- Wśród moich pacjentów byli hierarchowie kościelni, znaczący i ci bezimienni, którzy nie mieli wpływu na bieg historii. Zawsze przestrzegałem jednej zasady: masz chorego leczyć tak, jakbyś leczył swoją rodzinę. Tak samo było z ojcem ministra Ziobry – mówi Jacek Dubiel, były ordynator oddziału kardiologicznego, na którym operowano ojca ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
Oskarżany kardiolog udzielił pierwszego wywiadu na temat sprawy śmierci Jerzego Ziobry. Rozmawiał z nim Dariusz Kubik, reporter "Czarno na Białym"
Jest 22 czerwca 2006 roku. Do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie trafia 70-letni Jerzy Ziobro. Lekarze wiedzą, że jest ojcem Zbigniewa, jednej z najpotężniejszych osób w państwie. Zarówno wtedy, jak i dziś ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w rządzie PiS. Ordynatorem kliniki jest profesor Jacek Dubiel. Zabiegi na sercu ojca ministra przeprowadza Dariusz Dudek, prywatnie zięć profesora. Kilka dni później Jerzy Ziobro umiera. Profesorowi Dubielowi i trójce innych lekarzy rodzina Ziobrów zarzuca błędy, które doprowadziły do śmierci ojca ministra.
To pański pierwszy wywiad o sprawie śmierci Jerzego Ziobry…
- Pierwszy i ostatni. Zgodziłem się tylko dlatego, że moi pacjenci powiedzieli: Panie profesorze, czy pana nie stać na to, żeby popatrzeć w oczy i to powiedzieć? I po drugie, jestem to winny moim współpracownikom i uczniom.
Tym pozostałym, także oskarżanym lekarzom?
- Dokładnie tak.
Zaczynamy panie profesorze
- Będzie pan zadawał pytania?
Tak.
- Wolę zacząć od monologu. Dla osób, które chciałyby poznać bliżej prawdę, mogę zacytować opinie pacjentów o pobycie w klinice, o zakresie wrażliwości zespołu w stosunku do nich. Mogę to zrobić, jakkolwiek nigdy nie popierałem populizmu, bo uważam, że jest złą metodą działania w służbie zdrowia. Ale sytuacja, w której klinika się znalazła, w której znajduję się od 10 czy 12 lat, pozwala mi na tego typu refleksje.
Z kogo to będzie cytat?
Przedstawię kilka listów z tysiąca, które wpływają do kliniki. Pierwszy z 2003 roku, czyli przed zdarzeniem (śmiercią Jerzego Ziobry - red.). Od osoby przywiezionej w stanie krytycznym po zawale mięśnia sercowego. Czytam: "Kilka dni temu byłem pacjentem Pańskiej kliniki i tego, co przez ten czas doświadczyłem, mogę świadomie i odpowiedzialnie uznać za wielkie zrządzenie losu. Doktor Dariusz Dudek dał mi szansę bycia na dłużej tu, na tej ziemi i w samą porę wykonał dla mnie zabieg ratujący życie. To dzięki całemu zespołowi doktora Dudka przeszedłem zabieg, dzięki któremu jestem tu i żyję. Jestem dumny, że wiedza i doświadczenie polskich lekarzy jest na najwyższym poziomie (…) Gratuluję znakomitych fachowców oraz znakomitego wyposażenia klinicznego".
Jedna z bliskich współpracownic Jana Pawła II, będąca pacjentką kliniki, którą kierowałem, pisze: "Pragnę więc bardzo serdecznie podziękować Panu Profesorowi na możliwość pobytu w tej klinice oraz za bardzo życzliwe zainteresowanie moim stanem zdrowia podczas wizyt lekarskich. Cała pańska osobowość oddziałuje w sposób kojący i budzący nadzieję".
Profesor medycyny z Lublina trafił do Krakowa z wyboru: "Jestem ogromnie wdzięczny panu profesorowi Dariuszowi Dudkowi za całokształt opieki medycznej, a szczególnie za mistrzowskie implanty".
Doktor stomatologii z Warszawy, który trafił do kliniki, bo dostał zawału: "Podczas pobytu w szpitalu kierowanym przez pana profesora, liczni pacjenci byli wniebowzięci widząc pana profesora każdego dnia. Z czymś podobnym nie spotkałem się, a to podtrzymywało mnie na duchu i dodawało otuchy".
Jedna z najbardziej etycznych i wielkich postaci polskiej nauki, sekretarz generalny Polskiej Akademii Umiejętności, kilkukrotny pacjent kliniki: "Dziękuję Panu Profesorowi i jego personelowi za drugi zabieg, który uratował mi życie i za możliwość powrotu do aktywnej pracy. Doświadczyłem bowiem od Pana i kierowanej przez pana kliniki nie tylko wysokiej kompetencji i skuteczności. Szczególnie gorąco dziękuję Panu doktorowi Andrzejowi Kmicie, który podjął się nade mną opieki, którą uważam za najbardziej troskliwą, jakiej doznałem".
I ostatni, pacjent, który trafił do kliniki po śmierci pozaklinicznej, z uszkodzeniami mózgu: "Długo zastanawiałem się nad doborem słów i formą tego listu. Ciągle brakuje mi słów, którymi chciałbym wyrazić swoją wdzięczność za uratowanie mi życia. Prawdopodobnie nigdy nie znajdę tych najodpowiedniejszych, dlatego pozwalam sobie na najprostsze możliwe słowo - dziękuję". Tyle. Tych listów jest cała masa.
Jeden z najważniejszych kardiochirurgów światowych, Argentyńczyk René Favaloro, przed śmiercią napisał dekalog. I dziesiąte przykazanie tego dekalogu jest takie: w naszym zawodzie najważniejszy jest pacjent, a jedyną nagrodą jest poczucie dobrze wykonanego obowiązku. Ja, po 52 latach pracy, mogę całkowicie podpisać się pod tym dziesiątym przykazaniem dekalogu i ocenić, że tak właśnie przebiegała moja zawodowa kariera.
Także w sprawie Jerzego Ziobry?
W każdej sprawie. Nie rozróżniam. Wśród moich pacjentów byli i najwyżsi hierarchowie kościelni (nazwisk nie wymieniam), znaczący profesorowie z Polski i zagranicy, i ci bezimienni, którzy nie mieli żadnego wpływu na bieg historii. I dla nich zgodziłem się dać swoją wypowiedź. Dla nich. Dlatego że przez 10 lat uzyskuję od nich słowa wsparcia. I to jest największa wartość.
Rodzinny dramat Ziobrów i ich prawna batalia z czwórką lekarzy trwa od 2006 roku. Jej końca nie widać. W tej sprawie przez lata było wiele zwrotów, które zbiegają się ze zwrotami na szczytach władzy. Ostatnie przyspieszenie ma miejsce po wygranych przez PiS wyborach, gdy Zbigniew Ziobro zostaje szefem wszystkich śledczych. Dwa miesiące później, w maju 2016 roku, do procesu wytoczonego lekarzom, po stronie rodziny prokuratora generalnego włącza się prokuratura (proces toczył się z oskarżenia prywatnego, rodzina była oskarżycielem posiłkowym, ale prokuratura zdecydowała, ze przystąpi do sprawy jako oskarżyciel publiczny).
Panie profesorze, dlaczego umarł Jerzy Ziobro?
...Taka była wola Boża.
Nie udało się go uratować, nie było szans?
- Mogę powiedzieć tylko tyle, że robimy wszystko, żeby uratować chorego. Wszystko!
Jak pan się odnosi do zarzutów rodziny wobec pana?
Ze spokojem.
Zrobił pan wszystko, co pan mógł?
Dla każdego chorego robię wszystko, co mogę. Kieruję się zawsze najlepszym interesem chorego i wszystkim, co wiem na temat problemu, który mam rozwiązać.
Rodzina uważa, że to przez pańskie błędy Jerzy Ziobro zmarł…
Może uważać. To jest prawo każdego do wyrażenia własnej opinii. Jednym z podstawowych elementów w oskarżeniu strony, sformułowanym ustami prokuratora, jest brak należytej opieki oraz troski przy leczeniu chorego w czasie całego jego pobytu. Kiedy byłem w klinice, odwiedzałem chorego kilka razy dziennie. A po moim wyjeździe opiekę przejął mój zastępca. Człowiek o dużej empatii, dużej wiedzy i wielkim doświadczeniu (kolejny z czwórki lekarzy, oskarżany w procesie przez rodzinę Ziobrów - red.). Jeżeli brakiem troskliwości jest to, że lekarz po zakończonej pracy przychodzi odwiedzić pacjenta, że w dzień wolny od pracy przychodzi do pacjenta, żeby z nim porozmawiać, żeby go złapać za rękę i podnieść na duchu... to nie chcę tego komentować. Rozpoczynając pracę, a pracuję w zawodzie 52 lata, spotkałem znakomitego lekarza, który później wstąpił do seminarium i prowadził na Uniwersytecie Papieskim katedrę etyki. Powiedział mi wtedy, w 1965 roku: "Pamiętaj o tym, że lekarz przy podejmowaniu leczenia musi przejść tak zwaną próbę rodzinną. Znaczy to, że masz chorego leczyć tak, jakbyś leczył swoją rodzinę. I to bliską rodzinę". Ja 20 lat kierując kliniką, a wcześniej pracując jako młodszy asystent, zawsze przestrzegałem tej zasady. Ona jest bardzo prosta w codziennym postępowaniu. Bronię dlatego mojego zespołu, moich współpracowników i moich uczniów, bo wiem, że oni też tę zasadę stosują i stosowali.
A Jerzy Ziobro był specjalnym pacjentem?
- O przyjęciu Jerzego Ziobry dowiedziałem się na odprawie. Kwalifikacji do pilnej koronarografii nie przedstawiał i nie ustawiał zespół mojej kliniki. Pytał pan, jak go traktowałem? Prowadziłem wtedy egzamin ze studentami. Wyszedłem, bo zobaczyłem świętej pamięci pana Jerzego idącego pod pachę z jednym z lekarzy. I powiedziałem: Słuchajcie, zajmijcie się tak, jak własnym ojcem!
Profesorowie Jacek Dubiel i Dariusz Dudek to prywatnie teść i zięć. W 2006 roku Jacek Dubiel był szefem kliniki kardiologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, gdzie leczono ojca ministra. Dziś tym samym oddziałem kieruje jego zięć. Wdowa po Jerzym Ziobrze w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" sugerowała, że Dariusz Dudek, który operował jej męża, zrobił karierę dzięki swojemu teściowi. Krystyna Kornicka-Ziobro zarzucała też profesorowi Dubielowi, że "tolerował w swojej klinice łamanie prawa", bo dopuścił swojego zięcia do stołu operacyjnego, choć ten "nie miał do tego kwalifikacji", a w 2006 roku "był internistą, a nie kardiologiem”.
Podobno profesor Dudek zrobił karierę tylko dzięki panu?
- Absolutnie nie. Zacznijmy od tego, że profesor Dudek nie u mnie robił doktorat. Potem, dzięki swojemu uporowi, talentowi i konsekwencji, krok po kroku, szedł w górę.
Czy w 2006 roku dopuścił pan do zabiegów Dariusza Dudka, mimo że nie miał kwalifikacji?
- Zarzut jest taki, że nawet trudno mi go komentować. Co znaczy, że nie miał kwalifikacji? To jest dla mnie pojęcie tak abstrakcyjne, jak to, że wygramy jutro mecz ze Stanami Zjednoczonymi w koszykówce.
Zarzut jest taki, że internista robił zabiegi z kardiologii interwencyjnej.
- Trudno mi to nawet komentować. Nie ma możliwości dopuszczenia do operacji kogoś bez kwalifikacji. On miał wybitne kwalifikacje. Wszystko było zgodnie z prawem.
W lutym tego roku krakowski sąd uniewinnił czwórkę oskarżonych lekarzy, w tym profesorów Dubiela i Dudka. Prowadząca proces sędzia Agnieszka Pilarczyk uzasadniając wyrok mówiła, że "powikłania zdrowotne (u Jerzego Ziobry - red.) należy uznać za niepowodzenie lecznicze mieszczące się w granicach przyjętego ryzyka". Ten wyrok nie kończy jednak sprawy. Nie tylko dlatego, że rodzina Ziobrów i prokuratura złożyły apelacje (proces ruszy ponownie 30 listopada), ale także dlatego, że wszczęto cztery nowe śledztwa związane ze sprawą śmierci Jerzego Ziobry. Wszystkie po tym, jak Zbigniew Ziobro - po wygranych przez PiS wyborach - przejął pełnię władzy nad prokuraturą.
Jedno dotyczy sędzi, która wydała wyrok uniewinniający lekarzy. Trzy dotyczą szpitala, w którym leczono Jerzego Ziobrę. W związku z dwoma z nich prokuratura zleciła Narodowemu Funduszowi Zdrowia kontrolę. Sprawdzane są dwa oddziały kardiologiczne, w tym ten, gdzie leczono Jerzego Ziobrę. Według naszych ustaleń Fundusz ma skontrolować 14,5 tysiąca kart pacjentów. NFZ poinformował nas, że zakres kontroli to w sumie 13 lat.
Obawia się pan o klinikę, o swoich uczniów i współpracowników?
Obawiam się, że ci młodzi, którzy przystępują do procesu leczenia i będą musieli podejmować czasami odpowiedzialne i trudne decyzje, mając za plecami na sąsiedniej ulicy biura prokuratorskie, będą bardzo zobligowani emocjonalnie i ograniczeni w podejmowaniu czasami trudnych decyzji, które ratują życie chorego.
Profesor Jacek Dubiel 20 lat temu tworzył klinikę, w której leczono Jerzego Ziobrę. Teraz z niej odchodzi. Złożył wymówienie z pracy, bo jak twierdzi, nie jest w stanie dłużej pracować w atmosferze nagonki na szpital i lekarzy. Nie kryje emocji. Przyznaje też, że trwająca od 11 lat prawna batalia z rodziną Ziobrów zmieniła jego życie.
To są wielkie emocje?
To są wielkie emocje.
Jak sobie pan z nimi radzi?
- Czasami wyjeżdżam, ale to wraca. Nie ma tak, że lekarz zamyka biurko i idzie do domu. Nie, lekarz wraca do domu z problemami - tymi, które wynosi ze szpitala.
Sprawa Jerzego Ziobry panu ciąży?
Oczywiście, że tak. Ciąży.
Jak ta sprawa wpłynęła na pańskie życie?
Jeżeli potrafi pan żyć w atmosferze oskarżeń przez ponad 10 lat, to podobnie czuje się człowiek, który jest na końcówce swojej zawodowej kariery... A postępowanie przyspieszyło moją decyzję, żeby zakończyć działalność lekarską.
Jest jeszcze jedna sprawa bardzo bolesna. Rzucono cień na jedną z najpiękniejszych dziedzin kardiologii, jaką jest kardiologia interwencyjna. Każdy, kto deklaruje, że chce być lekarzem, ma jakieś marzenia. Ja w 1965 roku dostałem dyplom od mojego mistrza i nauczyciela. Była to odbitka pracy, którą opublikował w Stanach Zjednoczonych, na temat śmiertelności w zawale. Wynosiła ona wtedy 35 procent, tyle chorych umierało na zawał w szpitalu. Profesor powiedział mi: "Widzicie, kolego, jakie jest wyzwanie na przyszłość?". Schodząc ze sceny, mam świadomość, że jestem cząstką tego elementu polskiego, która doprowadziła do tego, że śmiertelność wynosi 3,5 procent i jest mniejsza niż w Stanach Zjednoczonych.
To jak się pańskie życie zmieniło przez tę sprawę?
- Wszyscy podziwiają mnie za to, że utrzymuję dobrą formę, ale równocześnie mówią, że przestałem być duszą towarzystwa. W każdym razie jedno mogę powiedzieć: moje sumienie jest czyste w tej sprawie. Od początku do końca.
Rodzina składa apelację. Myśli pan, że ta sprawa się kiedyś skończy?
- Chciałbym, żeby ta sentencja, obecna tu na Uniwersytecie Jagiellońskim: "Plus ratio quam vis" ("Więcej znaczy rozum niż siła" - przyp. red) była obowiązującą sentencją, a nie zmieniała się na "Plus vis quam ratio". Kiedyś mój pacjent, jeden z ważnych hierarchów Kościoła katolickiego, powiedział mi tak: "Wiesz, jest takie stare ewangeliczne powiedzenie: każdy dobry uczynek musi być przykładnie ukarany".
Właśnie tak odbiera pan tę sprawę?
Zakończę tym, kiedyś przekazanym mi stwierdzeniem: "Każdy dobry uczynek musi być przykładnie ukarany".
Bierze pan pod uwagę, że po apelacji może pan nawet trafić do więzienia?
Tak, biorę to pod uwagę. Ale to będzie dożywocie, bo ja mam już swoje lata.