- Prezydent Duda pracował pięć lat na jeden cel: ponowną nominację do prezydentury przez prezesa Kaczyńskiego. W mojej ocenie to dyskwalifikuje go w tych wyborach. Wszyscy kontrkandydaci opozycyjni powinni wspólnie w drugiej turze zachęcać do oddania głosu na Rafała Trzaskowskiego. Zrobią to, jeśli na serio traktują swoje kampanijne deklaracje – chęć przerwania tej niekończącej się serii łamania konstytucji i zasad – ocenia w rozmowie z Magazynem TVN24 były premier Jerzy Buzek.
Maciej Kluczka (TVN24): czy Rafał Trzaskowski wygra te wybory?
Jerzy Buzek: Ma duże szanse. "Silny prezydent, wspólna Polska" jest dokładnie tym, czego oczekuje większość Polaków. Silny prezydent to taki, który potrafi przeciwstawić się łamaniu prawa, łamaniu konstytucji, co w ciągu pięciu ostatnich lat miało miejsce wielokrotnie. Prezydent był za słaby, by się temu przeciwstawić, rażąco służył własnej partii, choć w kampanii obiecywał ponadpartyjność. Po drugie - nie budował wspólnoty, podobnie jak obóz rządzący dzielił i dzieli Polaków. Tych dwóch zadań, które są najważniejszymi zadaniami prezydenta, prezydent Andrzej Duda nie wykonał.
Prezydent nie ma u nas może wielkich kompetencji, ale ma bardzo silny mandat wynikający z bezpośrednich wyborów. To zobowiązuje do bycia prawdziwym prezydentem wszystkich Polaków, a nie jeszcze jedną instytucją partyjną. To zobowiązuje do dbania o siłę i przejrzystość działań niezależnych instytucji demokratycznych. Ale nade wszystko – do budowy wspólnot obywatelskich, środowiskowych, budowy zaufania do państwa.
Tylko że to kampania cały czas w czasie pandemii. Socjolodzy podkreślają, że w takich warunkach wyborcy zostają przy tym, co jest. Nawet jeśli narzekają na władzę, to wolą to, co jest znane niż zmianę. Czy to może być największy niesprzyjający fakt dla Rafała Trzaskowskiego?
Wzbudzanie poczucia zagrożenia zawsze było elementem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. W obecnej kampanii mamy już prawdziwe zagrożenie, jakim jest pandemia, ale jak widać to nie wystarcza, skoro PiS sięga do ogranych już, wymyślonych wyłącznie na potrzeby kampanii wyborczych "zagrożeń", jak LGBT czy migranci.
Co do pandemii pierwszy krok rządu, a więc element pełnej narodowej kwarantanny, był zapewne korzystny ze względów epidemiologicznych, ale potem to był już właściwie bałagan i chaos decyzyjny. Na pewno wykonywano za mało testów, działania i informacje były chaotyczne. Na przykład najpierw zakazywano wchodzenia do lasu bez logicznego wytłumaczenia, później nagle wycofywano się z tej decyzji. Albo maseczki: od komunikatów samego ministra zdrowia–lekarza, że są kompletnie bezużyteczne do wysokich mandatów za ich nienoszenie. Rodzice i nauczyciele zostali zostawieni samym sobie, podobnie czuli się przedsiębiorcy.
Jakoś przetrwaliśmy jednak tę burzę.
Z pandemią radziliśmy sobie dzięki ogromnym wysiłkom organizacyjnym i finansowym samorządowców, którzy wspierali działanie szpitali, organizowali zdalną naukę w szkołach, pomagali lokalnym przedsiębiorcom, ale przede wszystkim radzimy sobie dzięki ogromnej pracy wszystkich pracowników służby zdrowia.
Teraz mamy dramat na Śląsku, gdzie doszło do skandalicznych zaniechań, czego efektem jest coraz więcej zakażonych górników. Tak to się niestety kończy, jak minister odpowiedzialny za spółki górnicze, zamiast nadzorować i reagować na sytuację, nieudolnie próbuje zorganizować niekonstytucyjne wybory prezydenckie przy użyciu Poczty Polskiej. W efekcie dopuszczono do pracy w kopalniach, chociaż stanęła cała polska gospodarka, a zapotrzebowanie na energię i węgiel radykalnie spadło. Nie widziałem stanowczej reakcji rządu, gdy z kolei na moją małą ojczyznę wylewał się hejt, a przez szereg nietrafionych, przespanych decyzji doprowadza się dziś do zatrzymania wydobycia w kopalniach. Na takie traktowanie Śląską i jego mieszkańców nie ma mojej zgody.
A może – gdyby prezydent Andrzej Duda miał kontynuować swoją pracę w Pałacu Prezydenckim – druga kadencja sprawiłaby, że stałby się niezależnym prezydentem? Kończąc za pięć lat drugą kadencję, cały czas byłby jeszcze młodym politykiem. Pewnie chciałby być wtedy politykiem inaczej ocenianym niż dzisiaj.
Polska nie ma czasu, by czekać kolejne pięć lat, by prezydent się usamodzielnił i wziął sobie do serca choćby zasadę praworządności. Czekaliśmy na to pięć lat, to wystarczy! To i tak o wiele dłużej niż okres próbny, który przechodzą nowo zatrudnieni. Nie może być tak, że zdobycie drugiej kadencji przez prezydenta jest dla niego ważniejsze niż Polska, niż to, co się w Polsce dzieje, niż pozycja międzynarodowa naszej ojczyzny, nasze szanse, jedność Polaków, wspólnotowe działania. Prezydent Duda pracował pięć lat na jeden cel: ponowną nominację do prezydentury przez prezesa Kaczyńskiego. W mojej ocenie to dyskwalifikuje go w tych wyborach. Miliony Polaków też tak to widzi.
A programy społeczne? Jaka będzie ich rola w tych wyborach? Rafał Trzaskowski i cała Koalicja Obywatelska zmieniła swój stosunek do programu Rodzina 500 plus. Prezydent Duda zaproponował de facto rządowy program wakacyjnego bonu turystycznego.
Rafał Trzaskowski i Koalicja Obywatelska powtarzali wielokrotnie – programów jak 500 plus nie cofną, bo uważają, że są to prawa nabyte i się sprawdziły. Nie można w żaden sposób podważać zaufania do państwa, jak niemal dekadę temu tak mocno je podważono przez demontaż OFE. Ale utrzymując i rozwijając programy społeczne, tym bardziej trzeba dobrze zorganizować polską gospodarkę, starać się o równowagę budżetową, by te wydatki społeczne nie opóźniały naszego rozwoju. Trzeba umieć zabiegać o nowe inwestycje, a nic tak nie osłabiło inwestycyjnej wiarygodności naszego kraju, jak łamanie naszego własnego prawa czy niszczenie sądownictwa.
Premier Morawiecki ogłasza sukces: do Polski popłyną miliardy euro z tak zwanego Recovery Package.
To gest wielkiej solidarności Unii Europejskiej. W obliczu tak ogromnego kryzysu UE uruchamia olbrzymie dodatkowe pieniądze. Walka z koronawirusem uświadamia, jak ważna jest europejska solidarność i uwzględnianie potrzeb wszystkich krajów, niezostawianie nikogo za sobą. To ta zasada była podstawą podziału pieniędzy przez Komisję Europejską, zaakceptowanego przez Parlament Europejski.
Te pieniądze nie są jeszcze zagwarantowane. Teraz czas na dyskusję w Radzie Europejskiej – a więc właśnie czas na działania premiera – i utrzymanie tych bardzo dla nas korzystnych propozycji Komisji i Parlamentu. Dodatkowo pomoc przyznawana będzie dla konkretnych projektów, zgodnych z kryteriami z dwóch priorytetów UE: Europejskim Zielonym Ładem lub Unią cyfrową. Czy takie projekty powstaną? Oby rządowi poszło z nimi lepiej niż z przygotowaniem chociażby strategii energetycznej dla Polski, której jako poseł zabiegający o sprawy polskiej energetyki w PE wyczekuję od wielu, wielu lat.
Czyli sukces ogłoszony przedwcześnie?
Poczekajmy do ostatecznych decyzji. W wyniku wszystkich zarzutów o niszczenie praworządności polski rząd ma o wiele słabszą pozycję negocjacyjną przy chociażby wieloletnim budżecie UE, niż mógłby mieć. A wyniki negocjacji są przede wszystkim ważne dla milionów Polaków – nie tylko dla rządu i prezydenta.
Tylko czy obywatele rozumieją tę zależność?
Ostatnie badania pokazują, że w czasie kryzysu Polacy oceniają wyżej działanie Unii Europejskiej niż działania polskiego rządu: 49 procent obywateli twierdzi, że Unia właściwie reaguje na epidemię wobec 44 procent pozytywnych ocen naszego rządu w tej sprawie. 56 procent Polaków uważa, że to na Unię możemy najbardziej liczyć, budując siłę Polski.
Czym to wytłumaczyć?
Polki i Polacy rozumieją, że przywiązanie do wartości unijnych wcale nie narusza naszej narodowej tożsamości. Przecież każdy z nas łączy tożsamość narodową i lokalną. Bycie Ślązakiem nie czyni mnie mniej Polakiem. Widzimy w Unii wartość nie tylko dlatego, że ta daje nam pieniądze – a daje ogromne, ale dlatego, że jesteśmy we wspólnocie, która rządzi się demokratycznymi prawami, zasadami, pozwala w czasach tak trudnych jak obecnie wrócić do podstawowej zasady, która zresztą legła u podstaw wolności naszej ojczyzny – do zasady solidarności. A to zasada Polakom ogromnie bliska, z nią na sztandarach przeszliśmy okres reżimu do przystanku wolna Polska.
Z tego, co pan premier mówi, wnioskuję, że prezydent Trzaskowski powinien skupić się bardziej na wartościach niż na twardych obietnicach, dlatego że takie wartości, jak wspólnota i solidarność przekładają się później na nasze – niekiedy twardo nas traktujące – życie?
Powinien stawiać na jedno i na drugie i myślę, że tak właśnie robi. Pamiętajmy, że wyścig o prezydenturę Warszawy wygrał w pierwszej turze i to dlatego, że jego kampania pełna była konkretnych, realistycznych propozycji dla warszawiaków. Ale też te miękkie wartości, jak zaufanie czy wspólnotowe działanie, decydują ostatecznie o rozwoju firm, społeczności lokalnych, inicjatyw obywatelskich, a w rezultacie przekładają się na rozwój gospodarczy i społeczny naszego kraju.
Mówił pan o niezależności – koniecznym przymiocie prezydenta. To atut, który nieustannie podkreśla Szymon Hołownia. On jest największym zagrożeniem czy może suportem dla Rafała Trzaskowskiego? Hołownia mówi: "Ja jestem spoza partii, ja nie mam szefa, ja będę kierować się sumieniem, a nie partyjnym interesem. Będę myśleć o was, Polacy, a nie o swoim politycznym zapleczu".
To, co mówi Szymon Hołownia, jest ważne. Dla wielu Polaków obywatelskość jest o wiele ważniejsza niż partyjność, a już na pewno partyjniactwo. Ale ja wierzę, że odpowiedzialny, czujący potrzebę służby narodowi prezydent jest w stanie się wznieść ponad interes partii. A doświadczenie polityczne, również urzędnicze, ma przy sprawowaniu tej posługi ogromne znaczenie.
Wyobraża pan sobie sytuację, w której Szymon Hołownia popiera Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze?
Nie wyobrażam sobie żadnej innej sytuacji. Dotyczy to zresztą wszystkich innych jego kontrkandydatów opozycyjnych – wszyscy wspólnie powinni w drugiej turze zachęcać do oddania głosu właśnie na Rafała. Zrobią to, jeśli na serio traktują swoje kampanijne deklaracje – chęć przerwania tej niekończącej się serii łamania konstytucji, zasad i reguł związanych z procedurami i z instytucjami demokratycznymi. Wszyscy oni obiecują Polkom i Polakom koniec z uchwalaniem ustaw nocą i to z ław poselskich. Gdy projekty są zgłaszane przez rząd, potrzeba wielu tygodni konsultacji społecznych, gdy zaś to są projekty poselskie, to można je zgłosić jednego dnia i uchwalić już następnego. Jako premier rządu nigdy nie uciekałem się do takich praktyk, bo to nie jest sposób na budowanie odpowiedzialności obywatelskiej, na budowanie poczucia, ze jesteśmy wspólnotą, która decyduje o przyszłości kraju, że obywatele mogą wpływać i kontrolować to, co uchwala ich Sejm wybrany w wolnych wyborach.
Taki nocny pospieszny tryb uchwalania ustaw przynosi chaos prawny, niespójność, dziesiątki niezbędnych nowelizacji; w takich warunkach trudno funkcjonować zarówno w gospodarce, w samorządach, jak i po prostu nam obywatelom. Kto może w tym pomóc Polkom i Polakom? Oczywiście prezydent, który ma w ręku wielką siłę polityczną – to jest siła weta.
Pana rząd był "skazany" na współpracę z Aleksandrem Kwaśniewskim, prezydentem wywodzącym się z innego obozu politycznego.
Te cztery lata kohabitacji, zwłaszcza w zakresie polityki zagranicznej, wejścia do NATO i Unii Europejskiej, oceniam dobrze. Niestety, gdy zbliżały się kolejne wybory i było już jasne, że wygra SLD – zaplecze polityczne prezydenta – zadziałały mechanizmy partyjne. Sądzę, że właśnie dlatego w interesie swojego ugrupowania politycznego, a nie dobrze pojętego interesu państwa pan prezydent zawetował kilka kluczowych ustaw. Chodzi zwłaszcza o ustawę o reprywatyzacji, której brak boleśnie odczuwamy do dziś. Chodzi też o ustawę o finansowaniu samorządów, której brak umożliwia przerzucanie zadań rządowych na społeczności lokalne bez przekazania na nie pieniędzy z centralnego budżetu. Pogrążyło to też sytuację powiatów.
Z kolei ten sam prezydent nie zawetował później fatalnych zmian w systemie opieki zdrowotnej, które wprowadzało jego zaplecze polityczne: demontażu kas chorych i powołania scentralizowanego Narodowego Funduszu Zdrowia. Siła weta jest wielka – zarówno w przypadku jego użycia, jak i jego braku. Prezydent Duda nie stosował weta tam, gdzie bezwzględnie powinien był to zrobić ze względu na obronę praworządności i konstytucję. Weto może więc być sposobem na to, by powstrzymać destrukcję państwa i budować zaufanie obywateli do tego, co się w państwie dzieje. I to jest to główne oczekiwane, które dzisiaj mamy w stosunku do prezydenta.
Jak pan ocenia kampanię po stronie kontrkandydatów urzędującego prezydenta?
Cieszę się, że między kontrkandydatami Andrzeja Dudy mało jest osobistych ataków. Absolutnie nie chcę im odmawiać prawa do konkurowania, pokazywania programów, sposobów działania, osobowości, siły charakteru, ale większość ma przecież wspólny cel – przywrócenie reguł demokracji, państwa, w którym wszyscy poczujemy się dobrze, bezpiecznie, w którym mamy swoje prawa, ale i odpowiedzialność za wspólnoty lokalne, regiony, za nasz kraj i za wspólnotę, jaką jest Unia Europejska.
Krytycy obecnego obozu rządowego podnoszą, że u jego fundamentów leży kardynalny błąd –że premierem rządu nie jest szef partii, która ma większość w Sejmie. A więc szef partii (formalnie szeregowy poseł) nie ponosi za swoje decyzje odpowiedzialności. Czym się różni ten "układ" od układu za pana rządu?
Moim rządem na pewno nikt z tylnego siedzenia nie sterował. Odpowiedzialność polityczną, między innymi za cztery wielkie reformy ustrojowe i piątą: reformę górnictwa, wziąłem jako premier rządu na siebie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Była wtedy dobra, choć trudna współpraca z zapleczem parlamentarnym rządu. Ale z pewnością ośrodek decyzyjny był tam, gdzie powinien – w kancelarii premiera.
Dzisiaj napięcie jest bardzo duże. Niektórzy zwolennicy jednego obozu nie chcą nawet słyszeć, dopuszczać myśli, że polityk czy zwolennik drugiej opcji może mieć rację, a co dopiero mieć dobre intencje. To działa chyba w obie strony.
Za czasów mojego rządu napięcie między stroną solidarnościową a stroną, która wywodziła się ze starego systemu – z tak zwanymi postkomunistami – było ogromne, ale byliśmy w stanie przekonać ich do naszych racji. Przecież nawet do wejścia do NATO i UE trzeba ich było kiedyś przekonywać! Kilka ważnych rozwiązań pokrzyżowały wspomniane weta ówczesnego prezydenta. Dzisiaj natomiast nie ma w ogóle klimatu do rozmowy. Opozycji odbiera się nie tylko dobre intencje, odbiera się jej prawo do patriotyzmu, polskości, a wręcz dehumanizuje – tak odbieram na przykład nieakceptowalną wypowiedź premiera Morawieckiego o opozycji jako o brzęczących muchach. Jest to wypowiedź skandaliczna.
Przykład z moich czasów: gdy wchodziliśmy do NATO, zaprosiłem na symboliczny kieliszek szampana wszystkich dotychczasowych premierów wolnej Polski. Dziś opozycji i poprzednikom "nie po linii" odbiera się wszelkie zasługi, a przecież rządzenie krajem powinno być jak udział w sztafecie.
Wróćmy do kampanii. Jednym z jej wątków – nie dominującym, ale jednak obecnym – jest kwestia ochrony środowiska, kryzysu klimatycznego. Czy pana serce nie powinno bić najmocniej przy Robercie Biedroniu? O dekarbonizacji, o Europejskim Zielonym Ładzie mówi chyba najwięcej ze wszystkich kandydatów.
Podjąłem ten temat w Parlamencie Europejskim ponad 10 lat temu, zanim Robert Biedroń wszedł do polityki, ale cieszę się z każdego sojusznika w słusznej sprawie. Proszę też pamiętać, że dla wielu jestem "tym premierem, który pozamykał kopalnie", co wypomina mi zwłaszcza rządowa strona, pomijając fakt, że kopalnie zamykaliśmy po długich negocjacjach ze związkami zawodowymi, a każdy górnik sam decydował, czy pozostać, czy odejść i mógł liczyć na pakiet socjalny. A było to przecież przed wejściem Polski do UE. Wtedy mogliśmy tylko marzyć o wsparciu, jakie mamy dziś, chociażby w postaci Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.
Nie boi się pan, że koronawirus przeszkodzi w pozyskaniu dodatkowych środków na transformację regionów górniczych?
Przy okazji tego wielkiego dramatu, jakim jest pandemia COVID-19, kiedy mówimy dużo o wirusie, który fizycznie atakuje nasz układ oddechowy, lepiej rozumiemy zagrożenie płynące ze zmian klimatu. Grożą nam przewlekłe susze, w innych miejscach powodzie, morskie fale zalewające brzeg, pożary, a więc też namacalne katastrofy. Przeciwdziałanie takim katastrofom znajduje odzwierciedlenie w działaniach Komisji Europejskiej – w najnowszej propozycji nie tylko Fundusz Sprawiedliwej Transformacji utrzymano, ale podniesiono też jego finansowanie z 8 do 40 miliardów euro dodatkowych środków, których dotąd nie było.
Padają – i znów głównie z prawej strony – głosy, że ta kwota jest niewystarczająca.
Od początku powtarzam – ta kwota to dopiero początek, są ogromne argumenty za tym, by Fundusz był stałym punktem kolejnych wieloletnich budżetów UE aż do roku 2050, a jego kwota będzie wtedy wielokrotnie większa. Poza tym mamy na stole Pakiet Odbudowy z ogromnym budżetem 750 miliardów euro i ścisłe powiązanie tego pakietu z priorytetami Europejskiego Zielonego Ładu. Fundusz Sprawiedliwej Transformacji zaś to koło zamachowe EZŁ.
Co to powiązanie będzie oznaczać w praktyce?
Podejście zaproponowane przez Komisję brzmi tak: nasza gospodarka ucierpiała na pandemii, realnie zagraża nam kryzys klimatyczny, nie lekceważmy tego. Nie możemy już odbudowywać Europy w starym kształcie, której symbolem jest dymiąca fabryka, musi być nas stać – i finansowo, i intelektualnie – na nowe, przyjazne środowisku i zdrowiu rozwiązania. Każdy kryzys to szansa, ale pod warunkiem, że odpowiedzialnie podejmiemy działania uzgodnione ze społecznościami lokalnymi, środowiskiem naukowym, ze związkami zawodowymi, z przedsiębiorcami.
W Polsce przedstawia się to raczej jako wielkie zagrożenie dla setek tysięcy miejsc pracy.
Brak odpowiednich wyjaśnień ze strony rządu w tej sprawie to wielka nieodpowiedzialność. Zmiana jest trudna, nie przez przypadek przecież zarządzanie zmianą to oddzielna gałąź zarządzania/nauki. Oczywiście do zmiany trzeba podejść z głową – tylko musi to być otwarta głowa. To właśnie Fundusz Sprawiedliwej Transformacji ma nam ułatwić tworzenie setek tysięcy nowych, atrakcyjnych również dla młodzieży i niezagrażających zdrowiu miejsc pracy.
To na czym najbardziej Polska może skorzystać?
Dzisiaj zagraża nam nie tylko smog, ale mamy też relatywnie najdroższą energię w Europie oraz spółki energetyczne i węglowe w złej sytuacji finansowej. Ale mamy znaczące środki na przeobrażenie polskiej energetyki po to, żeby energia była tańsza, żeby zniknął smog, żeby również, po przekwalifikowaniu, zapewnić miejsca pracy w nowych, ekologicznie bezpiecznych sektorach gospodarki. To nie stanie się w ciągu roku czy dwóch, a raczej w ciągu 15–20 lat.
Czyli potrzebna jest strategia dla naszych regionów węglowych?
Takie strategie muszą powstać nie tylko dla Śląska i Zagłębia, ale także okolic Konina w Wielkopolsce, Wałbrzycha, w przyszłości także Bełchatowa, Turoszowa i Zagłębia Lubelskiego. Trzeba zaplanować tam tworzenie nieemisyjnego przemysłu, rekultywację trudnych dzisiaj inwestycyjnie terenów po kopalniach, po hutach, po przemyśle ciężkim. Nie mogą to być programy tworzone centralnie, ponad głowami setek tysięcy ludzi mieszkających i pracujących w tych regionach.
Jeśli nie węgiel, to co?
Zamieńmy to na energetykę z odnawialnych źródeł. Jeśli odbudowujemy gospodarkę po koronawirusie, zróbmy to mądrze! Mieliśmy warty rozwijania program "Czyste powietrze" – to fatalnie, że póki co rządowe rozwiązania okazały się mało sprawne, bo to naprawdę mogłaby być wielka szansa na skuteczną walkę ze smogiem i z ubóstwem energetycznym.
Jeśli będziemy mogli doprowadzić infrastrukturę gazową do polskich wsi i rozwinąć tam energetykę obywatelską, prosumencką, to ta zmiana może być realna. Dzisiaj na wsi bardzo trudno o inne opalanie niż opalanie węglem. Oczywiście z węgla nie wyjdziemy nagle, tylko przez lata, krok po kroku.
Dla okresu transformacji musimy teraz stworzyć strategię, która zyska akceptację tysięcy mieszkańców regionów węglowych. Chodzi zwłaszcza o górników, którzy mają wątpliwości i obawy o to, gdzie będą pracować, czy im i ich rodzinom zapewni się godne warunki życia.
Rząd z nimi rozmawia? Premier Morawiecki, wicepremier Sasin są na Śląsku dość często…
Rząd niestety z nimi nie rozmawia w sposób poważny i odpowiedzialny. Najlepszy dowód – górnicy nie mają dziś za grosz zaufania do propozycji rządowych związanych z przerwaniem wydobycia na czas pandemii.
Ale rząd obiecuje, że Polska nie odejdzie od węgla jeszcze 50 lat, że powstaną nowe kopalnie.
Ludzie na Śląsku nie chcą dzisiaj budowy nowych kopalń. Proszę zapytać w Rybniku, w Żorach, gdzie mogła powstać kopalnia węgla koksowego, czyli takiego, który jest potrzebny w całej Europie, więc finansowo była to atrakcyjna perspektywa. Ślązacy mówią: dość węgla! Dlaczego? Bo mają dość wdychania smogu, wysokich rachunków za energię, zapadania się ich domów na skutek szkód górniczych, nie chcą trafiać na oddziały onkologiczne, przedwcześnie żegnać swoich bliskich.
Mieszkańcy województwa śląskiego są dziś bardzo otwarci na nowe rozwiązania, miejsca pracy w nowych sektorach, na energetykę odnawialną.
Najgłośniej węgla bronią ci, którzy zawierają kontrakty na jego zakup z państw trzecich, zwłaszcza z Rosji. Europejski Zielony Ład to wielka szansa nie tylko dla regionów górniczych, ale dla całej Polski.
Nawet dla górników? Gdy słyszą od pana o "zielonym ładzie", to czy nie mówią panu – przepraszam za kolokwializm – "a idź pan z tym ładem, my tu o swoje miejsca pracy musimy zadbać". Jakie jest ich nastawienie?
Górnicy mają prawo się martwić. Nie tłumaczy im się, że Europejski Zielony Ład to nie jest tylko wycofanie się z węgla. To szeroki, nowoczesny program gospodarczo-społeczny, który nikogo nie zostawia samemu sobie. To program – jak już wspomniałem – tworzenia nowych miejsc pracy, to pieniądze na przekwalifikowania, na walkę ze smogiem i ubóstwem energetycznym, na podniesienie komfortu i poczucia bezpieczeństwa mieszkańców.
Utożsamiam się z niepokojem, który odczuwają górnicy. Żeby przeprowadzić reformę górnictwa węgla kamiennego 20 lat temu, odbywaliśmy wielomiesięczne rozmowy z górnikami. Ich uwagi o wygaszaniu kopalń były kluczowe. Dzięki temu reforma się udała. Ponad 20 kopalń można było wygasić w krótkim czasie i bez protestów górniczych. W przypadku dzisiejszej transformacji bez końca apeluję do rządu: górnicy i wszyscy, którzy mają dziś zatrudnienie w sektorze skupionym wokół górnictwa, muszą poczuć, że wszelkie zmiany przeprowadza się z nimi i dla nich, a nie przeciwko nim.
Panie premierze, o jeszcze jedną sprawę muszę zapytać. Czy samorządowcy zdali egzamin z zarządzania w czasie pandemii?
Bardzo doceniam działalność Polski samorządowej w czasie koronawirusa. Samorządy sprawdziły się w sposób nadzwyczajny. Proszę pamiętać, że byliśmy przez trzy miesiące zamknięci w naszych domach i mieszkaniach i nie martwiliśmy się ani o wywózkę śmieci, ani o to, czy mamy wodę w kranie, czy czujemy się bezpiecznie itd. To wszystko nam zapewniły samorządy. Tak bezszelestnie, bez napięć. To jest wielka zasługa tych setek tysięcy ludzi zaangażowanych w samorządach.
Faktycznie, już niejeden politolog i filozof podkreślał, że burmistrzowie lepiej rządziliby światem. Czy w takim razie pan – współtwórca reformy administracyjnej w Polsce – nie obawia się tego, że urząd prezydenta miasta coraz bardziej się upolitycznia? Mam wrażenie, że kilka lat temu często nie wiedzieliśmy, jakie prezydent danego miasta ma sympatie polityczne. Teraz coraz częściej jest tak, że prezydenci (także mniejszych miast) jasno określają swoje partyjne preferencje. Prezydenci największych miast (Warszawy, Poznania, Gdańska czy Wrocławia) to już prawdziwi polityczni fighterzy. Jeden z nich przecież walczy o fotel prezydenta kraju. Stali się solą w oku władzy centralnej. Czy to na dłuższą metę nie zniszczy samorządu?
Zawsze byłem za tym, by system zarządzania samorządami był daleki od systemu partyjnego, zwłaszcza na poziomie gmin czy powiatów.
Gdybym miał zapytać o pana życzenia na drugą połowę roku i kolejne lata, to byłby to czas prezydenta Trzaskowskiego, czas większej roli i współpracy samorządów oraz czas wprowadzania w życie Zielonego Ładu? To byłby prawie idealny świat dla premiera Jerzego Buzka?
Akceptuję wyliczankę, którą pan przedstawił. Prezydent, który przywróci rządy prawa i dobre europejskie relacje, jest dziś Polsce niezaprzeczalnie potrzebny. Na pewno mocno trzymam kciuki za samorządy. Jeśli potrafiliśmy spożytkować wolność wywalczoną w 1989 roku, to niewątpliwie dzięki wielkiemu zaangażowaniu samorządów w życiu publicznym i gospodarczym. Oczywiście życzyłbym sobie też, byśmy jak najszybciej wyszli z epidemii, z zapaści gospodarczej, a Europejski Zielony Ład to jest właśnie coś, co jest dla Polski szczególną szansą. Takiej okazji wcześniej nie było. Możemy przeobrazić polską energetykę, przemysł, MŚP, transport i rolnictwo, i mieć w rezultacie tańszą energię, czystsze powietrze i dobrze rozwijającą się gospodarkę.
Brzmi to jak wyzwanie na miarę naszego wejścia do UE czy NATO!
Trzy dekady temu mieliśmy takie właśnie strategiczne cele, sformułowane przez NSZZ "Solidarność", na które to nasze cele kraje Zachodu – Unia i Stany Zjednoczone – odpowiedziały bardzo pozytywnie. Teraz UE, a my wraz z nią, przystępujemy do kolejnego wielkiego programu na trzy dekady – przedsięwzięcia, które może dać siłę napędową Europie, ale także uratować całą planetę od wielkich, związanych ze zmianą klimatu zagrożeń fizycznych, znacznie większych niż zagrożenie koronawirusem. My, Europejczycy, możemy dać całemu światu dobry przykład, że to się da zrobić, zachowując zdrową gospodarkę, miejsca pracy oraz dobre i pomyślne życie na naszym kontynencie. Zróbmy to!