Wietnam wciąż jest rządzony przez komunistów, demokracja jest w nim tematem tabu, a więzienia zapełniają więźniowie polityczni. Jednak państwo to stało się dla Amerykanów tak ważne, że takie "szczegóły" musiały zejść na dalszy plan. Dwa kraje, które dzieli tragiczna historia, zbliża dziś coś jeszcze silniejszego – wspólny wróg.
Wojna w Wietnamie, tocząca się w latach 1957-1975, nie była dla Amerykanów taką samą wojną jak inne. Mimo ogromnego zaangażowania w konflikt pomiędzy komunistyczną północą a kapitalistycznym południem tego azjatyckiego państwa wojskowa potęga USA okazała się mieć swoje granice możliwości. US Army straciła w tej wojnie około 60 tys. żołnierzy oraz gigantyczną ilość sprzętu wojskowego, a cały ten wysiłek poszedł ostatecznie na daremne, ponieważ wojnę wygrały komunistyczne siły Wietnamu Północnego.
Syndrom Wietnamu
Porażka w Wietnamie spowodowała w USA prawdziwą traumę. Stała się źródłem wstrząsających wspomnień, reportaży i raportów o brutalności oraz bezsensie amerykańskiego zaangażowania wojskowego na drugim krańcu świata. Na stałe wpisał się także w kulturę masową – na jej kanwie powstały m.in. uznawane dziś za klasykę światowego kina filmy takie jak "Pluton", "Czas Apokalipsy", "Full Metal Jacket" czy "Good Morning Vietnam".
Trauma ta, nazywana "syndromem Wietnamu", utkwiła w amerykańskim społeczeństwie na trwałe. Gdy w 1990 r. Waszyngton zaczął przygotowywać się do I wojny w Zatoce Perskiej, interwencji zbrojnej słynnej dziś ze swojej skuteczności, Amerykanów ogarnęło przerażenie, że może dojść do "powtórki z Wietnamu".
Od sierpnia 1990 do lutego 1991 r., gdy trwała Pustynna Burza, w amerykańskich relacjach prasowych i telewizyjnych słowo "Wietnam" było zdecydowanie najczęściej pojawiającym się terminem. Jak podliczono, pojawiło się łącznie 7299 razy, a władze zmuszone były konsekwentnie zapewniać społeczeństwo, że "Wietnam nigdy się nie powtórzy" i że ta wojna zakończy się zwycięstwem. Obawy o "powtórkę z Wietnamu" pojawiały się konsekwentnie także przy okazji każdego kolejnego konfliktu, w którym mieli brać udział amerykańscy żołnierze.
W brutalnym i wieloletnim konflikcie jeszcze bardziej ucierpieli sami Wietnamczycy. Zginęło w nim około miliona wietnamskich żołnierzy z północy i południa (niektóre szacunki są jeszcze wyższe), ale także setki tysięcy cywilów, zabijanych celowo lub mylonych z komunistycznymi partyzantami.
Co więcej, cały Wietnam został poważnie zniszczony, a miliony cywilów do dzisiaj cierpią z powodu silnie toksycznych oprysków, którymi Amerykanie próbowali niszczyć wietnamskie dżungle, tzw. Agent Orange. Środek ten nie tylko zwiększał ryzyko rozwinięcia się chorób nowotworowych, ale także powoduje defekty genetyczne i niepełnosprawność wśród kolejnych pokoleń.
Niewykorzystany potencjał
Upokarzająca, zimnowojenna porażka w Wietnamie zakończyła się także zerwaniem na 20 lat jakichkolwiek relacji amerykańsko-wietnamskich. Przywrócone zostały one dopiero w latach 90., gdy dla wielu już od dawna było oczywiste, że USA nie mogą dłużej Wietnamu ignorować. Wynika to z kilku ważnych powodów.
Wietnam jest wciąż ubogim państwem rozwijającym się, ale powierzchnią i liczbą ludności dorównuje Niemcom. Jako taki stanowi łakomy kąsek dla amerykańskich koncernów, dla których jest źródłem nie tylko taniej siły roboczej, ale też przyszłościowym, bogacącym się rynkiem konsumenckim. Co może być zaskakujące, pomimo tragicznej wspólnej historii Wietnamczycy są przy tym jednym z najbardziej proamerykańskich narodów w Azji, podziwiającym amerykańską potęgę i chętnie emigrującym do USA na studia lub za pracą.
Dziś na pierwszy plan wysuwa się jednak inna zaleta, jaką Wietnam ma z punktu widzenia USA – znaczenie strategiczne. Państwo to kontroluje niemal 3,5 tys. km wybrzeża Morza Południowochińskiego. Wody te znane są dziś nie tylko z tego, że przebiegają nimi strategicznie ważne morskie szlaki handlowe łączące Azję Wschodnią z Bliskim Wschodem, Europą i Afryką. Równie wielkiego znaczenia nabrał międzynarodowy spór terytorialny o rozsypane na nim niewielkie wyspy i rafy, które są kluczem do kontroli nad całym Morzem Południowochińskim.
I właśnie ten spór sprawia, że USA nagle zdecydowały się na całkowite zniesienie embarga na sprzedaż broni do Wietnamu. Jeszcze w 2012 r., gdy Barack Obama ogłaszał amerykański "zwrot ku Azji", Wietnam jedynie w kręgach akademickich wymieniany był jako jego potencjalny adresat. Przeszkodą w strategicznym zbliżeniu USA i Wietnamu pozostawał fakt, że państwa te pozostają na dwóch politycznych biegunach. Stany Zjednoczone od dekad uważają się za największego na świecie obrońcę praw człowieka, wolnego rynku i demokratycznych rządów. Tymczasem w Hanoi niezmiennie od końca wojny rządzi Komunistyczna Partia Wietnamu, w więzieniach siedzą więźniowie polityczni, a prawa człowieka są w nim, według organizacji pozarządowych, notorycznie łamane.
Wspólny "wróg" zbliża
Jednak niedemokratyczny reżim w Wietnamie ewidentnie przestał był dla Amerykanów decydującym problemem. Gdy pod koniec maja Barack Obama lądował z oficjalną wizytą w tym państwie, zaledwie godziny wcześniej zakończyły się wybory parlamentarne, które dalekie były od demokratycznych standardów. Prezydent USA, dość zaskakująco, nie skomentował ich jednak ani nie wezwał do reform politycznych, jak robił to w ostatnich latach m.in. w Birmie czy na Kubie. Mało tego – 24 maja w Hanoi w wystąpieniu do narodu wietnamskiego z jego ust nie padło nawet słowo "demokracja".
Ważniejszy od politycznych barw i nieskutecznej przez ostatnie 20 lat promocji demokracji w Wietnamie stał się strategiczny interes Waszyngtonu. A konkretniej – tworzenie przeciwwagi dla rosnącej chińskiej potęgi, które, co pozostaje tajemnicą poliszynela, stanowi sedno amerykańskiego "zwrotu ku Azji".
Podczas gdy siły USA są rozproszone na całym świecie, siły Chin pozostają skoncentrowane niemal wyłącznie w Azji Wschodniej. W rezultacie chińska potęga wojskowa nieubłaganie zbliża się do stanu dorównującemu temu, co Amerykanie są w stanie przeciwstawić im w tym regionie. Sposobem, aby zachować przewagę nad Chinami, jest stworzenie sojuszu z tymi azjatyckimi państwami, które również obawiają się prężenia muskułów przez Pekin.
Tradycyjnie kluczowymi sojusznikami Waszyngtonu są Japonia, Korea Południowa i Australia, demokratyczne państwa, które stale goszczą na swoim terytorium amerykańskie wojska (choć to ostatnie na razie symbolicznie). Ponadto Amerykanie utrzymują bliskie relacje z Tajwanem, Singapurem, Filipinami i Indonezją, tworząc w ten sposób swego rodzaju pierścień okrążający Chińczyków.
Mogłoby się wydawać, że tak potężna koalicja spokojnie jest w stanie szachować Pekin i tonować jego ewentualne agresywne zamiary. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej skomplikowana. Państwa te nie tworzą z USA wojskowego sojuszu na wzór NATO, zawierającego dwustronne gwarancje bezpieczeństwa. Po drugie, państwa te są, pomimo wszelkich obaw, na różne sposoby uzależnione gospodarczo od Chin i muszą uważnie kalkulować każdą swoją decyzję, która mogłaby zaognić relacje z Pekinem.
Symbol oczekiwany w Hanoi
Antychińska koalicja tworzona przez USA w Azji Wschodniej jest więc bardzo nieformalna, niejednorodna i w rezultacie niepewna. Amerykanie potrzebują z tego powodu "wszystkich rąk na pokładzie". W tej sytuacji niemożliwością stało się dalsze ignorowanie Wietnamu, nie tylko jednego z największych państw regionu, ale też bezpośredniego sąsiada Chin, w którym obawy przed nimi są szczególnie silne.
Co zmienia ogłoszone przez Obamę w Hanoi zniesienie embarga na sprzedaż broni dla Wietnamu? Przede wszystkim stanowi istotny ruch na rzecz zmniejszenie nieufności pomiędzy Waszyngtonem i Hanoi, co jest kluczowe dla ewentualnego dalszego rozwoju relacji dwustronnych. – To nie oznacza, że nagle zaczniemy kupować z USA mnóstwo broni. Jednak to znacząca decyzja na przyszłość, jej symboliczny wydźwięk jest najważniejszy – podkreślał prezydent Wietnamu Nguyen Ngoc Truong.
Nieoficjalnie mówi się jednak, że Wietnamczycy od pewnego czasu bardzo chcą kupić amerykańskie myśliwce wielozadaniowe F-16, samoloty zwiadowcze P-3C Orion oraz cały zestaw innego rodzaju broni i sprzętu wojskowego, który zwiększy ich możliwość działania na spornym Morzu Południowochińskim. Faktyczna sprzedaż uzbrojenia w dużej mierze zależna będzie jednak od tego, na ile Amerykanie będą skłonni zaproponować Hanoi promocyjne ceny, takie jak oferują m.in. Tajwanowi czy Indonezji.
Trzecią kwestią jest wreszcie wykonanie przez USA ważnego kroku w przeciąganiu Wietnamu na antychińską stronę strategicznego układu sił w Azji Wschodniej. Nie należy przeceniać znaczenia zniesienia embarga – Wietnam w najbliższych miesiącach dla równowagi najprawdopodobniej wykona pojednawcze gesty wobec Chin, które w ostrym tonie skrytykowały amerykańską decyzję. Wietnam nie może i nie stanie się jednoznacznie antychiński, jednak bliższe relacje z USA dają mu większe pole dyplomatycznego manewru, także w relacjach z silniejszym sąsiadem.
Co dalej ze "zwrotem ku Azji"?
Zbliżenie z Wietnamem nie jest przy tym jedyną dużą zmianą, która w ostatnich miesiącach dotknęła "antychińską koalicję", jaką próbują stworzyć Amerykanie. Właśnie zmieniła się władza na Tajwanie oraz Filipinach, co niesie ze sobą pewną dozę niepewności. O ile nowa prezydent Tajwanu znana jest ze swojej sceptycznej postawy wobec Chin, o tyle nowy prezydent Filipin jest postacią zagadką. Rodrigo Duterte, nazywany azjatyckim Donaldem Trumpem, jeszcze w trakcie kampanii wyborczej poddawał w wątpliwość znaczenie bliskich relacji z USA i teoretycznie równie dobrze może uznać, że więcej zyska poprzez zbliżenie z Chinami.
Co więcej, za kilka miesięcy poznamy nowego prezydenta także w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli zostanie nim Donald Trump, cały amerykański "zwrot ku Azji" stanie pod znakiem zapytania i nie sposób dziś zgadywać, jak wpłynie to na politykę USA na Dalekim Wschodzie. Dotychczasowe wypowiedzi kandydata republikanów były ogólnikowe, niekonsekwentne i dotyczyły niemal wyłącznie Chin – polityka Waszyngtonu w jednym z najbardziej zapalnych i zbrojących się regionów świata bez wątpienia taka być nie może.
Wiele wskazuje więc na to, że w kolejnych miesiącach zacznie kształtować się nowa odsłona rywalizacji pomiędzy potężnymi Chinami oraz innymi państwami azjatyckimi wspieranymi przez USA. Całkowite zniesienie przez Baracka Obamę embarga na sprzedaż broni do Wietnamu ma w związku z tym dużo większe znaczenie niż tylko wizja zarobku przez amerykańskie koncerny.
To wreszcie ważny symbol – dla nienawidzących się dawniej dwóch narodów i dla rządzących dziś nimi polityków.