Zamknięci, odizolowani, czasami przestraszeni, ale przy tym pomocni. Tacy są członkowie "Widzialnej Ręki", grupy, która po kilku dniach od założenia w jednym z warszawskich mieszkań miała już ponad sto tysięcy członków w całej Polsce. Jej celem jest wzajemna pomoc o zasięgu lokalnym. O tym, jak globalne zagrożenie obudziło sąsiedzką siłę, opowiada inicjator akcji – Filip Żulewski.
Grzegorz Maciążek: Czy czujesz, że zrobiłeś coś dobrego?
Filip Żulewski, inicjator "Widzialnej Ręki": Tak. Wydaje mi się, że tak – czuję, że zrobiłem coś dobrego. Chociaż sam fakt, że na początku to tak szybko przybrało tak duży rozmiar – w liczbie grup, osób, sposobów pomocy – był dla mnie przytłaczający. Sukces "Widzianej Ręki", to że ludzie sobie pomagają w sposób zauważalny, był dla mnie dosyć trudny, żeby to ogarnąć emocjonalnie.
Emocjonalnie?
Było to miłe, ale wiedziałem, że przez jakiś czas muszę się temu bardzo poświęcić. A sytuacja jest kryzysowa - nie wiadomo, jak się trzeba zachować, na co uważać i czy taka forma pomocy jest możliwa, a także, czy ludzie się ze sobą nie pokłócą. Trzeba zwracać uwagę na rzeczy, o których, prowadząc inne grupy lub strony, się nie myślało. Uwaga skierowana na potrzeby konkretnych osób, dbałość o to, żeby to było szczere, żeby faktycznie przynosiło pomoc, a nie szkodziło.
Powiedz, jak to się zaczęło.
Zaczęło się 11 marca, kiedy dowiedziałem się, że zamykane są szkoły i uczelnie, a dzieci, młodzież oraz studenci powinni przejść na kształcenie zdalne. Zmiany dotyczyły również nauczycieli i wykładowców. A ponieważ pracuję na uczelni, to wiedziałem, że następnego dnia siedzę w domu. Zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić, jak pracować zdalnie. Wyszedłem na ulicę i zdałem sobie sprawę, że ludzie są w szoku, zaczynają patrzeć na siebie nieufnie. Było czuć pewne podenerwowanie. Zdałem sobie sprawę, że mi też się ono udziela i potrzebuję jakiegoś wsparcia. Pomyślałem, że pewnie wielu moich znajomych ma podobnie. Doszła do tego informacja, że są pierwsze przypadki koronawirusa w Polsce, pierwsze osoby trafiły na kwarantannę, a policjanci nie chcą do nich przychodzić, bo nie są odpowiednio przygotowani. Przeszkolenie osób było praktycznie zerowe.
Gdzie tak było?
To były doniesienia z Poznania, Wrocławia. Z tych miejsc, gdzie pojawiły się pierwsze przypadki osób w kwarantannie z powodu koronawirusa.
Czyli na swój sposób chciałeś uleczyć system?
Nie, że chciałem leczyć system. To było raczej tak, że chciałem założyć grupę dla znajomych, żeby rozwiązywać problemy, które systemowo są trudne do rozwiązania, bo nie ma na to pomysłu. Żeby zacząć działać na bieżąco. To był taki moment, żeby zrobić coś bez patrzenia na to, czy są jakieś procedury. Na początku grupa była tylko dla moich znajomych. Im to się spodobało i zaczęli zapraszać innych. Po dwóch dniach było w niej około pięciu tysięcy osób z całej Polski, a miesiąc później już około 110 tysięcy.
Ta liczba dotyczy tylko profilu ogólnopolskiego, a przecież powstały grupy regionalne, również zagraniczne.
Tak, ale ja nawet wszystkich już nie śledzę, bo to niemożliwe. Jest do tego przygotowana mapka. Cały czas zgłaszają się nowe osoby, które chcą robić swoje grupy. Na pewno spodobał się ten sposób organizowania się i pomocy. Na początku zastanawiałem się, jakie mogą być potrzeby ludzi - wyjście z psem, zakupy, rozmowa... zaopiekowanie się zarówno na poziomie materialnym, jak i emocjonalnym. Zrobiłem pierwszy opis grupy. Później część osób zasugerowała, żeby dawać informacje o ludziach z innych miast, ktoś zaproponował, żeby dodawać hasztagi, że się pomaga, potrzebuje pomocy, z jakich miast się jest, z jakiej dzielnicy. Wtedy pomyślałem już, że najlepiej będzie, gdyby ludzie zaczęli zakładać własne grupy. Oni bowiem wiedzą, jakie są lokalne potrzeby i jak się organizować. Sam chciałem też zdjąć z siebie pewną odpowiedzialność, ponieważ nie byłem w stanie ogarnąć wszystkiego w ramach nieformalnej grupy. To, co mi się udało i z czego byłem zadowolony, to to, że zainicjowałem akcję w odpowiednim momencie. Pokazałem ludziom, że mogą pomagać sobie nawzajem, że to jest korzystne zarówno dla nich, jak i dla ich lokalnej społeczności.
Oni to organizują już na zupełnie różnych poziomach. Często współpracują z organizacjami pomocowymi, ochotniczą strażą pożarną, harcerzami, ośrodkami pomocy społecznej. Te grupy same wypracowują optymalne metody niesienia pomocy.
"Widzialną Rękę" znalazłem na stronie rządowej - stronie Rzecznika Praw Pacjenta, w zakładce pomocy ogólnopolskiej, gdzie są różne organizacje wspierające walkę ze skutkami pandemii. "Widzialna Ręka" jest na 21. miejscu, na kolejnym natomiast Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. To chyba dosyć nobilitujące – tak szybko zrobić coś tak znaczącego?
Nie powiedziałbym, że to jest nobilitujące. To jest po prostu przypadek. Wydaje mi się, że w pewnym momencie osoby, które to organizowały, które zapraszały, które się tym zajmowały, miały podobne potrzeby, doświadczenia i zobaczyły, że to działa, niesie konkretną pomoc, że ludzie są w stanie sobie pomagać w sposób bezinteresowny. To jeden z czynników, że "Widzialna Ręka" zaskoczyła. Ale z drugiej strony pomoc jest w pewnym sensie interesowna, choć bezpłatna.
Jak to interesowna?
Może nie dostaje się pieniędzy, ale dostaje się duży zastrzyk kapitału społecznego. Zaczynasz lepiej poznawać swoich znajomych, później inne osoby, a przez to zaczynasz czuć się lepiej i to już jest bardzo konkretna rzecz.
Na zasadzie: pomagając innym, pomagasz sobie?
Właśnie tak.
Czego najczęściej ludzie szukają na "Widzialnej Ręce"?
Tego jest dużo, trudno dokładnie to wymienić. Często pomaga się osobom, które nie mogą wyjść z domu, na przykład ludziom starszym lub z obniżoną odpornością. Wiele zaczęło się mówić o tym, żeby robić zakupy dla większych grup i ograniczyć kontakty na zewnątrz. Ludzie zgłaszają się także po pomoc emocjonalną, chcą zwyczajnie porozmawiać.
Odczuwają brak kontaktu z drugim człowiekiem.
Tak. Czasami chcą porozmawiać o swoich lękach, obawach, po prostu nie chcą być sami. Dużo jest też ofert pomocy dla medyków. Ludzie robią przyłbice, maseczki. Zobaczyli w telewizji, że można tak pomóc. Widziałem, że na grupach lokalnych "Widzialnej Ręki" organizowane są akcje wspólnego szycia masek.
Pomagając emocjonalnie w ramach "Widzialnej Ręki", można się też integrować poprzez wspólne oglądanie filmów.
Tak, zainicjowałem to na samym początku. Raz na jakiś czas na profilu grupy pojawia się film, który wieczorem razem oglądamy. To inicjatywa, która przyciąga ludzi, daje im możliwość poczucia się częścią grupy.
Co cię zaskoczyło po tym, jak "Widzialna Ręka" nabrała rozpędu?
Jestem pod dużym wrażeniem tego, w jaki sposób ludzie w mniejszych miejscowościach potrafią się zorganizować. To jest bardzo fajnie strategicznie zrobione - mają kontakty do różnych służb i kontakt ze sobą na różnych poziomach.
A czy są jakieś akcje, o których słyszałeś, a które bardzo cię poruszyły?
To sytuacje, które wymagały bardzo szybkiego działania, na przykład dostarczenia komuś czegoś na szpitalny oddział zamknięty w ciągu dwóch godzin od telefonu. Dużo jest takich przypadków, żeby komuś coś szybko przekazać.
Inna akcja: na przykład w Piotrkowie Trybunalskim grupa związana z "Widzialną Ręką" na Święta Wielkanocne zorganizowała tysiąc paczek dla seniorów - ze środkami do dezynfekcji, ale także z żywnością dla osób najbardziej potrzebujących. W Wejherowie, razem z ochotniczą strażą pożarną, organizowane są tak zwane przyczepki sąsiedzkie, do których mieszkańcy przynoszą między innymi maseczki, które sami szyją. Te i inne potrzebne rzeczy trafiają później do szpitali. W Trójmieście jest grupa, która robi wiele ciekawych akcji. Jedną z nich jest wspólne szycie maseczek, razem z uchodźczyniami z Czeczenii.
Czy na "Widzialnej Ręce" pomoc znalazły osoby, które zostały dotknięte przez pandemię? Nie chodzi o samo zakażenie wirusem, ale na przykład o kłopoty z pracą, problemy z bieżącymi opłatami.
Temat jest trudny. Jest specjalna podgrupa w ramach "Widzialnej Ręki" zajmująca się sytuacją na rynku pracy. Tam można zwrócić się z pytaniem do prawniczek lub prawników i uzyskać pomoc prawną na różnych poziomach. Są kwestie obniżki czynszu czy tego, żeby nie zostać zwolnionym w niesprawiedliwy sposób. Takie pytania są coraz częstsze. Pojawiły się pomysły założenia funduszów na rzecz osób w różny sposób wykluczonych, na przykład powstała grupa "Pokrzywa", która zawiązała się jako fundusz pomocowy dla osób, które na przykład pracują seksualnie. Są grupy, które skupiają się na pomocy osobom, które same na co dzień opiekują się innymi.
Nie zawsze są to grupy, które powstały w ramach "Widzialnej Ręki", ale informacje o nich pojawiają się na stronach grup, a co ważne, ich działalność zainspirowała mnie do założenia "Widzialnej Ręki". Do takich grup należy "Food Not Bombs", która pomaga bezdomnym, między innymi rozdając jedzenie na ulicach polskich miast.
I teraz, w czasie pandemii, nadal to robią?
Tak, robią to w porozumieniu z sanepidem. Dostarczają też maski bezdomnym. Jest też grupa "Smile Warsaw" założona przez ekspatów z Indii i innych krajów, która też pomaga bezdomnym.
Skąd nazwa "Widzialna Ręka"?
Jak przyszedł pomysł na grupę, pomyślałem, że dobrze byłoby mieć jakąś nazwę i logo. Przypomniałem sobie o fascynującej akcji z czasów PRL-u, która nazywała się "Niewidzialna Ręka". Polegała na tym, że dzieci zbierały się w anonimowe grupy i pomagały innym. Miało to miejsce w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Były w nią zaangażowane dwa miliony dzieci. Jej inicjatorem i organizatorem był społecznik Maciej Zimiński - dziennikarz, który pracował z dziećmi i młodzieżą, autor książek i programów telewizyjnych dla dzieci (był między innymi twórcą postaci Pankracego).
Wydano książkę dokumentalną o "Niewidzialnej Ręce", jej autorem jest Maciej Wasilewski. Odezwał się do mnie z chęcią dołączenia do "Widzialnej Ręki". Mówił, że chce robić coś dla dzieci i pokazać, że one też są częścią tej społeczności, że mogą brać udział w pomaganiu, nawet będąc w domu. Zaproponował, że zrobi własną grupę, którą będzie animował i nazwie ją "Mała Widzialna Ręka". Tam daje dzieciom zadania, podobne do tych z "Niewidzialnej Ręki". Polega to na tym, że dzieci na przykład pieką ciastka dla swoich sąsiadów, wysyłają do nich listy, dzwonią do nich. Wszystko to jest robione w porozumieniu z rodzicami. Akcja cieszy się sporym zainteresowaniem i rozwija się wokół "Widzialnej Ręki". To nie jest 100 tysięcy, ale to dobry sposób wychowania obywatelskiego - takiego wspólnotowego, demokratycznego wychowania w tak trudnych czasach, jakie teraz mamy.
Czy "Widzialna Ręka" ma szansę istnieć po przejściu pandemii, czy zostanie nam w spadku po tym okresie?
To pytanie często się pojawia. Myślę, że dopóki będą ograniczenia dotyczące poruszania się, kontaktów, osób starszych, to "Widzialna Ręką" będzie trwała. W momencie, gdy wrócimy do sytuacji, która będzie nieco zbliżona do tej, którą mieliśmy wcześniej, to zredefiniuje się określenie niesienia pomocy. Podejrzewam, że raczej czeka nas czas, kiedy będziemy musieli nauczyć się pomagania sobie nawzajem, niż okres beztroskiego indywidualizmu klasy średniej i osób, które do niej aspirowały. W kryzysie jesteśmy zdani na siebie, na uczenie się udzielania wsparcia w ramach społeczności lokalnej. Zauważymy też, jak istotni są dla nas nasi bliscy, nasi znajomi, osoby starsze. Niekoniecznie nawet nasi sąsiedzi, ale przede wszystkim nasza rodzina. Już samo to, że zaczniemy do nich częściej dzwonić, jest bardzo ważne.
Czyli mimo izolacji pandemia może nas do siebie zbliżyć?
Tak. Ja w pomocy wzajemnej widzę sposób radzenia sobie z kryzysami, które dopiero nadchodzą, zarówno na poziomie globalnym, jak i lokalnym. Bo właśnie jak coś się dzieje na poziomie lokalnym, to ludzie zaczynają budować strukturę wzajemności. Uczmy się tego i spróbujmy w ten sposób działać.
Organizowanie takich akcji na poziomie społeczności internetowej ma też swoje wady. Ludzi i rzeczy do ogarnięcia jest wiele. A tych, którzy chcą pomagać, jest znacznie więcej niż osób zgłaszających potrzebę pomocy. Sugerowałbym, żeby budować swoje małe grupy i wypracować własne metody. Na "Widzialnej Ręce" podaję nawet, żeby zacząć od grupy 20 osób, bo taka jest najbardziej wydajna. W niej najlepiej się kontaktować i wymieniać pomocą.
Były też takie sytuacje, kiedy władze lokalne odzywały się do aktywistów i wspólnie ustalano strategię działania w danym regionie.
Miałeś okazję pomóc komuś w ramach "Widzialnej Ręki" lub może sam potrzebowałeś takiej pomocy?
Raczej to ja pomagałem. Samo prowadzenie, moderacja i organizacja grupy są jakąś formą pomocy. Bezpośrednio pomagałem osobom, które są mi bliskie, na różnych poziomach – od robienia zakupów, poprzez wyjście z psem po wsparcie emocjonalne. To, czego jeszcze nie robiłem, a co jest bardzo potrzebne, to pomoc medykom. Uważam, że w sytuacji, jaką mamy w kraju, należy wspierać te osoby. Nawet jeżeli nie jesteśmy nigdzie zrzeszeni, to warto po prostu wziąć telefon i zobaczyć, czy może ktoś z naszych znajomych lub bliskich przypadkiem jest lekarzem albo lekarką, albo pracownikiem służby medycznej. Warto zapytać taką osobę, czy ma na przykład maskę lub płyn do dezynfekcji, czy może czegoś potrzebuje i jej to kupić, zapytać, jak jej pomóc, gdy jest zmęczona. I po prostu to zrobić.