Para greckich myśliwców Mirage została alarmowo poderwana do przechwycenia tureckich F-16. Po nieco ponad godzinie jeden z Greków już nie żył. Maszyna kapitana Giorgosa Baltadorosa runęła w morze. Oficjalnie był to wypadek, ale w przeszłości podobne "wypadki" okazywały się "przypadkowymi zestrzeleniami". Tak wygląda codzienność na granicy dwóch sojuszników z NATO. Niby powinni ze sobą współpracować, ale czasem do siebie strzelają. I jest coraz gorzej.
Baltadoros nie jest pierwszą ofiarą zimnej wojny, z której mało kto poza Grekami i Turkami zdaje sobie sprawę. W 1996 roku podczas gwałtownych manewrów grecki myśliwiec przypadkowo – jak tłumaczono – odpalił rakietę, zestrzeliwując tureckiego F-16. Jeden członek załogi zginął.
- Lata 90. XX wieku i początek XXI wieku to był okres naszych najlepszych relacji i największego spokoju. Do takich powietrznych pojedynków dochodziło może 20-30 razy w roku. W 2017 zanotowano ich około 400 – mówi tvn24.pl Vassilis Nedos, dziennikarz greckiej gazety "Kathimerini". Według niego sytuacja jest obecnie znacznie gorsza niż dekadę temu, a napięcie pomiędzy Grecją i Turcją osiągnęło nienotowany od wielu lat poziom, choć obywa się bez ofiar. – W takiej atmosferze łatwo jednak o poważniejszy wypadek, a wtedy nie wiem, jak można by zapanować nad sytuacją – podkreśla Nedos.
Giorgos Baltadoros zginął 12 kwietnia 2018 roku. 9 kwietnia greccy żołnierze oddali strzały ostrzegawcze, kiedy po zmroku do małej wysepki Ro zbliżył się od strony Turcji nieoświetlony śmigłowiec. Kilkadziesiąt godzin wcześniej para tureckich F-16 przeleciała nad tą wyspą, którą ledwo opuścił grecki minister obrony. Niemal w tym samym czasie greckie myśliwce przechwytywały wojskowego drona, który lecąc od strony Turcji miał się zbytnio zbliżyć do kilku wysepek kontrolowanych przez Greków.
Na dodatek od początku marca Turcy przetrzymują dwóch greckich żołnierzy, którzy – jak tłumaczą Ateny – przez pomyłkę podczas patrolu naruszyli granicę. Do dzisiaj nie usłyszeli zarzutów.
Do potyczek wojskowych dochodzą słowne – polityków. Pod koniec 2017 roku podczas wizyty w Atenach prezydent Turcji Recep Erdogan zasugerował konieczność renegocjacji arcyważnego dla obu państw traktatu z Lozanny podpisanego w 1923 roku, który ustanowił podstawy pokojowego współistnienia Grecji i Turcji. Grecy odpowiedzieli, że nie wchodzi to w grę. Erdogan i jego współpracownicy tematu jednak nie porzucili, ponieważ według nich greckie władze dyskryminują muzułmańską mniejszość w Tracji Zachodniej, a przebieg granic ustalony prawie wiek temu jest według nich "niejasny".
W Grecji prym w atakowaniu Turcji wiedzie wywodzący się z narodowo-konserwatywnej partii Niezależni Grecy minister obrony Panos Kammenos. To po jego wizycie na wyspie Ikaria u wybrzeży Turcji Turcy demonstracyjnie dokonali przelotu swoimi myśliwcami. Grek zapowiedział kilka godzin wcześniej, że na granicę zostanie przesunięte dodatkowe siedem tysięcy żołnierzy.
– Jeśli tylko Turcy będą mieli dość śmiałości, aby odważyć się znów rzucić nam wyzwanie, to zjednoczeni Grecy ich zmiażdżą – zagroził Kammenos.
Sojusznicy tylko teoretycznie
Takie relacje wydają się nie do pomyślenia między dwoma członkami NATO, państwami sojuszniczymi, których wojska powinny trenować współpracę, a nie szykować się na wojnę ze sobą.
Wzajemną wrogość widać nawet w kwaterze głównej NATO w Brukseli, co utrudnia zwłaszcza współpracę na linii Sojusz - Unia Europejska, której Turcja nie jest członkiem. – Z jednej strony Ankara nie zgadza się na wymianę informacji ze Wspólnotą, z drugiej strony Grecja i Cypr blokują współpracę. Utrudnia to konieczne współdziałanie sztabów wojskowych oddalonych od siebie zaledwie o pięć kilometrów – mówi tvn24.pl generał w stanie rezerwy Jarosław Stróżyk, który przez lata służył w Brukseli, a obecnie jest ekspertem fundacji Stratpoints. Podejmowane od lat próby rozwiązania tej sytuacji raz po razie spalają na panewce.
– Takie swoiste współzawodnictwo między Grecją i Turcją ma również wymiar groteskowy. Problemy powstają już na etapie tworzenia map. Ich autorzy muszą dochować staranności w doborze nazw geograficznych. Dobrym przykładem jest cieśnina Dardanele, która w nomenklaturze tureckiej jest cieśniną Canakkale – opowiada generał Stróżyk. Przedstawiciele obu państw skwapliwie tropią wszelkie uchybienia i składają protesty. – Opóźnia to działanie, ale inni sojusznicy traktują ten konflikt z dużą cierpliwością, a czasem z ukrywanym rozbawieniem – mówi generał.
Według Nedosa praktycznie nikt z Europy Zachodniej czy USA nie może pojąć takiej postawy. – Mam wrażenie, że Polacy są jedynymi, którzy są w stanie zrozumieć nasz problem z Turcją. Bo to tak jak relacje Polski z Rosją. Grecja i Turcja mogą być sąsiadami, ale nigdy nie będą przyjaciółmi – mówi tvn24.pl.
Zadawnione krzywdy
Tak samo jak w przypadku Polski i Rosji, w relacjach Grecji i Turcji największym problemem jest trudna historia. Polacy pamiętają kolejne wojny, zabory, mordy, zsyłki i dominację, przez co trudno im zaufać państwu rosyjskiemu. Grecy mają podobne doświadczenia. Przez wieki byli represjonowaną mniejszością w Imperium Osmańskim i niepodległość wywalczyli sobie dopiero w 1823 roku dzięki interwencji mocarstw zachodnich, którym zależało na osłabieniu Turcji. Potem Grecy korzystając ze słabości rozkładającego się imperium wyszarpywali w wojnach kolejne terytoria, które uznawali za rdzennie greckie.
Do ostatecznego starcia doszło po I wojnie światowej. W jej trakcie Imperium Osmańskie opowiedziało się po stronie Niemiec, doprowadzając do swojej ostatecznej ruiny. Grecy wietrząc okazję i korzystając z silnego wsparcia Wielkiej Brytanii najechali sąsiada w 1919 roku. Miał to być moment chwały i odbudowa Wielkiej Grecji, obejmującej między innymi część obecnej zachodniej Turcji tym bardziej, że w 1920 roku państwa Ententy zmusiły sułtana do podpisania upokarzającego traktatu w Sevres, który miał scementować faktyczny rozbiór Imperium.
W Turcji wybuchła jednak rewolucja nacjonalistyczna pod wodzą Kemala Ataturka, który zdołał powstrzymać rozkład państwa. Wojna trwała do 1923 roku i w jej trakcie Turcy stopniowo zdobywali przewagę nad Grekami. Tragicznym finałem konfliktu było zdobycie w 1922 roku przez tureckie wojska Smyrny (dzisiaj Izmir) – miasta na wybrzeżu Morza Egejskiego, wielkiego skupiska ludności greckiej. Doszło do rzezi chrześcijan. Zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a miasto spłonęło.
Co kilka dekad na krawędzi wojny
W 1923 roku podpisano traktat w Lozannie, który wówczas Ataturk i Turcy widzieli jako swoje wielkie zwycięstwo. Musieli zgodzić się na kontrolę Greków nad praktycznie wszystkimi wyspami na Morzu Egejskim, ale i tak nie posiadali floty, która pozwoliłaby je zająć. W zamian Grecy musieli ostatecznie zrezygnować z pomysłów budowy Wielkiej Grecji. Uzgodniono wielki program deportacji – półtora miliona Greków musiało wyjechać z Turcji, aby nigdy nie było problemu z tym, do kogo należy zachodnie wybrzeże kraju. Wiązało się to z wielkimi tragediami osobistymi i traumą, która została w Grekach na pokolenia.
W odbudowie zaufania nie pomogły kolejne konflikty i incydenty. W latach 50. XX wieku doszło do masowych pogromów Greków, którzy pozostali w Turcji. W 1974 roku doszło do tureckiej inwazji na Cypr, gdzie grecka większość próbowała przyłączyć się do Grecji wbrew mniejszości tureckiej.
W 1996 roku oba państwa stanęły na krawędzi wojny po serii przepychanek o niezamieszkaną wysepkę Imia (według Greków) albo Kardak (według Turków). Podczas kryzysu w morzu opodal rozbił się grecki śmigłowiec z trzyoosobową załogą, która cała zginęła. Grecy oskarżali Turków o atak i grozili odwetem, ale interwencja Waszyngtonu zatrzymała eskalację napięcia.
Osiem miesięcy później, w innej części Morza Egejskiego, podczas agresywnych manewrów myśliwców obu państw Grecy "przypadkowo" zestrzelili maszynę turecką, zabijając członka jej załogi, kapitana Nail Erdogana. Oba państwa zatuszowały jednak incydent, aby nie zaognić na nowo sytuacji. Prawda o nim wyszła na jaw dopiero po 16 latach.
W 2006 roku podczas starcia z tureckimi maszynami zginął natomiast grecki pilot. Nie doszło do użycia broni, ale podczas gwałtownych manewrów dwa F-16 zderzyły się. Turecki pilot miał szczęście i przeżył. Grecki kapitan Konstantinos Iliakis zginął na miejscu, kiedy turecki F-16 uderzył od góry w jego kokpit.
Nedos ocenia jednak w rozmowie z tvn24.pl, że lata 90. XX wieku i początek XXI wieku były – ogólnie rzecz biorąc – okresem spokojnym. Tłumaczy, że liczba incydentów była niższa niż obecnie. Dlaczego teraz jest tak źle?
Konflikt, który jest potrzebny
– To nie jest tak, że Turcy są z natury wrodzy wobec Greków – przekonuje w rozmowie z tvn24.pl Ozgur Soner, doktorant politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Jak zaznacza, to jego subiektywna opinia, jednak przeciętny obywatel Turcji nie ma złego nastawienia wobec Grecji czy Greków, a temat napięć pomiędzy oboma państwami jest "marginalny" w codziennym życiu. – To przede wszystkim sprawa polityczna. Standardowa zagrywka władz, dla których wygodnie jest mieć wroga zewnętrznego – twierdzi Soner. Według niego to Erdogan i jego otoczenie podkręcają atmosferę dla własnych korzyści. Pozwala to mu mobilizować nastawiony nacjonalistycznie elektorat.
Na ambicje tureckiego prezydenta wskazuje też Nedos. – Liczba incydentów gwałtownie się zwiększyła po nieudanym puczu wojskowym w 2016 roku – mówi dziennikarz. Masowe represje zarządzone wówczas przez Erdogana znacząco pogorszyły jego relacje z USA i UE. Turecki prezydent wyraźnie skręcił wówczas w kierunku władzy silnej ręki i autorytaryzmu. Po tym, jak pogorszyły się relacje z Zachodem, zniknął jeden z kluczowych czynników ograniczających ambicje prezydenta Turcji w relacjach z Grecją, należącą do UE i NATO.
Według Nedosa innym czynnikiem jest obecna słabość jego państwa, które dopiero zaczyna wychodzić z wieloletniego kryzysu finansowego, który odbił się na stanie greckiego wojska. – Byłoby w stanie bronić się skutecznie w jakimś ograniczonym starciu, jednak w wypadku wojny na pełną skalę uległoby siłom tureckim – ocenia dziennikarz. Zaznacza, że kiedy greckie wojsko przez ostatnią dekadę pogrążało się w stagnacji, Turcja bez przerwy inwestowała w swoje siły zbrojne znaczne pieniądze i rozwijała swój przemysł zbrojeniowy. Obecnie tureckie wojsko ma około trzy razy większy budżet niż greckie.
Generał Stróżyk również wskazuje na kwestie wewnętrzne jako źródło zaostrzenia sytuacji: z jednej strony grecki kryzys gospodarczy, z drugiej turecka próba przewrotu wojskowego. – To paradoksalnie przyczynia się do wzrostu napięcia militarnego między tymi państwami. Każda sytuacja kryzysowa kreuje chęć poszukiwania tematów zastępczych, a takim w sumie jest ten konflikt graniczny – mówi generał w stanie rezerwy.
Kto teraz wpłynie na Erdogana?
Zarówno Soner, jak i Nedos oceniają zagrożenie wojną jako nikłe lub wręcz żadne, jednak zdaniem Greka nie widać perspektyw na to, aby w najbliższym czasie napięcie opadło. – Jeśli miałbym wskazać jakiś nowy punkt zapalny, to będzie to Cypr – mówi dziennikarz.
Turcja nie podpisała Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza, co nie pozwala dokładnie ustalić granic oraz cypryjskiej, greckiej i tureckiej strefy wyłączności ekonomicznej. Kiedy więc Cypryjczycy czy Grecy chcą wydobywać gaz lub ropę z dna morza, które według nich jest ich, zgłaszają się Turcy, którzy twierdzą, że ono do nich należy. Dodatkowo w przypadku Cypru Ankara uważa, że tureccy mieszkańcy Cypru Północnego też mają prawo do złóż, które chce eksploatować grecka część wyspy. W związku z tym na początku 2018 roku tureckie okręty uniemożliwiły działanie włoskiej jednostce, która miała zacząć budować na podstawie umowy z Cyprem szyb gazowy na spornym obszarze. Spór nadal nie jest rozwiązany.
– Poprzednie okresy napięć trwały po kilka miesięcy. Obecny trwa już prawie dwa lata. Największym problemem jest to, że tak jak w 1996 roku Bill Clinton podniósł słuchawkę telefonu i wymusił uspokojenie sytuacji, tak teraz nie ma nikogo, kto miałby taki wpływ na Erdogana – podsumowuje Nedos.
Maciej Kucharczyk