Po czterech latach za kratkami kończy się tęsknota za wolnością, a zaczyna się strach przed tym, co stanie się po wyjściu. Przygotowywanie skazanych do ponownego życia w społeczeństwie to często fikcja, dlatego nie brakuje osób, dla których powrót do celi to jedyny sposób na "normalne" życie.
Kiedy zatrzaskiwały się za nim drzwi więzienia, wolna Polska jeszcze nie okrzepła po transformacji. Z mównicy sejmowej poseł Leszek Moczulski wygłaszał głośne przemówienie, podczas którego rozwinął skrót PZPR jako "Płatni Zdrajcy, Pachołki Rosji". O istnieniu internetu i telefonów komórkowych wiedzieli tylko miłośnicy czasopism naukowych. Na ulicach królowały maluchy i polonezy. Był rok 1992.
Czesław z Warszawy wtedy po raz ostatni patrzył na świat jako wolny człowiek. Potem przez 23 lata był zamknięty w więzieniu przy ul. Racławickiej w Warszawie. Wyszedł w listopadzie tego roku.
– Spodziewa się pan, że porównam wyjście na wolność do podróży w czasie? Że nie wiem, co to MMS czy karta zbliżeniowa? Bzdura – mówi z dumą w głosie.
Świat, którego od niedawna znów jest częścią, poznał tak, jak można poznać odległy kraj bez wyjeżdżania do niego. O współczesności wie wiele z gazet i telewizji, a także z opowiadań "świeżaków", których przydzielono do jego celi.
Bo na bliskich, którzy opowiedzieliby, co się dzieje choćby w ich okolicy, "długodystansowcy" często nie mają co liczyć.
– Na początku odsiadki zaczyna się proces społecznego umierania. Po kilku latach przestają przychodzić listy, kończą się odwiedziny. Kontakt się urywa – wyjaśnia Jerzy Kahlan, psycholog więzienny.
Kiedy wolność przestaje ekscytować, a zaczyna straszyć
Czesław przed zakończeniem kary nie sprawiał strażnikom problemów. Miał opracowany rytm dnia, wiedział, co ma robić, żeby nie napytać sobie biedy. Pracował w więziennej kuchni. Zresztą większość "długodystansowców" pracuje. Żeby nie zwariować.
Jednak nie zawsze był bezproblemowym więźniem. Na początku odsiadki zdarzały mu się bójki, pyskówki ze strażnikami. Często trafiał do izolatki. – Człowiekowi odwala, jak dociera do niego, że podczas najlepszych lat życia będzie patrzył na kraty – tłumaczy.
Strażnicy mówią, że to okres dostosowania. Czas, który musi minąć, zanim człowiek pogodzi się z brakiem wolności. Kpt. Bartłomiej Turbiarz z łódzkiej służby więziennej mówi, że trwa to od dwóch do czterech lat. Potem skazaniec się dostosowuje.
W tym czasie umiera w człowieku to, co łączy go z wolnością. Kończy się frustracja. Zaczyna się więzienne życie.
– Wolność przestaje ekscytować, zaczyna straszyć – dodaje Jerzy Kahlan.
Inny świat
35-letni Piotr siedzi w więzieniu przy ul. Smutnej w Łodzi. Za kraty trafił pięć lat temu za zabójstwo.
– W więzieniu czas biegnie inaczej. Ja nie liczę dni ani miesięcy. Mam nadzieję, że w 2040 r. będę mógł opuścić więzienie, korzystając z warunkowego zwolnienia – snuje plany.
O tym, za co Piotr siedzi, dowiadujemy się od strażników. Sam nie chce o tym mówić.
– Długoterminowcy niechętnie opowiadają o tym, za co trafili za kratki. To, co się stało, wydarzyło się przecież dla nich w innym świecie, na wolności – mówi kpt. Turbiarz, który pracował też jako wychowawca. Wiele razy obserwował, jak osadzeni się zmieniali w miarę zbliżania się momentu wyjścia na wolność.
– Wielu boi się, że dostaną do ręki swoje rzeczy, staną przed bramą wjazdową i nie będą wiedzieli, dokąd iść. Skończy się życie, do którego się przyzwyczaili – tłumaczy.
Ilość, nie jakość
Ostatnie miesiące przed wypuszczeniem skazańca na wolność to czas intensywnej pracy dla funkcjonariuszy Służby Więziennej.
– Bierzemy taką osobę na wycieczkę po okolicy. Pokazujemy, czym są markety, co zrobić, żeby na przejściu dla pieszych włączyło się nam zielone światło. Pokazujemy, jak obsługiwać biletomaty w tramwajach – opowiada Turbiarz.
A wcześniej? Jak wygląda przygotowanie skazańca do wyjścia? Jak można przeczytać w najnowszym raporcie Najwyższej Izby Kontroli, z tym jest dużo gorzej. Zakłady karne organizują sporo programów resocjalizacyjnych (4750 zajęć, w zeszłym było to dwa razy więcej), niestety – w opinii Izby – obliczone są one "na ilość, nie na jakość". Prawie co drugi z nich, jak ocenił NIK, był bezużyteczny. W ramach przystosowywania do powrotu na wolność np. osadzeni... grali w ping-ponga, zbierali nakrętki czy recenzowali książki.
Czasami dochodziło do sytuacji absurdalnych. Jak wtedy, gdy więzień odsiadujący wyrok w Radomiu za udział w gangu, nakłanianie i ułatwianie prostytucji oraz stosowanie przemocy wobec kobiety ciężarnej otrzymał w ramach resocjalizacji zadanie przeczytania jakiejkolwiek książki i napisanie jej recenzji. Więzień sięgnął po książkę "Hoolifan" autorstwa Martina Kinga, do której nie powinien był mieć dostępu. Opowiada ona o życiu chuliganów – np. o tym, jak wyglądają akcje atakowania na stadionie sektorów, w których siedzą kibice przeciwnej drużyny, czy jak zorganizować (i wygrać) tzw. ustawkę.
Być panem, nie więźniem
Byli więźniowie nieprzystosowani do życia na wolności często wracają za kraty. Od 1 stycznia 2012 r. do końca listopada 2014 r. na wolność wyszło 13,5 tys. osób, które przesiedziały pięć i więcej lat. W tym samym czasie za kratki ponownie trafiło 1760 osób, czyli 13 proc. "Długodystansowcy" do więzień wracają cztery razy częściej niż ci, którzy siedzieli mniej niż pięć lat.
– Ci ludzie najczęściej nie są w ogóle przygotowani do normalnego życia. Przez lata ktoś im dostarczał jedzenie, wyznaczał czas na sen, spacer i kąpiel. Oduczyli się bycia panem własnego losu – mówi Marek Łagodziński, prezes fundacji Sławek, pomagającej osobom, które po wielu latach wychodzą na wolność.
Z pomocy Sławka korzysta rocznie 800 osób. Fundacja pomaga im stanąć na nogi. – Niczego im nie dajemy. Nie uznajemy rozdawnictwa, bardziej doradzamy. Tłumaczymy, co zrobić, żeby zacząć zarabiać, jak wynająć mieszkanie – opowiada Łagodziński. I przekonuje, że taka praca przynosi efekty. Niestety, skala i możliwości Sławka są zbyt małe w stosunku do potrzeb.
"Mundek, ty się nie boisz. Dobrze ci"
Mundek jest osobą pierwszego kontaktu w fundacji Sławek. To z nim kontaktują się osoby, które po wyjściu z więzienia nie mają – często dosłownie – co ze sobą zrobić. 60-latek jeździ też po zakładach karnych i opowiada o tym, co czeka "długodystansowca" po wyjściu. Sam wie o tym sporo. Sześć lat temu skończył się jego 20-letni wyrok. W 1989 r. został skazany za zabójstwo. – Alkohol, awantura, tragedia – mówi krótko, kiedy pytamy go o szczegóły sprawy sprzed lat.
– Nie wstydzę się. Bałem się wolności, chociaż miałem zapewnione miękkie lądowanie i już przed wyjściem współpracowałem z fundacją – opowiada.
Stary znajomy ostatnio mi powiedział, że mi zazdrości. Czego? Tego, że jak radiowóz jedzie, to mi się nie robi zimno. Że czasem policji nawet nie zauważam
Mundek, siedział 20 lat za zabójstwo
Kiedy wyszedł z więzienia, wybrał się na spacer po Warszawie. Tam, gdzie kiedyś były pola, wyrosły osiedla. Tam, gdzie zwykł chodzić do kina – do Moskwy – stały wieżowce.
– Aż mi się w głowie kręciło. Do tego te konta, bankomaty. Nawet żeby stanąć w kolejce, trzeba wciskać coś w elektronicznych urządzeniach – opowiada.
I chociaż pierwsze lata były trudne, to dziś jest dumny z tego, co osiągnął.
– Stary znajomy ostatnio mi powiedział, że mi zazdrości. Czego? Tego, że jak radiowóz jedzie, to mi się nie robi zimno. Że czasem policji nawet nie zauważam – opowiada.
Łatwo nie było. Jak mówi, skazaniec często nie ma wyboru i próbuje wrócić do starego środowiska. To czasami pomaga, ale prawie zawsze skutkuje potem koniecznością "oddania przysługi". Takiej, za którą można wrócić do roli więźnia.
Mundek udziela się w fundacji, bo chciałby, żeby innym było lepiej niż jemu. Łatwiej mu dotrzeć do starszych więźniów. Młodzi się buntują. Jak on kiedyś.
– I tak próbuję ich przekonać. Tłumaczę, że wyrok kiedyś minie i powinni zacząć żyć. A do tego trzeba się przygotować. Jak jeden na sto się nawróci, to i tak będzie sukces – kończy.
Wiecznie skazany
Mundek przyjaźni się z Dariuszem. On akurat nigdy nie miał wysokiego wyroku – same "wyścigówki", jak mawiają za kratkami: po dwa-trzy lata. Za kradzież, niszczenie mienia, paserstwo. I chociaż Dariusz nie ma na koncie żadnej szokującej zbrodni, to za kratkami spędził większość dorosłego życia. Wolność była dla niego jak wakacje.
– Zbierał na nie pieniądze podczas pracy za kratkami. Szukał fuch, bo znał się na budowlance. W ciągu kilku lat odłożyła mu się sumka, wychodził i balował – opowiadają jego znajomi, których spotykamy w fundacji Sławek.
Kiedy pieniądze się kończyły, Dariusz wracał "do domu". – Wybił okno w samochodzie cegłą. Usiadł koło niego i czekał na policję – opowiada nam Mundek.
Dariusz tłumaczy, że nic go nie trzymało na wolności. Do czasu. Kiedy siedział w celi, wpadła mu w ręce gazeta z ogłoszeniami towarzyskimi. Napisał do kobiety z ogłoszenia.
– Chłopaku, ona ucieknie, jak się dowie, że ją na widzenie zapraszasz – mówił mu Mundek. Ona jednak przyszła. A Dariusz po zakończonym wyroku "przeprowadził się" na wolność. – Miał punkt zaczepienia. Dostał trochę pomocy z fundacji. Wystarczyło – kwitują w Sławku.
"Prosta kalkulacja"
Współczesne polskie więzienia nie przypominają już zazwyczaj szaroburych lochów, które straszyły jeszcze kilkanaście lat temu. Dziś do dyspozycji więźniów w wielu miejscach są nowoczesne sale sportowe, pracownie informatyczne i siłownie. Niektórych nie powstydziłby się niejeden ośrodek wypoczynkowy.
– Społeczeństwo często myśli, że to marnotrawstwo, że na zwyrodnialców szkoda pieniędzy i zamiast siedzieć w luksusach, powinni oni pracować fizycznie – przyznaje Marek Łagodziński, prezes fundacji Sławek. Dodaje przy tym, że to "krótkowzroczne myślenie".
Wylicza, że pobyt jednego więźnia kosztuje miesięcznie ok. 3,5 tys. złotych. Składa się na to żywność, utrzymanie lokalu, praca strażników.
– Musimy starać się ich przywrócić społeczeństwu, żeby te pieniądze nie były zmarnowane. Po wyjściu mogą być albo zagrożeniem, albo wsparciem dla gospodarki. Wybór jest nasz – tłumaczy.