Tu nie może zdarzyć się nic złego. Leniwe popołudnia zmuszają do szukania cienia siedem miesięcy w roku. W knajpkach nad brzegiem Neretwy klienci czekają na swoje czevapi, a młodzieńcy testują męskość, skacząc z mostu w błękit rzeki. Piękne, wielokulturowe miasto – powtarzają turyści. Nie wiedzą, ile zbrodni kryje cisza.
Z biegiem lat, gdy wojna mija, rzeczy stają się bardziej klarowne. O jednych mówimy jako katach, o innych jako ofiarach. Tak jest prościej. W końcu nie można sobie w nieskończoność zadawać pytań. Trzeba iść naprzód. Szarości pozostają dla pisarzy, poetów i dokumentalistów, których niemal nikt nie czyta. Ale sama wojna nigdy czarno-biała nie jest.
Ta w byłej Jugosławii rozgrywała się zaledwie tysiąc kilometrów od naszych granic i ledwie nieco ponad 20 lat temu. Powinna nam być szczególnie "bliska", bo pamięć o II wojnie światowej blednie, a to ci, którzy wtedy - zwłaszcza w Bośni - cierpieli, mają nam najwięcej do przekazania.
1993 i 1994 rok opowiadają historię umierania w Mostarze. To miasto w pewien sposób symboliczne dla całego tamtego konfliktu, a może nawet szerzej - dla doświadczenia wojny. Centrum Mostaru był od zawsze Stary Most. Wspinając się pięknym łukiem nad Neretwą, łączył oba brzegi miasta i wiele narodów współtworzących przez wieki jego społeczność.
Generał Slobodan Praljak, który 29 listopada otruł się w Hadze, usłyszał wyrok 20 lat więzienia za zbrodnie popełnione przez podległe mu oddziały w Hercegowinie, której Mostar jest głównym ośrodkiem. On i kilku innych Chorwatów odpowiadało za prześladowania na Boszniakach w mieście i jego okolicach. W 1993 i 1994 roku dochodziło tam do straszliwych rzeczy.
Wielu bezimiennych ludzi, o których jest ta opowieść, już tam nie ma. Więcej ich jednak przeżyło. Nie ma też Starego Mostu, zburzonego w akcie symbolicznie przypieczętowującym barbarzyństwo konfliktu.
Dziś przeprawa, odbudowana po latach z fragmentów swego starszego brata, przyciąga rzesze turystów z kraju i zagranicy. Sami mieszkańcy Mostaru też się tam pojawiają. Dla młodych to miejsce spotkań i miejsce wyzwań. Co roku odbywa się tam spektakularny konkurs skoków do wody.
Ale wiele z tego wydaje się fasadą, bo w tej niedalekiej przeszłości wydarzyło się tyle złego, że złe emocje wciąż żyją. Do dziś niektórzy nie przekraczają mostu i życie spędzają tylko we wschodniej lub zachodniej części miasta.
Most, który z zasady ma łączyć, teraz dzieli.
Gdy wybuchła wojna w byłej Jugosławii, Serbowie pragnęli wielkiej Serbii. Ale to nie znaczy, że Chorwaci nie chcieli wielkiej Chorwacji, a bośniaccy muzułmanie, czyli Boszniacy – swojego oddzielnego państwa. Tam, gdzie pojawia się jeden nacjonalizm, wybuchają też inne. W wielokulturowej Bośni umierali wszyscy. Kaci pojawili się po każdej ze stron, po każdej były też ofiary.
Ich cierpienia opisywał specjalny wysłannik ONZ w byłej Jugosławii Tadeusz Mazowiecki i jego zespół obserwatorów. Były polski premier oddawał im w swoich raportach głos. Jego zadaniem stało się też pośrednio szukanie katów. Winnych katastrofy.
Obserwatorzy przeprowadzili w latach 1992-95 tysiące wywiadów i inspekcji na terenie dzisiejszej Bośni i Hercegowiny, Serbii, Chorwacji, Czarnogóry, Macedonii i Kosowa.
Nigdy wcześniej świat nie dowiadywał się o zbrodniach tak szybko, jak w trakcie trwania tamtej wojny. Niczego jednak z raportami Mazowieckiego nie zrobił.
To tylko część zapisów zbrodni, której społeczność międzynarodowa w porę nie powstrzymała.
Początek walk. Polowanie
Nim Chorwaci i Boszniacy połączyli siły przeciwko bośniackim Serbom wspieranym przez Belgrad, od kwietnia 1993 do marca 1994 roku walczyli w centralnej i zachodniej części kraju przeciwko sobie. Obie strony dopuściły się wtedy zbrodni wojennych na cywilach. Mazowiecki i jego ekipa opisali je w raportach numer 6, 7, 8, 9 i 10 (na ogólną liczbę 18 z terenu całej byłej Jugosławii).
Już 19 maja 1993 roku – miesiąc po wzroście napięcia między Chorwatami i Boszniakami w Hercegowinie – w raporcie numer 6 polski premier donosił o "czystkach etnicznych dokonywanych przez siły chorwackie" na terenie samozwańczej, wspieranej przez rząd w Zagrzebiu Herceg-Bośni.
Donji Vakuf, Gornji Vakuf, Konjić, Jablanica, Travnik, Vitez i Mostar - to miejsca pierwszych kaźni, wypędzeń i gwałtów na muzułmanach.
Jak czytamy w dokumencie, w mieście Vitez obserwatorzy ONZ w pierwszych dniach maja "dostali się pod ogień snajperski", próbując zdobyć zeznania cywilów. Choć nie wiadomo było, kto strzelał, tereny te znajdowały się pod kontrolą chorwackich oddziałów Herceg-Bośni (HVO).
Walki o Vitez między tymi siłami i armią Bośni i Hercegowiny rozpoczęły się w połowie kwietnia. Zginęły wtedy setki cywilów. Międzynarodowi obserwatorzy też tam wtedy byli. "Pisali, że na własne oczy widzieli chorwackich żołnierzy z HVO rzucających granatami w domy" – stwierdzał w raporcie Mazowiecki. Ci z mieszkańców, którzy przeżyli, opisywali egzekucje całych muzułmańskich rodzin i znalezione w domach ciała z dziurami po kulach. Ofiary ginęły od strzałów z bliskiej odległości. Obserwatorzy potwierdzili też co najmniej jeden zbiorowy gwałt na Boszniaczce.
16 kwietnia we wsi Ahmici, w której żyło 800 osób, z czego ponad 700 stanowili muzułmanie, oddziały HVO przeprowadziły bombardowanie. Pod ostrzałem znalazły się jej północne krańce. Równocześnie Chorwaci weszli do wsi i, strzelając z broni automatycznej, nakazywali ludziom wyjście z domów na ulice. Gdy cywile wychodzili, ginęli od razu od serii z karabinów. Ci, którzy byli na tyle daleko, by spróbować ucieczki, przerażeni ruszyli w stronę lasu. Gdy pociski spadły na drzewa, zmienili kierunek. Wtedy wybiegli na otwartą przestrzeń, w kierunku drogi do Viteza. Tam też czekali na nich Chorwaci. Biegnący przez pole padali jeden po drugim, trafiani w głowę i szyję. Kaci urządzili sobie polowanie.
Jeden ze świadków opowiedział obserwatorom Mazowieckiego, jakim cudem wyszedł z palącego się domu. Wcześniej – gdy pojawili się w nim Chorwaci – schował się za kanapą i nie został zauważony. Żołnierze rozstrzelali znajdujących się w pokoju obok "ojca, matkę, 4-letniego chłopca i 3-miesięczne niemowlę. (...) Potem żołnierze rozlali benzynę (...) i podpalili dom zapałkami" - mówił.
W innym domu odkryto prawdopodobnie osiem ciał. "Prawdopodobnie", bo część z nich – znaleziona w piwnicy – była nie do rozpoznania i nie udało się stwierdzić, do ilu osób należały szczątki. Ocalali mówili obserwatorom, że żyła tam m.in. matka z czwórką dzieci. Sekcja zwłok wskazała, że "istnieje powód, by podejrzewać, że ludzie ci zostali spaleni żywcem" – pisał polski premier.
W pierwszych dniach po ataku w Ahmici udało się odnaleźć 89 ciał. "Większość należała do osób starszych, kobiet, dzieci i niemowląt". Około 150 muzułmanów Chorwaci schwytali i umieścili w jednym z obozów. Odnalazł ich tam Czerwony Krzyż. 200 innych osób trzy dni później znaleziono w większym mieście - Zenicy. Los co najmniej 300 mieszkańców wsi pozostawał w tamtym czasie nieznany.
19 maja 1993 roku Tadeusz Mazowiecki stwierdzał: "Wszystkie z około 180 muzułmańskich domostw zostały zniszczone. We wsi nie ma muzułmanów. Około 15 chorwackich domów pozostało nietkniętych. (...) Ich rezydenci nie chcą rozmawiać o wydarzeniach z 16 kwietnia". Przedstawiciele chorwackiego dowództwa i lokalni liderzy polityczni nie wszczęli śledztwa" – dodawał specjalny sprawozdawca Komisji Praw Człowieka ONZ.
Miasto się dzieli
W tym samym czasie zaczęła się pogarszać sytuacja w największym mieście Hercegowiny - Mostarze. 10 dni przed opublikowaniem raportu numer 6, wybuchły tam walki między Chorwatami a Boszniakami. 9 maja "wielu muzułmanów wspólnie z mniejszymi grupami Serbów, zostało otoczonych w domach i obecnie są przetrzymywani przez chorwackie siły w dawnej fabryce samolotów" – stwierdzał Mazowiecki.
12 maja dopuszczono do nich obserwatorów z ramienia ONZ i oszacowano, że jest ich tam od półtora do dwóch tysięcy. Kobiety i dzieci trzymano oddzielnie, mężczyzn oddzielnie. Zakazywano kontaktów między grupami, przez co całe rodziny nie znały losu bliskich. "Dochodzi do bolesnego poniżania zatrzymanych" – dodawał polski premier.
Jedynym pożywieniem w ciągu dnia było tam kilka herbatników i szklanka wody lub mleka.
Zatrzymań w Mostarze dokonywano "na podstawie przynależności etnicznej". Chorwaccy sąsiedzi pozostawali w swoich domach, podczas gdy wielu muzułmanów zostało wypędzonych.
Obserwatorzy szacowali, że w maju było to już 16 tysięcy osób. Chorwackie władze podjęły równocześnie decyzję o przekazywaniu pomocy humanitarnej tylko osobom, które swoich mieszkań nie opuściły. Mazowiecki podejrzewał, że taki przepis ma przygotować grunt pod przejęcie lokali przez Chorwatów napływających do Mostaru z innych części Bośni.
"Te zachowania zdają się wskazywać, że dochodzi do celowej próby podzielenia miasta – stolicy Hercegowiny – na część chorwacką i muzułmańską" – konkludował.
Jak się później okazało, miał rację.
"Pod groźbą śmierci"
W kolejnych miesiącach walki w Hercegowinie doprowadziły m.in. do zamknięcia najkrótszej drogi prowadzącej z wybrzeża Adriatyku (niepodległej już Chorwacji) do oblężonego przez Serbów Sarajewa. Konflikt między Chorwatami i Boszniakami wymusił więc konieczność znalezienia nowej drogi dla konwojów humanitarnych i wydłużył ich podróż do stolicy kraju z dwóch do pięciu dni. W raporcie z 26 sierpnia 1993 roku (numer 7) Tadeusz Mazowiecki informował, że kontrolujące Hercegowinę oddziały chorwackie tamtego lata "nie pozwalały na przejazdy międzynarodowych sił i ciężarówek z żywnością i paliwem" dla miasta. Wyraźnie oznakowane konwoje były też ostrzeliwane. Najczęściej przez bośniackich Serbów i Chorwatów, choć w paru przypadkach również przez Boszniaków.
6 września 1993 roku, w raporcie numer 8, specjalny sprawozdawca ONZ stwierdzał, że od lipca funkcjonowała już blokada wschodniej części Mostaru, w której schronienie musiały znaleźć tysiące wypędzonych z jego zachodniej części muzułmanów. W lecie dochodziło do "masowych aresztowań, zmuszania do pracy i gwałtów" dokonywanych przez siły Herceg-Bośni na Boszniakach.
Mazowiecki dwoił się i troił. Niemal dwa miesiące wywierał presję na społeczność międzynarodową, żeby ta zaczęła reagować na jego doniesienia o zbrodniach popełnianych w Mostarze i okolicach. W końcu 25 sierpnia 1993 roku dwóch członków zespołu Mazowieckiego dostało pozwolenie od lokalnych chorwackich władz na wjazd do wschodniego Mostaru.
W ciągu dziewięciu spędzonych tam dni znaleźli świadków straszliwych wydarzeń, które złożyły się na raport numer 8.
Z ich opowieści wynikało, że od kwietnia "pod groźbą śmierci" byli eksmitowani z domów. Chorwaci kazali im wychodzić na ulicę z aktami własności lokali, a potem je niszczyli. Oddziały HVO "paliły meczety i inne muzułmańskie zabytki".
Miasto – przed wojną całkowicie wymieszane, z Boszniakami (35 proc. populacji), Chorwatami (34 proc.), Serbami (19 proc.) i tysiącami tych, którzy uznawali siebie po prostu za Jugosłowian, żyjącymi po obu stronach mostu – teraz znajdowało się pod całkowitą kontrolą jednej grupy etnicznej.
Tylko w ciągu dwóch dni, 14 i 15 czerwca 1993 r., tysiące muzułmanów - przy "asyście" Chorwatów z HVO wystrzeliwujących w powietrze salwy amunicji – zostało przegnanych przez słynny, ottomański most, będący chlubą miasta, do wschodniej części Mostaru.
"23 sierpnia żołnierze HVO otworzyli ogień do dwóch rodzin zmuszanych do przekroczenia mostu. Na oczach żony zabili jej męża" - relacjonowali później uchodźcy, cytowani w raporcie Mazowieckiego.
Jedna z przepytywanych kobiet – muzułmanka po ślubie z Chorwatem katolikiem – powiedziała, że po tym, jak żołnierze z HVO dowiedzieli się, że ukrywali oni, a potem pomogli uciec z miasta sąsiadom Boszniakom, wojskowi włamali się do zajmowanego przez nich mieszkania i zgwałcili ją w czasie, gdy w drugim pokoju spały dzieci.
Łatwe cele
Równocześnie dokonywano masowych aresztowań. W Mostarze i okolicach chorwackie władze zatrzymały co najmniej 14 tysięcy muzułmańskich mężczyzn - większość w wieku 18-60 lat - i umieściły ich w obozach. W zdecydowanej większości byli to cywile, a nie schwytani jeńcy wojenni. W raporcie sprawozdawca ONZ stwierdzał, że więziono ich, by potem "wymieniać na Chorwatów" schwytanych przez armię Bośni i Hercegowiny lub by służyli na froncie jako "żywe tarcze" i siła robocza.
W obozach stworzonych przez HVO w Hercegowinie więźniów trzymano przeważnie w hangarach nagrzewających się latem do bardzo wysokich temperatur. Ludzie mdleli, mając zapewnioną w ciągu dnia najwyżej "miskę cienkiej zupy".
Dodatkowo na 16 więźniów przypadało 650 gramów chleba. Czasami przetrzymywani nie jedli dwa-trzy dni.
W dalszej części raportu z 6 września 1993 roku Mazowiecki powoływał się na zeznania świadków mówiących o systematycznych atakach wojskowych na cywili.
Od maja 1993 roku wschodnia część miasta była poddawana "ciągłym bombardowaniom i atakom snajperów". Codziennie na głowy mieszkańców spadało "200-400 pocisków" moździerzowych i granatów. Tuż przed przyjazdem obserwatorów spłonęło najwyższe piętro zbombardowanego przez Chorwatów prowizorycznego szpitala. Lekarze w jednej z placówek mówili, że 30 procent pacjentów to cywile – przeważnie Boszniacy – z ranami postrzałowymi.
W mieście w tym czasie wciąż brakowało wody. Nieustające ostrzały i bombardowania uniemożliwiały naprawę pomp. W zachodniej części Mostaru Chorwaci mieli kilka ujęć, z których mogli korzystać, ale na wschodnim brzegu Neretwy – za mostem – taki punkt był tylko jeden. Dlatego muzułmanie ryzykowali życiem, próbując pokonać przeprawę i dobiec do zachodnich rewirów.
"Tylko w czasie misji terenowej specjalnego sprawozdawcy doniesiono o co najmniej trzech ofiarach śmiertelnych" snajperów polujących na cywilów na moście – donosił Tadeusz Mazowiecki.
Gwałty i tortury
17 listopada 1993 w raporcie numer 9 specjalny sprawozdawca ONZzwraca szczególną uwagę na gwałty popełniane na muzułmankach.
Oficerowie terenowi misji Mazowieckiego zebrali informacje o "co najmniej 100 kobietach" mających być ofiarami Chorwatów z HVO. Do tamtych gwałtów doszło między kwietniem a październikiem 1993 roku.
"Te dane są prawdopodobnie niekompletne, ponieważ ograniczony dostęp do Mostaru i rozproszenie uchodźców z zachodniej Hercegowiny sprawiają, że informacje są trudne do zdobycia. Żaden żołnierz HVO nie został ukarany za swoje zbrodnie" - podkreślał były polski premier.
Do gwałtów w Mostarze najczęściej dochodziło w trakcie eksmisji. Wiele kobiet opowiadało o tym, jak chorwaccy żołnierze znęcali się nad nimi w ich domach. Muzułmanki w trakcie przeszukań poniżano też w inny sposób - zdzierając z nich ubrania. Niekiedy kaci robili jedno i drugie. W takim stanie kobiety musiały potem uciekać przez most, do wschodniej części miasta.
Do przerażającej zbrodni doszło 23 października 1993 roku we wsi Stupni Do w centralnej Bośni. Tam żołnierze z HVO dokonali masakry kilkudziesięciu osób. Część "została zastrzelona z bliskiej odległości", a część "spalona za życia". Kobiety przed śmiercią zgwałcono, a po egzekucjach wszystkie domy spalono.
Wśród zwęglonych szczątków odnaleziono "ciała kilku kobiet, które wciąż trzymały się za ręce".
Siły HVO "zaprzeczyły tym doniesieniom", ale "przez trzy dni wzbraniały międzynarodowym obserwatorom dostępu do wsi" – zauważał były polski premier, komentujący tę zbrodnię.
Raport Mazowieckiego wskazywał, że gwałcone były też Chorwatki w części Mostaru kontrolowanej przez Boszniaków. Jednocześnie wysłannik ONZ stwierdzał w raporcie z 17 listopada, że takie informacje było trudno uzyskać, nie mając stałego dostępu do ofiar wojny na terenach, na których walczyli ze sobą Chorwaci i Boszniacy.
W całej Bośni – w efekcie niepowstrzymanej już w tamtym czasie spirali przemocy – dochodziło do akcji odwetowych i "zemst" na członkach konkretnych grup etnicznych. Były miejsca, w których katami okazywali się nie tylko Serbowie i Chorwaci, ale też Boszniacy. Przedstawiciele wszystkich tych społeczności pokonywali bezdroża górzystego kraju, nie wiedząc, kogo napotkają w trakcie swej tułaczki. Przepędzani z zachodu na wschód, wschodu na zachód, północy na południe i na odwrót wiedzieli tylko tyle, że stracili swoje domy i że każdego dnia mogą umrzeć.
Mazowiecki nie próbował nawet oceniać skali wszystkich popełnianych zbrodni, zwracając jednak uwagę, że każda ze stron konfliktu względem każdej innej stosuje "takie praktyki na porządku dziennym".
"Specjalny sprawozdawca ostrzegał, że przeciąganie się konfliktu doprowadzi do popełniania zbrodni przez wszystkie strony" - dodawał.
Najstarszy mieszkaniec Mostaru
Była jeszcze jedna ofiara tego konfliktu i o tej jednej nikt w byłej Jugosławii nie zapomniał do dziś. To sam Stary Most. Perła osmańskiej architektury, której budowa zakończyła się w 1566 roku.
Przeprawa, którą od XVI wieku zachwycali się nawet mistrzowie późnego europejskiego renesansu, władcy i papieże, łączył dwa brzegi Neretwy niemal 430 lat.
Od wiosny 1993 roku Chorwaci coraz częściej uznawali ją jednak za cel. Slobodan Praljak i inni, osądzeni w Hadze również za zniszczenie mostu, twierdzili, że mógł on zostać wykorzystany przez bośniacką armię, gdyby ta przypuściła atak i chciała odbić Mostar z rąk oddziałów HVO. Jak jednak wskazywał Mazowiecki, a także wielu innych ekspertów, Chorwaci zwłaszcza w Hercegowinie w 1993 roku celowo niszczyli wiele zabytków z epoki Imperium Osmańskiego.
W kolejnych miesiącach spadały więc na Stary Most pociski moździerzowe i granaty. Sama struktura zdawała się jednak nie do ruszenia. Jego zburzenia nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
Bo Stary Most istniał od momentu rozkwitu miasta. Można nawet uznać, że w pewien symboliczny sposób nadał miastu i jego mieszkańcom sens istnienia. Niektórym wydawało się, że póki istnieje, jest jakiś cień nadziei na powrót do życia sprzed wojny i walk.
Niestety Chorwaci nie dali nikomu - również sobie - szansy, by się o tym przekonać.
9 listopada 1993 roku zamontowane wcześniej potężne ładunki wybuchowe zostały uruchomione. Most eksplodował.
Tego dnia największy bośniacki dziennik wydawany w Sarajewie - "Oslobodżenje" - napisał: "Zabili najstarszego mieszkańca Mostaru".
Podobno nawet żołnierze płakali.