Rzucił ich w to miejsce przypadek, bo co innego? Szaleńczo, od pierwszego wejrzenia i bez pamięci zakochali się w tej ruderze. Nie wiedzieli, nie mieli wtedy pojęcia, że w czasie wojny willa była własnością Stefana "Grota" Roweckiego, wroga numer 1 okupujących Polskę Niemców. Tak, czują tę unoszącą się po pokojach tajemnicę. Bardzo lubią myśleć, że duch generała tu wraca, w salonie lub na werandzie zasiada z nimi do herbaty. Jak domownik. Swój.
Do czasu, kiedy wpadł w kocioł.
Polowanie na jednego człowieka
30 czerwca 1943 roku, godzina 9.55, Warszawa.
Pod kamienicę przy Spiskiej 14 podjeżdża kilkanaście samochodów. Wyskakują z nich funkcjonariusze Gestapo. Dziesiątki funkcjonariuszy. Akcją dowodzi SS-Untersturmfuehrer Erich Merten. Jego ludzie obstawiają nie tylko klatkę schodową, ale całą ulicę. Na dachach okolicznych domów widać karabiny maszynowe.
Polują na jednego człowieka, który wszedł do budynku 15 minut wcześniej.
Pod numerem 10 mieszka Jerzy Malinowski, ziemianin z Lubelszczyzny. Dane są fałszywe. To generał Stefan Rowecki "Grot", komendant główny Armii Krajowej, najbardziej poszukiwany przez Niemców człowiek na terenie okupowanej Polski. Jego podświetlony portret wisi w siedzibie Gestapo w alei Szucha.
"Grot" słyszy warkot silników, zza firanki rzuca okiem na to, co dzieje się na zewnątrz. Zachowuje spokój. Zaczyna palić papiery, które ma przy sobie.
Łomotanie do drzwi. Generał otwiera. Niemcy wiedzą wszystko - podają jego prawdziwe nazwisko, pseudonim, stopień.
Zaprzecza. Przeszukanie jest pobieżne, ludzie Mertena nie znajdują żadnej z trzech skrytek.
O jedenastej "Grot" - skuty z dwoma policjantami - zostaje wyprowadzony z mieszkania. Trafia w aleję Szucha. Znowu zaprzecza. Nazywa się Malinowski, nie Rowecki. Sprowadzony błyskawicznie fryzjer goli więźniowi wąsy, które okazują się być pofarbowane. Fryzurę układa dokładnie tak, jak ułożoną ma człowiek na podstawionym zdjęciu.
Dalsze zaprzeczanie nie ma sensu. Szef warszawskiego Gestapo SS-Obersturmfuehrer Ludwig Hahn proponuje "Grotowi" kieliszek wódki. Generał odmawia. Zaczyna się przesłuchanie.
Hahn sprowadza na Szucha dodatkowe posiłki. Boi się, że Armia Krajowa będzie chciała odbić swojego dowódcę. A taka propozycja rzeczywiście pada, kiedy do Komendy Głównej AK dociera wreszcie druzgocąca wiadomość. Przynosi ją adiutant Roweckiego, porucznik Ryszard Jamontt-Krzywicki, pseudonim "Szymon".
Następnego dnia przed godziną 5 nad ranem z lotniska na Okęciu startuje samolot z "Grotem" na pokładzie. Kierunek - Berlin.
Generała wydali Niemcom swoi. Rodacy. Żołnierze podziemnego wywiadu. Najniebezpieczniejsza grupa konfidentów Gestapo w strukturach AK.
Elegancki pan z wędką
Jesień 2019.
Rowecki miał do dyspozycji, co zrozumiałe, kilka adresów. Jeden z nich, prywatny, w podwarszawskim Józefowie. - "Grot" kupił ten dom pod pseudonimem, na nazwisko Józef Paweł Okołowski, w akcie notarialnym, w księdze wieczystej, jest jego podpis - opowiadają Głogowscy, kiedy siedzimy w salonie. Spotkali, jeszcze zdążyli, mieszkającego tu za okupacji Jana Tarnowskiego. Był wtedy dorastającym chłopakiem. Pamiętał pana z wędką, który chodził nad przepływający niedaleko Świder, co ma nie pamiętać. Dorośli kazali trzymać buzię na kłódkę, to trzymał. Elegancki pan, cichy, spokojny. Ojciec mówił, że to tajemniczy człowiek. Że lepiej nie zadawać pytań. Wiadomo było tyle, że ktoś ważny.
Historyczny dom przetrwał dzięki nim - Kindze i Arkowi Głogowskim, aktorskiemu małżeństwu. Po dekadach galopującej dewastacji ma się coraz lepiej. Pokochali to miejsce miłością czystą. Z wzajemnością.
Nie są z tych stron - ona urodziła się w Zgierzu, studiowała w Łodzi, tam ukończyła wydział wokalno-aktorski Akademii Muzycznej. On przez lata związany był z Wrocławiem i Jelczem, Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną ukończył też w Łodzi. Angaże, już po ślubie w drewnianym kościółku w Mokrej, dostali w teatrach warszawskich. Ona w Teatrze Rampa, on - w Teatrze Polskim. I zaczęli szukać swojego miejsca, na zawsze.
Traf chciał, że pierwsze lokum wynajmowali w Radości, dzielnicy Warszawy położonej żabi skok od Józefowa, rzut beretem. Zauroczyły ich te tereny, sosnowe lasy i Świder, nad który wyprawiali się rowerami. Chcieli uciec z miasta. Fajny był ten Józefów.
Mielczarski był zachwycony, że ci młodzi ludzie jako pierwsi nie zamierzają rudery burzyć, tylko remontować, przywrócić ją do życia. Kupili ją bez zastanowienia, w porywie szaleństwa najwyraźniej, razem z lokatorami z kwaterunku, bo w latach powojennych willa została podzielona na pięć pomieszczeń i zasiedlona.
- Ogrzewania nie było, waliły się ściany, harcowały tabuny myszy, które w ogóle nie bały się ludzi. Pokój obok zajmował jakiś dziadek bez meldunku, na górze młoda kobieta, a żeby na tę górę się dostać, musiała przechodzić przez nasze pomieszczenia. Schodziły się jakieś podejrzane typki. Awantury, popijawy - wspominają Głogowscy. Są pewni, że dom celowo doprowadzono do takiego stanu. Miał zniknąć.
Lokatorzy dostali w końcu mieszkania kwaterunkowe, a oni na dobre mogli wziąć się za remont.
Oficer Wehrmachtu opowiada o domku nad morzem
Okupacja. Warszawa, Siedlce.
Ludwik Kalkstein, rocznik 1920, syn właścicieli sklepu z tekstyliami, wychowywał się w Warszawie. W dzieciństwie rozpalały go rodzinne opowieści o przodku - Chrystianie Ludwiku Kalksteinie-Stolińskim, pułkowniku polskich wojsk koronnych, jednym z przywódców opozycji antyelektorskiej w Prusach Książęcych, narodowym bohaterze straconym za swoją działalność.
To po nim dostał imię, z czego był dumny. Może powtarzał sobie, że też zostanie bohaterem? Kiedy wybucha II wojna światowa, Ludwik walczy przeciwko Niemcom. Po klęsce wrześniowej działa w konspiracji, w wywiadzie ZWZ. Jest skuteczny, pierwsze zdjęcia Wilczego Szańca to jego zasługa. Lokalizacja niemieckich lotnisk w okupowanej Europie - też. Zakłada własną grupę pod kryptonimem "H" - od swojego pseudonimu "Hanka". Do działalności wciąga znajomych i rodzinę. Jest w tej grupie Eugeniusz Świerczewski, mąż siostry Kalksteina Niny, znanej aktorki.
Trafia do niej przeniesiona do Warszawy z Siedlec "Sroka", czyli Blanka Kaczorowska. Uroda powalająca, odwaga szalona. W Siedlcach, na zlecenie szefów z podziemia, nawiązała romans z oficerem Wehrmachtu, Johannesem Berentem. On opowiada jej o domku nad morzem, w którym zamieszkają, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. A ona? Wierzy mu? Też się zakochuje?
Wiadomo, że przyjęła jego oświadczyny. Wiadomo też, że Berent podejrzewał ją o pracę dla AK. I nic z tą wiedzą nie zrobił. Więcej - kiedy "Srokę" i tak Gestapo dorwało, robił wszystko, by ją uwolniono.
Szefowi grupy "H" wpadła w oko od razu, szybko zostali parą. Zasługi mają duże, oboje za działalność podziemną odznaczeni zostają Krzyżem Walecznych.
Siostrę katują na jego oczach
Kwiecień 1942.
Kalkstein dostaje wiadomość, że Niemcy zgarnęli jego ciotecznego brata. Pędzi do lokalu konspiracyjnego na Opoczyńskiej. Wpada w kocioł. Okazuje się, że Gestapo ma też w rękach jego ojca i siostrę. Potwornie ich torturuje - zwłaszcza Ninę - na jego oczach. Niekończący się koszmar, jak to wytrzymać, co zrobić?
Rozpracowujący sprawę "H" Merten gra też psychologicznie. Dużo wie o aresztowanym, bardzo dużo. Pokazuje mu ulotkę NSDAP o starych rodach w Prusach Wschodnich, gdzie na szczycie figurują Kalksteinowie. Obiecuje uwolnić rodzinę.
Kalkstein pęka, załamuje się, przystaje na współpracę. Ale to nie wszystko. Dzieje się coś dziwnego, niewytłumaczalnego. Oświadcza, że jest Niemcem, co nawet na oprawcach z Pawiaka robi wrażenie. A Merten stawia jeszcze jeden warunek - ma przeciągnąć na swoją stronę Świerczewskiego, który wciąż jest na wolności.
Wychodzi jako Paul Henschel. Agent V-97.
Świerczewski w roku 1942 nie jest już młodzieńcem, liczy sobie 48 lat. Zna Roweckiego od dawna, to na jego wniosek mianowany został porucznikiem. Zgadza się na propozycję Kalksteina. On, przedwojenny oficer o nieposzlakowanej opinii, zostaje agentem Gestapo o kryptonimie V-100.
Nina i ojciec zostają wypuszczeni. Wkrótce oboje umierają, ona nie dochodzi do siebie po torturach.
30 czerwca 1943 roku V-100 widzi na ulicy znajomą twarz. Zaczyna śledzić Roweckiego. Dzwoni do Gestapo, pod kamienicę przy Spiskiej 14 podjeżdżają samochody.
"Jadaliśmy z generałem zupę"
Warszawa, rok 2017.
Wielki blok na smutnym, ogrodzonym osiedlu. Janina Ludwika Bauer-Gellert, pseudonimy "Córka", "Inka" i "Zosia", liczy sobie 95 lat. Była jedną z łączniczek "Grota".
Z trudem wstaje z łóżka, choć proszę, by tego nie robiła. - Jakże to tak, gościa powitać na leżąco? - oburza się. Jeszcze niedawno, co wiem z nagrań w internecie, barwnie opowiadała w szkołach o wojennych przeżyciach. Teraz trudno dobierać jej słowa, zawodzi ją pamięć.
Marszałkowska 4 to słynny adres w pierwszej połowie XX wieku. Nazywana Kamienicą Juliusza Ostrowskiego, bo wybudowana została dla niego. A hrabia Juliusz Karol Ignacy Stanisław Kostka Ostrowski herbu Rawicz był postacią wielce interesującą. Historyk, prawnik, heraldyk, pasjonat sztuki. Miał przebogate zbiory malarstwa krajowego i zagranicznego, zostały zagrabione potem przez hitlerowców.
W latach 30. w kamienicy mieszkała Zofia Nałkowska, prowadząc dom otwarty, w którym spotykali się pisarze, artyści, politycy i intelektualiści. Nazwano go Salonem Nałkowskiej. Pod "dwójką" pacjentów przyjmował doktor Jan Aleksander Bauer, ojciec pani Janiny. W czasie okupacji był tam lokal konspiracyjny AK znany jako "Kawiarenka" lub "Jak u mamy", w którym w ciągu dnia pracował generał Rowecki.
- Przychodził do nas bardzo często, był swój, jak to się mówi. Był szefem na Marszałkowskiej. A ja cały czas gdzieś obok. Bywało, że jadaliśmy razem zupę - opowiada pani Janina.
Mieszkanie zajmowały z matką, ojciec - o czym dowiedziały się dużo później - zginął w Katyniu.
Nie, nie bała się, absolutnie. Czasy były takie, że trzeba było działać. Dostawała rozkaz lub przesyłkę i ruszała. Koniec, kropka. - Wiedziałam, że mogą się przytrafić najtrudniejsze sytuacje, od młodości żyłam z tym przeczuciem. Na szczęście ze wszystkiego wychodziłam cało, w powstaniu też. Ile razy przenosiłam meldunki kanałami. A ludzie tracili rozum po jednym przejściu. Ktoś musiał chodzić. O, widzi pan, bałam się tylko tego, że zawiodę i nie dotrę na miejsce. No, ale zawsze docierałam - opowiada.
Sama przywołuje scenę sprzed ponad siedmiu dekad. - Nie zapomnę tego, jak "Grot" idzie ulicą Filtrową. Nagle odrywa się ode mnie i mówi "cofaj!". Tylko to, krótkie, stanowcze słowo. Wiedziałam, o co chodzi - że jest niebezpiecznie, że w tym momencie mam zawrócić. Boże, przecież ja go cały czas widzę na tej Filtrowej.
Ucieka przed śmiercią do dzielnicy niemieckiej
25 marca 1944 roku.
Wojskowy Sąd Specjalny - po wykryciu przez kontrwywiad AK źródła wsypy - skazuje Świerczewskiego, Kalksteina i Kaczorowską na kary śmierci. Lista osób wydanych przez nich Niemcom jest długa, to nawet 500 osób.
20 czerwca Świerczewski idzie na umówione spotkanie z przedstawicielem wywiadu AK w zakładzie stolarskim przy Krochmalnej 74. Nie przeczuwa zasadzki. Po krótkim przesłuchaniu - w czasie którego miał się przyznać do wydania Roweckiego - zostaje powieszony przez żołnierzy Wydziału Bezpieczeństwa i Kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej AK. Zwłoki ukryte zostają pod podłogą.
Kaczorowska i Kalkstein biorą ślub, na przyjęciu weselnym bawi się Merten.
Likwidatorzy AK dopadają w końcu i ją, ale wyroku nie wykonują. Jest w zaawansowanej ciąży. Kalkstein ucieka przed śmiercią do strzeżonej dzielnicy niemieckiej. Będzie widywany w mundurze SS. Czy w Powstaniu Warszawskim walczył przeciwko Polakom? Tu zdania historyków są podzielone.
Tożsamość człowieka, który z Pileckim uciekł z Auschwitz
Okres powojenny.
Oboje zostaną aresztowani. Podczas przesłuchań w 1953 i 1954 roku Kalkstein przyznał się m.in. do udziału w rozpracowaniu generała. "Aresztowanie Grota-Roweckiego umożliwił szwagier mój Świerczewski Eugeniusz, agent Gestapo, który wskazał dom na ul. Spiskiej, do którego wszedł Grot-Rowecki i w domu tym został zatrzymany" - cytuje jego wypowiedzi portal pamiec.pl. Opowiedział też, jak Merten zwerbował Świerczewskiego. Czy mówił prawdę?
PRL-owski sąd potraktuje łagodnie Kalksteina i Kaczorowską. Zamiast kary śmierci skaże na dożywocie. A potem wypuści - jego po 11 latach odsiadki, ją po pięciu.
Dlaczego ich wypuszczono?
Ona została agentką, tym razem Służby Bezpieczeństwa. On prawdopodobnie też. Jego powojenna historia jest nieprawdopodobna. Żył pod nazwiskiem Edward Ciesielski, przyjął tożsamość człowieka, który razem z rotmistrzem Witoldem Pileckim uciekł z obozu w Auschwitz. Zmiany dokonał absolutnie legalnie, żeniąc się z Teresą Ciesielską, wdową po Ciesielskim. Znowu był kimś innym.
Witold Pronobis - historyk, publicysta, dziennikarz i krewny Roweckiego - przeprowadził prywatne śledztwo w sprawie siatki Kalksteina. Przyjaźnił się z Tadeuszem Żenczykowskim, pseudonim "Kania" - od 1940 roku pracownikiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ/AK, uczestnikiem Powstania Warszawskiego, po latach zastępcą dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Żenczykowski akurat pisał książkę o "Grocie", miał zdjęcie Kalksteina/Ciesielskiego z lat 50.
Jak go namierzyli?
Znajomy Pronobisa wybrał się z byłym żołnierzem AK - jak ten sam się przedstawił - na wódkę. - Słuchaj, to fajny materiał do radia, porozmawiaj z nim - powiedział potem. Poszli razem. Żona AK-owca nie przyjęła ich serdecznie. "Mąż ma gorączkę, spotkanie jest niemożliwe" - powiedziała. Pronobis nalegał, dopiero wzmianka o honorarium otworzyła przed nim drzwi do sypialni.
Na łóżku leżał wychudzony mężczyzna o gęstych, siwych włosach. Pronobis przedstawił się jako dziennikarz RWE, poprosił o krótką rozmowę, o okupacyjne wspomnienia.
- Niech się pan wynosi - wycedził mężczyzna. - Ja do tej waszej szczekaczki nie będę nic mówił.
"I wtedy nastąpiło skojarzenie" - pisze Pronobis w książce "Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci". Przypomniał sobie zdjęcie Kalksteina/Ciesielskiego, które pokazał mu Żenczykowski. Przypomniał sobie bibliotekarza z Misji Katolickiej, któremu podawał rękę.
- Wiem, kim pan jest - oznajmił. - Wiem, jakie jest pana prawdziwe nazwisko.
Przypomniał Kalksteinowi jego zasługi dla polskiego wywiadu, obiecał, że - jako historyk - wyjaśnień, które usłyszy, nie opublikuje. Kalkstein kazał Pronobisowi wyjść. - A "Grota" nie ja wydałem. Z Niemcami grałem swoją grę. O, tu - wskazał na niebieską teczkę - wszystko spisałem. Ale wy tego nie dostaniecie. Niech się pan teraz wynosi. Jestem zmęczony i chcę spać.
Zamknął oczy, być może naprawdę zasnął. Pronobis schował teczkę do swojej aktówki, żonie Kalksteina/Ciesielskiego, wdowie po uciekinierze z Auschwitz, powiedział, że rozmowa rzeczywiście jest niemożliwa. I wyszedł.
Teczkę przekartkował od razu w samochodzie. Nie było tam żadnych rewelacji w sprawie aresztowania "Grota".
"Agatona" nie wydała
Przełom wieków.
Kalkstein zmarł na nowotwór kilka miesięcy później - 26 października 1994 roku w Monachium. Podobno życzył sobie, by na pogrzebie żegnała go tylko żona. Miał 74 lata. Spekulowano, że to on jest autorem scenariusza serialu "Czarne chmury", luźno opartego na losach jego przodka, którym tak się zachwycał w dzieciństwie.
Kaczorowska dożyła niemal osiemdziesiątki. Zmarła śmiercią naturalną 25 sierpnia 2002 roku w Szpitalu Ojców Kamilianów we francuskim Bry-sur-Marne. Tak podaje Pronobis, w Wikipedii figuruje ten sam dzień, ale rok 2004. Kiedy przestała być przydatna SB w Polsce, wysłano ją na Zachód, do Francji, co przyjęła z radością, bo w kraju była rozpoznawana i piętnowana.
To Żenczykowski dowiedział się w połowie lat 80., że Kaczorowska przebywa w polskim Domu Spokojnej Starości w Lailly-en-Val, placówce cenionej przez polską emigrację niepodległościową. Dyrekcja nie miała pojęcia o jej przeszłości, przyjęto ją ze względu na powtarzające się stany depresyjne. Trafiła tam ze szpitala psychiatrycznego. Nie miała żadnych dochodów.
Była wielce tajemniczą postacią. Czy donosiła z miłości do Kalksteina? Podczas okupacji dokumenty, w tym kenkarty, wybornie fałszował Stanisław Jankowski "Agaton". Kaczorowska znała go, przeszła u niego szkolenie. I nie wydała. Dlaczego? Nie wiadomo. A wydawała nie tylko swoich dowódców, ale i przyjaciół.
Jej syn - i Kalksteina - przyjechał do Francji w 1975 roku. W Paryżu skończył studia architektoniczne.
Na rozkaz Himmlera
1 sierpnia 1944 roku.
O godzinie W wybucha w Warszawie powstanie.
"Grot" od ponad roku przetrzymywany jest w Zellenbau, części obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, gdzie osadzono go jako więźnia honorowego. Nie chce słyszeć o współpracy Polski z Niemcami w walce z Armią Czerwoną.
Na wieść o wybuchu powstania potwór w ludzkiej skórze Reichsfuehrer SS Heinrich Himmler wydaje rozkaz, by Roweckiego natychmiast rozstrzelać. "Grot" zostaje zamordowany w nocy z 1 na 2 sierpnia. Według innych źródeł ginie między 2 a 7 sierpnia. Ma wówczas 48 lat.
Miejsca pochówku nigdy nie ustalono. Symboliczna mogiła generała znajduje się na Cmentarzu Powązkowskim. Na ścianie budynku przy Spiskiej widnieje tablica pamiątkowa.
"Wyobrażam sobie, że generał tu siedzi"
Jesień 2019.
Głogowscy od początku wiedzieli, że skoro los rzucił ich w takie miejsce, to coś z tym muszą zrobić. Wymyślili coroczne wieczornice, których generał został patronem.
Pierwsza odbyła się w roku 2007. Szaleństwo, bo Gotard, ich syn, miał wtedy miesiąc. A tu dziesiątki ludzi, powstańcy, AK-owców przyjechał cały autokar. - To są bardzo skromni ludzie. Biedni, odsunięci. Walczyli o wolną Polskę, a żyją w biedzie, często ciułają na leki - mówi Kinga. Założyli teatr, który nazwali Grot. Często występują dla weteranów, szukają kogoś, kto napisze sztukę o Roweckim.
Willa, wciąż remontowana, to dla nich dom, przede wszystkim dom. Z radościami i smutkami. Z codziennością. Od historii uciec się jednak nie da. Po co? - Tak, wyobrażam sobie czasami, że generał tu siedzi, w tym salonie - przyznaje Arek. - Widzę, jak zmienia wygląd, żeby go nie rozpoznano. Filmowa scena.
Korzystałem z:
Witold Pronobis - "Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci"
Włodzimierz Kalicki "30 czerwca 1943 r. Grot w sieci" - "Duży Format"