W starożytnym Rzymie nie mogły pić wina. Jeszcze w XX wieku odmawiano im prawa do olimpijskiego biegu z obawy, że się zestarzeją. Kiedy wsiadły na rowery, uznano, że są niemoralne, a kiedy chciały studiować medycynę, przerażenie budziło, że będą badać nagich mężczyzn. Walczyły o swoje prawa słowem i czynem. Rzucały kamieniami, pisały petycje, a jedna z nich wychłostała przyszłego premiera Wielkiej Brytanii. Kobiety. Grzeczne już były.
Zajmowały się matematyką, fizyką, astronomią. Robiły politykę, trzymając mocną ręką stery władzy. To nieprawda, że przez stulecia kobiety istniały tylko jako żony, matki i córki. Ale realizowały się nieliczne - z bogatych rodów, takie, którym społeczeństwo pozwalało na oryginalne hobby, czyli na przykład odkrywanie komet. Trudno spośród wielu kobiet wybitnych wybrać te najwybitniejsze.
Nauka u boku męża
W starożytnej Grecji w ogóle nie były obywatelami, podobnie jak niewolnicy. W Rzymie miały prawo do posiadania majątku niezależnego od majątku męża, ale wielki retor Cycero twierdził, że z powodu słabości intelektu winny pozostawać pod opieką prawną mężczyzny. Miały być skromne, rodzić dzieci, dbać o ich wychowanie i pod karą śmierci nie wolno było im… pić wina. Miały takie same prawa do spadku jak mężczyźni, ale senator Katon ostrzegał: "Jeśli tylko zaczną mieć równe nam prawa, staną się naszymi panami. Skoro tylko prawo przestanie ograniczać ekstrawagancje waszych żon, nie będziecie w stanie im niczego narzucić".
Tym najbardziej upartym i najzdolniejszym udawało się jednak zrobić coś wyjątkowego.
Hypatia z Aleksandrii, w którą 10 lat temu w filmie "Agora" wcieliła się aktorka Rachel Weisz, skonstruowała astrolabium, przyrząd do nawigacji, który do Europy trafił dzięki Arabom i był używany przez żeglarzy aż do XVIII wieku. Matematyczką była żona Pitagorasa, autora twierdzeń, które musi opanować każdy uczeń szkoły podstawowej. Ale kobiet znanych z imienia, które byłyby równe mężczyznom w uznaniu ich dokonań, świat starożytny nie ma zbyt wiele.
Przez kolejne stulecia kobiety mogły się kształcić, ba, nawet uprawiać naukę, ale przy mężczyznach. Tak jak Maria Winkelmann, którą uczyli ojciec i wujek, a która, wychodząc za mąż za sławnego astronoma Gottfrieda Kircha, mogła prowadzić badania, bo została jego… asystentką. Córka pastora, urodzona w 1670 roku, jako żona mogła pracować w obserwatorium berlińskim i odkrywać komety, ale jako wdowie odmówiono jej stanowiska asystenta astronoma w Akademii Berlińskiej. Nie miała znaczenia jej wiedza, liczyło się to, że nie ma formalnego wykształcenia, choć po prostu nie miała możliwości zdobycia tytułu doktora. Uczelnie były dla kobiet studentek zamknięte, a członkowie Akademii nie kryli obaw, że zatrudnienie Winkelmann wywoła skandal.
Nie byli w swoich obawach odosobnieni – aż do XX wieku Royal Society of England i Francuska Akademia Nauk nie przyjęły w swoje szeregi żadnej kobiety. 200 lat po Marii Winkelmann z męskim światem zderzy się Polka, Maria Skłodowska-Curie – w 1911 roku dwukrotna noblistka zgłosi swoją kandydaturę do Francuskiej Akademii Nauk i… przepadnie w głosowaniu. Francuscy akademicy dopiero w 1962 roku przyjmą pierwszą kobietę do swego grona. Będzie to Marguerite Perey, doktorantka Skłodowskiej-Curie.
Cofnijmy się jednak kilkaset lat wstecz.
Pierwszą Europejką, która została profesorem na uniwersytecie – i to w Bolonii – była Laura Bassi, córka bogatego prawnika. To, że dziewczynka jest wybitnie uzdolniona, zauważył lekarz rodziny, który w tajemnicy uczył ją matematyki, fizyki i anatomii. A potem przedstawił profesorom podczas dysput prowadzonych w domu dziewczyny. Sława, jaka otoczyła pannę Bassi była tak duża, że zaproponowano jej, by została profesorem anatomii i to, gdy miała zaledwie 21 lat! Bassi zdobyła tytuł doktora, ale mężczyźni nie zamierzali ustępować jej pola – odmówiono jej prawa prowadzenia wykładów dla studentów, więc uczyła ich w swoim przydomowym laboratorium. Nie dostała też zgody papieża na wejście do wąskiej grupy najwybitniejszych naukowców w XVIII-wiecznej Italii, a kiedy w 1776 roku powierzano jej katedrę fizyki eksperymentalnej Instytutu Nauk w Bolonii, była absolutnym wyjątkiem w Europie.
Najsłynniejsza brytyjska uczelnia, Oksford, otworzyła się przed kobietami dopiero w 1884 roku. Studentki mogły chodzić na wykłady, zdawać egzaminy, ale aż do 1920 roku nie miały prawa do tytułów naukowych. Nie były też równe studentom – z bibliotek uniwersyteckich mogły korzystać tylko w towarzystwie profesora mężczyzny lub z listem polecającym od niego (może obawiano się, że będą czytać nieodpowiednie dla kobiet książki?).
Polska uczelnia ugięła się przed paniami trzynaście lat po angielskiej – senat Uniwersytetu Jagiellońskiego zgodził się, by trzy warszawianki zaczęły studia farmaceutyczne.
W przebraniu mężczyzny
Pierwszą kobietą chirurgiem znanym z nazwiska była Magdalena Bendzisławska, która kształciła się u boku męża – cyrulika kopalni soli w Wieliczce, a po jego śmierci prawo do wykonywania zawodu potwierdził przywilej nadany jej przez króla Augusta II w 1697 roku. Nie przetarła szlaków innym kobietom, które na możliwość studiowania medycyny musiały czekać blisko 150 lat. Bo pierwsza kobieta, którą uznaje się za lekarza z dyplomem, studia skończyła w… przebraniu mężczyzny.
Margaret Ann Bulkley urodziła się w roku 1795 i żyła 70 lat, a do ekranizacji jej historii przygotowuje się właśnie studio Focus Films Productions Ltd. W filmie, którego produkcja ma kosztować 14 milionów dolarów, w tę niezwykłą kobietę ma się wcielić Rachel Weisz, którą reżyserzy chętnie obsadzają w rolach kobiet wyrazistych, potrafiących walczyć o swoje i bezkompromisowych. Dlaczego Bulkley była niezwykła? W dzieciństwie przebierana była przez matkę za chłopca, kiedy więc miała do wyboru naukę lub zamążpójście, wybrała to pierwsze. Dyplom medyka zdobyła jako ambitny James Barry – w 1812 roku, mając zaledwie 17 lat. Uchodząca za mężczyznę, uwodziła kobiety, wdawała się w awantury, brała udział w pojedynkach, ale też robiła karierę jako chirurg wojskowy – zaczynała w Szpitalu św. Tomasza w Londynie, później trafiła do RPA i Kanady, aż zdobyła stanowisko generalnego inspektora ds. leczenia w kanadyjskiej armii. Tym większym szokiem było odkrycie – po jej śmierci – że dr James Barry tak naprawdę był kobietą.
Nie musiała płci ukrywać Angielka Elizabeth Blackwell, ale na uczelnię Geneva College w Nowym Jorku, została przyjęta… dla żartu. Blackwell próbowała rozpocząć studia medyczne na wielu uniwersytetach, ale wszędzie jej odmawiano. Powód był jeden: płeć. W Geneva College władze oddały decyzję pod głosowanie studentów, a ci uznali, że zgoda na przyjęcie kobiety będzie dobrym żartem. Blackwell studia zaczęła i zaczęły się jej problemy. Odmawiano jej zgody na udział w sekcji zwłok, bo oznaczało to, że będzie oglądać nagie męskie ciała i co najbardziej przerażające i niemoralne – zobaczy męskie przyrodzenie! Z panny Elizabeth kpiono, utrudniano korzystanie z biblioteki. Ale dyplom uzyskała i to z pierwszą lokatą – 11 stycznia 1849 roku. Nie oznaczało to końca problemów, bo teraz nikt nie chciał jej zatrudnić jako lekarza. Założyła więc w Nowym Jorku własny szpital.
Polki na swój czas w medycynie musiały poczekać. Wybitny chirurg, Ludwik Rydygier, dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego nie wyobrażał sobie, by kobiety miały leczyć ludzi. W roku 1897 zagłosował przeciwko przyjmowaniu ich na studia medyczne we Lwowie. Był tak zawzięty, że z własnych pieniędzy finansował ogłoszenia we lwowskiej prasie, w których grzmiał "Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!". Pytany o to, dlaczego tak bardzo protestuje, odpowiadał zdenerwowany: "A jak przyjdzie chłop z przepukliną, jak ona go będzie badać?!". No właśnie, kto to widział, żeby chory mężczyzna rozbierał się do rosołu przed kobietą lekarzem?
Rydygier chyba nie chciał wiedzieć, że Polka lekarka już jest. Anna Tomaszewicz-Dobrska, o cztery lata młodsza od wybitnego chirurga, dyplom zdobyła w Zurichu, kształciła się też w Wiedniu i Berlinie. Była pediatrą i ginekologiem położnikiem, a praktykę w Warszawie rozpoczęła w 1881 roku. Tomaszewicz-Dobrska 30 lat pracowała w szpitalu położniczym i wykształciła kilka pokoleń akuszerek, ale może prof. Rydygier za prawdziwą medycynę uznawał tylko chirurgię, a nie położnictwo.
Kryć się, sufrażystki idą!
Były krnąbrne, nie wahały się używać kamieni w ulicznych starciach, domagały się praw wyborczych, edukacji seksualnej i prawa do aborcji. Sufrażystki. Jedna z najważniejszych z nich, Brytyjka Emmeline Pankhurst, jasno przedstawiła cel walki: "My, sufrażystki, mamy do spełnienia wielką misję – największą misję, jaką znał do tej pory świat. Polega ona na wyzwoleniu połowy rasy ludzkiej i ocaleniu w ten sposób reszty ludzkości". Te słowa powiedziała na wiecu w 1912 roku, a dwa lata później została zatrzymana przez policję, kiedy wręczała królowi Jerzemu V petycję, w której kobiety domagały się przyznania im praw wyborczych. To ona zresztą wezwała buntowniczki do wybijania szyb w oknach przeciwników politycznych, wychodząc z założenia, że kobiety grzeczne już były.
Nie bały się więc starć z policją, aresztowań, ba, nawet zdecydowały się przeprowadzić szturm na parlament – pierwszą próbę wręczenia petycji królowi brytyjskie sufrażystki podjęły w 1907 roku. Cztery tysiące gorszycielek próbowało wedrzeć się do gmachu, który ochraniali policjanci. Pod drzwi sali obrad przedarło się 50 z nich. Wszystkie, na czele z Pankhurst, trafiły za kratki...
By wymusić ustępstwa apelowały o to, by kobiety przestały uprawiać seks ze swoimi mężami, zrzucały ulotki z wynajętego sterowca, aż w końcu zaczęły się bić – dosłownie. Winstona Churchilla, który uważał je za wariatki, jedna z nich wychłostała szpicrutą, kiedy natknęła się na niego na dworcu w Bristolu. Chwilę grozy przeżył też premier Herbert Asquith, kiedy buntowniczki dopadły go na polu golfowym i, wykorzystując liczebną przewagę, obezwładniły go i zaczęły rozbierać. Do gołego...
Życie w walce o prawa kobiet oddała Emily Davidson, która rzuciła się pod królewskiego konia w czasie derbów na Tattenham Corner w 1913 roku, by w tak szokujący sposób wyrazić swój protest. Davidson, z ciężkimi obrażeniami, żyła jeszcze cztery dni. Władze próbowały wykorzystać jej dramat do jasnego przekazu propagandowego – tylko kobieta niespełna rozumu mogła dokonać takiego czynu, zwłaszcza jeśli była to kobieta inteligentna. Ale narracja – "nie damy się wariatkom" – okazała się ślepą uliczką. Ostatecznie konserwatywni Brytyjczycy ugięli się przed kobietami.
Krzywicką straszono dzieci
Polki połączyły walkę o swoje prawa z walką o niepodległość. To bojowniczki Polskiej Partii Socjalistycznej – Frakcji Rewolucyjnej wzięły udział w zamachu na pociąg pod Bezdanami, w którym bojowcy na czele z Józefem Piłsudskim zdobyli carskie złoto. Przemycały broń, materiały wybuchowe, ulotki, a po wybuchu I wojny światowej stanęły do walki jako żołnierze. Kolejna fala buntu miała nadejść wraz z domaganiem się praw do edukacji seksualnej, aborcji i opieki nad kobietami w ciąży. I tu w początkach lat 30. na scenę wkroczyła Irena Krzywicka, reporterka, feministka, skandalistka wspierana przez lekarza, pisarza, tłumacza i swojego kochanka – Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Oboje na łamach "Wiadomości Literackich" rozpoczęli kampanię na rzecz prawa do aborcji, dla wielu im współczesnych tak szokującą, że złośliwi twierdzili, że pismo powinno nosić tytuł "Wiadomości Ginekologiczne".
Krzywicką straszono dzieci, próbowano ośmieszać, kpiąc, że wszystko, co robi, robi "pod-Boyem", ale wiedziano, że udaje jej się przełamywać tabu. To dzięki niej w Warszawie została uruchomiona pierwsza bezpłatna poradnia świadomego macierzyństwa, gdzie kobiety mogły liczyć na pomoc, a nie na puste gadanie o powinnościach i moralności. Zgorszyła wszystkich, kiedy w 1931 roku wydała powieść "Pierwsza krew" – kto to widział, żeby upubliczniać coś tak niewymownego jak menstruacja?
Marsz do polityki
Jadwiga Andegaweńska, Elżbieta I Tudor, Katarzyna II – kobiety, które miały w swoich rękach władzę, również absolutną, były, choć to ich bycie było okupione różnymi warunkami. Jadwiga została koronowana na króla Polski, po czym wydano ją za mąż za starszego od niej mężczyznę, Litwina Jagiełłę. Elżbieta, córka Henryka VIII, by utrzymać władzę, pozostała królową dziewicą. Katarzyna II, która władzę zdobyła w drodze zamachu stanu, pozostała wdową i ofiarą satyry politycznej – jej wrogowie kolportowali po Europie obraźliwe pornograficzne karykatury, sugerujące jej niezaspokojony apetyt seksualny.
Kobiety władzę sprawować mogły, również zakulisowo, jak słynna Roksolana, żona Sulejmana Wspaniałego, ale o pozycję równą mężczyznom mogły zacząć walczyć dopiero wraz ze zdobyciem praw wyborczych, a więc w XX wieku. I to z dużymi oporami. Możliwość objęcia stanowisk ministerialnych kobiety dostały dzięki rewolucji – Jewhenija Bosz, córka niemieckich kolonistów, była pierwszą premier rządu Ukrainy, utworzonego przez bolszewików. Bosz to postać tragiczna. Faktycznie kierowała rządem, który przejął władzę po wybuchu rewolucji w Kijowie, dowodziła żołnierzami, ale nawet rewolucjoniści nie zamierzali oddawać kobietom władzy – wysłana do Moskwy i pozbawiona realnych możliwości działania w swoich wspomnieniach Bosz pisała: "Przyzwyczajona do samodzielnego decydowania, myślenia, podejmowania decyzji, tutaj musiałam działać zgodnie z instrukcjami Centralnego Komitetu i, co najgorsze, nie byłam w stanie udowodnić Komitetowi Centralnemu słuszności moich działań. Aż w końcu załamałam się, biorąc na swoje ramiona zbyt duży ciężar". Bosz poważnie zachorowała. Kiedy okazało się, że lekarze nie widzą możliwości poprawienia jej stanu zdrowia, popełniła samobójstwo w 1925 roku.
Świat na kolejną kobietę premiera czekał ponad pół wieku. Margaret Thatcher objęła stery brytyjskiego rządu w 1979 roku. Konserwatystka, nazywana Żelazną Damą, łatwo rozpoznawalna dzięki charakterystycznej fryzurze i zamiłowaniu do broszek, do dzisiaj budzi skrajne uczucia. Nienawidzą jej brytyjscy związkowcy, kochają liberałowie i eurosceptycy. Thatcher, która twierdziła, że rząd nie ma własnych pieniędzy, tylko wydaje pieniądze podatników, w 1961 roku – o czym mało kto wie – zagłosowała wbrew swojej partii za… przywróceniem kary chłosty. Ale żeby było trudniej: domagała się dekryminalizacji kontaktów homoseksualnych, prawa do aborcji, a także sprzeciwiała zniesieniu kary śmierci i ułatwianiu rozwodów. Była skutecznym premierem i fatalną matką. Twierdziła, że nie zna słowa "porażka", choć przegrała – w 1990 roku obalono jej gabinet i musiała się wyprowadzić z Downing Street.
"Jeśli chcesz, żeby o czymś mówić, poproś mężczyznę. Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione, poproś kobietę" – mówiła Thatcher i chyba nie ma kobiety, która nie przyznałaby jej racji.
A Polki? Przed wojną kilku z nich udało się wygrać wybory, ale nie zdobyły realnego wpływu w parlamencie. Po wojnie chętnie wręczano im kwiatki na 8 marca i uważano, że to wystarczy. Przełom nastąpił wraz z powstaniem opozycji demokratycznej, gdzie kobiety stały się równoprawne mężczyznom. To one zaczęły strajki w sierpniu 1980 roku, ale już przy Okrągłym Stole wśród pięćdziesięciu ośmiu uczestników obrad plenarnych znalazły się tylko dwie kobiety. Na ponad siedemset osób, które w sumie wzięły udział w obradach, było zaledwie pięćdziesiąt pięć kobiet... Teka premiera dla Hanny Suchockiej była raczej wyjątkiem potwierdzającym męskie oblicze polskiej polityki. Musiała przyjść dopiero druga dekada nowego wieku, aby w krótkim czasie na czele polskiego rządu stanęły kobiety: Ewa Kopacz i Beata Szydło.
Szok na rowerze
"Kobiety na traktory!". To hasło towarzyszące polskiej industrializacji drugiej połowy lat 40. i 50. zostało wyśmiane, jako dowód na to, że PRL robił z kobiet babochłopy. Co prawda praca kobiet nie była nowym zjawiskiem, ale w sferach ziemiańskich i mieszczańskich uznawano ją za przypadłość niższych warstw społecznych zgodnie z zasadą, że dżentelmeni i damy o pieniądzach nie dyskutują, bo pieniądze po prostu się ma. Rewolucja nastąpiła w czasie I wojny światowej, kiedy okazało się, że zabrakło rąk do pracy – mężczyźni poszli walczyć. Ale ta rewolucja obejmowała też inne obszary, z dzisiejszej perspektywy dość zaskakujące. Weźmy na przykład... rower.
Niezwykły wynalazek i dumnych panów pędzących na nim świat zobaczył po raz pierwszy około 1860 roku we Francji. Oksford pozwolił studentkom przyjeżdżać na wykłady na rowerach, ale tylko w towarzystwie mężczyzn. Bo kobieta na rowerze szokowała. W czasie jazdy nieprzystojnie zadzierała nogi, odsłaniając nie tylko kostki, ale również łydki, w dodatku wykonując przy tym podejrzane, rytmiczne ruchy, wywołujące skojarzenia wiadomo z czym. No i siedziała na wąskim siodełku, co u strażników moralności budziło obawy o cnotę rowerzystki.
Założycielka amerykańskiego stowarzyszenia sufrażystek Susan B. Anthony pisała wprost: "Myślę, że rower dla emancypacji kobiet zrobił więcej niż cokolwiek innego na świecie. Obdarzył kobietę poczuciem wolności i samowystarczalności. Zawsze, kiedy widzę kobietę na rowerze, przepełnia mnie radość. To obraz wolnej, nieskrępowanej kobiecości". Łatwo więc zrozumieć, jakim skandalem była podróż poślubna Marii Skłodowskiej-Curie i jej męża Piotra, w którą wyruszyli... na rowerach.
To, co dzisiaj jest zwyczajnym widokiem w Europie czy Ameryce Północnej, nie jest oczywiste w krajach muzułmańskich. Kobieta na rowerze to widok skandaliczny w Turcji czy Iranie, a w Afganistanie czeka ją za taką jazdę kara. W 2016 roku zbuntowane Turczynki w 25 miastach swojego kraju zorganizowały akcję Fancy Women on Bikes, czyli Fantazyjne Kobiety na Rowerach. I wyjechały na ulice w kolorowych sukienkach, szpilkach, wywołując konsternację przechodniów. Wyzwanie podjęły też w tym samym roku Iranki – ajatollah Ali Chamenei ogłosił fatwę wobec rowerzystek, ale tysiące kobiet wrzucało na Instagrama swoje zdjęcia na rowerach...
Cztery lata przed tym rowerowym buntem muzułmanek o nominację do Oscara walczył pierwszy saudyjski film fabularny "Dziewczynka w trampkach", wyreżyserowany przez pierwszą saudyjską reżyserkę Haijfę al-Mansour. To opowieść o 10-letniej dziewczynce z Rijadu, stolicy Arabii Saudyjskiej, która marzy o tym, by mieć zielony rower i ścigać się z kolegą z sąsiedztwa Abdullahem. Matka nie zgadza się w trosce o moralność córki, więc uparta i zbuntowana Wadżda postanawia wziąć udział w konkursie recytacji Koranu. Nagrodą są pieniądze, dokładnie tyle, ile kosztuje wymarzony rower. Sympatyczna 10-latka, która w szkole nie ma najlepszej opinii, zadziwia nauczycielki ciężką pracą i ambicjami. Nic dziwnego, że konkurs wygrywa, ale kiedy ogłasza, że nagrodę przeznaczy na zakup roweru, wybucha skandal. Dyrekcja szkoły decyduje, że Wadżda pieniędzy nie dostanie, trafią na pomoc dla mieszkańców Palestyny.
Samochód a wady płodu?
45-letnia dziś Haifa al-Mansour studiowała najpierw na Amerykańskim Uniwersytecie w Kairze. Żeby zostać reżyserem filmowym, wyjechała do Sydney. Kiedy w 2012 roku pokazywała "Dziewczynkę w trampkach" na festiwalach w Wenecji i w Londynie, w jej ojczyźnie kobiety nie miały prawa kierować samochodami. Saudyjski szejk Saleh bin Saad al-Luhaydan, konsultant Stowarzyszenia Psychologicznego Zatoki Perskiej, przekonywał, że prowadzenie auta fatalnie wpływa na ich zdrowie: "Dzieci kobiet, które prowadzą samochody, często rodzą się z zaburzeniami klinicznymi o różnym stopniu nasilenia". I twierdził, że wynika to z zaburzeń pracy jajników i nieprawidłowego układu kości miednicy.
Wróćmy jednak do Europy. Pierwsze prawo jazdy dostał Karl Benz od księcia Badenii, który dał mu zgodę na poruszanie się po drogach właśnie opatentowaną diabelską maszyną. Był rok 1888. Wraz z nastaniem XX wieku prawo jazdy zaczęły wprowadzać kolejne kraje Zachodu. Ale tak jak początkowo nie wyobrażano sobie kobiet na rowerach, tak nie wyobrażano sobie ich za kierownicą automobilu. Aż przyszła wojna 1914 roku i okazało się, że mężczyzn z uprawnieniami jest za mało. Tak prawo jazdy zrobiła Maria Skłodowska-Curie: kiedy została szefową wojskowej komórki medycznej i nie dostała kierowcy, który mógłby poprowadzić ciężarówkę z aparatem Roentgena, za kierownicą usiadła dwukrotna noblistka, żeby udać się na front i prześwietlać żołnierzy.
Zdobyczy nie oddamy
Kobiety, kiedy już siedziały na rowerach i siadły za kierownicami aut, postanowiły też latać. Bracia Wright odbyli pierwszy lot w 1903 roku, a już osiem lat później pierwsza kobieta przeleciała Kanał La Manche – dziennikarka Harriet Quimby do podniebnych szaleństw uszyła sobie satynowy kombinezon w kolorze śliwki... Historia jednak bardziej zapamiętała Amelię Earhart, która pierwsza przeleciała nad Atlantykiem.
– Wierzę, że dziewczyny nie powinny robić tego, co myślą, że powinny, lecz wraz z doświadczeniem odnaleźć to, co chcą robić. Kobiety tak samo jak mężczyźni potrzebują pracy, bowiem tak samo potrzebują bodźców intelektualnych, osiągania sukcesów i niezależności finansowej – mówiła w jednym z wywiadów Earhart, która w 1937 roku próbowała samotnie okrążyć kulę ziemską, ale po 40 dniach stracono z nią kontakt radiowy. Nie odnaleziono szczątków maszyny, ale po jakimś czasie na atolu Nikumaroro znaleziono m.in. damski but, butelkę benedyktynki, którą Amelia lubiła wypić od czasu do czasu i ludzkie kości. W 1940 roku uznano, że to szczątki mężczyzny, ale w 2018 roku wykonano badania antropologiczne i porównano z ostatnimi zdjęciami pilotki. I ogłoszono, że dokonała żywota na samotnej wyspie na oceanie.
Prawdziwy przełom jednak dokonał się w Związku Radzieckim – w 1962 roku skierowano na szkolenie Waletynę Tiereszkową, która rok później jako pierwsza kobieta poleciała w kosmos. Lot na statku Wostok 6 trwał dwie doby, 22 godziny 50 minut i 8 sekund. Tiereszkowa wylądowała 19 czerwca 1963 roku po okrążeniu Ziemi 48 razy. Rok później polski zespół Filipinki wydał swoją debiutancką płytę, na której znalazły się dwie piosenki. Jedna z nich "Wala-Twist" była hołdem złożonym kosmonautce:
"Walentyna, Walentyna
Już gwiazd kraina ją dobrze zna.
Były kwiaty dla Gagarina
A Walentyna twista ma!
Walentyna, Walentyna
To pierwsza w świecie podniebna miss.
Jej imieniem więc się zaczyna
Najnowszy Walentyna Twist".
Złośliwie można by powiedzieć: "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle", ale może czas sparafrazować to przysłowie – gdzie diabeł baby nie pośle, tam sama pójdzie. Jeśli będzie tego chciała.