Jego twórczość porównuje się z dziełami takich reżyserów jak Robert Bresson, Roberto Rossellini czy Ingmar Bergman, choć stworzył przecież własny, niepowtarzalny styl. Począwszy od społecznych dokumentów, poprzez kino moralnego niepokoju aż po przepełnione metafizyką "Trzy kolory", zawsze w centrum zainteresowania Krzysztofa Kieślowskiego był człowiek – ważniejszy od otaczającej go rzeczywistości. 13 marca mija 20. rocznica śmierci jednego z najwybitniejszych polskich filmowców minionego wieku.
– Każdy człowiek chce zmieniać świat, kiedy zaczyna cokolwiek robić. Ja chyba nie liczyłem na to, że można zmienić świat w dosłownym tego słowa znaczeniu. Myślałem, że uda się ten świat opisać – mówił Krzysztof Kieślowski w rozmowie z wielkim znawcą jego twórczości Stanisławem Zawiślińskim. Z tej potrzeby opisania rzeczywistości wzięła się dociekliwość reżysera, konieczność przecierania nowych szlaków w kinie, którymi dziś idą jego następcy – jak choćby Tom Tykwer, Danis Tanović czy najbardziej utalentowany z nich Cristian Mungiu.
Mimo upływu lat filmy Kieślowskiego wciąż zaskakują. Dotyczy to w równym stopniu tych najczęściej nagradzanych na świecie obrazów z trylogii "Trzy kolory" ("Niebieski", "Biały", "Czerwony"), jak i cyklicznego "Dekalogu" czy znacznie starszych, odmiennych w estetyce dzieł z lat 70. i początku 80.
Widzowie dzielą się na tych, którzy wolą ascetyczne filmy Kieślowskiego z okresu kina moralnego niepokoju ("Przypadek" czy "Amatora"), oraz na fanów ostatniego etapu jego twórczości – wspomnianej trylogii i "Dekalogu". Są wreszcie tacy, którzy ponad fabułę przedkładają przejmujące dokumenty reżysera, poczynając od najbardziej politycznych "Robotników 71", aż po "Z punktu widzenia nocnego portiera".
Francuzi zafascynowani tym kinem są zdania, że jego fenomen polega na bezwzględnej prawdzie, z jaką Kieślowski traktował każdy temat, i na bardzo osobistym podejściu do niego. "Jedyną rzeczą, jaką mam naprawdę (…), jest moje własne życie i mój własny punkt widzenia" – zwykł mawiać reżyser i do końca pozostał niewzruszony w obliczu artystycznych trendów i mód.
Garderobiany Łomnickiego i Bardiniego
Nigdy nie lubił opowiadać o sobie. Stronił od wywiadów i dziennikarzy, na zadawane mu pytania zwykł odpowiadać: "nie" albo "tak", albo: "skoro pan/pani tak uważa". Nawet gdy "Dekalog" i "Trzy kolory" uczyniły go sławnym na całym świecie, przynosząc serię najważniejszych nagród, wciąż uciekał od mediów. Właściwie dopiero u kresu życia, w 1995 r., na rok przed nagłą śmiercią, w świetnym dokumencie swojego współpracownika i przyjaciela Krzysztofa Wierzbickiego "I'm so-so" ("Czuję się tak sobie") po raz pierwszy opowiedział szczerze o sobie – o dzieciństwie, swoich korzeniach, swoim kinie.
Krzysztof Kieślowski urodził się 27 czerwca 1941 r. w Warszawie. Rodzina ojca wywodziła się z Wołynia, matka pochodziła z Bydgoszczy, a jego dziadkiem był Felicjan Sławoj Składkowski (generał dywizji Wojska Polskiego, działacz niepodległościowy, po przewrocie majowym Piłsudskiego minister spraw wewnętrznych, od 1936 do 1939 r. – premier). W filmie Wierzbickiego reżyser opowiada, że jako dziecko żył na walizkach. Ojciec chorował na gruźlicę, więc rodzina przenosiła się do miejsc, w których były sanatoria i lepszy klimat. Jednym z przystanków na jego drodze stało się uzdrowisko Sokołowsko w Sudetach, gdzie odbywa się teraz festiwal Hommage á Kieślowski, poświęcony twórczości reżysera.
Kieślowski nie znosił chodzić do szkoły. – Chciałem być palaczem. W domach, w których mieszkaliśmy, było centralne ogrzewanie, paliło się w kotłach, (…) myślałem, że to jest najlepsza rzecz, jaką można w życiu robić" – zwierza się w dokumencie. Ojciec wysłał go w końcu do szkoły pożarniczej, z której odszedł po pół roku, by zostać uczniem Liceum Techniki Teatralnej w Warszawie. Podczas nauki był garderobianym takich aktorów jak Tadeusz Łomnicki czy Aleksander Bardini, których po latach obsadzał w swoich filmach. Po ukończeniu szkoły postanowił zdawać na reżyserię do Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi, w której dwukrotnie oblano go na egzaminach. Dostał się dopiero za trzecim podejściem.
Swoje pierwsze etiudy zrealizował u boku Wandy Jakubowskiej oraz wybitnego dokumentalisty Kazimierza Karabasza – propagatora idei "moralności kamery", której Kieślowski przez laty pracy w dokumencie pozostał wierny. Bliska mu była główna teza "szkoły Karabasza" ograniczająca działania artysty do wnikliwej obserwacji rzeczywistości, bez jakiejkolwiek inscenizacji. W świetnym dokumencie "Robotnicy '71: nic o nas bez nas", zrealizowanym wraz z Tomaszem Zygadłą, posunął się jednak w tej wnikliwości jak na gusta ówczesnych władz za daleko, pokazując prawdziwe nastroje wśród robotników po przejęciu władzy w Polsce przez Edwarda Gierka. Dlatego film objęto zakazem emisji. Ostatecznie ukazał się w telewizji, ale w wersji ocenzurowanej, bliskiej wzorcom propagandy socrealistycznej.
"Nieważne, gdzie stawia się kamerę, ważne jest – po co?"
Do połowy lat 70. Kieślowski kręcił niemal wyłącznie dokumenty i wydawało się, że są mu one bliższe niż fabuła. Nawet jego praca magisterska "Film dokumentalny a rzeczywistość" zdawała się to potwierdzać. Pokazywał kafkowski świat, obecny zarówno w debiutanckim "Urzędzie", jak i w kapitalnym "Refrenie" – opowieści o biurokracji, która nawet po śmierci dopada człowieka. Zaskakiwał też czarnym humorem.
Jednym z najbardziej znanych i cenionych dokumentów reżysera jest wspomniany już, nagrodzony na Krakowskim Festiwalu Filmowym film "Z punktu widzenia nocnego portiera". Historia portiera, który upaja się swoją "władzą", a raczej jej złudzeniem, została pokazana przez Kieślowskiego jako oskarżenie systemu, który demoralizuje i niszczy człowieka. Nadgorliwy w swoich działaniach portier, idealnie wpisujący w opresyjny system, w jakim przyszło mu żyć, ślepo wykonujący polecenia zwierzchników, znienawidzony przez otoczenie, uznany został za uosobienie totalitaryzmu w wersji miniaturowej. Kieślowski wyszedł jednak przerażony po obejrzeniu filmu na festiwalu. Nie chciał w myśl karabaszowskiej teorii "moralności kamery" skrzywdzić swojego bohatera, który stał się obiektem żartów i kpin widzów. Nie taki był jego cel. Zdruzgotany, do końca życia nie zgadzał się na emisję dokumentu w telewizji. Jerzy Stuhr wspomina, że od tego momentu zaczęło się powolne odchodzenie Kieślowskiego od dokumentu, z którym potem zerwał na dobre.
W 1975 r. nakręcił swój pierwszy pełnometrażowy film fabularny "Personel" z Juliuszem Machulskim w głównej roli. Obraz jest zaliczany do dominującego wówczas nurtu kina moralnego niepokoju. Bohater to pracujący w teatrze krawiec, na którym otoczenie wymusza napisanie donosu na kolegę. "Personel" zdobył główną nagrodę na festiwalu w Mannheim oraz nagrodę jury na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku. Ascetyczną, oszczędną formą obraz był bliższy dokumentom niż kinu, jakie zaczął robić później, w czasach współpracy z Krzysztofem Piesiewiczem.
Dopiero jednak w 1979 r. powstaje film, który stanie się pierwszym wielkim sukcesem Kieślowskiego. Mowa o "Amatorze" z Jerzym Stuhrem. Bohaterem jest filmowiec amator, który kupuje kamerę, by uwiecznić pierwsze dni życia córeczki. Dziecko szybko schodzi jednak na drugi plan, a on zaczyna filmować zdarzenia w pracy, zachęcony przez dyrekcję. Zaczyna eksperymentować i zdobywa nagrodę na festiwalu filmów amatorskich. Wtedy właśnie pojawia się refleksja nad tym, po co i o czym należy w ogóle kręcić filmy. Bohater rezygnuje z propagandowych pomysłów dyrektora i wyciąga na światło dzienne zepchnięte na margines wstydliwe sprawy, za co przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę.
Nagrodzony Złotymi Lwami w Gdańsku film (Kieślowski pokonał wtedy "Panny z Wilka" Wajdy) zyskał status dzieła – traktatu o roli kina i sztuki w życiu człowieka. Słynne zakończenie ukazujące bohatera kierującego kamerę na siebie to jedna z najbardziej znanych scen filmowych Kieślowskiego. Obraz łączący fabułę z dokumentalną narracją najpełniej chyba obrazował słynne powiedzenie Kieślowskiego: "Nieważne, gdzie stawia się kamerę, ważne jest - po co?".
"Przypadek", czyli Linda razy trzy
W 1981 r. Kieślowski nakręcił fabułę, dla której tłem stała się historia komunizmu w Polsce – począwszy od okresu głębokiego stalinizmu, aż do narodzin Solidarności. Mowa o "Przypadku" z wielką kreacją Bogusława Lindy w roli głównej.
Bohaterem jest student medycyny, urodzony w czerwcu 1956 r. w Poznaniu, który wraz ze śmiercią ojca traci powołanie do zawodu i decyduje się na wyjazd do Warszawy. Reżyser pokazuje nam trzy wersje jego losu: w zależności od tego, czy zdąży na pociąg, czy nie, zostaje aktywistą komunistycznym, działaczem Solidarności lub człowiekiem zupełnie niezaangażowanym w politykę.
Kieślowski, który zawsze widział szklankę do połowy pustą, za każdym razem każe bohaterowi ponieść klęskę. Postać w filmie znajduje się na trzech różnych drogach, ale pozostaje taka sama, postępując za każdym razem w ten sam sposób, niezależnie od okoliczności. Na przykładzie tych odmiennych wersji życiorysu bohatera reżyser analizuje rolę przypadku i determinizmu jako czynników kształtujących los człowieka. Przypadek rządzi życiem – mówi – reżyseruje nam, narzuca prawie wszystko: pozycję społeczną, światopogląd, nawet miłość jest jego dziełem. Na co więc mamy wpływ, co zależy od nas samych? Uczciwość i postępowanie zgodnie z własnym sumieniem, któremu pozostaje wierny bohater filmu, niezależnie od tego, gdzie rzucił go los-przypadek. Obraz naszpikowany niemal w każdej scenie aluzjami do rzeczywistości politycznej Polski, broni się również obecnie, wyjęty z tamtych realiów, jako kawał świetnego kina psychologicznego.
Kieślowski ukończył "Przypadek" tuż przed stanem wojennym, obraz natychmiast trafił więc na półkę. Premiery doczekał się dopiero w 1987 r. Na festiwalu w Gdyni nagrodzono go za najlepszy scenariusz i za główną rolę męską Bogusława Lindy.
Po latach do "Przypadku" nawiązał Tom Tykwer w głośnym filmie "Biegnij Lola, biegnij".
Taki duet się nie zdarza
Pierwsza połowa lat 80. to był czas bojkotu telewizji przez dużą część filmowców. Zrealizowany w 1984 r. dramat "Bez końca" – pierwszy wspólny film Kieślowskiego i Piesiewicza, który od tej pory był autorem scenariuszy do wszystkich kolejnych jego filmów – spotkał się z niezbyt przychylnym przyjęciem. Z jednej strony reżyserowi zarzucano kolaborację z reżimem, z drugiej – reżim ganił go za pesymistyczny obraz Polski. I choć drugi zarzut obala pierwszy, obie strony trwały przy swoim.
Film opowiadał historię zmarłego adwokata (Jerzy Radziwiłowicz), który wraca do żywych, by z pomocą żony (Grażyna Szapołowska) doprowadzić do końca obronę kierującego strajkiem robotnika. Jest rok 1982, stan wojenny. W finale robotnik wychodzi na wolność, jednak wyrzeka się swoich ideałów. Dość zawiłe metafizyczne wtręty, nieobecne dotąd w ascetycznym, naśladującym dokument kinie Kieślowskiego, zbiły widzów z tropu. Do tego film zaskoczył śmiałymi na ówczesne czasy scenami erotycznymi. W efekcie żaden film Kieślowskiego nie dostał tak złych recenzji jak "Bez końca". Reżyser bardzo to przeżył.
"Bez końca" był zapowiedzią ewolucji kina Kieślowskiego, które od momentu nawiązania współpracy z Piesiewiczem oprócz licznych metafizycznych odniesień miało charakteryzować się też wyrafinowanymi zabiegami wizualnymi. Kumulacja tych efektów nastąpiła w trylogii "Trzy kolory", największym sukcesie duetu Kieślowski – Piesiewicz.
Wcześniej jednak Piesiewicz wysunął propozycję stworzenia cyklu 10 moralitetów luźno inspirowanych Dekalogiem. Akcja każdego odcinka, stanowiącego osobną całość, obracała się wokół życia mieszkańców osiedla mieszkaniowego w Warszawie. Łącznikiem między nimi były muzyka Zbigniewa Preisnera i postać obserwatora (Artur Barciś), który pojawiał się się w ośmiu filmach cyklu, zwykle w przełomowych dla bohaterów momentach. Miał to być rodzaj moralnego drogowskazu w trudnych latach 80. Od tego cyklu zaczęła się wielka międzynarodowa kariera polskiego reżysera.
Dwie części "Dekalogu" (czwarta i szósta) zyskały formę pełnometrażowych filmów kinowych. To "Krótki film o zabijaniu" i "Krótki film o miłości". Pierwszy został uhonorowany w Cannes Nagrodą Specjalną Jury oraz nagrodą FIPRESCI, a także statuetką Feliksa (dziś to Europejska Nagroda Filmowa). Drugi wyróżniono w San Sebastian (Nagroda Specjalna Jury, FIPRESCI ), a także na festiwalach w Chicago, Genewie, Sao Paulo i Strasburgu. Kieślowski stał się jednym z najbardziej pożądanych reżyserów na świecie, zaś amerykański "Time" w 1993 r. umieścił cykl w pierwszej dziesiątce najważniejszych filmów na świecie. Zachwycali się nim m.in. Martin Scorsese, Stanley Kubrick, Meryl Streep i wielu wybitnych twórców europejskich. Cykl trafił też na 100-lecie kina do pierwszej trójki produkcji na tzw. listę watykańską obok takich arcydzieł jak "Gandhi" i słynna "Nietolerancja" Davida Griffitha z 1916 r.
"Krótki film o miłości" ze znakomitymi kreacjami Grażyny Szapołowskiej i Olafa Lubaszenki to historia młodego chłopaka zauroczonego piękną, o wiele starszą kobietą z naprzeciwka, która prowadzi bujne życie erotyczne. Z czasem młodzieńcza fascynacja przeradza się w wielkie uczucie i chłopak wyznaje kobiecie miłość, przyznając, iż codziennie podgląda ją przez lunetę. Zostaje wyśmiany i poniżony, co omal nie doprowadza do tragedii. W finale to jednak kobieta bierze lekcję od chłopca i próbuje naprawić swój błąd. Film otrzymał wiele nagród na świecie i Złote Lwy w Gdyni. Wykreował też Grażynę Szapołowską jako uosobienie seksapilu i uczynił z niej gwiazdę.
Drugi z obrazów, "Krótki film o zabijaniu" opowiadający o skazanym na karę śmierci zabójcy taksówkarza, stał się mocnym głosem twórców przeciwko karze śmierci i pośrednio przyczynkiem do zniesienia jej w Polsce. Wielka rola Mirosława Baki, z wieńczącą dzieło sceną wykonywania wyroku na skazanym, należy do najbardziej wstrząsających w naszym kinie.
"Trzy kolory", czyli worek nagród i sława
Po "Dekalogu" duet Kieślowski – Piesiewicz zrealizował film "Podwójne życie Weroniki", historię dwóch identycznych niemal dziewcząt, z których jedna żyje we Francji, a druga w Polsce. Mają takie same imiona, zainteresowania artystyczne i są podobne jak dwie krople wody. Nic o sobie nie wiedząc, czują się ze sobą związane. Podwójną rolę zagrała Irene Jacob. Film podzielił widzów i wzbudził skrajne reakcje – od zachwytu po odrzucenie.
"Trzy kolory" to obok "Dekalogu" najbardziej znane i zarazem ostatnie dzieło filmowe Krzysztofa Kieślowskiego, również zrealizowane we współpracy z Krzysztofem Piesiewiczem i kompozytorem Zbigniewem Preisnerem. Tytuły filmów wchodzących w skład cyklu nawiązują do kolorów francuskiej flagi. Historie w nich opowiedziane opierają się na haśle: "wolność, równość, braterstwo" z czasów rewolucji francuskiej. Każdy film to inna historia, z inna obsadą aktorską, choć główni bohaterowie "kolorów" spotykają się w finałowej scenie "Czerwonego" – ostatniego filmu z cyklu. Wszystkie obsypano najważniejszymi nagrodami w Europie i na świecie.
Pierwszy film trylogii, "Niebieski", nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji, to najbardziej poetycki z tych obrazów i najbardziej wizualnie wyrafinowany. Na głównej roli, do której Kieślowski wybrał Juliette Binoche, tak bardzo zależało Catherine Deneuve, że napisała list do reżysera, proponując, iż zrzeknie się honorarium i zagra za darmo. Kieślowski odrzucił jednak jej propozycję. Film opowiada o żonie wybitnego kompozytora, która po utracie męża i córki w wypadku samochodowym postanawia rozpocząć nowe życie, próbując odciąć się od przeszłości. Wystawia na sprzedaż dom i porzuca wszystkie przedmioty, które mogą jej przypominać o dawnym życiu – poza sznurem niebieskich paciorków. Jest jednak nieszczęśliwa, a przekonanie, że poczucie wolności pozwoli rozpocząć nowe życie, okazuje się złudzeniem.
Niespodziewanie dowiaduje się o istnieniu kochanki zmarłego męża. Gdy odkrywa, że jest ona z nim w ciąży, także samotna, niepewna, czy była kochana, odwołuje sprzedaż domu, oddając go kobiecie i mającemu przyjść na świat jej synowi. Sama przyjmuje miłość współpracownika męża, od lat w niej zakochanego, i pomaga mu dokończyć oratorium dla Rady Europy, nad którym pracował zmarły mąż.
"Niebieski" to obraz zbudowany z symboli, niedopowiedzeń i wspaniałej muzyki Preisnera. Pojawiały się nawet głosy, że przeestetyzowany, ale jeśli nawet, to wciąż pozostaje piękny, poruszający. Przesłanie, jakie twórcy chcieli przekazać, brzmi: miłość jest silniejsza od wolności. Potrzeba miłości – dawania jej i bycia kochanym – jest jedyną rzeczą, która może nas uszczęśliwić. Binoche zdobyła za swoją rolę Cezara.
Środkowy z tytułów, "Biały" – jedyny w dorobku Kieślowskiego obraz komediowy – to historia polskiego fryzjera żyjącego w Paryżu, porzuconego i pozbawionego majątku przez przebiegłą żonę (z powodu impotencji), który żyje żądzą zemsty. Mężczyzna (znakomity Zbigniew Zamachowski), aby zdobyć majątek, rzuca się w wir nielegalnych interesów. Gdy wraca do Polski, odzyskuje seksualną sprawność i zdobywa fortunę. Po czym mści się na byłej żonie. W podtekście twórcy zdawali się mówić: nie ma czegoś takiego jak równość, w każdej dziedzinie życia jest ona wyłącznie złudzeniem. Film zdobył Europejską Nagrodę Filmową (wtedy Feliksa), wówczas przyznawaną po raz pierwszy w historii.
Ostatni z filmów, nominowany do Oscara "Czerwony" to historia mieszkającej w Genewie modelki Valentine (Irene Jacob), która potrąca samochodem psa. Odnajduje jego właściciela, którym jest były sędzia (Jean-Louis Trintignant). Valentine odkrywa, że mężczyzna podsłuchuje rozmowy sąsiadów. Początkowo jest oburzona, ale z czasem pomiędzy młodą kobietą a zgorzkniałym starcem rodzi się przyjaźń. Kieślowski nawiązał w "Czerwonym" do "Przypadku", wieńcząc opowieść refleksją o roli przypadku i przeznaczenia w naszym życiu. To najbardziej metaforyczny ze wszystkich obrazów trylogii.
"I'm so-so"
Po wielkim sukcesie trylogii "Trzy kolory", realizowanej w morderczym tempie, zmęczony i borykający się z kłopotami zdrowotnymi Kieślowski ku zaskoczeniu wszystkich ogłosił koniec kariery i rozstanie z kinem. Nie interesowało go kompletnie Hollywood, które upominało się o polskiego reżysera.
W przywoływanym dokumencie "I'm so-so" reżyser mówił: – W Ameryce jest coś, co mi bardzo nie odpowiada. To jest gadanie o niczym z dobrym, zdecydowanie dobrym, a nawet bardzo dobrym samopoczuciem. Spotykam mojego amerykańskiego agenta i pytam go: jak się masz?. On zawsze mówi: "extremely well". Już nie może być "OK" czy "well". Musi być "extremely well". Ja tymczasem nie jestem "extremely well". A nawet w ogóle nie jestem "well". Po prostu jestem: "so-so".
Jednak także w Europie, poza Polską, Kieślowski nie czuł się u siebie. Nie pasował do świata celebrytów i wielkich pieniędzy, drażniły go blichtr i przepych. Francuski producent "Trzech kolorów" przecierał oczy ze zdumienia, gdy reżyser skreślał zera przy swoich honorariach, tłumacząc, że to nieprzyzwoite, by tyle płacić za "zwykły film". Podkreślał też, że w Polsce filmowcom nie płaci się takich pieniędzy.
– Gdziekolwiek za granicą bym nie był, zawsze się czuję obco i zawsze się czuję źle. I zawsze, prawdę mówiąc, chcę jak najszybciej wracać do domu – mówił w filmie Wierzbickiego. Gdy zachorował i konieczna była operacja wszczepienia by-passów, odrzucił propozycje szpitali z Paryża i Nowego Jorku, które chciały się jej podjąć. Twierdził, że jest zwyczajnym Polakiem i ma zaufanie do swoich lekarzy.
13 marca 1996 r. poszedł do jednego z warszawskich szpitali w znakomitym nastroju. Zarejestrował się jak wszyscy pacjenci i trafił na stół operacyjny. Był przekonany, że, jak go zapewniano, czeka go rutynowy zabieg. Przyjaciele opowiadali, że był w dobrej formie, jak nigdy pełen optymizmu. Znów wróciła mu chęć robienia filmów. Wraz z Krzysztofem Piesiewiczem pracowali nad kolejną trylogią "Raj. Czyściec. Piekło".
Jednak "Trzy kolory" okazały się jego ostatnim dziełem. Po operacji już się nie obudził. Miał zaledwie 54 lata.