W tym sezonie politycznym kluczowe znaczenie będą mieć relacje między prezesem PiS a prezydentem Andrzejem Dudą. Ze strony Jarosława Kaczyńskiego możliwe są dwie strategie działania: uznanie podmiotowości Dudy i negocjowanie z nim kluczowych posunięć albo próba wymuszenia powrotu do postawy bezwzględnej lojalności wobec PiS. Sądzę, że wybierze on raczej tę drugą ścieżkę. A jeśli Duda się postawi, zostanie "wyrzucony" z "obozu dobrej zmiany".
Sytuację w obozie władzy analizuje dla Magazynu TVN24 politolog i publicysta prof. Rafał Matyja.
To za sprawą prezydenta na monolicie "obozu dobrej zmiany" pojawiła się pierwsza rysa. Przesądziła o tym jego postawa w czasie lipcowego kryzysu związanego z przyjęciem przez parlament ustaw o ustroju sądów powszechnych, Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Podwójne weto sprawiło, że przestała funkcjonować maszyneria legislacyjna stworzona przez PiS przed dwoma laty.
Rysa na monolicie PiS
Rysa ta może spowodować nie tylko zahamowanie tempa zmian, ale stawia pod znakiem zapytania szanse innych kontrowersyjnych reform rządów "dobrej zmiany". Oto bowiem pojawił się drugi ośrodek przywództwa, który nie tylko w sprawie sądownictwa może reprezentować inne niż prezes stanowisko.
Komentarze po słowach rzecznika prezydenta »
Duda może blokować – tak jak czynili to wcześniej Lech Kaczyński i Aleksander Kwaśniewski – pewne działania rządu. Podstawowym narzędziem tego działania jest prezydenckie weto. W sytuacji spacyfikowania Trybunału Konstytucyjnego jest ono bardzo silnym środkiem, którego może użyć Duda.
Jeżeli ta sytuacja się utrwali, w obrębie obozu rządzącego pojawią się – mniej lub bardziej jawni – zwolennicy Dudy. Dotąd każda odmienność traktowana była jako przejście do obozu wroga, od tego momentu możliwa jest lojalna wewnętrzna opozycja. Dynamika tej sytuacji – czyli rozwoju wewnętrznego pluralizmu – będzie trudna do opanowania.
Ze strony Jarosława Kaczyńskiego możliwe są natomiast dwie strategie działania: uznanie podmiotowości Dudy i negocjowanie z nim wszystkich kluczowych posunięć albo próba wymuszenia powrotu do postawy bezwzględnej lojalności wobec PiS. Dotychczasowe postępowanie prezesa PiS, na przestrzeni wielu lat, każe sądzić, że wybierze on raczej tę drugą ścieżkę.
Prezydent musi się liczyć, że wszelkie pozostałe narzędzia, takie jak np. możliwość składania projektów ustaw czy inicjowanie debaty konstytucyjnej, mogą zostać osłabione lub wręcz zablokowane przez działania PiS. Nawet wystąpienia publiczne prezydenta mogą być poddawane silnej interpretacji przez media publiczne i lojalne wobec Nowogrodzkiej pisma i stacje prywatne.
Nierealny duumwirat
Bardzo trudno byłoby uwierzyć w to, że Kaczyński zgodzi się na choćby częściowy duumwirat, na wspólne z Andrzejem Dudą prowadzenie polityki obozu rządzącego. Nigdy wcześniej nie zaakceptował długiej równorzędnej współpracy z innym mającym odmienne interesy polityczne liderem. Począwszy od Lecha Wałęsy, przez Jana Olszewskiego, Mariana Krzaklewskiego, aż po Andrzeja Leppera i Romana Giertycha. Można przypisywać to charakterowi Kaczyńskiego, ale można też uznać za swego rodzaju polityczną metodę, która polega na zachowaniu pełnej kontroli nad polem, za które ponosi się odpowiedzialność.
Warto dostrzec też, że doraźnie i krótkoterminowo Kaczyński potrafi znosić nawet bardzo niewygodną sytuację. Ale nie przestaje podejmować działań zmierzających do jej zmiany. Jednocześnie jednak zachowuje wszelkie pozory, stara się utrzymać niewygodnego sojusznika w niepewności, a nawet złagodzić jego potencjalne obawy, deklarując wolę dalekosiężnej współpracy.
Przypomnijmy, że w 2007 roku, w chwili, w której podjęto decyzję o dokonaniu przez CBA prowokacji w otoczeniu Andrzeja Leppera, jednocześnie wszczęto rozmowy o aneksie do umowy koalicyjnej. Jeszcze pod koniec czerwca, na kilka dni przed realizacją operacji, przewodniczący klubu PiS deklarował, że koalicja przetrwa do końca kadencji. Dziesięć dni później Lepper został odwołany ze stanowiska wicepremiera, a koalicja uległa rozpadowi.
Warto pamiętać o tym elemencie polityki Kaczyńskiego i nie traktować jego słów jako pewnych przesłanek strategii PiS. Demonstrowanie woli odbudowy dobrych relacji między Nowogrodzką a Pałacem Prezydenckim może być równie dobrze poszukiwaniem racjonalnego wyjścia z kryzysu lipcowego, jak i zasłoną dymną dla operacji, która zdyskredytuje politycznie prezydenta Dudę i znacząco ograniczy jego pole manewru.
Ostatnią wizytą w Belwederze Kaczyński nie zademonstrował zatem jednoznacznego wyboru strategii i taktyki, ale poszerzył jedynie pole własnych możliwości. To on, a nie Andrzej Duda będzie decydował o temperaturze w relacjach Nowogrodzka-Pałac Prezydencki. Może nadać kontaktom z prezydentem charakter pragmatycznej współpracy. Może też, na przykład po złożeniu projektów ustaw o SN i KRS, doprowadzić do zamrożenia relacji, połączonego z nieprzyjaznymi wypowiedziami polityków z pierwszego szeregu PiS. Prezydent, nie dysponując własnym zapleczem, ma bardziej ograniczone pole manewru. Dlatego też dialektyka wojny i pokoju będzie w najbliższych miesiącach głównym narzędziem polityki Kaczyńskiego. Tak samo jak było to w innych okresach trudnych do wytrzymania sojuszy – szczególnie tych z Samoobroną i LPR.
Prezydent poza obozem "dobrej zmiany"
W przypadku prezydenta Andrzeja Dudy niemożliwe jest zastosowanie sankcji w postaci odwołania ze stanowiska. Zarówno prezydent, jak i jego otoczenie ma gwarantowane bezpieczne miejsce w polityce do 2020 roku. Szantażowanie odmową poparcia w wyborach prezydenckich nie jest – z takim wyprzedzeniem – skuteczne. Nie wiadomo, jaki będzie układ sił w roku wyborów, kto obok Dudy będzie mógł z sukcesem kandydować z poparciem tej partii. Można zatem uznać, że silnych narzędzi presji politycznej wobec Andrzeja Dudy prezes Kaczyński nie posiada.
Trudno wierzyć, że takim skutecznym narzędziem będzie zablokowanie prezydenckiego referendum konstytucyjnego przez Senat. Prezydent może z powodzeniem podtrzymywać ten postulat, jako element własnego programu politycznego, także w warunkach ustrojowej blokady. Podobnie nieskuteczne mogą być zapowiedzi niepodejmowania prezydenckich projektów ustaw. Wszystkie przypadki polskiej koabitacji pokazały, że realność presji na prezydenta ze strony lidera parlamentarnej większości jest niewielka.
Ale tym razem istnieje jeden element, który w żadnej z wcześniejszych konfiguracji nie istniał. Element presji symbolicznej polegający na tym, że prezes PiS może "wyrzucić" prezydenta z "obozu dobrej zmiany". Zadeklarować publicznie, że tym czy innym działaniem Andrzej Duda postawił się poza jego nawiasem. Zwróćmy uwagę na to, że w przypadku relacji Miller-Kwaśniewski taka deklaracja byłaby uznana za niepoważną i infantylną. Dlaczego tym razem jest inaczej? Dlatego, że Kaczyńskiemu udało się stworzyć wokół własnej partii emocjonalną wspólnotę wyznawców. Wspólnotę, która każdego nieposłusznego polityka, a nawet dziennikarza, gotowa jest potraktować jako zdrajcę swojej świętej sprawy.
Dla ludzi spoza tej wspólnoty wyzwiska prezesa w rodzaju "gorszego sortu" czy "zdradzieckich mord" nie mają większego znaczenia. Są groteskowym folklorem politycznym, groźnym o tyle, o ile mogłyby mobilizować przemoc, a nie tylko internetową pogardę. Ale Andrzej Duda i jego współpracownicy są w innej sytuacji. Znacznie gorzej znieśliby ostre tony prawicowej prasy, krytyczne materiały w mediach publicznych, dotkliwą krytykę ze strony polityków "dobrej zmiany". To nie jest wyłącznie kwestia odporności politycznej, ale gotowości do zerwania ze wspólnotą polityczną, która dla dzisiejszej prawicy stanowi równie ważny punkt odniesienia, co państwo.
PiS gra na samodzielną większość
Tak czy inaczej, napięcie między Nowogrodzką a Pałacem Prezydenckim jest poważnym problemem dla "obozu dobrej zmiany". Zwiększa poczucie niepewności przy kolejnych kontrowersyjnych projektach legislacyjnych. Wzmacnia wątpliwości u tych posłów, którzy bez przekonania podnieśli rękę, głosując za ustawami o KRS i SN. Prowokuje też podobne wahania w umiarkowanej części elektoratu PiS.
Konsultacje w sprawie prezydenckich projektów ustaw o sądownictwie »
Warto zrozumieć, że stawka, o którą gra PiS w kontekście wyborów parlamentarnych 2019 roku, jest bardzo wysoka. Tą stawką jest samodzielna większość, a najlepiej większość kwalifikowana na poziomie 3/5 mandatów, pozwalająca na odrzucanie weta prezydenckiego, a zatem możliwość odrzucenia weta Dudy i każdego następnego prezydenta. Oczywiście część komentatorów bierze też pod uwagę – jako bezpieczny dla PiS wariant – wynik wyborczy pozwalający na zbudowanie koalicji z klubem Kukiz’15. To rozwiązanie, które oznaczałoby jednak załamanie się całego modelu rządzenia, jaki przyjął PiS po roku 2015, w którym wola prezesa wyklucza jakąkolwiek deliberację, a partnerom pozostawały jedynie gesty w rodzaju tych, które po głosowaniu w sprawie ustawy o SN wykonywał wicepremier Gowin.
Paweł Kukiz nie da się sprowadzić do takiej roli. Nawet jeżeli nie jest wybitnym politykiem, to z pewnością ma znacznie wyższe poczucie niezależności. Podobnie zresztą jak wielu polityków jego klubu, przyzwyczajonych do głosowania według własnych poglądów, a nie partyjnej dyscypliny. Poziomu wewnętrznego oportunizmu w "obozie dobrej zmiany" nie osiągnie zapewne długo żadna inna partia polityczna, a zatem rachuba na lojalną większość może oznaczać wyłącznie liczenie na dobry wynik samej formacji i – ewentualnie – możliwość pozyskania pojedynczych posłów z innych klubów.
Wbrew obawom opozycji, że konflikt na osi prezydent – większość parlamentarna może przyczynić się do dalszej utraty wpływów przez opozycję, właśnie takie pęknięcie stwarza nowe pole gry. Pole tylko częściowo wykorzystane przy okazji wrześniowych rozmów między klubami parlamentarnymi a prezydentem. Minimalny i nieformalny sojusz między opozycją a prezydentem powinien bowiem polegać na wspólnej obronie rzeczowości procedur legislacyjnych. Bez tej rzeczowości parlament zamienia się w maszynkę do głosowania, a państwo w ślepe narzędzie aktualnej większości sejmowej. Niestety, wszystko wskazuje na to, że postawa prezydenta w tej sprawie będzie w znacznym stopniu pochodną jego relacji z kierownictwem PiS. Postawa zaś opozycji – pochodną jej wewnętrznych sporów.
Autor jest politologiem i publicystą, wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, współpracownikiem "Nowej Konfederacji".