Ronaldo ze stresu przed finałowym meczem na mundialu prawie się udusił. Napięcia nie wytrzymał też Zidane, który zaatakował głową rywala. Presja sparaliżowała również naszych piłkarzy, którzy nie byli w stanie postawić się Senegalowi. Co dzieje się w głowie sportowca, którego każdy ruch śledzą miliony? Pytamy tych, którzy wiedzą, jak to jest.
Ronaldo ze stresu przed finałowym meczem na mundialu prawie się udusił. Napięcia nie wytrzymał też Zidane, który bandycko zaatakował głową rywala. Presja sparaliżowała również naszych piłkarzy, którzy nie byli w stanie postawić się Senegalowi. Co dzieje się w głowie sportowca, którego każdy ruch śledzą miliony? Pytamy tych, którzy wiedzą, jak to jest.
Z Senegalem przegraliśmy zasłużenie. Nasi piłkarze byli nie tylko wolniejsi i mniej dokładni, ale też wyglądali na wystraszonych. Komentatorzy podkreślali, że podopieczni Adama Nawałki byli źle przygotowani fizycznie.
- To bzdura. Problem leży w psychice – komentuje Artur Partyka, jeden z najbardziej znanych polskich lekkoatletów.
Potrafi zrozumieć, co działo się w głowie naszych kadrowiczów, bo sam wielokrotnie występował pod dużą presją. Jeszcze jako zawodnik – walczył z czymś, co nazywa się wśród zawodowców "strefą komfortu". To właśnie ona miała odpowiadać za to, że ósma drużyna rankingu FIFA nie była w stanie postawić się Senegalczykom.
- Kiedy masz za sobą świetnie przepracowany okres przygotowawczy, dobrze wypadające sprawdziany przed wielką imprezą, wpadasz w samozadowolenie - opowiada.
Kiedy masz za sobą świetnie przepracowany okres przygotowawczy, dobrze wypadające sprawdziany przed wielką imprezą, wpadasz w samozadowolenie
Artur Partyka
Ten stan ma to do siebie, że do momentu prawdy – meczu czy zawodów - podchodzi się z dużym spokojem. Który można było zaobserwować też u piłkarzy.
- Pojawia się podświadome przekonanie, że sukces musi się pojawić - mówi Partyka.
Ale zawodnik w "strefie komfortu" nie ma sportowej złości. Agresji, która wyzwala wszystkie pokłady sił.
- Zamiast eksplozji energii mieliśmy wybuch paniki, kiedy okazało się, że mecz się nie układa - mówi zawodnik w rozmowie z tvn24.pl.
Dlaczego tak się stało?
- Wyzwoloną energię trzeba umieć ukierunkować. Potrzebny jest do tego albo trener, albo lider zespołu. Tu tego zabrakło - mówi Artur Partyka.
CISZA PRZED BURZĄ
Oczy całego kraju skierowane są na piłkarską reprezentację od początku zgrupowania w Juracie, czyli już kilka tygodni. Kibice od początku interesowali się formą Lewandowskiego, Piszczka i spółki.
Pod hotelem co rusz pojawiały się grupy kibiców, a o przygotowaniach w największych mediach codziennie wypowiadały się autorytety w dziedzinie piłki.
Atmosfera oczekiwania była coraz bardziej odczuwalna. W to, co działo się w głowach naszych kadrowiczów, bez większych problemów potrafi się wczuć Mateusz Kusznierewicz. Miał zaledwie 21 lat, kiedy spełnił największe marzenie każdego sportowca - został złotym medalistą olimpijskim. Pod koniec lat 90. był nie do powstrzymania. Dwa lata po złocie z igrzysk dołożył tytuł mistrza świata.
Był rok 2000. Polski as szykował się na igrzyska w Sydney. Wtedy - jak mówi - dopiero poczuł, jak to jest, kiedy wokół rośnie balon oczekiwań.
- Na lotnisku zobaczyłem artykuł, w którym wyeksponowano trzy nazwiska: Jędrzejczyk, Korzeniowski i Kusznierewicz - opowiada.
Tekst był o polskich szansach medalowych.
- Wpatrywałem się w artykuł, w którym autor sugerował, że ta trójka musi przywieźć z Australii złoto. Że jesteśmy pewniakami, a zawody miały być tylko formalnością - mówi Mateusz Kusznierewicz.
Stres był przed i pomiędzy startami.
- Kiedy byłem na pokładzie swojej łodzi, to wszystko było idealnie. To w końcu mój żywioł. Wiedziałem, co mam robić. Ale po zejściu na brzeg, wracałem do bańki wypełnionej oczekiwaniami - wspomina.
Nie potrafił się od tego oderwać. Nie odpoczywał w momentach, w których tego potrzebował.
- Skończyło się tak, że zająłem czwarte miejsce. Najgorsze z możliwych dla sportowca. Z perspektywy trzeba stwierdzić, że to była bardzo wysoka lokata w świetnie obstawionych zawodach. Ale nie potrafiłem tego zobaczyć, przysłaniało to wspomnienie oczekiwań. I cień medalu, który przyznano mi w mediach jeszcze przed startem - mówi.
A co działo się z naszymi piłkarzami? Już po wylądowaniu w Rosji Robert Lewandowski apelował o to, żeby nie pompować za bardzo balonika. Przestrzegał, że grupa jest bardzo wyrównana i wyjście z niej będzie trzeba wyrwać. W tym samym tonie wypowiadał się Zbigniew Boniek, prezes PZPN.
Czemu tonowali nastroje? Doskonale rozumie to Mariusz Czerkawski. Przez 12 sezonów był częścią hokejowej elity - ligi NHL. Rozegrał 745 spotkań, strzelił 215 bramek, zaliczył 220 asyst. Jako jedyny Polak wystąpił w meczu gwiazd.
Drużyna nigdy nie usłyszy, że ma być najlepsza. Oczywiście celem jest zwycięstwo, ale tego nie można być pewnym, w końcu to sport. Trener raczej powie coś takiego: "Musimy być najciężej pracującą ekipą tego sezonu". To lepiej trafia do zawodnika i mobilizuje do ciężkiej pracy
Mariusz Czerkawski
- Drużyna nigdy nie usłyszy, że ma być najlepsza. Oczywiście celem jest zwycięstwo, ale tego nie można być pewnym, w końcu to sport. Trener raczej powie coś takiego: "Musimy być najciężej pracującą ekipą tego sezonu". To lepiej trafia do zawodnika i mobilizuje do ciężkiej pracy - mówi.
Izabela Bełcik, dwukrotna mistrzyni Europy w siatkówce, tłumaczy, że każdy zawodowiec przed startem stara się usunąć z głowy myśli o tym, co musi osiągnąć.
- Nasi z pewnością starali się skupiać na tym, co mają do zrobienia. Fantazjowanie o ewentualnym sukcesie zrzuca na drugi plan to, co jest najbardziej istotne: dokładność, dynamikę i sportową złość – opowiada siatkarka.
MOMENT PRAWDY
Poniedziałek, 19 czerwca.
Nasi kadrowicze wylecieli z bazy w Soczi do Moskwy. Już na miejscu – wieczorem – odbył się trening na stadionie Spartaka. Potem krótka konferencja prasowa. Następnego dnia moment prawdy.
We wtorek godziny szczytu w polskich miastach zaczęły się wcześniej niż zwykle, bo jeszcze przed 15. Dwie godziny później na ulicach było już pusto. Naród wstrzymał oddech.
Co się działo z piłkarzami?
Izabela Bełcik opowiada, że pewnie było tak, jak przed jej meczem finałowym mistrzostw Europy w Chorwacji. Wtedy, w 2005 roku, oczekiwania kibiców były gigantyczne. W końcu Polki na turniej pojechały bronić tytułu mistrzyń Europy. W finale czekała drużyna Włoch.
Bełcik opowiada, że dzień ważnego meczu jest zaplanowany minuta po minucie. Wtedy było wspólne śniadanie, potem krótki rozruch. Kolejny punkt programu to spotkanie w sali z telewizorem. Przypomnienie schematów, którymi Polki miały zaskoczyć rywalki.
- Pomiędzy obiadem a wyjazdem na mecz był czas wolny. Wróciłam do pokoju i próbowałam się zdrzemnąć. Poukładać to sobie w głowie - opowiada.
Ale umysłu nie dało się opanować.
- Sen nie przychodził, bo mózg generował wizje tego, co może się zdarzyć na boisku. Trzeba umieć to opanować - mówi.
Ostatnie chwile piłkarzy przed meczem wyglądały – według rzecznika PZPN – następująco: do 10 zawodnicy zjedli śniadanie, później była siłownia i odnowa biologiczna. O 11.30 obyła się odprawa przedmeczowa, a później obiad.
Na stadion wyjechali o 16, na obiekcie Spartaka byli po 15 minutach. Szybko zniknęli w szatni.
Niektórzy słuchają muzyki, inni sięgają po książkę. Ja zazwyczaj wyciągam telefon komórkowy i przeglądam zdjęcia. Patrzę na rodzinę i przyjaciół. To mnie uspokaja
Piotr Nowakowski
Piotr Nowakowski podobnie czuł się przed finałem mistrzostw świata w siatkówce. Polacy byli organizatorami tego turnieju. Wtedy, w 2014 roku, słyszał w szatni rozśpiewany tłum kibiców na trybunach katowickiego Spodka. Na ogranie Brazylii i tytuł mistrzów świata czekały nie tylko tysiące na trybunach, ale też miliony przed telewizorami.
Wszystko było w rękach Piotra i jego kolegów.
- To moment krytyczny. Niektórzy słuchają muzyki, inni sięgają po książkę. Ja zazwyczaj wyciągam telefon komórkowy i przeglądam zdjęcia. Patrzę na rodzinę i przyjaciół. To mnie uspokaja - mówi.
Potem był hymn. I ciary.
Piotr Nowakowski już na boisku wypatrywał, gdzie są jego najbliżsi.
- Grałem tak, jakby patrzyli tylko oni - mówi.
Wracamy do piłkarzy.
Adam Nawałka nie zdecydował się na zastosowanie schematów, które testował podczas meczów towarzyskich przed mundialem. Nie było gry na trzech obrońców. Nie było ani Góralskiego, ani Kownackiego. Zamiast nich selekcjoner postawił na tych, którzy kiedyś już się sprawdzili. Piłkarzy ustawił w sposób, którego nigdy nie testował na oficjalnym meczu.
Spotkanie Polski i Senegalu zaczęło się źle. Grzegorz Krychowiak dostał żółtą kartkę. Pojawiły się pierwsze niecelne podania Milika i przegrane pojedynki Piszczka.
- Trzeba umieć się ogarnąć, nawet jak nie idzie. Na tym polega zawód sportowca. Skupić się na zadaniu i odciąć od bodźców. Tutaj nie do końca to się chyba udało – komentuje Izabela Bełcik.
Piłkarzom szło coraz gorzej. W 38. minucie niemrawy strzał jednego z Senegalczyków odbił się od prawej nogi Thiago Cionka. Futbolówka zmyliła Wojciecha Szczęsnego i przegrywaliśmy 0:1.
Szok.
- To mógł być punkt zwrotny w tym meczu. Mogliśmy wykorzystać ten moment do nowego otwarcia – mówi Artur Partyka.
Problem w tym, że szok może też mieć wymiar paraliżujący. I tak też stało się z naszymi kadrowiczami.
- Byliśmy bezradni, chociaż jestem pewien, że fizycznie byliśmy przygotowani bez zarzutu - komentuje Partyka.
Po godzinie gry na stadionie Spartaka było już 0:2. To była jedna z najbardziej kuriozalnych bramek tego mundialu. Kibice zaczęli skandować: "Ku**a mać, Polska grać!".
Potem było jeszcze trafienie Krychowiaka głową – kilka minut przed końcowym gwizdkiem. Świat obiegło zdjęcie załamanego Lewandowskiego, który po końcowym gwizdku podszedł do trybun. Pocieszała go żona Anna.
Dla wielu komentatorów był to najgorszy mecz reprezentacji sterowanej przez Adama Nawałkę. Klęska w kluczowym momencie.
PO BURZY
Przegrany mecz zmienił sposób, w jaki kadra kontaktuje się z kibicami. Przed Senegalem na kanale "Łączy nas piłka" pojawiały się filmiki, które pokazywały naszych reprezentantów od kuchni. Można było zobaczyć, jak trenują, żartują i spędzają wolny czas. Po przegranym meczu nagrania były już bardziej formalne – piłkarze rozmawiają z dziennikarzami zachowawczo i używają bezpiecznych zwrotów.
Co zatem teraz dzieje się w polskim obozie?
- Profesjonalni sportowcy nie rozpamiętują porażek. Spodziewam się, że w meczu z Kolumbią zobaczymy odmienionych reprezentantów - komentuje Karolina Chlebosz, psycholog sportu.
Ocenia, że nasi najtrudniejsze mają już za sobą.
Profesjonalni sportowcy nie rozpamiętują porażek. Spodziewam się, że w meczu z Kolumbią zobaczymy odmienionych reprezentantów
Karolina Chlebosz, psycholog sportu
- Nie mamy nic do stracenia. Możemy tylko zyskać. To bardzo komfortowa pozycja wyjściowa - mówi.
Miejsca na błąd już nie ma. Ale przecież wtopy zdarzają się najlepszym. Zinedine Zidane w dogrywce finału mistrzostw świata dał się sprowokować włoskiemu obrońcy, Marco Materazziemu. Włoch w niewybrednych słowach obrażał bliskich Francuza. Kręgosłup Trójkolorowych w odpowiedzi uderzył rywala głową w klatkę piersiową i dostał czerwoną kartkę. Jego drużyna ostatecznie przegrała w rzutach karnych.
Z kolei w 1998 roku napięcia nie wytrzymał David Beckham. W trakcie zaciętego meczu o ćwierćfinał został sfaulowany przez jednego z argentyńskich graczy. Leżący na ziemi Anglik zrewanżował się brzydkim kopnięciem i też wyleciał z boiska.
W tym samym roku brazylijski as, Ronaldo, miał być bohaterem turnieju. Canarinhos mierzyli się w finale z gospodarzami - Francją.
Gwiazdor dzień przed finałem dostał ataku – w hotelowym pokoju upadł na ziemię i trząsł się jak przy napadzie padaczki. Po latach przyznał, że miało to związek ze stresem i gigantyczną presją. Napastnik na boisko ostatecznie wybiegł, ale był cieniem samego siebie. Brazylia przegrała 0:3.
Po tej porażce jednak podniósł się w sposób spektakularny. Na następnym mundialu Brazylia znowu była w finale. Ronaldo strzelił obie bramki i został mistrzem świata.
Na podniesienie się polskich piłkarzy liczy Artur Partyka.
- Cały ten mecz z Senegalem był terapią szokową. Nasi zawodnicy są po prostu wkurzeni. Sportową złość pokażą w niedzielę na boisku. Problem w tym, że mierzymy się z Kolumbią. Dużo lepszą drużyną niż Senegal - zapowiada.
Partyka wspomina, że przed ważnymi startami jego trenerzy też starali się go "wkurzyć".
- Na każdego działa coś innego. Ja miałem szczęście do ludzi, którzy wiedzieli, co mi pokazać, żeby wyzwolić pokłady wewnętrznej energii - opowiada.
W zmianę wierzy też Mateusz Kusznierewicz. Ufa, że Polacy znajdą sposób na to, żeby przekuć presję w paliwo do działania. Tak jak zrobił to on po igrzyskach w Sydney.
Na kolejne starty miał już żelazną strategię radzenia sobie z presją. Dzięki niej wrócił na olimpijskie podium, zdobył kolejne tytuły mistrza świata i Europy.
Na czym polegała ta metoda?
- Nie wizualizowałem sobie złotego medalu. Nie nastawiałem się na efekty. Po prostu dobę przed dniem startowym powtarzałem sobie, że wszystko się dobrze skończy. Budowałem w sobie pozytywne nastawienie.
Co powtarzał sobie, gdy sięgał po kolejne zaszczyty?
Jestem czujny. Skupiony. Spostrzegawczy. Szybki. Widzę wiatr kolorami. Nawet jak nie wyjdzie mi start, to nadrobię straty i na dobrym miejscu przypłynę na metę. Wiem, jak to zrobić. Przecież jestem dobrze przygotowany.
Opowiada, że niektórzy sportowcy potrafią wyłączyć emocje.
- Po przeanalizowaniu badania aktywności fal mózgowych niektórych kierowców F1, golfistów czy tenisistów stwierdzono, że ich mózgi wykazują niewielką aktywność poza obszarami odpowiedzialnymi za wykonywanie koniecznych im czynności. Działają więc niemal w całkowitym oderwaniu od bodźców z zewnątrz - tłumaczy rozmówca tvn24.pl.
Presja i stres to energia, którą można przekuć w sukces. Adrenalina działa na mnie motywująco. Bardzo pomocna jest też rola trenera
Mateusz Kusznierewicz
Kusznierewicz - nawet gdyby mógł zrobić to bez problemu – nie chciałby się ścigać "z zimną głową". To byłaby zbyt duża strata. Bo presja i związany z nią stres potrafią działać mobilizująco.
- To energia, którą można przekuć w sukces. Adrenalina działa na mnie motywująco. Bardzo pomocna jest też rola trenera – ocenia.
A adrenaliny nie zabraknie. Bo przecież mówimy o reprezentantach Polski.
Kiedy pytamy Mariusza Czerkawskiego o moment, kiedy najbardziej czuł presję, wspomina występy w reprezentacji.
- Powiem brutalnie: klub za granicą można zmienić, ale swoich korzeni nie. Dlatego występy z orłem na piersi zawsze były dla mnie szczególne - opowiada.
Potrafi sobie też wyobrazić, co polscy reprezentanci mogliby usłyszeć od trenerów NHL. Jego zdaniem byłoby to coś takiego:
Panowie, nie poddawajcie się presji. Spójrzcie na siebie. Jesteście tu nie bez przyczyny. Jesteście ósmą potęgą świata. Sami sobie to miejsce wydarliście, zasłużyliście na to.
Macie najwyższej klasy, spersonalizowany sprzęt. Przypomnijcie sobie, jak wyglądaliście, kiedy zaczynaliście. Pomyślcie o starych trampkach, które zakładaliście, żeby biegać po zapuszczonym boisku.
Cieszcie się futbolem, zobaczcie, jak daleko dzięki temu zaszliście. To nagroda za wasze wyrzeczenia. Jesteśmy na mundialu. Wyrzućcie stres, zostawcie go w szatni. Jedyne, co dziś musicie, to ciężko pracować. Jeżeli oni będą lepsi to okej, taki jest sport. Ale jeśli dacie z siebie wszystko, to oni padną. Jak rzesze innych na waszej drodze.