodzonej przez nieuchwytnego mjr Zygmunta Szendzielarza, ps. Łupaszka.
W czasie II wojny światowej przynależność do AK była powodem do dumy, ale gdy w Polsce władzę przejęli komuniści, stało się to jednym z głównych grzechów. Oddział "Łupaszki" nie złożył broni. Wyklęci walczyli dalej – z Sowietami i narzuconą Polsce władzą ludową.
Do "Brygady Śmierci" "Inka" dołączyła w czerwcu w 1945 r. Na Pomorzu działali od września 1945 r. Od marca 1946 r. sanitariuszka należała do szwadronu "Żelaznego", który był szczególnie znienawidzony przez komunistów. Dlaczego? To oni rozbrajali posterunki Milicji Obywatelskiej, napadali na pociągi i rozstrzeliwali funkcjonariuszy bezpieki. Odwiedzali też wsie i wygłaszali płomienne mowy przeciwko rządowi sowieckiemu i polskim komunistom.
Za patriotyzm i odwagę "Inka" zapłaciła najwyższą cenę. Wpadła w ręce komunistów. Po 13 dniach "śledztwa" skazano ją na śmierć. Nie miała wtedy nawet 18 lat. Jej śmierć miała być zemstą na "Łupaszce", a zarazem dowodem na to, że władza ludowa dla wrogów ludu litości nie ma i mieć nie będzie.
Pojechała po bandaże i mapy
"Inka" dostała rozkaz od "Leszka". Wraz z "Czajką" miała pojechać do Malborka, Olsztyna i Gdańska. Sanitariuszka musiała uzupełnić apteczkę, która powoli zaczynała świecić pustkami. Na swojej liście miała m.in. bandaże, gazę, aspirynę, "gripp tabletten" i chinosol. Miała też wymienić mapy sztabowe i dowiedzieć się, dlaczego dowódca szwadronu tak długo nie wraca. Jego podkomendni nie wiedzieli jeszcze, że "Żelazny" już nie żyje.
A jeśli będzie jesień, to kalin pęk mi daj i tylko mnie nie całuj i nie broń iść za kraj...
słowa piosenki, którą "Inka" śpiewała z siostrami Mikołajewskimi
14 lipca 1946 r. ubrana w zwiewną letnią sukienkę ruszyła w drogę. Nikt nie przypuszczał, że będzie to jej ostatnia misja.
"Udałam się więc do Malborka, gdzie spotkałam syna Tarasiewiczowej, który zakomunikował mi, że matka jego jest aresztowana, a "Żelazny" prawdopodobnie zginął pod Sztumem. Z Malborka udałam się do Olsztyna, aby potwierdzić wiadomość o "Żelaznym". Jednak "Stopki" nie zastałam, gdyż został on aresztowany, a żona jego nic nie wiedziała na ten temat. Przyjechałam, więc do Wrzeszcza" – tak "Inka" opowiadała później śledczym o swojej podróży.
Mogła odwiedzić w Gdańsku swoich krewnych, ale tego nie zrobiła. Zatrzymała się za to w lokalu konspiracyjnym przy ul. Wróblewskiego 7. Mieszkające tam siostry Mikołajewskie przyjęły ją bardzo serdecznie. Dziewczęta niemal do rana śmiały się i śpiewały pieśni patriotyczne. Nie widziały, że pod ich domem czają się funkcjonariusze UB. Gdy tylko zgasły światła, weszli do mieszkania. Najpierw zatrzymali "Inkę", potem wrócili po siostry Mikołajewskie. Dziewczynę zdradziła Regina Żylińska-Mordas – zaufana łączniczka majora Szendzielarza.
"Była twarda jak skała"
Tak zaczęła się 13-dniowa gehenna młodej sanitariuszki. "Inkę" wtrącono do izolowanej, ciemnej celi. Śledczych interesowały wszystkie szczegóły, które pozwoliłyby im w końcu ująć "Łupaszkę". Podczas przesłuchań nie mogła liczyć na żadną taryfę ulgową. Dziewczynę zastraszano, torturowano i poniżano. – Gdzie jest "Łupaszka"? Gdzie jest "Pohorecki"? Gdzie jest "Leszek"? – komuniści zasypywali ją pytaniami. 17-latka hardo nie udzielała odpowiedzi.
Dziewczyna była zamknięta w sobie i twarda jak skała. Nie pomagało bicie, które tylko bardziej utwierdzało aresztowaną w postanowieniu zachowania milczenia. A im przecież nie chodziło o to, by zakatować ją na śmierć, ale żeby wyciągnąć z niej ważne informacje.
Szymon Nowak
Pewnego dnia w jej celi pojawiła się Regina. Miała złamać dziewczynę. "Inka" znała ją jako zaufaną łączniczkę majora. Nie mogła uwierzyć, że współpracuje z bezpieką. Zapewnienia 17-latki o tym, że nic nie wie, tylko wytrąciły Reginę z równowagi. Dziewczyny nie złamały też żony rannych milicjantów. Kobiety pojawiły się w jej celi w środku nocy. Rzuciły się na nią, zaczęły bić i rozrywać jej sukienkę. "Ty suko! Ty bandycka dziwko! Ty k***o Łupaszki!" – wykrzykiwały do "Inki". Po chwili upokorzoną i niemal nagą dziewczynę zostawiły w ciemnej celi.
"To jest ta kobieta!"
Choć śledztwo było bardzo brutalne, dziewczyna nigdy nie zdradziła UB adresów lokali konspiracyjnych czy kontaktów, które mogłyby się przyczynić do rozbicia oddziału "Łupaszki". "Inka" nie miała możliwości, żeby zapoznać się z aktami. Nie znała ich treści. W akcie oskarżenia 17-latce zarzucano udział w związku zbrojnym mającym na celu obalenie siłą władzy ludowej oraz mordowanie milicjantów i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Czy znasz tę kobietę?
Ranny: Kobietę tę poznaję, gdyż była razem z bandą dn. 23 maja 1946 r. na drodze do Sulęczyna. W czasie potyczki postrzeliła mnie z pistoletu oraz zabrała mi pas.
"Inka": Tak, poznaję go. W czasie potyczki z milicją jednak do niego nie strzelałam ani pasa mu nie zabrałam.
Czy widziałeś u kobiety pistolet?
Ranny: Tak jest. Gdy po postrzeleniu konkretnie doszła do mnie, miała w ręku pistolet i groziła mi nim. Kazała podnieść ręce do góry.
"Inka": Miałam pistolet, ale w kaburze i nie groziłam nikomu.Protokół konfrontacyjny w sprawie potyczki koło wsi Podjazdy
Chodziło m.in. o potyczki w pobliżu wsi Podjazy oraz rzekome podżeganie do zabicia funkcjonariuszy UB. "Inka" do zarzutów prokuratury się nie przyznała. Podtrzymała za to, że dobrowolnie należała do brygady "Łupaszki" i że posiadała pistolet Mauser bez odpowiedniego zezwolenia.
Podczas rozprawy odczytano zeznania świadków potyczek, m.in. tej w Starej Kiszewie, gdzie ludzie "Łupaszki" zastrzelili pięciu funkcjonariuszy UB oraz jednego członka PPR. W przypadku "Inki" kluczowe były zeznania dotyczące potyczki z 23 maja 1946 r. we wsi Podjazy.
"Oskarżona zabrała mi pas i magazynek z nabojami. Widziałem również, gdy jeszcze siedziałem, że biegła w naszą stronę z pistoletem w ręku. W tym czasie padł strzał i zostałem raniony. Po wyjściu pocisku z rany, który w tej chwili sądowi przedkładam, wnioskuję , że oskarżona do mnie strzeliła. Wniosek ten opieram na obserwacji, iż tylko ona jedna miała broń" – tak brzmiały zeznania Longina R., rannego w miejscowości Podjazdy milicjanta.
Nie zabrakło też relacji z potyczki w Tulicach, gdzie rozstrzelano dwóch funkcjonariuszy.
"Tak, to jest ta kobieta, która była pod Sztumem. Z którą to bandą mieliśmy potyczkę. Było czterech rannych, a następnie dwóch zabitych na polecenie tej kobiety. Zwróciła uwagę na dwóch cywili, którzy byli z nami, i powiedziała: ci dwaj są funkcjonariuszami UB, rozstrzelać ich" – twierdził Eugeniusz A..
"Chcę dodać, że gdyby kobieta owa nie wydała polecenia rozstrzelania wymienionych ludzi, wyroku tego by nie dokonano" – dodał milicjant Franciszek B.
Wszyscy kłamali.
Nie chciała "żebrać" o łaskę
Rozwścieczonym komunistom wystarczyła jedna rozprawa, by ocenić zebrany "materiał dowodowy" i skazać dziewczynę. Wyrok zapadł 3 sierpnia 1946 r. o godz. 18.20. Za przynależność do grupy "Łupaszki" 17-latkę skazano na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa.
"Nie sądziłem, że dostanie najwyższy wymiar kary, bo to przecież sanitariuszka, niepełnoletnia" – pisał we wspomnieniach Olgierd Christa, ps. Leszek.
Obrońca "Inki" namawiał ją do podpisania prośby o ułaskawienie do prezydenta Bolesława Bieruta. Sanitariuszka nie zamierzała "żebrać" o łaskę. We wniosku miały być też sformułowania, na które nie chciała się zgodzić. Jak pisał Szymon Nowak, autor publikacji "Panny Wyklęte", chodziło o to, że rzekomo "nie zdawała sobie sprawy ze swoich czynów" i "dała się porwać fałszywej propagandzie", a za rezygnację z partyzantki "grożono jej śmiercią". Ostatecznie podpisał się za nią właśnie obrońca. Bierut nie skorzystał z prawa łaski.
W celi w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku "Inka" napisała swój ostatni gryps do rodziny. Skrawek papieru ze słynnymi już słowami "Jest mi smutno, że muszę umierać. Przekażcie babci, że zachowałam się jak trzeba" oddała więziennej strażniczce.
Wyrok śmierci wydany na osobę poniżej 18. roku życia stanowił pogwałcenie nawet ówczesnego komunistycznego prawa. Ale kto wtedy na to patrzył? W ujętej dziewczynie władza "ludowa" widziała wyłącznie żołnierkę "Łupaszki" i tylko to się liczyło. Nie mogąc ująć dowódcy, komuniści uderzali jak najokrutniej w tych, których udało im się znaleźć i złapać. Tym razem los padł na niewinną młodą sanitariuszkę
Szymon Nowak, "Panny wyklęte"
"…pod nogami dywan z trocin, cienie pod piwnicy ścianą"
Na wykonanie wyroku "Inka" czekała 25 dni. Ostatnią osobą, która ją odwiedziła, był ks. Marian Prusak, wikariusz kościoła garnizonowego w Gdańsku. "Przeprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. Przyjęła mnie nadzwyczaj spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o wyroku i o śmierci powiadomić jej siostrę" – wspominał w ks. Prusak.
…pod nogami dywan z trocin
mur porosła trawa
cienie pod piwnicy ścianą
w martwym oknie szklana łza
będą o mnie śpiewać pieśni
wolałabym żyć
moje imię – Inka
wyklęta życia nić…"Jedna chwila", Kasia Malejonek i Maleo Reggae Rockers
28 sierpnia (3 września skończyłaby 18 lat), o godz. 6, dziewczynę zaprowadzono do piwnic więzienia karno-śledczego w Gdańsku. Wszystko było już gotowe. Na środku stały dwa dwumetrowe drewniane słupy. 17-latka nie była tam sama. Razem z nią był Feliks Selmanowicz, ps. Zagończyk – zastępca dowódcy plutonu 5. Wileńskiej Brygady AK majora "Łupaszki". On też miał zostać rozstrzelany. Scenę z ich ostatniego spotkania przedstawiono w Teatrze Telewizji w spektaklu "Inka 1946".
– Inka? Ile ty masz lat? – Osiemnaście prawie, panie poruczniku. – Nie ma kary na tych skur******w – tak na szklanym ekranie wyglądała ich ostatnia rozmowa.
W celi byli też prokurator mjr Wiktor Suchocki i lekarz kpt. Mieczysław Rulkowski. Nie zabrakło ubeków i oczywiście plutonu egzekucyjnego. "Inkę" i "Zagończyka" przywiązano do drewnianych słupów. Oboje ucałowali podany przez księdza krzyż i odmówili zakrycia oczu. Podczas egzekucji patrzyli na żołnierzy ochotników. To oni mieli odebrać im życie. Nim padły strzały, skazani wykrzyczeli jeszcze: "Niech żyje Polska!". Dziewczyna krzyknęła też: "Niech żyje Łupaszka!".
"Moje 17 lat zabił czyjś syn i brat"
Zygmunta Szendzielarza aresztowano 30 czerwca 1948 r. w Osielcu. 2,5 roku spędził w mokotowskim więzieniu. W 1950 r. skazano go na wielokrotną śmierć. Nie poprosił prezydenta o łaskę. Rok później w lutym wykonano wyrok
IPN
Żołnierze ochotnicy oddali strzały. Pociski z karabinów maszynowych przeszyły powietrze, ale nie skazanych. Żaden ze strzelców nie trafił, choć strzelali z odległości trzech kroków. Najwyraźniej rzeczywistość przerosła nawet ich wyobrażenia. A może po prostu, kiedy stanęła przed nimi niewinna 17-latka, żaden z nich nie potrafił tak po prostu jej zabić. Skazanych zabił dowódca plutonu ppor. Franciszek Sawicki. Oddał po jednym strzale w głowę.
"Inka" miała zostać zapomniana na zawsze. Dopiero w 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku uznał, iż działalność jej i jej towarzyszy z 5. Brygady Wileńskiej AK zmierzała do odzyskania niepodległego bytu państwa polskiego. Teraz jej imię noszą szkoły, place i ulice.
Przez 68 lat miejsce pochówku Danuty Siedzikówny pozostawało jednak nieznane. Dopiero w 2014 r. zespół Instytutu Pamięci Narodowej odnalazł i ekshumował szczątki młodej kobiety. Miała przestrzeloną czaszkę. W marcu ubiegłego roku oficjalnie ogłoszono, że badania genetyczne potwierdziły, iż szczątki należą właśnie do "Inki". W tym samym miejscu znaleziono szczątki "Zagończyka".
Pożegnali ich z honorami
Aleksandra Arendt