Do Wisły zrzucono "obiad" dla sinic i brunatnic. Ale woda w kranach jest bezpieczna. Skalę awarii pokazują liczby: nie jest dobrze, ale kilkanaście lat temu było dużo gorzej. I to codziennie.
Awaria układu przesyłowego do warszawskiej oczyszczalni ścieków "Czajka" to w ostatnich dniach temat numer jeden. To tysiące metrów sześciennych nieoczyszczonych ścieków w Wiśle i dziesiątki sprzecznych ze sobą komunikatów i informacji. Bo awaria rozpętała polityczną burzę. Najostrzejszego określenia użył Marek Suski, szef kancelarii premiera: porównał awarię w Warszawie do tej w Czarnobylu. Rafał Trzaskowski uspokajał: żadnego niebezpieczeństwa nie ma.
Co się stało w "Czajce"?
Jak wygląda praca takiej oczyszczalni?
Jakie ścieki trafiają do Wisły?
Czy to katastrofa ekologiczna?
Co awaria oznacza dla Wisły i Bałtyku?
Czy ujęcia wody są bezpieczne?
Jak Polacy oczyszczają ścieki?
Jakie wnioski musimy wyciągnąć z awarii?
Odpowiadamy na te wszystkie pytania.
Awaria, czyli co się stało w "Czajce"
- Przede wszystkim nie mówmy, że to awaria "Czajki". Takie określenie jest błędne, a widzę je ciągle na paskach informacyjnych - podkreśla prof. Krzysztof Czerwionka z Katedry Technologii Wody i Ścieków na Wydziale Inżynierii Lądowej i Środowiska Politechniki Gdańskiej. - Do awarii doszło nie w samej oczyszczalni, a w drodze do niej. To awaria układu przesyłowego. Mówiąc najprościej - rozszczelniły się rury, które doprowadzają ścieki do oczyszczalni "Czajka".
- Najpierw ścieki spadają rurą praktycznie pionowo w dół, aby trafić do rury pod Wisłą, która transportuje je do "Czajki" - tłumaczy prof. Zbigniew Heidrich z Zakładu Zaopatrzenia w Wodę i Odprowadzania Ścieków Wydziału Instalacji Budowlanych, Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej. - No i łączenie tych dwóch przewodów po prostu nie wytrzymało.
Miejsce awarii dokładnie widać na schematach przedstawionych przez Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Warszawie (MPWiK). To łączenie tzw. nitki syfonowej - pionowej rury ze stali, która dalej łączy się z rurociągiem z tworzywa sztucznego biegnącym 11 metrów pod Wisłą. Są dwie nitki tego rurociągu.
- Była opcja awaryjna, czyli druga nitka przesyłowa. Ale i ta uległa awarii - precyzuje prof. Czerwionka.
Dlaczego zepsuły się obie nitki naraz? To tłumaczy w swoich komunikatach MPWiK. Bo ciśnienie ścieków wypływających z uszkodzonego rurociągu doprowadziło do uszkodzenia drugiego. Efekt? Po lewej stronie Wisły z każdą chwilą przybywało ścieków, które nie miały ujścia.
- Moja żona pyta mnie, czy oni muszą to zrzucać do Wisły. Teoretycznie nie. Ale w praktyce było to jedyne rozwiązanie - przyznaje prof. Czerwionka.
Ekspert tłumaczy, że w takiej sytuacji mamy trzy wyjścia.
Pierwsze: odciąć mieszkańcom wodę, wtedy nie będą produkować ścieków. Wiadomo, że warszawiacy by tego nie zaakceptowali.
Drugie: przetransportować ścieki do oczyszczalni. Byłoby to możliwe w małej miejscowości, ale w Warszawie potrzebne by było kilkadziesiąt tysięcy takich transportów na dobę! To logistycznie niewykonalne.
Trzecie rozwiązanie: zrzut surowych ścieków do Wisły. Surowych, czyli dokładnie takich, jakie wychodzą z naszych domowych instalacji kanalizacyjnych.
Krótka historia "Czajki", czyli cofamy się o siedem lat
Projekt oczyszczalni ścieków "Czajka" powstał już na początku lat 70. ubiegłego wieku. "Czajkę" uruchomiono w 1991 roku, ale dopiero po roku 2012 zaczęła działać tak jak teraz, czyli przyjmować ścieki komunalne zarówno z prawobrzeżnej, jaki i z lewobrzeżnej części stolicy oraz z gmin ościennych.
Marek Elas z WWF Polska wyjaśnia, że po awarii jest tak, jak byśmy cofnęli się do 2012 roku. - Nim zmodernizowano "Czajkę" i wybudowano kolektory pod dnem Wisły, każdego dnia do rzeki trafiały ścieki z części lewobrzeżnych dzielnic. Każdego dnia, przez lata, działo się to, co teraz, po awarii - tłumaczy.
Dlatego eksperci mówią o przełomie. Po modernizacji "Czajki" i budowie kolektorów pod Wisłą Warszawa przestała zanieczyszczać Wisłę i Bałtyk, a robiła to na gigantyczną skalę. Zmiana możliwa jest dzięki wielkim kolektorom pod Wisłą, którymi ścieki są przesyłane do oczyszczalni.
MPWiK lubi podkreślać wyjątkowość "Czajki". I wylicza w jednej z publikacji edukacyjnych ciekawostki obrazujące rozmach inwestycji:
"Czajka" zajmuje obszar 52,7 hektara. Można go porównać do powierzchni, jaką zajmuje 100 boisk do piłki nożnej.
Koszt budowy "Czajki" wraz ze Stacją Termicznej Utylizacji Osadów Ściekowych oraz układem przesyłowym wyniósł 730 mln euro. Dla porównania budowa Stadionu Narodowego kosztowała około 450 milionów euro.
Przy budowie użyto 24 tysięcy ton stali, czyli ponad trzy razy więcej niż w przypadku wieży Eiffla oraz 218 tysięcy metrów sześciennych betonu, czyli ponad czterokrotnie więcej niż do budowy Pałacu Kultury i Nauki. Długość kolektora przesyłowego pod Wisłą to około 1300 metrów. W przybliżeniu odpowiada ona długości pociągu składającego się z 75 wagonów.
- Zamiast wylewać kubły pomyj po awarii należałoby podziękować tym wszystkim, którzy do zbudowania "Czajki" doprowadzili - uważa Kamil Wyszkowski, prezes UN Global Compact w Polsce. - Rzecz jasna, dobrze, że standardy się zmieniły i rzecz jasna, to źle, że awaria miała miejsce - zaznacza.
Jak w tygodniu informował prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, wiele wskazuje, że awaria jest wynikiem błędów na etapie budowy.
Patyczki i podpaski, czyli co trafiło do Wisły
W miejscu zrzutu ścieków i tuż za nim unosił się fetor. W wodzie pływały pozostałości produktów higienicznych. Zwykle takie śmiecie są wyłapywane na etapie oczyszczania w tzw. komorze krat. Choć widoczne gołym okiem, to nie one są jednak najbardziej niebezpieczne. Bo ścieki to także detergenty i środki czystości, których używamy w kuchni, łazience, do prania. I to wszystko, co - mówiąc wprost - wydalamy sami. - Każdy z nas produkuje około 120 litrów ścieków na dobę - mówi prof. Heidrich.
Jak w czwartek informował Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ), "od początku awarii ściekowej w Warszawie do Wisły zrzucono 1 870 775 metrów sześciennych nieoczyszczonych ścieków, które zawierają ścieki bytowe z gospodarstw domowych, ścieki przemysłowe i wody deszczowe".
Warszawska kranówka - pić czy nie pić?
Jeśli mówimy o zanieczyszczeniu ściekami bytowymi, największym zagrożeniem dla zdrowia są bakterie, wirusy i inne drobnoustroje. Stąd pojawiły się obawy o to, czy ujęcia wody są bezpieczne.
Wszystkie służby zgodnie podkreślają, że ujęcia wody i tym samym woda w kranach są bezpieczne. Zarówno w Warszawie, jak i dalej, w dół rzeki.
- Ujęcia wody nie są zagrożone. Nam pozostaje zaufać odpowiednim służbom, tym bardziej że pomiarów po awarii jest więcej i wszystko jest na bieżąco badane - podkreśla prof. Czerwionka. Jednocześnie przypomina sytuację sprzed roku w Gdańsku, kiedy przez trzy dni do Motławy i dalej do Zatoki Gdańskiej spływały ścieki. Media straszyły, że to prawdziwa katastrofa, tym bardziej że zaczynał się sezon letni. Tymczasem normy na kąpieliskach generalnie nie zostały przekroczone i zaraz po usunięciu awarii można było z nich bezpiecznie korzystać.
- Jeśli mówimy o stolicy, to nie ma żadnego problemu. Woda dla mieszkańców Warszawy jest pobierana z dwóch ujęć znajdujących się powyżej miejsca zrzutu ścieków. To przede wszystkim Gruba Kaśka, która pobiera wodę spod dna Wisły oraz ujęcie na Zalewie Zegrzyńskim - wyjaśnia prof. Heidrich.
Początkowo obawiano się o stan wody w Płocku - to właśnie to miasto jako pierwsze miało przyjąć płynące Wisłą ścieki, a część wody pobiera właśnie z naszej najdłuższej rzeki. Jednak wszystkie próbki wody spełniają normy. - Trzeba pamiętać, że nim woda trafi do kranu, jest również oczyszczana i uzdatniana. To nie jest tak, że prosto z Wisły leci do naszych kranów - podkreśla prof. Heidrich.
Służby ochrony środowiska i sanitarne cały czas zalecają, aby nie kąpać się na odcinku Wisły tuż za zrzutem ścieków, nie poić wodą z rzeki zwierząt, nie łowić ryb i nie uprawiać na razie sportów wodnych.
MPWiK i służby wszystkich miast pobierających wodę z Wisły na północ od Warszawy codziennie publikują wyniki badań czystości wody. Minister zdrowia Łukasz Szumowski zapewnia, że woda w kranach jest bezpieczna, ale zagotowanie jej nie zaszkodzi.
Dr Tomasz Jurczak z Katedry Ekologii Stosowanej Uniwersytetu Łódzkiego w wypowiedzi dla PAP wyliczył, że ścieki wpadające do Wisły po awarii kolektorów w stolicy stanowią około 1 procent przepływu wód. Ekspert ocenia, że to nie jest wielkie zagrożenie dla człowieka, ale znaczne dla środowiska.
Awaria w oczyszczalni ścieków "Czajka" w Warszawie »
Katastrofa czy raczej nic się nie stało?
- Każda awaria tak szczególnej dla ochrony środowiska instalacji może być poważnym zagrożeniem dla ekosystemu i prowadzić do często nieodwracalnych szkód - potwierdza Kamil Wyszkowski. - Awaria układu przesyłowego pod Wisłą jest poważna i trzeba teraz skupić się na jak najszybszym ograniczeniu szkód. Jej skutkiem jest skokowy wzrost zanieczyszczeń w Wiśle, zaburzenie ekosystemu rzeki. Ucierpi też ekosystem Bałtyku. Mówiąc najprościej: ścieki komunalne i przemysłowe to znakomity obiad dla sinic i brunatnic. 50 procent tego "obiadu" zapewniają zanieczyszczenia Bałtyku z rolnictwa. Nadmierny rozrost brunatnic i sinic powoduje zmniejszenie tlenu w morzu, a to prowadzi do zmniejszenia populacji ryb i wszystkie organizmy żywiące się rybami mają problem. Foka bałtycka, morświn, ptaki morskie i rybacy zaczynają konkurować o coraz mniejszą liczbę ryb i powoduje to dalsze dramaty, z których najpoważniejszy to stopniowe zmniejszanie się bioróżnorodności w basenie Morza Bałtyckiego. Niestety awaria "Czajki" będzie miała w tym swój udział.
Ale Wyszkowski zwraca też uwagę na statystyki.
- W 2002 roku do Wisły trafiało 342 tysiące metrów sześciennych ścieków dziennie - wylicza. - Po uruchomieniu Oczyszczalni Ścieków "Południe" wartość ta spadła do 228 tysięcy metrów sześciennych dziennie i ustabilizowała się na tym poziomie aż do 2012 roku, kiedy uruchomiono układ przesyłowy ścieków pod rzeką Wisłą do "Czajki". W 2012 roku ilość ścieków spadła do 120 tysięcy metrów sześciennych dziennie, a w 2013 wyniosła zero. Aż do awarii. Statystyka pomaga ocenić skalę zjawiska. Od dnia awarii 28 sierpnia do Wisły trafiało średnio 160 tysięcy metrów sześciennych ścieków dziennie. Czy to dużo? Oczywiście tak, ale jest to znakomicie mniej niż w 2002 czy 2011 roku. Warto brać to pod uwagę, tocząc merytoryczne dyskusje.
- Jeśli miałbym użyć określenia "katastrofa ekologiczna", to jedynie do samego miejsca zrzutu. Nie oszukujmy się - to, co trafia w tym miejscu do wody, ma fatalny wpływ na ekosystem. Po prostu go niszczy. Ale mówimy tylko o tym niewielkim fragmencie rzeki. Im dalej na północ, tym jest lepiej, bo ścieki stają się coraz bardziej rozcieńczone i przebiegają procesy samooczyszczenia - zaznacza prof. Czerwionka.
Prof. Heidrich podkreśla, że nawet w miejscu zrzutu ścieków sytuacja nie jest krytyczna. - Wyżej mamy przecież oczyszczalnię, która oddaje ścieki naprawdę bardzo dobrej jakości. To oznacza, że woda płynąca z południa niemal od razu rozcieńcza surowe ścieki, które są zrzucane do Wisły - wyjaśnia.
To dokładnie tak, jakby do strumienia wlać w jednym miejscu dużą ilość barwnika. Z każdą chwilą kolorowa plama będzie się bardziej rozciągać, ale jednocześnie będzie mniej intensywna, aż przestaniemy ją widzieć.
Najgorzej było na początku. Potem zapadły dwie decyzje: aby ozonować ścieki i aby najpierw przepuszczać je przez kraty. Kraty zatrzymują wszystkie nieczystości stałe, czyli np. wspomniane pozostałości produktów higienicznych. Ozonowanie - upraszczając - zabija bakterie i powoduje większe natlenienie wody.
Marek Elas przekonuje, że Wisła uratuje się sama. Wszystko dzięki temu, że na odcinku poniżej zrzutu to rzeka naturalna, nieuregulowana. - Rzeki mają niebywałe zdolności do samooczyszczania. Z jednym zastrzeżeniem - jeśli nie są to rzeki zabetonowane, z uregulowanymi brzegami, sztucznie pogłębiane itp. Naturalna rzeka to łachy piasku, które mają właściwości filtracyjne, to odpowiednie natlenienie wody i organizmy tlenowe, które neutralizują zanieczyszczenia. Dlatego Wisła sobie poradzi - już na 15. kilometrze od zrzutu ten negatywny wpływ jest w miarę zneutralizowany - tłumaczy.
Ale nie można mówić, że rzeka nie poniesie żadnych konsekwencji. - Złożyło się tak, że mamy bardzo niski poziom wody w Wiśle. To nie działa na korzyść. Oznacza, że na dno opadają dość duże ilości osadu - osadu, który w normalnych warunkach jest zatrzymywany i stabilizowany w oczyszczalni. Ten osad to mikroorganizmy, ale też po prostu piasek. Gdybyśmy mieli normalny poziom wody, taki osad zostałby bardzo szybko wypłukany. W obecnej sytuacji potrwa to po prostu dłużej - precyzuje prof. Heidrich.
Są jeszcze tzw. biogeny, czyli pierwiastki powodujące m.in. wspomniane przeżyźnienie Bałtyku. To azot i przede wszystkim fosfor. - Każdy z nas produkuje 2-2,5 grama fosforu na dobę. To zarówno fosfor pochodzący z detergentów, ale też z tego, co sami wydalamy. Gdyby ograniczyć środki czystości z fosforanami, bylibyśmy w stanie być może zejść do 1,5 grama na dobę. Problem polega na tym, że w naturalnym obiegu nie ma procesów, które by ze środowiska ten fosfor usunęły. Jeśli jednak ścieki trafiają do oczyszczalni, usuwamy wtedy nawet ponad 90 procent fosforu. "Czajka" ma bardzo dobre parametry, jeśli chodzi o usuwanie biogenów - podkreśla prof. Czerwionka.
Czy można powiedzieć, że to przez warszawską awarię w przyszłym roku znowu zakwitną sinice?
- To nie jest takie proste. Sinice przy odpowiednich warunkach pojawią się niezależnie od tego. Na pewno jednak jest to kolejne obciążenie dla i tak zanieczyszczonego Bałtyku - odpowiada prof. Czerwionka.
Polska ściekowa, czyli ciche katastrofy
Co roku Polacy produkują około 2200 hektometrów sześciennych ścieków, które należy oczyścić. Jeden hektometr sześcienny to miliard litrów. Według najnowszego raportu GUS "Ochrona środowiska", większość ścieków trafia do oczyszczalni. W roku 2017 nie udało się oczyścić 101 hektometrów sześciennych ścieków.
Z oczyszczalni ścieków korzysta około 81 procent Polaków (dane za 2017 rok). Jednak jeśli spojrzeć oddzielnie na mieszkańców miast i wsi - różnica jest kolosalna. W miastach ten wskaźnik wynosi 95 procent, na wsi - 42 procent.
Jak podaje GUS, w siedmiu krajach Unii Europejskiej (Luksemburg, Holandia, Wielka Brytania, Hiszpania, Niemcy, Malta, Austria) wskaźnik ludności obsługiwanej przez oczyszczalnie ścieków wynosi co najmniej 95 proc. Najgorzej jest na Cyprze (30 proc.), w Rumunii (48 proc.) i w Chorwacji (55 proc.).
Marek Elas komentuje, że to m. in. problem gospodarowania przestrzenią. Zabudowania w małych miejscowościach są w dużych odległościach od siebie, nie opłaca się tam zatem budować kanalizacji.
Ścieki z przydomowych szamb powinny być oczyszczane w przydomowych oczyszczalniach lub wywożone do oczyszczalni.
- Czy tak się dzieje? Wiemy, że nie. Ścieki są odbierane i trafiają gdzieś na pole lub bezpośrednio do wody - przyznaje prof. Heidrich.
Wnioski na przyszłość
- Nie można tej awarii bagatelizować i powinny zostać dokładnie określone jej przyczyny i opracowane procedury szybkiego reagowania i koordynacji, wolne od sporów politycznych. Chodzi przecież o ochronę ekosystemu Wisły i o bezpieczeństwo sanitarne. Te zagadnienia nie mają i nigdy nie powinny mieć barw partyjnych - komentuje Kamil Wyszkowski.
- Awaria może zdarzyć się zawsze. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. My w Gdańsku to dokładnie wiemy, bo zeszłoroczna awaria to efekt splotu wielu niekorzystnych czynników w jednym momencie. Wciąż pracujemy i analizujemy to, co u nas się stało, i pewnie w niedługim czasie przedstawimy wnioski i konkretne zalecenia. To samo trzeba będzie zrobić w Warszawie - dodaje prof. Czerwionka.
- Awaria i czasowy zrzut ścieków nie są największym problemem. Ścieki są zrzucane codziennie do wielu mniejszych rzek. Dużo złego robi rolnictwo - pola są obsiane po same brzegi rzek, niszczy się torfowiska i mokradła, które są naturalnym filtrem zatrzymującym szkodliwe substancje spływające z pól. Wyciągnęliśmy od natury o wiele za dużo. Teraz my musimy zacząć jej za to płacić. Potrzebne są procesy odwrotne – na przykład przywracanie naturalnych brzegów rzek. Sytuacja na Wiśle pokazuje, jak to jest ważne. Nie mamy już czasu na to, żeby się zastanawiać. Jeśli nie zaczniemy naprawiać tego, co zepsuliśmy, natura wystawi nam taki rachunek, że się nie pozbieramy - przekonuje Marek Elas.
Co dalej z warszawskimi ściekami?
Dotarcie do miejsca awarii w stolicy nie jest łatwe, bo ten fragment całej konstrukcji jest po prostu zabetonowany.
Dlatego ścieki mają popłynąć rurociągiem zastępczym. Miał on zostać uruchomiony już w piątek, jednak to się nie udało.
Przed weekendem trwały prace przy wciąganiu rur na most pontonowy zbudowany przez wojsko na Wiśle.
Zgodnie z piątkowymi zapowiedziami ścieki mają popłynąć rurociągiem zastępczym do "Czajki" najpóźniej w niedzielę . - Jestem bardzo ciekawy efektu, jak taki rurociąg na moście pontonowym się sprawdzi, bo mówimy o ogromnych obciążeniach - nie ukrywa prof. Czerwionka.
To jednak rozwiązanie tymczasowe. Miasto musi jak najszybciej znaleźć sposób na to, aby znowu móc bezpiecznie transportować ścieki do "Czajki".
Sprawę awarii bada prokuratura. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski prosi: Najpierw naprawmy, potem będziemy rozliczać.