To miał być największy kompleks wypoczynkowy świata, mogący przyjąć rocznie kilkanaście milionów turystów. Nadmorska wizytówka hitlerowskich Niemiec. Kąpielisko Dwudziestu Tysięcy, składające się z budynków o łącznej długości 4,5 kilometra, powstało na bałtyckiej wyspie Rugia. Jednak nigdy nie zostało dokończone. W realizacji planów przeszkodziła wojna, potem kompleks przejęli żołnierze radzieccy, a po nich armia NRD. Pierwsi turyści pojawili się tam dopiero w XXI wieku.
Rugia to największa z niemieckich wysp. Ponad 900 kilometrów kwadratowych lądu otoczonych wodami Morza Bałtyckiego. Wyspa znajduje się jedynie około stu kilometrów od Polski. Dzięki położeniu, warunkom naturalnym i zapierającym dech w piersiach widokom przyciąga wczasowiczów. Niektórzy twierdzą nawet, że to tam znajdują się najładniejsze nadbałtyckie plaże.
W przeszłości jej walory docenił także Adolf Hitler. To wódz Trzeciej Rzeszy miał wymyślić, że na wschodnim wybrzeżu Rugii, tuż przy szerokiej, białej plaży i obok sosnowych lasów powstanie "Kurort KdF Rugia" nazywany też Kąpieliskiem Dwudziestu Tysięcy. Nie miał to być jednak pierwszy lepszy pensjonat albo hotel. W końcu Hitler nie ukrywał, że powstałe za jego panowania obiekty mają świadczyć o potędze Rzeszy. Wielokrotnie powtarzał, że wizje architektów powinny powstrzymywać tylko możliwości techniczne. A te Trzecia Rzesza miała ogromne. Raz nawet, w trakcie jednego ze zjazdów NSDAP w Norymberdze, wódz ogłosił, że powstające w Trzeciej Rzeszy budynki nie są przeznaczone "na rok 1940 ani też na rok 2000, ale powinny wznosić się na podobieństwo katedr z naszej przeszłości w tysiąclecia przyszłości". Zasady były więc dwie: miało być monumentalnie i trwale. Prora, nazywana Kolosem z Rugii, te założenia spełnia do dziś.
Wczasowy gigant miał nieść "Siłę przez radość"
Za budowę długiego na 4,5 kilometra i składającego się z kilku sześciokondygnacyjnych bloków kurortu odpowiedzialna była nazistowska organizacja Kraft durch Freude ("Siła przez radość"), której celem było organizowanie imprez turystycznych i sportowych dla obywateli.
- To była propagandowa organizacja, której celem była budowa nowego człowieka Trzeciej Rzeszy. Cechami tego nowego człowieka był kult ciała, doskonałość, odpowiednio wysoki wzrost i wysportowana sylwetka. Dlatego tak duży nacisk kładziono na wypoczynek i formę zdrowotną sportu – wyjaśniał w rozmowie z magazynem "Polska i Świat" urbanista Paweł Karpiński.
W 1936 roku ruszył konkurs na projekt wczasowego giganta. Wyzwanie było ogromne, bo zgodnie z założeniami miał to być największy wakacyjny resort świata. Jednak chodziło nie tylko o skalę i sprostanie gigantomanii. Robert Ley, szef Niemieckiego Frontu Pracy, miał ambicje, by rocznie w Prorze spędzało wakacje 14 milionów osób. Wczasy miały być krótkie, acz intensywne. Zdaniem Leya tygodniowy urlop miał być tak samo relaksujący jak dłuższe wakacje. By tak się stało, trzeba było jednak zadbać o ich odpowiednie "zintensyfikowanie".
10 tysięcy dla 20 tysięcy
W szranki stanęło 11 architektów. Adolf Hitler i inni decydenci przyklasnęli wizji Clemensa Klotza. Co urzekło wodza Trzeciej Rzeszy? Zgodnie z projektem okna wszystkich 10 tysięcy pokojów zwrócone były w stronę plaży i morskich fal. Każdy z pokojów miał mieć 12,5 metra kwadratowego, umywalkę, szafę i dwa pojedyncze łóżka. Łazienki i toalety miały być wspólne i umieszczone na korytarzach. Prora miała pomieścić jednocześnie 20 tysięcy urlopowiczów. I choć pokoje, zgodnie z obowiązującą wówczas modą nie ociekały luksusem, to zaplanowane strefy wspólne mogły robić znacznie większe wrażenie. Planowano, że powstanie tu hala, w której w tym samym czasie zasiąść będzie mogło tyle osób, iloma miejscami noclegowymi dysponował kurort.
A że o kształtowaniu wysportowanych sylwetek nie można było zapomnieć także na wakacjach, przewidziano stworzenie dwóch olbrzymich basenów z falami. Miało być też kino i teatr, a także przystań dla statków pasażerskich. Całość miała robić wrażenie. I robiła, bo w 1937 roku w trakcie Wielkiej Wystawy Światowej w Paryżu projekt Prory został nagrodzony Grand Prix jako pierwszy architektoniczny przejaw nowoczesnej turystyki masowej.
Ale Prora miała być czymś więcej niż nowinką w architekturze dla turystów. Kompleks miał też do spełnienia ważną rolę propagandową. "Propaganda podkreślała przede wszystkim rzekomo postępowy, przyjazny robotnikom charakter kurortu KdF. (…) Propagandowo wykorzystano także dążenie do wszechstronnej opieki nad urlopowiczami i rzekomy luksus małych i prostych pokoi, zawsze jednak wyposażonych w widok na morze. Ponieważ nastroje panujące wśród robotników, którzy ponosili największe koszta przygotowań wojennych, oceniano jako bardzo złe, taki triumf propagandowy był reżimowi bardzo na rękę. KdF była "najostrzejszą bronią" przeciwko "oczerniaczom" i "narzekaczom" - czytamy na stronie Centrum Dokumentacji Prora. A zamieszczanie w prasie relacje z planowania kompleksu i późniejsze sprawozdania z postępów w budowie tylko dodatkowo pomagały rozbudzać nadzieje i usypiały widmo nadciągającej wojny.
Plan B
Uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowę kompleksu, transmitowana przez radio, odbyła się z wielką pompą niemal od razu po wyłonieniu zwycięskiego projektu. Uczestniczyli w niej nie tylko przedstawiciele partii nazistowskiej i lokalni urzędnicy, ale też siły powietrzne i marynarka wojenna. Były przemówienia, brawa i entuzjazm. Budowę rozpoczęto jednak dopiero dwa lata później. A przed wrześniem 1939 roku, dzięki zaangażowaniu niemal dziewięciu tysięcy robotników przymusowych, osiągnięto już stan surowy budynków. Wojna przerwała prace. Siły i środki trzeba było przenieść na budowę bardziej strategicznych obiektów.
Twórcy "Kolosa" nie mieli jednak wątpliwości, że przestój na placu budowy będzie krótki. Niemcy mieli mieć przecież wygraną w kieszeni. Przewidywano, że wojna zostanie zakończona błyskawicznie i już wkrótce obywatele, znużeni ciężką pracą na rzecz Trzeciej Rzeszy, będą mogli masowo korzystać z uroków nadmorskiego kurortu. Jednak mijały kolejne miesiące, budowa stała, a końca wojny nie było widać.
Zresztą – jak w rozmowie z "Faktami" TVN opowiadał Jan Seidler, historyk z Centrum Dokumentacji Prora – w głowie Hitlera od początku kiełkował plan wykorzystania kurortu na wypadek wojny. Zgodnie z nim niedoszły gigantyczny resort miał zamienić się w szpital polowy. Było to nawet przewidziane w trakcie konkursu na najlepszy projekt architektoniczny.
Żołnierze i lekarze zamiast wczasowiczów
W końcu do Prory – miejsca dokąd nie sięgały alianckie naloty – zjechali pierwsi goście. Nie mieli jednak odpoczywać. Kilka policyjnych batalionów, każdy liczący po niemal tysiąc osób, przeszło tu szkolenia i z Rugii zostało wysłanych na wszystkie fronty, na których bitwy toczyła Trzecia Rzesza. "Kolos" był miejscem nieustannych szkoleń. Przez niemal cały czas trwania wojny przewijały się tu tłumy dziewcząt szkolonych do pracy w służbie radiowej.
Niektóre z budynków stały się nowym domem dla uchodźców ze zniszczonych bombardowaniami niemieckich miast. A niemal rok przed klęską Niemiec do nadmorskich budynków sprowadzono zastępy lekarzy i pielęgniarek, którzy czuwali nad zdrowiem rannych żołnierzy. Na wybrzeżu, tuż obok piaszczystych plaż i w powietrzu przesiąkniętym jodem mieli dochodzić do formy. Adolf Hitler nigdy do Prory nie przyjechał.
Strefa wojskowa staje się zabytkiem
Po wojnie do budynków, które miały świadczyć o potędze Trzeciej Rzeszy, wprowadziły się oddziały Armii Czerwonej. W jednym z bloków Prory działała sowiecka baza wojskowa. A gdy została zlikwidowana, żołnierze niewiele po sobie zostawili. Część budynków, i tak niedokończonych, została przez nich ogołocona do samej cegły.
Ale "Kolos" nie na długo został osamotniony. Kompleks przejęła Narodowa Armia Ludowa NRD. I pilnie strzegła go przed oczami ciekawskich. Kurort stał się zamkniętą strefą wojskową. Żołnierze opuścili Prorę dopiero w 1991 roku.
W końcu, kilka miesięcy po zjednoczeniu Niemiec, Prora opustoszała. A władze zaczęły szukać pomysłów na wykorzystanie olbrzymiego blokowiska. Najlepiej takiego, na którym można byłoby zarobić. W połowie lat 90. XX wieku Kąpielisko Dwudziestu Tysięcy uznano za zabytek. "Zespół architektoniczny Prora (…) miał stać się największym kurortem morskim świata. (…) Jego szkieletowa konstrukcja żelbetonowa świadczy o technicznych osiągnięciach lat 30. i dlatego jest ważnym świadectwem pracy i produkcji swoich czasów" – napisano w uzasadnieniu decyzji. Miłośnicy i obrońcy zabytków negatywnie zaopiniowali sprzedaż Prory. Jednak nie udało się jej uniknąć, bo państwo w końcu znalazło kupców.
Odrodzenie
Sprzedaż dawnego hitlerowskiego ośrodka ruszyła z początkiem XXI wieku. Nabywców znajdowały kolejne części obiektu. To, jak wiele było do kupienia, może zobrazować porównanie do gdańskiego falowca, najdłuższego budynku mieszkalnego w Polsce. Ten liczy 860 metrów długości i jest domem dla sześciu tysięcy osób. "Kolos" natomiast ma 4,5 kilometra długości, a nocleg miał zapewnić 20 tysiącom wczasowiczów. W 2005 roku "The Guardian" opisywał: "Idąc przez pół godziny wzdłuż budynków Prora zastanawiasz się, czy w ogóle ruszyłeś się z miejsca. Efekt jest niemal halucynogenny". Bo wtedy posępne betonowe mury wyglądały jak koszary. I wszystkie były identyczne. Później jednak do akcji wkroczyli inwestorzy z planami stworzenia tu apartamentów, hoteli, centrum spa i obiektów sportowych.
Po niewielkich pokojach w większości nie ma już śladu. Teraz goście mogą korzystać z apartamentów liczących od 28 do 120 metrów kwadratowych. Nie muszą też korzystać ze wspólnej łazienki na korytarzu, bo każdy pokój jest w nią wyposażony. W pokojach są też aneksy kuchenne. I balkony, których wcześniej nie było. Na terenie dawnej Prory są też restauracje i fryzjer. Wszystko to, co może być potrzebne człowiekowi na wczasach.
W kolejnym z bloków stworzono hostel z 400 miejscami noclegowymi, który zyskał miano najdłuższego na świecie. Z Prory można dojść nadmorską promenadą do pobliskiego kurortu Binz. Można też odwiedzić Centrum Dokumentacji Prora i obejrzeć wystawę na temat nigdy niespełnionego wakacyjnego snu Trzeciej Rzeszy. Bo choć turyści korzystają tu z rozrywek i odpoczynku, to pamiętają o historii tego miejsca. - Dobrze, że powstają tu mieszkania i jest pomysł, jak na nich zarobić, ale w pogoni za zyskiem nie można zapomnieć, co tu się kiedyś działo – powiedziała "Faktom" TVN jedna z wypoczywających tu kobiet.
Kompleks Kąpielisko Dwudziestu Tysięcy znajduje się na wyspie Rugia, niedaleko od granicy z Polską: