Sędzia zapowiedział, że zbyt gwałtowne opisy okrucieństw nie będą prezentowane przysięgłym. Ochroniarz, odpowiednio pouczony, zeznał więc: Widziałem, jak przypalał ludzką skórę żelazkiem. Koszula była sprasowana z ciałem. Ofiara wciąż żyła.
"El Chapo" – "Mały", "Krótki" albo "Konus" (ten ostatni, jeżeli chcielibyśmy go obrazić, a pewnie wolelibyśmy tego nie robić) – idzie do więzienia.
Morderca, przemytnik, miliarder i boss największego kartelu narkotykowego na półkuli zachodniej, najbardziej poszukiwany przestępca tego wieku obok bin Ladena i Zarkawiego, 25 czerwca ma usłyszeć wyrok skazujący go na dożywocie. 12 lutego dowiedział się, że jest winny w procesie, jaki po ponad 20 latach śledztwa, niezliczonych próbach schwytania, a w końcu ekstradycji i dwóch latach aresztu, wytoczyli mu Amerykanie.
Od listopada do lutego, przez 11 tygodni sędziowie przysięgli na nowojorskim Brooklynie, starannie wyselekcjonowani do wydania werdyktu, słuchali opowieści o tym, jak biedny chłopiec z zapadłej meksykańskiej prowincji, pozujący na Robin Hooda, zamienił północny Meksyk w piekło na ziemi i rozwinął przemysł narkotykowy, którego produkty dotarły na ulice amerykańskich miast. Materiał dowodowy był tak wstrząsający, że sędzia uznał, iż nie wszystko da się zaprezentować ławie. I z pewnością miał rację.
Ten proces nie oszczędził nikogo. Ani rodzin ofiar, ani słuchaczy i relacjonujących go reporterów, ani tych, w sumienia których oddano władzę, by zdecydowali, czym jest sprawiedliwość. Nie oszczędził też żony bossa narkotykowego i jego samego. Bo Joaquin "El Chapo" Guzman usłyszał, siedząc w sali sądowej w środku zimowej zawieruchy, nad ponurym Atlantykiem, daleko od słońca meksykańskiego płaskowyżu, jak zdradza go syn jego przyjaciela, któremu chciał podobno oddać pewnego dnia kartel we władanie. I jak pogrąża go były ochroniarz, któremu przez lata pozwalał uczestniczyć w morderstwach i torturowaniu ofiar. Bo "El Chapo" uwielbiał tortury.
Rząd Meksyku wyliczył, że w wojnach narkotykowych, za które w ogromnej mierze odpowiedzialny jest "El Chapo" i jego kartel, od 2006 roku, gdy władze rozpoczęły walkę ze zorganizowaną przestępczością, zginęło 250 tysięcy ludzi. To ponad połowa liczby ofiar wojny w Syrii. To prawie trzy razy więcej zabitych, niż było podczas konfliktu w byłej Jugosławii w latach 90. XX wieku. Ciudad Juarez, położone na granicy ze Stanami Zjednoczonymi, jest uważane za najniebezpieczniejsze miasto świata. To przez nie trafia do USA najwięcej narkotyków. Rocznie w graniczym mieście ginie nawet kilka tysięcy ludzi. Ciała zwisające z mostów i estakad lub zostawione przy drogach, z wyraźnymi śladami tortur - tak, by wszyscy jadący do pracy i odprowadzający dzieci do szkół je widzieli - przyniosły Ciudad Juarez najgorszą sławę. To dzieło kartelu Sinaloa, na którego czele od lat 90. stał "El Chapo".
"On wciąż bił"
Podczas nowojorskiego procesu dwaj świadkowie przedstawili zeznania obciążające Guzmana w największym stopniu. Obu przez lata bezwzględnie ufał, a teraz go zdradzili.
25 stycznia były ochroniarz bossa, Isaias Valdez Rios, ujawnił przed ławą przysięgłych sądu federalnego na Brooklynie, jak "El Chapo" na jego oczach zabił co najmniej trzech mężczyzn.
Dwóch z nich, byłych pracowników, którzy zdradzili go dla kartelu Los Zetas, Guzman torturował trzy godziny. - Byli jak szmaciane lalki. Mieli połamane wszystkie kości. Nie mogli się ruszyć. On wciąż bił. Kijem i bronią. Potem boss kazał przewieźć ich w przygotowane wcześniej miejsce. Wrzuceni do samochodu jak worki ziemi, konający, znaleźli się na odludziu, w miejscu, w którym płonęło już wielkie ognisko. "El Chapo" przed śmiercią każdego z nich przeklął. Potem zastrzelił obu. Zwłoki na jego rozkaz wrzucono do ogniska tak, by po ofiarach nie zostały nawet kości.
Trzeci mężczyzna pracował dla innego kartelu. "El Chapo" bił go, przypalał papierosami i żelazkiem. Ofiara cudem trzymała się przy życiu. Był straszliwie poparzona. – Koszula była sprasowana z ciałem – opisywał świadek. Ofiara z zasłoniętymi oczami, wypytywana do ostatnich chwil przez "El Chapo", była podtrzymywana nad wykopanym grobem. Padł strzał. Nie był śmiertelny. Umierający próbował jeszcze złapać oddech. Wtedy wrzucono go do dołu i zakopano.
Sędzia dopuścił do upublicznienia takich zeznań. Nie wiadomo, czego zabronił.
"Jedna z największych zdrad w historii mafii"
Opowieść byłego ochroniarza Guzmana została zachowana niemal na koniec procesu. W pierwszych dniach nowego roku przed sądem wydarzyło się jednak coś jeszcze bardziej wstrząsającego, co media nazwały "jedną z największych zdrad w historii mafii".
Vicente Zambada Niebla ma 43 lata. Od ośmiu siedzi w amerykańskim więzieniu. Miał zatem dużo czasu na przemyślenia. Niebla – jak podkreśla się w komentarzach – wbił gwóźdź do trumny "El Chapo". Aż do 2009 roku, kiedy został ujęty podczas przemytu narkotyków do USA – piął się w hierarchii Sinaloi. Był już blisko szczytu. W sądzie na Brooklynie 3 stycznia opowiadał o mechanizmach działania kartelu, bo poza kilkoma najbliższymi współpracownikami Guzmana, nikt nie zna go tak dobrze jak on.
Namiętność, która zgubiła gangstera. Historia "El Chapo" i Kate del Castillo
Pięć godzin zeznań wypełniła opowieść o jego życiu, przypominająca fabułę filmów gangsterskich Martina Scorsese. Niebla miał kontakt z narkotykami już jako mały chłopiec, bo – jak tłumaczył w obecności osłupiałych z wrażenia reporterów – jego ojciec był współtwórcą potęgi Sinaloi. Niebla senior, pseudonim "El Mayo", był prawą ręką Guzmana i razem z nim stworzył przestępczą machinę na przełomie XX i XXI wieku.
Vicente Zambada Niebla znał oskarżonego co najmniej od lat 90. Sędziom przysięgłym powiedział wszystko. Nie wiadomo, co myślał w tamtych chwilach Guzman, "New York Times" odnotował jednak, że świadek wchodząc do sali rozpraw zmierzył "El Chapo" wzrokiem i przed rozpoczęciem swojej opowieści obdarował go ponurym uśmieszkiem.
Niebla poszedł na współpracę z agentami federalnymi. Teraz dostanie prawdopodobnie niższy wyrok, a jego rodzina otrzyma pozwolenie na stały pobyt w USA i zostanie objęta programem ochrony świadków. Dlatego podczas styczniowej rozprawy zostało ujawnione prawdopodobnie wszystko, czego domagali się prokuratorzy.
Szlaki przemytu, ogromne łapówki, egzekucje i porachunki, w końcu bezpośrednie działania "El Chapo", który – nim zaczął się ukrywać po pierwszej ucieczce z więzienia w 2001 roku – sam pojawiał się w USA, dostarczając narkotyki kupcom. Wszystko to powoli tworzyło opowieść o pająku i jego potężnej sieci.
Niebla mówił o tym, jak "El Chapo" i "El Mayo" przemycali narkotyki do USA w samochodach chłodniach, łodziami rybackimi, a nawet budowanymi metodą chałupniczą łodziami podwodnymi. Opowiadał też o spotkaniach ojca, na które był zabierany jako dziecko, a potem nastolatek. Wiedział o łapówkach dla meksykańskiej policji i armii. O generalne, któremu Sinaloa płacił 50 tysięcy dolarów miesięcznie. Vincente Niebli zajmował przez lata coraz wyższe stanowiska w kartelu, aż w końcu stał się bezpośrednim wspólnikiem ojca (do dziś uciekającego przed wymiarem sprawiedliwości). Świadek oskarżenia w 2008 i 2009 roku koordynował już przerzut narkotyków z Kolumbii do Meksyku oraz z Meksyku do Chicago. Drugim głównym szlakiem przemytu, wiodącym z terenów kontrolowanych przez Sinaloę do Los Angeles, zajmował się ktoś inny.
Można się tylko domyślać, co czuł "El Chapo", słuchając tamtego dnia opowieści z przeszłości.
Łapówki i tony kokainy
Proces obfitował jednak w więcej zaskakujących momentów. 14 listopada zeznawał wujek Vicente Niebli – Jesus Zambada Garcia. Był księgowym "El Chapo" i całego kartelu Sinaloa przez 15 lat. Schwytany i wydany Stanom Zjednoczonym w 2008 roku, potwierdził, że Guzman, "El Mayo" i dwaj inni mężczyźni stanowili ścisłe kierownictwo kartelu. On zaś należał do trzyosobowego zaplecza najbardziej zaufanych wspólników. Sam też zorganizował helikopter, którym bossowi udało się uciec przed wojskiem w 2001 r.
Garcia opowiadał o zabójcach (sicario), których zlecenia koordynował, o siatce inżynierów tworzących łodzie i szyfrowane systemy komunikacyjne, o pilotach samolotów, kierowcach samochodów i samym przemycie. Kiedy mówił o transporcie narkotyków Morzem Karaibskim łodziami z obstawą zapewnioną przez biuro meksykańskiego prokuratora generalnego, "El Chapo" był "zdenerwowany" – zaznaczał w swojej relacji z procesu dziennikarz "Guardiana" Ed Vulliamy, autor książki o kolebce Sinaloi, "Ameksyka".
Garcia opowiadał, że średnia wielkość dostawy kokainy do USA wynosiła 30 ton. Początkowo Sinaloa dzielił się po połowie zyskami z Kolumbijczykami produkującymi narkotyki, ale kiedy Guzman zniszczył całą sieć kolumbijskich pośredników w Stanach Zjednoczonych, zmuszając baronów z Ameryki Południowej do zdania się na kartel Sinaloa, jego "działka" zaczęła rosnąć. W Los Angeles kilogram kokainy w pierwszej dekadzie XX wieku kosztował 20 tysięcy dolarów, w Chicago - 25 tysięcy, a w Nowym Jorku - 35 tysięcy – zeznawał dalej Garcia. Transport kilograma kokainy do tych trzech miast kosztował siedem do dziewięciu tysięcy dolarów, co dawało zysk na czysto w wysokości od 13 do 26 tysięcy dolarów. Z reguły z jednorazowego przemytu do USA Sinaloa i Kolumbijczycy dostawali do podziału od 220 do nawet 450 milionów dolarów.
100 milionów dla prezydenta?
Pieniądze, jakie "El Chapo" zarabiał, były niewyobrażalne. Jego majątek to podobno kilka miliardów dolarów. Świadkowie w procesie zeznawali parokrotnie o łapówkach, które od kartelu dostawać mieli wysocy urzędnicy państwowi, wojskowi i policjanci. Nikt jednak nie wywołał takiego wstrząsu jak Alex Ciufentes, były kolumbijski boss aresztowany w 2013 roku i od tego momentu współpracujący z Amerykanami.
15 stycznia zeznał przed przysięgłymi, że po dojściu do władzy jesienią 2012 roku, tuż przed inauguracją urzędu, prezydent Meksyku Enrique Pena Nieto wysłał wiadomość do "El Chapo", że nie musi się już bać i może wyjść z ukrycia.
Ciufentes zeznał, że kontaktował się wtedy bezpośrednio z Guzmanem i dowiedział się, że prezydent chce od bossa Sinaloi 250 milionów dolarów łapówki. Potem zszedł z ceną do 100 milionów.
Nie wiadomo, czy to prawda, ale Nieto ma od pewnego czasu kłopoty. Pierwsze informacje o tym, że mógł przyjąć pieniądze od Sinaloi, pojawiały się w mediach już po schwytaniu "El Chapo" i przekazaniu go Amerykanom w styczniu 2017 roku. Urzędujący jeszcze wówczas prezydent Meksyku zaprzeczył im, teraz jednak – od listopada 2018 roku – prezydentem już nie jest. Zatrudnił zespół prawników. Być może w przyszłości będzie musiał się poważnie tłumaczyć.
Lwy, tygrysy i kuracje odmładzające
Pracownik Joaquina "El Chapo" Guzmana, były pilot Miguel Angel Martinez, 27 listopada ub.r. opisywał podróże narkotykowego bossa po świecie. Mówił o jego lotach do Japonii, Tajlandii i Makau (w Chinach), a także o pewnej wizycie w Los Angeles, w czasie której Guzman kupił samoloty za sześć milionów dolarów. Opowiadał, jak tuż po zakupie boss pojechał do Las Vegas i tam wpadł w wir hazardu. Martinez opowiadał o jego prywatnym zoo, po którym jeździł "małym pociągiem" między lwami, tygrysami i panterami, a także o wycieczkach do szwajcarskich klinik na kuracje odmładzające.
Mówił o tym, że "boom" na kokainę w latach 90. doprowadził do takiego przypływu gotówki w kartelu, iż "El Chapo" wydawał pieniądze na lewo i prawo. – Miał dom na każdej plaży i ranczo w każdym stanie (Meksyku – red.) – opowiadał. Raz w miesiącu na pokładzie trzech prywatnych samolotów startujących z Tijuany dostarczano mu do rezydencji 30 milionów dolarów – mówił, zaznaczając, że kartel opłacał "cztery-pięć kobiet", które były obecne w jego życiu na różnych etapach.
Tych zeznań słuchała w sali sądowej żona "El Chapo" – Emma Coronel Aispuro.
Była obecna również 17 stycznia, gdy przed ławą przysięgłych pojawiła się jedna z kochanek męża. Lucero Guadalupe Sanchez Lopez - lokalna działaczka polityczna w stanie Sinaloa na początku dekady - ze łzami w oczach opowiadała o znajomości, która w 2011 roku przekształciła się w romans z "El Chapo". Opowiadała, że czasami się go "bała", "czasami kochała, a czasami nie". Przyznała jednak, że zrealizowała dla niego m.in. transport 90 kg marihuany z przeznaczeniem na amerykański rynek. Prokuratorzy pokazali na dowód przechwycone w tamtym czasie SMS-y, którymi wymieniała się z "El Chapo".
Lopez opowiadała też o tym, jak w 2014 roku została przez niego zaproszona do jednej z kryjówek w Ciudad Juarez. W tamtym czasie "El Chapo" próbowali schwytać meksykańscy marines. Specjalny oddział śledził go od miesięcy i "wykurzał" z kolejnych kryjówek. Kiedy pewnego wieczoru ochroniarz Guzmana powiedział, że "siedzą na nich", "zupełnie nagi" boss poprowadził kochankę do łazienki, gdzie w jednej ze ścian były umieszczone stalowe drzwi. Prowadziły do tunelu przebiegającego pod miastem, który prowadził do jednej z dalszych dzielnic. Kobieta uciekła nim razem z "El Chapo" i jego towarzyszami. Udało im się.
Forteca czeka
Meksykański boss lądował w więzieniu trzy razy od 1993 roku i dwa razy udawało mu się uciec. Na początku lat 90. kartel Sinaloa siał już postrach. Konkurencja miała tak bardzo dosyć "El Chapo", że próbowała go zabić. Oddział wysłany na lotnisko, z którego Guzman miał odlecieć do Gwatemali, zamordował jednak wtedy, prawdopodobnie przypadkiem, kardynała Kościoła katolickiego. Szok w kraju był tak wielki, że w Gwatemali, do której dotarł lider kartelu, został od razu zatrzymany i oddany Meksykowi. Skazano go na 20 lat więzienia. Przesiedział osiem, przekształcając zakład karny we własny dwór. Wciąż zarządzał Sinaloą zza krat. Do więzienia przyjeżdżali co pewien czas wspólnicy i wręczali mu walizkę pieniędzy. Dzięki nim "kupował" strażników i więźniów. Tam też poznał byłą policjantkę. Zulema Hernandez stała się jego kochanką, a potem wspólniczką w interesach. W 2008 roku w jednej z ciężarówek znaleziono jej zbezczeszczone zwłoki. Były pokryte znakami "Z", symbolizującymi kartel Los Zetas, który konkurował z Sinaloą.
"El Chapo" uciekł z więzienia w 2001 roku. Na wieść o możliwej ekstradycji do USA wspólnicy narkotykowego barona opracowali plan wydostania go z zakładu. Podobno było w to zaangażowanych 78 osób, a całość kosztowała Guzmana kilka milionów dolarów. "El Chapo" wyjechał z więzienia w ładunku odzieży do pralni, potem wsiadł do podstawionego samochodu, a w nocy zniknął gdzieś w polu. Tam pojawił się helikopter, którym "El Chapo" odleciał do jednej z kryjówek.
Kolejnych 13 lat spędził na wolności. W tym czasie Sinaloa wyniszczyła kolumbijską konkurencję w USA i stała się kartelem rozprowadzającym najwięcej narkotyków na północ od granicy Meksyku.
22 lutego 2014 roku, po miesiącach operacji wojskowej, "El Chapo" został schwytany ponownie w jednym z hoteli w mieście Mazatian. W akcji uczestniczyło 65 meksykańskich marines. Zaplecze i infrastrukturę zapewniali m.in. Amerykanie. Boss Sinaloi trafił do aresztu, a potem do więzienia. W izolacji przebywał 23 godziny na dobę. USA znów chciały jego ekstradycji, ale tym razem nie dostały zgody. "El Chapo" miał być osądzony w Meksyku. Miał, bo 11 lipca 2015 r. znów zniknął. Okazało się, że wspólnicy wykopali mający prawie kilometr długości tunel, który doprowadził ich aż do celi bossa. Guzman 11 lipca o 21.22 wszedł pod prysznic i już stamtąd nie wyszedł. 25 minut później strażnicy odkryli, że w ścianie jest dziura, a za nią drabina prowadząca wąskim przejściem pod ziemię.
Ta ucieczka była powodem wstydu zarówno dla wszystkich meksykańskich służb, jak i dla prezydenta, który wygrał kilka lat wcześniej wybory, obiecując rozprawienie się z kartelami. Kiedy więc pół roku później Guzmana znów schwytano, nikt już nie mówił o tym, że będzie sądzony w Meksyku. Po kilku tygodniach boss był już w Stanach Zjednoczonych.
Opinia publiczna w obu krajach oczekuje, że 25 czerwca "El Chapo" usłyszy wyrok dożywocia i resztę życia spędzi w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Eksperci przewidują, że trafi do ADX Florence w stanie Kolorado.
To "Alcatraz w Górach Skalistych", jedno z najlepiej strzeżonych więzień na świecie. Zostało oddane do użytku w 1994 roku i jest przeznaczone dla najgorszych z najgorszych. Jeżeli "El Chapo" zasługuje na szczególne miejsce za kratkami, to bardziej odpowiedniego dla niego nie ma.
Nikt stamtąd nie uciekł.
ADX Florence jest jak szkatułka. Składa się z wielu mniejszych części. Każda ma własny system zabezpieczeń. To w ADX Florence przebywają m.in. "Unabomber", czyli Ted Kaczynski, i autor zamachu na maraton w Bostonie, Dżochar Carnajew.
Cele są jednoosobowe. Żaden więzień, przebywając w niej niemal całą dobę, nie ma szansy zobaczyć innego więźnia. Tych najbardziej niebezpiecznych odgradzają dodatkowe mury. W każdej celi jest telewizor, a w nim wyświetlane tylko materiały edukacyjne, nastawione na terapię psychologiczną i duchową.
"El Chapo" marzył od lat, by o jego historii nakręcono wielki film w Hollywood. Jeżeli taki kiedyś powstanie, Joaquin Guzman prawdopodobnie nigdy go nie obejrzy.