Hania razem z koleżankami ucieka półnaga, żeby schronić się przed lasem walącym się im na głowy. Mateusz nawet nie czuje bólu, kiedy boso biegnie przez połamane gałęzie. Grzegorz dostaje konarem w głowę, traci przytomność pod przewróconym drzewem. Ich koledzy wbiegają do jeziora - na tyle daleko, żeby nie zabiły ich drzewa i na tyle blisko, żeby nie zaczęli się topić. Olga i Asia już nie żyją...
Hania razem z koleżankami ucieka półnaga, żeby schronić się przed lasem walącym się im na głowy. Mateusz nawet nie czuje bólu, kiedy boso biegnie przez połamane gałęzie. Grzegorz dostaje konarem w głowę, traci przytomność pod przewróconym drzewem. Ich koledzy wbiegają do jeziora - na tyle daleko, żeby nie zabiły ich drzewa i na tyle blisko, żeby nie zaczęli się topić. Olga i Asia już nie żyją...
OBÓZ
Wiedzieli o burzy. Chmura nadciągała nad las w Suszku dobre dwie godziny.
- Ponaciągać namioty. Gdyby rozpętała się wichura, to wszyscy mają chować się pod pryczami. Jeżeli będzie bardzo źle, to ewakuujemy namioty. Odliczamy się na placu i kierujemy w kierunku młodnika - taki plan przedstawił drużynowym komendant obozu.
Plan dobry na burzę. Nie na tornado.
- Będzie głośno, ale nie bójcie się. Szansa na to, że gdzieś koło obozu złamie się drzewo, to góra jeden procent. Niejedną burzę już przeżyłam - mówiła 15-letnia Hania do o kilka lat młodszych druhów, kiedy ci kładli się spać.
Była godzina 22.
***
14-letni Mateusz mieszkał w drugiej części obozu. Jeszcze nie zamierzał się kłaść. Tuż po ogłoszeniu ciszy nocnej poszedł z kolegami zaśpiewać piosenkę pod sąsiedni namiot. Wszyscy znali się już doskonale. W lesie harcerze byli już ponad dwa tygodnie.
Mateusz w swoim ośmioosobowym namiocie był około 22.40. Nie zdążył zasnąć, podobnie jak jego kolega - mieszkający w sąsiednim namiocie Grzesiek.
- Jak zaczyna się burza? Są chmury, zaczyna wiać i słychać błyskawice. Potem pada. Tak jest zazwyczaj. Ale tam było inaczej - opowiada Mateusz.
***
Jak było? Hania pamięta, że szła na swoją pryczę. Zobaczyła, jak poły jej namiotu nagle się unoszą.
- Odruchowo je złapałam, żeby namiot nam nie odleciał. Nie zdążyłam nawet niczego powiedzieć, kiedy usłyszałam trzask - mówi Hania.
Złamało się jedno z pierwszych drzew. Spadło na jej namiot. Hania poczuła na swojej głowie rusztowanie rozpadającej się konstrukcji.
- Uciekamy, uciekamy - usłyszała.
- W dwuszeregu zbiórka - krzyczała drużynowa.
Hania ledwo utrzymywała się na nogach. Lał deszcz. W obozie zawyła syrena alarmowa, ale była niemal niesłyszalna.
... dziewięć, dziesięć, jedenaście... - próbowały odliczać harcerki. Zatrzymały się na dwunastu. Powinno odliczyć się dwa razy więcej.
- Zajrzałam do mojego namiotu, ktoś mignął latarką. Widziałam trzy dziewczyny przygniecione przez drzewo. Pomyślałam, że nie żyją - mówi Hania.
Potem ktoś ją złapał. Powiedział, że ma biec, więc biegła.
- Dookoła waliły się drzewa. Nie było prawie nic widać. Miałam na sobie tylko podkoszulkę i majtki. Niczego nie zdążyłam ze sobą wziąć. Po prostu biegłam - mówi.
***
Mateusz też już wtedy biegł. Adrenalina sprawiła, że nawet nie czuł bólu, kiedy bosymi nogami przebiegał po połamanych gałęziach. Obok siebie widział Grześka. Na obozie byli w sąsiadujących namiotach. Na co dzień mieszkają na jednym osiedlu.
- Wszystko latało. Fragment urwanego konara uderzył Grześka w tył głowy. Zniknął mi z oczu - mówi.
- Pod konary, pod konary! - instruował jeden z kolegów.
Harcerze zaczęli wciskać się tam, gdzie chwilę wcześniej runęły drzewa. Kilkanaście metrów dalej było jezioro.
- Do wody, do wody! - słyszał głosy. Kilkunastu nastolatków szukało złotego środka - być na tyle daleko od brzegu, żeby nic ich nie przygniotło i jednocześnie na tyle blisko, żeby porywisty wiatr ich nie utopił.
***
Hania i jej koleżanki z drużyny były coraz bliżej ciężkiego, metalowego kontenera na śmieci. To był cel.
- Kiedy udało się tam dotrzeć, poczułam na chwilę ulgę. Miałyśmy gdzie się schować przed tym okropnym bombardowaniem walących się drzew – opowiada.
Świst wiatru i huk upadających konarów słyszały jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Harcerki trzęsły się ze strachu i zimna.
Hania:
- Złapałyśmy worki na śmieci. Zaczęliśmy je rozrywać i podawać dalej do tych, którzy byli najbardziej zziębnięci. Czekałyśmy.
MŁODNIK
Wiatr osłabł po 23. Wciąż był porywisty, ale pozwalał już na to, żeby iść, a nie biec. Schowane w różnych miejscach grupy harcerzy wyłaniały się ze swoich kryjówek – spod drzew, zza kontenera i z jeziora.
- To cud, że w tym jeziorze nikt się nie utopił. Akcją dowodził 13-letni chłopak. Niższy ode mnie o głowę. Potem pomagał swoim kompanom wydostać się na brzeg – tłumaczy Hania.
Ci, którzy zdążyli wziąć ze sobą latarki, oświetlali drogę w kierunku szkółki drzew. Musieli jak najszybciej opuścić pobojowisko, które kilkanaście minut temu było ich obozem. Uszkodzone drzewa w każdej chwili mogły runąć im na głowy.
***
Mateusz zobaczył, że w młodniku stoi kilkudziesięciu innych harcerzy.
- Byliśmy bardziej narażeni na zimno i wiatr. Przytulaliśmy się, żeby było trochę cieplej. Starsi harcerze zarządzili, żeby się odliczyć. Ktoś zaczął rozpalać ogień – opowiada.
Do obozu co jakiś czas wracała mała grupa. Szukali tych, którzy nie odliczyli się w poszczególnych drużynach. Ktoś ogłosił, że jeden z samochodów stojących niedaleko resztek obozu nie został zniszczony przez drzewa. Jeżeli ktoś bardzo potrzebował, mógł iść się ogrzać.
Mateusz nie wiedział, co stało się z Grześkiem. Nie było go w młodniku. Co z nim się stało?
W czasie ucieczki dostał w głowę i był ogłuszony. Udało mu się schować pod jeden z przewróconych konarów. Tam stracił przytomność. Nieprzytomnego 14-latka znaleźli inni harcerze już po wichurze. Przenieśli go do ocalałego samochodu.
- O tym, co się z nim działo, dowiedziałem się dzięki koleżance, która poszła się tam ogrzać. Poczułem olbrzymią ulgę – mówi Mateusz.
Potem było tylko gorzej. Harcerze wiedzieli, że są ofiary. Olga, koleżanka Mateusza ze szkoły, zginęła pod przewróconym drzewem.
- Świetna dziewczyna. Bardzo ją lubiłem... - mówi i milknie. Spuszcza wzrok.
***
Hania je zobaczyła i nie umiała opanować emocji. Trzy dziewczyny z jej namiotu – te, które przygniotło drzewo, były w młodniku. Ranne, ale żywe.
- Rozpłakałam się. Myślałam, że nie żyją. W głowie mi huczało, że je tam zostawiłam i uciekłam. Miałam potężne wyrzuty sumienia – mówi.
Do młodnika przynoszone były kolejne ranne osoby. Hania czuwała nad dziewczyną, której przewrócone drzewo pogruchotało kręgosłup.
- Bardzo się o nią bałam. Była w bardzo złym stanie. Czekaliśmy na pomoc – opowiada.
Na szybką pomoc nie mieli co liczyć. Trąba niemal doszczętnie zniszczyła cały las. Harcerze byli odcięci od świata. Skalę zniszczeń zobaczyli dopiero, kiedy przyszedł świt. Po godzinie 5 dotarły pierwsze służby. Wcześniej, bo jeszcze w nocy, u harcerzy pojawili się okoliczni mieszkańcy.
- Ci ludzie przebijali się do nas przez kilka godzin. Pobiegli do nas, mimo że trąba pozrywała im dachy z domów. Nie wiem, jak mam im dziękować – Hani szklą się oczy.
***
- Pojawili się ratownicy z kocami termicznymi. Wiedzieliśmy, że najgorsze za nami – mówi Mateusz.
OSIEDLE
Radogoszcz Wschód to spokojne osiedle na północy Łodzi, tuż obok Zgierza. To tu mieszka kilkudziesięciu harcerzy, którzy przeszli przez koszmar w Suszku. Autobus przywiózł ich w sobotę późnym wieczorem. Raptem cztery dni przed planowanym końcem obozu.
- Gdzie mieszkają? Wszędzie. Prawie w każdym bloku jest ktoś, kto musiał przez to przejść. To nasza tragedia – mówi Bożena, którą spotykam pod apteką.
Tutaj mieszkała też Olga i Asia. Dwie harcerki, które nie przeżyły. Obie uczyły się w tym samym budynku - przy ulicy Syrenki. W jednym gmachu mieszczą się gimnazjum (Olga miała iść do drugiej klasy) i podstawówka (Asia zdała właśnie do siódmej klasy).
Asia zaczęła się tu uczyć w zeszłym roku. Na obóz pojechała, żeby zdobyć trochę pewności siebie i poznać nowych przyjaciół. Olgę na osiedlu znali prawie wszyscy.
- Znam ją i jej siostrę bliźniaczkę od zawsze – opowiada mężczyzna, którego spotykamy na placu Słonecznym w centrum osiedla. – Człowiekowi zawsze przykro, jak komuś z jego otoczenia dzieje się źle, ale w tym przypadku... - łamie mu się głos.
Po kilku chwilach się uspokaja i ciągnie dalej:
- Różną młodzież się spotyka. A ona była taka, że aż serce rosło. Kipiała energią, od zawsze trenowała szermierkę. Bardzo grzeczna, ale też bardzo wesoła. Cudowne dziecko – mówi.
***
Z Katarzyny, mamy Mateusza, dopiero po kilku dniach od tragedii zaczęły schodzić emocje. Dzień po dramacie długo nie wiedziała, czy jej syn żyje. Przez kilka godzin nie mogła się dodzwonić do drużynowego ani nikogo innego z obozu.
- Mam za sobą potworne chwile. Ale gdyby nie drużynowi, opiekunowie i kadra medyczna, skończyłoby się jeszcze gorzej. Chcę im podziękować za ich tytaniczną pracę i za to, że mój syn wrócił do domu – opowiada.
Jest w ciągłym kontakcie z innymi rodzicami.
- Strasznie nas boli, że o naszej tragedii dużo mówią osoby, które nie wiedzą, co tak naprawdę nasze dzieci musiały przeżyć – podkreśla.
***
Rodziny zmarłych harcerek są pod opieką psychologów. Na pomoc mogą też liczyć wszyscy inni uczestnicy obozu i ich rodziny.
- Trwa walka z czasem. Ktoś, kto przeżył takie traumatyczne chwile, narażony jest na długofalowe skutki tej tragedii. Młody człowiek, który tydzień temu był pewny siebie i pełen optymizmu, może mieć stany lękowe i wycofać się ze społeczeństwa. Robimy wszystko, aby ten koszmar jak najkrócej rzutował na ich życie – mówi Małgorzata Kowalczyk ze specjalnego zespołu, który ma pomóc po dramacie w Suszku.
***
Hania przyjechała w niedzielę wieczorem na mszę za zmarłe koleżanki.
- To mógł być każdy. Przeszliśmy przez coś strasznego. To zostanie z nami już na zawsze.
***
Grzegorz wyszedł już ze szpitala. Dochodzi do siebie w domu.