Dziś kobiet w branży IT jest szalenie mało, za to w PRL na równi z mężczyznami konstruowały i programowały pierwsze komputery. Instytut Maszyn Matematycznych był wówczas tak bardzo sfeminizowany, że kiedy jego dyrektorka wyjeżdżała do Francji i miała znaleźć kogoś na swoje miejsce, pomyślała: "Nie wezmę żadnej kobiety, trzeba dać szansę jakiemuś facetowi". Historie polskich pionierek informatyki opisuje Karolina Wasielewska w książce "Cyfrodziewczyny".
Informatyka, czyli najpopularniejszy kierunek studiów z zakresu IT, nauczana jest dziś w Polsce na 113 uczelniach. Ale tylko na jednej z nich kobiet jest na kierunkach informatycznych więcej niż mężczyzn. To Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu, gdzie udział pań wynosi 63 procent. Kobiety chętnie studiują także w Górnośląskiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości w Chorzowie (47 procent) oraz Szkole Głównej Handlowej w Warszawie (43 procent). Obie uczelnie znacznie odbiegają od średniej, bo choć na publicznych studiach technicznych kształci się w Polsce już 36 procent studentek, to na kierunkach informatycznych panie stanowią jedynie 15 procent. To najnowsze dane z opublikowanego w czerwcu br. raportu "Kobiety na politechnikach 2020".
Zastanawialiście się, czy kiedyś było inaczej? Dziennikarka Karolina Wasielewska poszła tym tropem i dzięki jej zapałowi powstała książka "Cyfrodziewczyny" o pionierkach polskiej informatyki. I teraz ma dla was odpowiedź, która może zaskoczyć.
Dziennikarka detektywką
- Zawsze interesowałam się nowymi technologiami i problemami kobiet. W 2016 roku stworzyłam bloga "Girls Gone Tech", bo miałam do opowiedzenia parę ciekawych historii dotyczących kobiecych karier w szeroko pojętej branży technologicznej – opowiada Wasielewska. – Media głównego nurtu niespecjalnie były tym wtedy zainteresowane, więc uznałam, że będę to robić na własną rękę – dodaje.
Koleżanka z pracy zapytała ją pewnego dnia, czy interesowała się tym, kto był pierwszą programistką w Polsce i skąd się brały kobiety w branży IT. - Przyznam szczerze: nie wiedziałam. Ale te pytania nie wychodziły mi z głowy. Kiedy tylko wróciłam do domu, zaczęłam drążyć. Wiedziałam sporo o historii polskiego przemysłu komputerowego, ale o kobietach pracujących w tej branży kilkadziesiąt lat temu właściwie nic – wspomina.
Zaczęło się długie, żmudne poszukiwanie bohaterek. Autorka zaczęła przypominać detektywa, bo o wielu z nich nie ma informacji w sieci, a "cyfrodziewczyny" są mistrzyniami w ochronie własnych danych osobowych. Wasielewska nazywa je "akuszerkami informatyki". I udowadnia, że w PRL na równi z mężczyznami konstruowały i programowały pierwsze komputery.
Większość z nas nie potrafi wymienić ich nazwisk. Może poza Wandą Rutkiewicz. Tyle tylko, że ją pewnie poznaliście jako himalaistkę i informatyczna część jej kariery może być wam obca. Wasielewska o niej jednak przypomina! A ja tylko wspomnę, że Rutkiewicz uzyskała dyplom z łączności na Politechnice Wrocławskiej. Od 1964 roku pracowała we wrocławskim Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych i już tam miała pierwszy kontakt z komputerami.
Natomiast pierwszymi kobietami, o których Wasielewska się dowiedziała, były programistki Jowita Koncewicz i Maria Łącka. - Po poszukiwaniach wyszło mi, że brały udział w pracach nad pierwszym polskim językiem programowania SAKO – opowiada.
A teraz uwaga, bo przecież państwo mogą nie wiedzieć jeszcze, o jak odległych czasach mówimy. Rozsiądźcie się wygodnie w fotelach. Ta historia sięga dalej, niż może się wam wydawać.
Dawno, dawno temu…
Jowita Koncewicz rozpoczęła pracę w Grupie Aparatów Matematycznych (GAM) w 1956 roku i jest najprawdopodobniej pierwszą polską programistką. Rok później dołączyła do niej Maria Łącka i – jak pisze Wasielewska – obie stanowiły wzory do naśladowania dla młodszych koleżanek. Koncewicz trafiła do branży tuż po ukończeniu studiów matematycznych. Ściągnął ją tam ówczesny mąż, później profesor matematyki, Wiesław Żelazko. Sama Koncewicz twierdzi, że matematykę studiowała "trochę z lenistwa, bo dobra była praktycznie ze wszystkiego". Dyrektor szkoły średniej poradził jej matematykę, bo tam miało być mniej nauki na pamięć.
Gdy Wasielewska zapytała pracujących z Koncewicz przed laty mężczyzn, czy pojawienie się pierwszej kobiety zmieniło cokolwiek w GAM, usłyszała, że Jowita – wygadana i z własnym zdaniem na każdy temat – "nie pozwoliłaby się traktować, jakby nie była jedną z nas".
Maria Łącka była razem z Jowitą Koncewicz w ekipie SAKO. Wspólnie napisały jedno z pierwszych polskich opracowań dotyczących programowania. Obie trafiły do zespołu, który dostosowywał amerykański język ALGOL do potrzeb komputera ZAM-3. Później Łącka przeniosła się na Politechnikę Warszawską, gdzie działała grupa, która pod przewodnictwem profesora Zdzisława Pawlaka stworzyła własny komputer. Ostatecznie wyemigrowała z mężem do Wielkiej Brytanii.
Ale to dopiero rozgrzewka. Z Wasielewską i jej "cyfrodziewczynami" będziemy podróżować przez blisko 70 lat historii, rzucając po drodze okiem na kolejne modele komputerów i języki programowania. Kobiet jest w tym świecie sporo. Wiele zajmowało się dziurkowaniem kart perforowanych, ale też działało w zespołach opracowujących nowe języki programowania. Ulepszały wynalazki takie jak pamięć stała czy operacyjna i wreszcie konstruowały własne maszyny!
Ela to "Bestia"
- Od momentu, gdy zaczęłam myśleć o temacie do wydania książki, minęło około 2,5 roku. Kiedy się zorientowałam, że to więcej niż materiał na bloga? Gdy dotarło do mnie, jak różnorodne są te historie – opowiada Wasielewska. - Na samym początku obawiałam się, że ścieżki kobiet w dawnej informatyce będą do siebie bardzo podobne. Pierwsze bohaterki były programistkami, a ja nie wiedziałam, czy kobiety w tej branży zajmowały się też czymś innym. Z czasem zaczęłam poznawać konstruktorki komputerów, w książce jest też jedna kobieta, którą dziś nazwalibyśmy specjalistką od zarządzania projektami. To Barbara Maćkowiak, która w imieniu wrocławskiego ELWRO zajmowała się negocjowaniem cen i zakupem sprzętu od zagranicznych partnerów. I dość szybko się okazało, że nawet jeśli robiły podobne rzeczy, to ich kariery rozwijały się bardzo różnie we Wrocławiu i Warszawie, a jeszcze inaczej wyglądało życie tych, które opuściły PRL – dodaje.
Spektakularną, filmową wręcz historię emigracyjną odkryła przed autorką Elżbieta Płóciennik. Nie słyszeliście o niej? Niestety tak może być z wieloma nazwiskami w tej historii (oby do czasu!). Ale w przypadku Płóciennik również z innego powodu – świat zna ją dziś jako Elisabeth Cochard i we francuskim IT sporo ona znaczy. Nie bez powodu jej pracodawcy nie nazywali jej "Elisabeth", tylko "Eli-la-bête", czyli "Ela-Bestia".
Ale po kolei. Płóciennik była dyrektorką zespołu w warszawskim Instytucie Maszyn Matematycznych. Czasy były inne. Ale inne ”inaczej” niż mogliście pomyśleć. Instytut był wówczas bardzo sfeminizowany, Płóciennik swoje odejście wspomina tak: "Kiedy wyjeżdżałam do Francji i miałam znaleźć kogoś na swoje miejsce, pomyślałam: »Nie wezmę żadnej kobiety, trzeba dać szansę jakiemuś facetowi«".
Wyjechała w 1978 roku, bo zakochała się we Francuzie. "Wtedy jeszcze nie wiedziała, że będzie jedną z pionierek internetu i zrealizuje szereg zleceń dla światowych firm, w tym niedoścignionego wówczas IBM" – napisze o niej Wasielewska.
A mi opowiada: - Na dobrą sprawę jej historia nie jest tylko o branży technologicznej. To po prostu ciekawa historia kobiety, jej wzlotów i upadków, opowieść o dążeniu do spełniania własnych marzeń.
Polska to nie Ameryka
- W USA można mówić o celowym wymazywaniu kobiet z historii informatyki i one tam też dopiero teraz są odkrywane. Ale w Polsce jest inaczej, bo u nas właściwie cała branża informatyczna nie miała do tej pory życiorysów – zauważa Wasielewska. - Informacje o pionierach i pionierkach informatyki można znaleźć na przykład w opracowaniach technicznych. Ale one w 90 procentach są poświęcone komputerom i ich budowie. Nazwiska ludzi się jedynie przewijają. W mojej książce pierwszoplanowymi bohaterkami są kobiety, ale pojawia się też sporo mężczyzn. To dlatego, że ówczesny poziom równouprawnienia w zespołach branży był taki, że właściwie nie sposób tych historii od siebie oddzielić – podkreśla.
W PRL-u, który był w dużej mierze odcięty od wiedzy o tym, jak informatyka rozwija się na Zachodzie, to grupa zapaleńców tworzyła pierwsze maszyny cyfrowe. Już to samo w sobie jest ekscytujące.
Po obejrzeniu "Ukrytych działań" i przeczytaniu amerykańskiej literatury Wasielewska była przygotowana na to, że polskie historie mogą być analogiczne. Kobiet będzie niewiele, a do tego ich opowieść będzie historią o zmaganiach z oporem materii i dyskryminacją.
- Okazało się, że nie! – zastrzega dziś autorka. - To była branża na tyle innowacyjna i wymagająca specjalistycznej wiedzy, że zasysała właściwie każdego, kto tę wiedzę i umiejętności miał – dodaje.
Dobrze obrazuje to historia opowiedziana przez Lidię Zajchowską. Kiedy spotkała się z Wasielewską w cukierni, powiedziała jej: - Wszędzie bym wprowadzała innowacje. Nawet gdybym pracowała tutaj, znalazłabym coś do ulepszenia.
W latach 1959-1964 Zajchowska studiowała matematykę na Uniwersytecie Wrocławskim (ukończyła trzy specjalizacje, w tym pedagogiczną). Tam na jednym z wykładów dla przyszłych informatyków pojawił się Thanasis Kamburelis, główny twórca logiki maszyn cyfrowych Wrocławskich Zakładów Elektronicznych, i powiedział: "ELWRO potrzebuje ludzi, biorę was wszystkich".
- I to autentycznie były tego rodzaju historie – podkreśla Wasielewska. – Ludzie byli bardzo potrzebni, a niewiele osób wiedziało cokolwiek o komputerach. To była totalnie niszowa gałąź, wtedy jeszcze bardziej nauki niż przemysłu i nikt nie patrzył na płeć. Potrzebna była wiedza i umiejętności – opowiada. Zaraz, zaraz, ale czy dziś nie powinno być tak samo, skoro ciągle brakuje rąk do pracy w IT? - Tylko że dzisiaj są w tej branży ogromne pieniądze, a wtedy jeszcze w ogóle nie było wiadomo, czy to się komukolwiek kiedykolwiek będzie opłacało – rozwiewa wątpliwości autorka.
Wszystkie ręce na pokład
To kariera determinowała życia bohaterek książki Wasielewskiej. - Słuchałam tych historii w osłupieniu – przyznaje dziennikarka. - PRL teoretycznie promował równouprawnienie kobiet, wszyscy pamiętamy hasła typu "Kobiety na traktory". Dziś może one brzmią komicznie, ale wtedy były wyrazem nowego sposobu myślenia. Pokazywały, że kobieta jak najbardziej ma prawo pracować zawodowo i rozwijać się tak samo jak mężczyzna. W domach jednak na kobiety czekał drugi etat – zaznacza.
Pionierki informatyki były w tej kwestii niezwykle postępowe. - W tym środowisku pracowało się w dziwnych godzinach, niekiedy po nocach. Czasem trzeba było gdzieś wyjechać na dwa tygodnie, bo tyle na przykład trwało uruchomienie komputera Odra w nowym zakładzie. A to oznaczało jedno: wszystkie ręce na pokład! – mówi Karolina Wasielewska. I dodaje: - Myślę sobie, że wszystkie moje bohaterki myślały nieszablonowo o swojej karierze i życiu zawodowym. Stereotypowe postrzeganie życia rodzinnego nie bardzo wchodziło w grę. Przejawem tego nieszablonowego myślenia było to, że wchodziły w związki z mężczyznami, którzy nie mieli problemu z zajmowaniem się domem i dziećmi. A to, w jakiej branży pracowały, wpływało na to, jak postrzegały siebie. Myślały o sobie jako osobach nowoczesnych, bardzo do przodu. I do tej pory tak jest.
I gdy już przy Odrze jesteśmy, to inna "cyfrodziewczyna", Alicja Kuberska, radziła sobie z nimi tak dobrze, że przedsiębiorstwa prosiły, by to właśnie ona przyjeżdżała i pomagała w naprawianiu tych komputerów, które przez wielu uznawane są za jeden z największych sukcesów polskiej informatyki.
Wasielewska napisze o niej: "Gdyby Alicja Kuberska mieszkała na Zachodzie, dzisiaj, na fali odkrywania kobiecych historii w IT, pewnie zostałaby ikoną jak Grace Hopper. Konstruktorka komputerów, autorka wynalazków, posłanka na Sejm, do tego żona i matka – oto gotowy materiał na bohaterkę artykułów w kobiecych magazynach".
Co ja takiego zrobiłam?
Jednak w książce jak refren powracają zdania w stylu: "Ze mną chce pani rozmawiać? Ja nic wielkiego nie zrobiłam". To skromność czy niedocenianie własnych zasług? - Często ludzie, którzy bardzo się nad czymś napracowali i nawet byli za to cenieni, gdy potem okazuje się, że nie jest to już nikomu potrzebne, mają poczucie, że nie zrobili jednak nic wielkiego – tłumaczy Wasielewska i zaraz dodaje: - Co nie zmienia faktu, ze ich dokonania były ogromne i przełomowe. A to, że historia potoczyła się tak, a nie inaczej i na rynku pojawił się tańszy i lepszy sprzęt z zagranicy, to już nie jest ich wina.
Pierwsze informatyczki traktowały swoją pracę jak każdą inną i dlatego… mamy niewiele zdjęć kobiet przy komputerach. - Słyszałam od nich: "Wie pani, ja przychodziłam do pracy, siedziałam przy tym komputerze, dla mnie to był dzień pracy jak każdy inny. Przecież siedziałam przy nim od poniedziałku do piątku. Skąd miałam wiedzieć, że to będzie miało jakąś wartość historyczną?" – opowiada Wasielewska. Zachowały się jedynie te zdjęcia, które robili fotoreporterzy, gdy przychodzili do zakładów. Tam rzeczywiście widać sporo pań przy komputerach.
W książce Wasielewskiej znajdziemy też ciekawą historię zdjęcia znalezionego w sławojce. - Byłam na wczasach ELWRO-wskich w Jarosławcu. Później przedłużyłam sobie pobyt, więc przeniosłam się do takiej chałupki rybackiej i musiałam korzystać ze sławojki. Wybrałam się tam pewnego dnia; na gwoździu wisiała gazeta pocięta na kawałki, wiadomo po co. Patrzę, a na jednej ze stron jest zdjęcie z ELWRO, a na nim ja przy komputerze! – opowiedziała autorce Barbara Wiśniowska. To, jak twierdzi dziennikarka, najbardziej tajemnicza z bohaterek, która z komputerami Odra była związana niemal do początków XXI wieku. Dziś nadal jest czynna zawodowo. Wasielewska spotkała się z nią w małym zakładzie, który pani Barbara prowadzi z mężem. To punkt ksero, a zarazem firma świadcząca usługi z zakresu grafiki komputerowej.
Bawi je tylko robienie nowych rzeczy
Gdy pionierki informatyki opowiadają, że właściwie to planują już emeryturę (część z nich już dawno na niej formalnie jest, choć np. Elżbieta Płóciennik pracuje i tak), to trudno im wierzyć. - Myślę, że to jest taki bakcyl, z którego nie da się wyleczyć – komentuje Wasielewska. - Jeśli zaczynasz karierę w czymś, co jest rzeczywiście nowatorskie, prawie nikt o tym nie słyszał i na dobrą sprawę w twoich rękach leży to, w jakim kierunku to pójdzie, to nawet trudno mi sobie wyobrazić, że człowiek może przestać chcieć tak żyć – dodaje.
Oczywiście nie jest tak, że wszystkie już do końca życia zajmowały się informatyką. - Na przykład Lidia Zajchowska, jedna z pionierek programowania we wrocławskich zakładach ELWRO, która zajmowała też stanowiska kierownicze, poszła do szkoły i została nauczycielką. Właśnie po to, żeby móc dalej robić rzeczy nowatorskie – opowiada Wasielewska. - Chciała rozwijać szkołę informatycznie, bo czuła, że w ELWRO nie dzieją się już nowe rzeczy. A ją bawiło tylko robienie rzeczy nowych i twórczych. Myślę, że to jest zresztą postawa, która łączy te kobiety – dodaje.
Łączyła je też ogromna odwaga i konsekwencja w podejmowaniu decyzji. - Przecież Elżbieta Jezierska-Ziemkiewicz stanęła na czele zespołu konstruującego Merę po tym, jak jego poprzedni szef Jacek Karpiński miał ogromne problemy polityczne. To jest wielka odwaga: pociągnąć taki projekt, wiedzieć, w jakim kierunku z nim pójść, samemu już będąc zaangażowanemu w działania opozycji – podkreśla Wasielewska.
Podobnie rzecz ma się z historiami emigracyjnymi, które mogły świadczyć o braku lęku przed skokiem na głęboką wodę. - Wiesława Bartol była mocno zdesperowana tym, że w Polsce nie jest w stanie robić kariery programistki czy naukowczyni, bo ważniejsze staje się to, że do sklepu w Alejach Jerozolimskich właśnie rzucili olej – opowiada autorka. - I dlatego wcale się nie dziwię, że kobiety, przyzwyczajone do nieszablonowego myślenia, nowatorskich rzeczy, miały dość życia w takich warunkach i podejmowały czasem decyzje z dzisiejszego punktu widzenia dość kaskaderskie, jak wyjazd z rodziną do Meksyku i nauczenie się hiszpańskiego "w sekundę", by tam uczyć studentów – dodaje. Wiesława Bartol wykładała potem na Uniwersytecie Narodowym w Meksyku.
Pokażmy je dziewczynkom
Kilkanaście bohaterek, których losy opisuje w książce Karolina Wasielewska, może odmienić statystyki z początku tej historii. By zachęcać dziewczyny do studiowania informatyki, trzeba pokazywać im świetne wzorce – nie tylko obecne, ale i z przeszłości.
- Przecież taka historia Elżbiety Jezierskiej-Ziemkiewicz, która była samodzielną szefową zespołu konstruującego komputer, a do tego była zaangażowana w opozycję, to historia osoby bardzo odważnej i bezkompromisowej. A to są cechy, których powinniśmy uczyć dziewczynki – podkreśla Wasielewska. - Albo Elżbieta Płóciennik, która uparła się tak bardzo, że będzie robić to, o czym marzy, że doprowadziło ją to nawet do bezdomności i sporych problemów finansowych. A mimo to się nie poddała i mając ponad 70 lat, robi to nadal. To też jedna z opowieści, która pokazuje, że jeśli chcesz realizować własne marzenia i wiesz, że to – i tylko to – uczyni cię szczęśliwą, musisz być przygotowana, że to nie będzie łatwa droga, ale warto na nią wejść. Każda z historii tych kobiet zawiera jakiś wartościowy pierwiastek. W mojej książce pokazują, że życie kobiety należy do niej – dodaje.
A do zrobienia jest sporo. Gdy w 2018 roku dr Justyna Pokojska z Instytutu Socjologii UW spytała respondentów, jakie profesje są ich zdaniem odpowiednie dla kobiet i mężczyzn, aż 59 procent z nich uznało, że programista to "męski" zawód, a 65 procent, że na automatyków czy robotyków nadają się wyłącznie mężczyźni. Cyfrodziewczyny miałyby prawo poczuć się obrażone, prawda?