Po mamę gestapo przyszło, gdy mały Miloš leżał w łóżku z 40-stopniową gorączką. Nigdy nie wróciła. Tatę zabrali wcześniej. Wychowało go wujostwo. Po wojnie w szkole z internatem dzielił pokój z Vaclavem Havlem i Jerzym Skolimowskim. Walił ich po pyskach za brak dyscypliny. A potem jego życie potoczyło się tak, jak sam nigdy by go nie wyreżyserował. Jeden z najwybitniejszych reżyserów, Miloš Forman, odszedł 13 kwietnia.
Ujęcie pierwsze. Środkowo-wschodnia Czechosłowacja, Čáslav - niewielkie miasteczko, rok 1940. W łóżku, w pokoju na piętrze, leży kilkuletni chłopczyk z czarną czupryną. Ciemne oczy, na czole ma kropelki potu, wzrok szklisty od gorączki. Pochylona nad nim kobieta podaje mu łyżkę z lekarstwem. Jest już wieczór. Nagle słychać walenie do drzwi. Kobieta przestraszona zbiega na dół. Uderzenia są coraz gwałtowniejsze. Chłopiec słyszy obcy język, skrada się bezszelestnie do drzwi w pokoju. Widzi mężczyzn w niemieckich mundurach, kolbami karabinów szturchających mamę. Jeden rzuca jej w twarz stertę papierowych kartek. Chłopiec chwieje się nogach, nie ma pojęcia, co się dzieje. Ma osiem lat. Mama sięga po płaszcz i popychana znika za drzwiami. Już nigdy nie wróci.
Ujęcie drugie. Rok 1947. Piękny zamek w Podiebradach, a w nim liceum z internatem dla sierot. Nastoletni Miloš mieszka w pokoju z przyszłym dramatopisarzem i prezydentem Vaclavem Havlem i z dwoma kolegami, którzy jak on zostaną światowej sławy reżyserami - z Polakiem Jerzym Skolimowskim i z Ivanem Passerem. Jest najstarszy i rządzi niepodzielnie jako szef sali - leje ich po pyskach za niesubordynację, choćby za źle posłane łóżko. Po czesku to się nazywa "parfacek". - Dam ci zaraz parfacek - mówi kolegom i spełnia groźby. Do czasu gdy sam nie podpadnie nauczycielom.
Ujęcie trzecie. Hollywood. Rok 1976. Właśnie trwa oscarowa gala, na którą mało znany jeszcze Amerykanom Miloš Forman przychodzi z dwoma 12-letnimi synami, którzy parę godzin wcześniej przylecieli z Czechosłowacji. Jego "Lot nad kukułczym gniazdem" zdobywa dziewięć nominacji do Oscara, z których pięć, i to w głównych kategoriach, zamienia się w statuetki. Obok niego Jack Nicholson z Anjelicą Huston i producent filmu Michael Douglas. Forman – pijany szczęściem wbiega galopem na scenę. Fatalną angielszczyzną dziękuje wszystkim, a w tyle głowy ma to, jak po latach rozłąki udało mu się na dzień dobry zaimponować synom. Gdy wraca na swoje miejsce z Oscarem w ręku, ze zdumieniem odkrywa, że obaj śpią jak susły. Przespali triumf ojca!
Tak mogłyby wyglądać kluczowe sceny filmu o wielkim Milošu Formanie, gdyby ktoś chciał go nakręcić, choć przejmujących byłoby znacznie więcej. Bo życie giganta kina było nie mniej fascynujące niż jego filmy i tak samo jak na ekranie - dramat i komedia rywalizowały w nim o palmę pierwszeństwa.
Pamięć szczęścia
Miloš Forman urodził się 18 lutego 1932 roku w Čáslaviu (dziś Republika Czeska), jako syn Anny i Rudolfa Formanów. Mama prowadziła pensjonat w Starych Splavach, znanej miejscowości letniskowej nad jeziorem. Ojciec był nauczycielem i dyrektorem szkoły. W świetnym dokumencie poświęconym czeskiemu mistrzowi "Co cię nie zabije, to cię wzmocni" Forman mówi, że z przedwojnia pamięta pojedyncze zdarzenia. I uczucie szczęścia - niezmąconego, jakie wynoszą z domu dzieci niemające wątpliwości w kwestii rodzicielskich uczuć.
Pamięta letnie wakacje, zawsze w pensjonacie w Starych Splavach. Pływanie w jeziorze z tatą, ulubioną melodię mamy. I pierwszą wyprawę do kina z rodzicami. Miał wtedy pięć lat. "Nie wiedziałem, na jaki film idziemy. Od lat istniało kino dźwiękowe, ale u nas wyświetlali niemą wersję opery Smetany "Sprzedana narzeczona". Kiedy zgasło światło, poczułem wzruszenie. Orkiestra na ekranie grała uwerturę i nagle cała widownia zaczęła podkładać głos pod niemy obraz. To było fantastyczne. A ja myślałem, że na tym polega kino: widownia ogląda niemy obraz i śpiewa" – wspominał Forman. Po latach dojrzał w tej operze - w dobie zawłaszczającego przestrzeń faszyzmu, obywatelski głos sprzeciwu.
Aresztowanie matki pamięta z detalami. Jak smak syropu na zbicie gorączki, który wtedy połykał. Wiele lat później wujek wyznał mu, że zginęła przez zwykłe ulotki. To nimi Niemcy rzucili jej w twarz, gdy ich podglądał. Nie pozwolono jej pożegnać się z dzieckiem. Wydał ją niemiecki murarz pracujący u nich na budowie. Na jej aktach przybił pieczątkę "powrót niewskazany". Potem w obozie był szefem gestapo i znęcał się nad dawną chlebodawczynią.
Mama najpierw trafiła do obozu w Kolinie, potem do Terezina. Niemcy podsycali w więźniach nadzieję na przeżycie, dlatego dostała zgodę na jedną wizytę dzieci. 10-letni wtedy Miloš pojechał do Pragi do więzienia gestapo ze starszym bratem i wujkiem, gdzie zezwolono na spotkanie. Odbywało się w sali przesłuchań. Na ścianie widniały świeże plamy krwi więzionych. Na rozmowę mieli 15 minut. Siedział na kolanach matki, a ona udawała, że prowadzą normalną rozmowę. Pytała, czy morele w tym roku obrodziły. "Pani Hebraskova usmaży wam z nich konfitury, zna najlepszy przepis" - mówiła i ocierała łzy. Wtedy widział mamę po raz ostatni. Potem trafiła do Oświęcimia. Tam zmarła na tyfus.
O śmierci ojca poinformowano ich rok później, choć gestapo zabrało go wcześniej niż mamę. Aresztowanie Rudolfa Formana również odbyło się na oczach małego Miloša - w szkole, której był uczniem, a ojciec nauczycielem. – Ktoś zawołał mnie i wysłał do taty stojącego w otoczeniu dwóch mężczyzn - opowiada w dokumencie. – Ojciec wręczył mi kopertę i powiedział: "Zanieś to mamie, niech się nie martwi, niedługo wrócę". Wziąłem teczkę i pobiegłem do domu, zachwycony, że mogę opuścić resztę lekcji. Mama przeczytała list i zalała się łzami. Ojciec na początku trafił do obozu w Kolinie. Codziennie z mamą szli na peron, gdy przyjeżdżał pociąg stamtąd. I czekali. Potem okazało się, że ojca wywieźli do obozu w Mittelbau.
W pierwsze Boże Narodzenie bez niego mały Miloš pisał: "Kochany Jezusku, przynieś mi kredki pastelowe, szalik, ciekawą książkę i płaszcz. Ale najważniejsze, żeby tatuś wrócił do domu". Nie wrócił, a pół roku później gestapo aresztowało matkę. Forman mówi, że dlatego właśnie nakręcił "Duchy Goi" (2006) - tak naprawdę wcale nie film o wielkim malarzu i hiszpańskiej inkwizycji, lecz o tamtych strasznych czasach i o aparacie represji.
W wydanej w 1993 roku autobiografii "Moje dwa światy. Wspomnienia" nie mówi , jaką traumą była utrata rodziców. Przyznaje tylko, że od ich śmierci zawsze czuł się outsiderem. Dziesięcioletni chłopiec wyrzucony na "pobocze emocjonalne" do krewnych, ale niemal obcych ludzi. Patrzył na bliskie relacje matki, ojca i ich dzieci. Na coś, czego sam nie mógł już dostać. Wyznaje, że dlatego zawsze w swoich filmach pokazywał takich outsiderów, jak choćby McMurphy w "Locie..." czy Mozart w "Amadeuszu". Widział w nich własne odbicie.
Odkrycie, że własne cierpienie można przerobić na wielką sztukę, stanowi być może najważniejszy klucz do twórczości tego giganta kina.
W stronę kina
10-letniego Miloša, który w ciągu kilku miesięcy stracił oboje rodziców, przygarnęło wujostwo – brat ojca z żoną i dziećmi. Jego własny, o 12 lat starszy brat, zaangażowany w ruch oporu, zaczynał dorosłe życie. Miloš, choć krnąbrny i poraniony, był ciekawy świata. Nieprzeciętnie zdolny. Wkrótce trafił do słynnej szkoły w Podiebradach. Jerzy Skolimowski wspomina go jako urodzonego przywódcę. - To była wspaniała szkoła - opowiadał mi Skolimowski w wywiadzie. - Najlepszym dowodem jest to, jakie osobowości z niej wyszły. Forman nie tylko musztrował jego i Havla, wymierzając "parfacki" w razie potrzeby, ale też zmuszał do wiecznego samodoskonalenia. "Miloš wymyślał różne ćwiczenia doskonalące silną wolę, z których zwykle wychodził zwycięsko" - śmieje się polski reżyser. Skolimowski cieszył się jego względami - uzdolniony plastycznie, wykonywał za niego i Havla prace plastyczne.
Ale szkoła, wbrew nazwie, nie skupiała wyłącznie sierot. "Byłem zaskoczony, jak wiele dzieci miało oboje rodziców. Było kilku chłopaków, którzy stracili ich tak jak ja, ale wielu miało ojców ministrów, dyplomatów, ale także wysokich urzędników komunistycznych" - opowiada Forman w dokumencie. Oparta na wzorach ekskluzywnych brytyjskich college'ów była skarbem na tle socjalistycznego szkolnictwa. Miała własną bibliotekę z czytelnią, kaplicę, warsztaty i farmę zwierząt. Uczyła także umiejętności praktycznych. Uczniowie angażowali się w działalność kulturalną i uprawiali sport. Przyjaźnie zawarte tam przez Formana z Havlem, Skolimowskim, a zwłaszcza z Passerem, z którym później wspólnie mieli klepać biedę w pierwszych latach pobytu za oceanem, przetrwały całe życie.
Ale wcześniej nastoletni Miloš został oskarżony przez profesora za "kpiny z partii komunistycznej", gdy rzucił mocny dowcip pod jej adresem. Wyleciał. Ostatni rok liceum zaliczał już w Pradze. Gdy przyszło decydować o wyborze zawodu, uznał kręcenie filmów za zajęcie karkołomne. Wybrał teatr. Zdawał na reżyserię w Praskiej Akademii Teatralnej. I podczas gdy koledzy po przydzieleniu aktorów dostawali do zaaranżowania scenki w rodzaju "ślepiec idzie przez las", on usłyszał: "Towarzyszu Forman, pokażcie nam teraz… walkę o pokój na świecie". Zamurowało go. Stał nieruchomo kilka minut. Podziękowano mu. Na szczęście dla kina, bo zdecydował się zdawać do FAMU, ale nie na reżyserię, lecz na scenopisarstwo. Choć w powszechnym mniemaniu Forman to absolwent reżyserii, nie jest to prawdą. Asekuracyjnie złożył też papiery na wydział... inżynierii na Akademii Górniczo-Hutniczej. Mówi w dokumencie: "Byłem pewien, że zostanę górnikiem".
Sabotaż gospodarki i... nominacja do Oscara
Studia uświadomiły mu, że chce opowiadać historie z pomocą kamery. Szybko udowodnił, jak jest w tym dobry. W czeskim okresie twórczości zasłynął wielkim zmysłem obserwacji i autentyzmem w portretowaniu postaci. Chętnie poruszał problem konfliktu pokoleń - młodych wchodzących w życie i marzących o spokoju i stabilizacji ich rodziców. Pokazywał uwikłanie jednostki w społeczne układy i dorastanie do samoświadomości. Jego trzy głośne filmy nakręcone w ojczyźnie: debiutancki "Czarny Piotruś", "Miłość blondynki", a wreszcie nominowany do nieanglojęzycznego Oscara "Pali się, moja panno" - ironizujące, ale przyjazne bohaterom, dały początek kinu, opatrzonemu szyldem czeskiej nowej fali. Świat się w niej zakochał, a Forman był jej najzdolniejszym przedstawicielem.
Jego filmy skrzyły się dowcipem, choć były gorzkie. Pokazywały wyobcowanie bohaterów, pierwsze miłosne porywy zakończone cierpieniem ("Miłość blondynki"), jakie niesie zetknięcie wyobrażeń z rzeczywistością. Dystans do świata chronił te opowieścią przed rozpaczą. Absolutnym novum było obsadzenie nawet w głównych rolach naturszczyków. W "Miłości..." główną rolę zagrała siostra pierwszej żony reżysera – amatorka Hana Brejchova. W "Pali się, moja panna" amatorzy to większość obsady.
To za sprawą tego filmu - opowieści o balu strażaków, podczas którego odbywa się konkurs piękności, będącego czytelną wielką metaforą skorumpowanego, spętanego ograniczeniami komunistycznego społeczeństwa, Forman poważnie podpadł władzom. Koproducentem filmu był słynny Carlo Ponti - mąż Sophii Loren, który po obejrzeniu go... zażądał zwrotu pieniędzy od Czechów. "Ponti chciał, by mu oddali 180 tysięcy dolarów i musieli to zrobić, choć tych pieniędzy nie było już na koncie. Mnie zaś oskarżono o... sabotaż czeskiej gospodarki i groziło mi nawet 10 lat więzienia. Zastanawiałem się, jak i gdzie wiać z kraju" – opowiada Forman.
Na szczęście filmem zachwycili się Francuzi. I to jacy! Odkupili go od Pontiego - François Truffaut i Claude Berri. Forman wyjechał do Paryża na ich zaproszenie. Niebawem Paramount Pictures zaprosił go do Hollywood, gdzie miał nakręcić jeden film. Liczył, że za pół roku wróci.
Obcy w Hollywood
Do Paryża Forman nie jechał sam. W 1967 roku był już ojcem dwójki 4-letnich bliźniaków i mężem po raz drugi - po rozwodzie poślubił piosenkarkę i gwiazdę czeskiego kina Verę Kresadlovą. Mieszkali w jednym pokoju z kuchnią i łazienką, dzieloną z innymi lokatorami. Ona przeniosła się więc z dziećmi do rodziców, on niezbyt często ich odwiedzał, zajęty karierą. Po jakimś czasie przestał odróżniać podobnych do siebie jak dwie krople wody synów. Paryż ponownie ich do siebie zbliżył, a tu niespodziewanie wezwała Ameryka. Liczył, że zarobi dobre pieniądze i wróci w aureoli sukcesu.
Film miał opowiadać o hipisach i pokoleniu ich rodziców, ale Forman, chodząc po ich skupiskach, odkrył, że są... przeraźliwie nudni, zaś znacznie ciekawsze rzeczy robią (w ukryciu) ich rodzice. Tak powstał "Odlot", który mimo Nagrody Jury w Cannes, okazał się finansową klapą. Forman był zdruzgotany. Wiedział, że nie ma po co wracać. "Komuniści darzyli szacunkiem każdego, kto odniósł sukces na Zachodzie, ale gdybym wrócił na tarczy, okrzyknięto by mnie wrogiem socjalistycznej ojczyzny" - wspominał. Kontrakt przewidywał, że dostanie pieniądze, gdy koszty filmu się zwrócą. Postanowił więc, że nakręci drugi. Poprosił o przedłużenie wizy, ale mu odmówiono. Komuniści przykręcali śrubę po Praskiej Wiośnie.
Sytuacja była dramatyczna. Brakowało mu nawet na jedzenie. Z czasem odkrył na szczęście knajpę serwującą darmowe sery. "Zjadałem 20 kawałków sera i byłem po obiedzie" – opowiadał. Miał też szczęście, że nie musiał martwić się o mieszkanie. Przyjaciel Ivan Passer mieszkał w hotelu Chelsea, którego właściciel był filantropem i miłośnikiem sztuki. Udostępniał pokoje za darmo artystom w nadziei, że kiedyś mu zapłacą. Mieszali tam przez rok za darmo. Dziś nad hotelowym wejściem widnieje tabliczka, a na niej obok nazwiska Arthura Millera nazwisko Formana - byłego lokatora.
Ale zanim przyszły złote lata, klepał biedę. W dodatku wpadł w depresję. W półgodzinnym dokumencie, nagranym w 2011 roku, fascynująco opowiada o nim Agnieszka Holland - również absolwentka FAMU. Przyznaje, że stan Formana po klapie "Odlotu" był beznadziejny. Wysyłano go do psychiatry, ale nie chciał iść. W końcu Passer, nie wiedząc, jak mu pomóc, sam poszedł, podając się za Formana. Znał doskonale jego stan, opisał ze szczegółami. Mówił o tym, że od tygodni nie opuszcza hotelu, że dni upływają mu na leżeniu i patrzeniu w sufit. Z czasem psychiatra poznał detale i zaczął radzić, jak pokonać ten stan. Passer wracał i opowiadał Formanowi to, co usłyszał. Ten w końcu uległ i zaczął stosować się do poleceń. W ten sposób po pół roku psychiatra wyciągnął go z depresji. Na odległość! Passer, któremu skończyły się pieniądze, musiał zaprzestać wizyt i przyznać się do oszustwa. Lekarz zaniemówił i zapytał: "I jak to się skończyło?". Usłyszał: "Wyleczył go pan doktor, właśnie szykuje się do nowego filmu".
Tym filmem był "Lot nad kukułczym gniazdem", który miał diametralnie zmienić sytuację Formana i uczynić go pupilem Hollywood.
Lot nad nie swoim gniazdem i Oscary
Kulisy powstania największego oprócz "Amadeusza" dzieła Formana to materiał na osobny film.
W 1966 roku Pragę odwiedził Kirk Douglas, który wcześniej kupił prawa do ekranizacji "Lotu..." i chciał, by właśnie Forman, ze swoim poczuciem ironii, go zaadaptował. Zamierzał zagrać główną rolę. Obiecał jak najszybciej wysłać mu powieść z Ameryki. "Oszalałem z radości - wspomina Forman. - Codziennie biegłem do skrzynki sprawdzać, czy już doszła". Ale nigdy nie dotarła. Minęło wiele lat, zanim odkrył, że cenzorzy ją skonfiskowali. Dotarła 10 lat później, gdy Forman był już w Ameryce. Nadawcą nie był już Kirk Douglas, lecz jego syn Michael, który chciał zostać producentem.
Forman wspomina w autobiografii: "Gdy poproszono mnie o wyreżyserowanie 'Lotu nad kukułczym gniazdem', przyjaciele ostrzegali, że historia jest tak amerykańska, iż ja, imigrant, nie potrafię jej opowiedzieć. Wyjaśniłem im, że dla mnie to nie tylko literatura, ale życie w Czechosłowacji - od urodzenia do wyjazdu w 1968 roku. Moją siostrą Ratched była partia komunistyczna, która mówiła mi codziennie, co mogłem i czego nie mogłem robić, i kogo słuchać” .
Pierwszym wyborem Formana był Jack Nicholson, świeżo po nominacji do Oscara za rolę w "Chinatown" Polańskiego. Był jednak zajęty i trzeba było czekać osiem miesięcy. Próbowano ściągnąć Brando, ale nawet nie przeczytał scenariusza na wieść o emigrancie z Czech. Jack się zgodził, uznano więc, że warto czekać. Ale dwóch autokratów na planie to za wiele na jeden film. Forman nie miał pojęcia, na co się pisze. Nicholson także.
Na planie od pierwszego dnia wybuchały awantury. Nicholson nie godził się z wyobrażeniami Formana o jego postaci. Nalegał, by pacjenci szpitala stali się niesubordynowani dopiero po pojawieniu się McMurphy'ego. Wizja Formana zakładała, że byli tacy od początku. Żaden nie ustąpił. W końcu Nicholson odmówił współpracy. Zrozpaczeni producenci namówili operatora filmu Billa Butlera, by pośredniczył między reżyserem a aktorem, gdy sytuacja wymagała komunikowania się. Butler więc biegał między Formanem i Nicholsonem, pokrzykując do Jacka: "Miloš każe ci powtórzyć scenę. Masz być wkurzony, nie zabawny". Na co aktor odpowiadał: "Zrobię to tylko dlatego, że zapłacą mi za film trzy razy więcej kasy niż jemu". Po czym Butler z odpowiedzią wracał do Formana. Ten wkurzony odskakiwał od kamery i szedł... splunąć. Ostentacyjne "tfu!" śledziła cała ekipa. Do pojednania miało dojść po zakończeniu zdjęć, podczas oglądania zmontowanego materiału. Stary i młody Douglas oświadczyli zgodnie: "Stworzyliście wielkie dzieło".
Forman przeniósł też do wielkiej wytwórni swoje metody pracy z okresu czeskiego. I tak jedną z najważniejszych postaci w filmie - indiańskiego wodza Bromdena - zagrał absolutny naturszczyk, wtedy nie do przyjęcia w Hollywood. Wbrew literackiemu pierwowzorowi odrzucił jednak wodza jako narratora opowieści, a wcześniej z tego powodu scenariusz Kena Keseya, autora powieści. Ten się śmiertelnie obraził. Formana nie zawiódł instynkt. Powstał przejmujący obraz o potrzebie wolności.
Spodziewano się sukcesu, choć pięć głównych Oscarów, jakie przypadły filmowi we wszystkich najważniejszych kategoriach, przed "Lotem..." miał wówczas tylko jeden obraz w historii – "Ben Hur" Williama Wylera.
Cena sukcesu
Ceną, jaką Forman zapłacił za wielki sukces, był rozpad małżeństwa i całkowita nieobecność w życiu synów. Odkąd zdecydował się nie wracać do kraju, a żona nie chciała słyszeć o Ameryce, władze Czechosłowacji osiem lat blokowały jego spotkanie z synami. Dopiero przy okazji oscarowych nominacji wyraziły zgodę na przylot 12-letnich już chłopców. Wysłano ich jednak z dziadkiem, a nie z matką.
Przywołaną wcześniej anegdotę, którą Forman lubił opowiadać - o tym, jak przespali moment, gdy odbierał Oscara - w dokumencie o sobie puentuje żartem: "To dlatego nigdy nie zyskałem ich szacunku". Widać, że nie jest pewien ich uczuć. W autobiografii pisze, że jako młody człowiek fakt posiadania dzieci traktował jak "rzecz zwyczajną". Nie dojrzał wtedy do ojcostwa, był pochłonięty karierą. Z czasem starał się im to wynagrodzić.
W 1977 roku Forman uzyskał amerykańskie obywatelstwo, choć nie zrezygnował z czeskiego. Mógł swobodnie podróżować po świecie. Pomysł realizacji "Amadeusza" (1984) w Pradze to był ukłon w stronę ojczyzny. Jego synom w Czechosłowacji do 1989 roku nazwisko ojca jednak nie ułatwiało życia. Podania o przyjęcie na studia były odrzucane. Dawano im do zrozumienia, że choć ojciec odniósł sukces, to zdradził ojczyznę.
Tak było do aksamitnej rewolucji. Vaclav Havel - pierwszy prezydent Czech, dramaturg i pisarz, kolega z ławki Formana - docenił jego wielkość. Nie tylko uhonorował Medalem za Zasługi, ale napisał też scenariusz do filmu "Duch Monachium", nad którym miał pracować z Formanem. Choroba Havla, a potem jego śmierć położyły kres projektowi.
Forman zdołał poukładać rodzinne relacje, odbudować nadwątlone rozstaniem więzi z "czeskimi" dorosłymi synami, ale też założyć nową rodzinę w Ameryce. W 1999 roku ożenił się po raz trzeci, jego wybranką była modelka i pisarka Martina Zborilova. Też urodziła 67-letniemu reżyserowi bliźniaki. Mówił, że dopiero wówczas docenił wartość rodziny. Wychowany tak naprawdę bez niej, długo się uczył. - "Jeśli chłopcy chcą wejść do mojego pokoju, zawsze pytam o hasło. Odpowiadają: rodzina" - tymi słowami kończy się dokument o Formanie z 2009 roku. Jego najmłodsi synowie mieli wtedy po 10 lat.
Hasło: wolność
Tak naprawdę wolność jest hasłem przewodnim wszystkich filmów Formana. Każdy z jego dobrze znanych obrazów krąży wokół tego problemu. Każdy bierze się z kontestacji. Jak musical "Hair" - epitafium dla kontrkultury.
"Amadeusz" - adaptacja sztuki Petera Shaffera, wbrew tytułowi bardziej o Antonio Salierim, którego życie burzy pojawianie się nieokrzesanego genialnego Mozarta - ma status arcydzieła. Ale tez Mozart w formanowskiej wizji budzi kontrowersje jego wielbicieli. Forman potwierdził tym filmem swoją wielkość, a obraz, który zdobył osiem Oscarów, (przebijając tym samym wczęsniejsze pięć dla "Lotu..." dedykował swojej ojczyźnie. Jeszcze w czasach panowania komunistycznemu reżimu.
Zawsze lubił postacie nieoczywiste. Wywołał zdumienie, kręcąc "Skandalistę Larry’ego Flynta", opowieść o założycielu pierwszego czasopisma pornograficznego "Hustler", uważającym się za bojownika o wolność słowa. Wyśmiał tych, którzy zarzucali mu gloryfikację pornografii. "Nie wiem, czy Flynt naprawdę był bojownikiem, czy zabiegał tylko o własne interesy. Niewiele mnie to obchodzi. Ważniejsza jest batalia o wolność prasy, jaka toczyła się z jego powodu" – mówił reżyser. Fascynował go kontrowersyjny komik Andy Kaufman, obnażający głupotę i fobie społeczeństwa amerykańskiego, a efektem zauroczenia był "Człowiek z księżyca". Znów prowokował do dyskusji.
W 2006 roku spotkałam Miloša Formana w Madrycie podczas promocji "Duchów Goi" - filmu, który "chodził za nim od studiów". Podejmując temat hiszpańskiej inkwizycji, chciał rozliczyć się z komunistycznym bezprawiem, pokazać niewinnych ludzi przyznających się do przestępstw, których nie popełnili. Obraz okazał się jego ostatnim.
Mówił mi wtedy: "Ta moja miłość do bohaterów wojujących o wolność ma swoje korzenie w najsmutniejszych i najboleśniejszych doświadczeniach mojego życia. Żyłem w dwóch totalitarnych reżimach - jako dziecko pod panowaniem nazizmu, który zabrał mi rodziców, i potem w komunizmie. Część mojego życia zawodowego - to, co robiłem w Czechosłowacji w teatrze, w filmach - to była nieustanna walka z wszechobecną cenzurą, z urzędnikami. Chyba za ich sprawą ukształtował się mój sposób patrzenia na świat. I przekonanie, że trzeba próbować go zmieniać".