Gruba zalakowana koperta, a w niej plik dokumentów. Wyszczególnione kwoty i podpisy, potwierdzające przyjęcie pieniędzy. Przeszłość, która mogła dogonić Józefa Piłsudskiego i mu zaszkodzić. Jednak to nie on zapłacił za nią najwyższą cenę.
Sobotni wieczór na warszawskim Dworcu Wileńskim był ciepły. Gorący sierpniowy dzień powoli dobiegał końca i długie cienie kładły się na peronach. Kwadrans przed dwudziestą, zgodnie z rozkładem, nadjechał pociąg z Wilna. Na chwilę zrobiło się tłoczno, gdy z wagonów wysypali się pasażerowie. Rozległy się pokrzykiwania, śmiechy, zaczęły się poklepywania po plecach i wylewne powitania. Wreszcie tłum zaczął topnieć, ludzie chwytali walizki i rozchodzili się w różne strony.
Konduktor z pociągu już wcześniej zwrócił uwagę na trzech mężczyzn, zajmujących jeden przedział. Teraz zauważył, że stoją na peronie, czekając, aż zrobi się luźniej. Dwóch wojskowych w mundurach, jeden cywil. Konduktor rozpoznał tego ostatniego, kiedy sprawdzał im bilety. Generał Włodzimierz Ostoja-Zagórski był postacią znaną – jego zdjęcia i karykatury pojawiały się w prasie przy wielu okazjach, a zwłaszcza kiedy pisano o antypiłsudczykowskiej wojskowej opozycji.
Zapamiętał też, że do mundurowych konwojentów i konwojowanego podeszło czterech żołnierzy i wszyscy udali się w głąb dworca.
Był 6 sierpnia 1927 roku. 15 miesięcy od uwięzienia generała Zagórskiego. Znalazł się w areszcie wraz z innymi oficerami po przeprowadzonym przez Józefa Piłsudskiego zamachu majowym. Przewrocie, dzięki któremu stronnicy marszałka przejęli władzę w kraju, a jego najwięksi wojskowi oponenci trafili do więzień. Włodzimierza Zagórskiego osadzono w niesławnym więzieniu na wileńskim Antokolu.
Policjant pełniący tego dnia służbę na Dworcu Wileńskim zauważył lśniącą limuzynę zaparkowaną nieopodal peronów. Zeznał potem, że blokowała przejście, więc poprosił kierowcę w wojskowym mundurze, by ją przestawił. Robiła wrażenie – wiśniowy cadillac musiał należeć do kogoś ważnego, ale okna miał zasłonięte firankami, więc posterunkowy nie widział, czy ktoś siedzi w środku. Może polityk, może jakiś oficer. Na wszelki wypadek oddalił się, nie chcąc przeszkadzać komuś, kto mógłby uznać jego obecność za natrętną. Gdyby dał się owładnąć swojej ciekawości i został nieco dłużej, być może stałby się kluczowym świadkiem w jednej z największych mistyfikacji II Rzeczpospolitej. I być może pomógłby znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało z generałem Zagórskim.
Austriackie pieniądze i zalakowana koperta
Piłsudski i Zagórski znali się jeszcze z czasów, kiedy ten pierwszy był trochę nieokrzesanym bojownikiem socjalistą, a drugi – oficerem armii austro-węgierskiej. Nie przepadali za sobą i to nie tylko dlatego, że – przynajmniej na początku - stali po dwóch stronach barykady.
Zagórski do cesarskiego wojska trafił po zdaniu matury w 1900 roku, już dwa lat później był podporucznikiem. "Dobry Polak, bardzo ambitny, nadzwyczaj inteligentny i zdolny" – pisali o nim przełożeni. Ukończył Akademię Sztabu Generalnego i został skierowany do Krakowa, gdzie objął stanowisko szefa sztabu VIII Brygady Piechoty. Pod koniec 1913 roku odebrał awans na kapitana. Służył też w wywiadzie wojskowym Hauptkundschafstelle (HK-Stelle) i w ramach swoich obowiązków nadzorował między innymi działalność polskich stowarzyszeń strzeleckich w Galicji. Tak zetknął się z Piłsudskim, który wraz ze swoimi przyjaciółmi z Polskiej Partii Socjalistycznej szukał wsparcia i pieniędzy na zawiązanie organizacji wojskowej, która – o czym oczywiście nie mówił oficerom austro-węgierskiego wywiadu – mogłaby tworzyć zalążek późniejszych polskich sił zbrojnych.
"Konfident 'R'" i "Stefan" – pod takimi kryptonimami w aktach HK-Stelle rejestrowano informacje uzyskiwane od polskich socjalistów, w tym od Józefa Piłsudskiego, Walerego Sławka i Witolda Jodko-Narkiewicza. Przyszły marszałek taką współpracę uważał za zło konieczne, a otrzymywane za nią pieniądze - jako jeden ze środków wspierających walkę o niepodległość. Kapitan Zagórski dobrze poznał środowisko PPS-owskich bojowców, a w sierpniu 1914 roku stanął na czele sztabu nowo utworzonych Legionów Polskich, zostając tym samym przełożonym brygadiera Piłsudskiego. Jednak nawet wtedy nie krył do niego swojej niechęci. Nie podobało mu się, że Piłsudski w sierpniu 1915 roku, wbrew wyraźnym rozkazom, pojechał do znajdującej się pod niemiecką kontrolą Warszawy. Zagórski mówił, że za taką niesubordynację trzeba go aresztować. Kiedy zaś latem 1916 roku Piłsudski demonstracyjnie odszedł z Legionów, protestując przeciwko nieuznawaniu przez Austro-Węgry legionistów jako żołnierzy walczących o polską niepodległość, Zagórski nie krył swojego zadowolenia.
"Dziś tylko tyle powiem, że ogromnie się cieszę, że nareszcie Piłsudskiego wyrzucili z Legionów. To wielkie szczęście" – pisał w korespondencji do matki.
Niewykluczone jest, że Zagórski zbierał w swoim prywatnym archiwum dowody współpracy Piłsudskiego z cesarskimi służbami, w tym pokwitowania odbioru pieniędzy. Dokumenty te przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości miały niewielkie znaczenie, z punktu widzenia oficera cesarskiego wywiadu stanowiły głównie dowód na rzetelność Piłsudskiego jako tajnego współpracownika. Jednak kiedy w 1918 roku Piłsudski stanął na czele odrodzonej Rzeczpospolitej, niespodziewanie nabrały nowej, politycznej wartości. Wszystko oczywiście zależało od interpretacji, ale w oczach przeciwników marszałka mogły stać się namacalnym dowodem nawet na płatną zdradę, na sprzedawanie informacji wywiadowczych wrogiemu, zaborczemu mocarstwu.
O dokumentach tych pisał we wspomnieniach major Marceli Kycia, adiutant generała Tadeusza Rozwadowskiego – bohatera bitwy warszawskiej aresztowanego po zamachu majowym wraz z generałem Zagórskim. "W pierwszej połowie 1924 roku polecił mi generał Rozwadowski zgłosić się do generała Włodzimierza Zagórskiego i przechować jego dokumenty w zalakowanej grubej kopercie. Z końcem tego roku generał Zagórski, odbierając ode mnie ten pakiet, oświadczył mi, że są to dowody pobierania pieniędzy przed I wojną przez Witolda Jodkę-Narkiewicza, Walerego Sławka i Józefa Piłsudskiego z różnych źródeł austriackich" – notował adiutant Rozwadowskiego.
Nie wiadomo, co dokładnie znajdowało się w kopercie. Nie wiadomo nawet, czy dokumenty, o których wspominał major Kycia, naprawdę istniały. Ale nie można wykluczyć, że panująca wśród najbliższych ludzi Piłsudskiego świadomość, iż Zagórski mógł być w posiadaniu materiałów takiej wagi – przede wszystkim wagi politycznej – zaważyła o jego zgubie.
Dwie limuzyny i dwóch generałów
Gdyby nie wojna polsko-bolszewicka, najpewniej Zagórski na zawsze pożegnałby się z mundurem. Złożył rezygnację wraz z objęciem przez Piłsudskiego władzy nad armią w listopadzie 1918 roku. Wrócił, gdy na Polskę napadli Sowieci, wziął udział w bitwie warszawskiej, został pułkownikiem, ale potem znów starał się usunąć w cień. Doceniono go w 1923 roku, stawiając na czele departamentu przemysłu wojennego resortu spraw wojskowych. Rok później otrzymał awans na generała i polecenie zajęcia się rozbudową sił powietrznych. Dlatego podczas zamachu majowego generał Zagórski mógł przeprowadzić bombardowania oddziałów wiernych marszałkowi. Piłsudczycy nigdy mu tego nie wybaczyli.
Na jednej z karykatur z tamtych czasów, opublikowanej w satyrycznym piśmie "Cyrulik Warszawski" Zagórski – jako pilot – zrzuca z samolotu bomby na Warszawę, a z okna macha do niego profesor Marian Zdziechowski, rektor Uniwersytetu Wileńskiego oraz zadeklarowany zwolennik Piłsudskiego. Marszałek w roku 1926 osobiście proponował Zdziechowskiemu stanowisko prezydenta Polski, ale ten odmówił, a potem wstawił się za uwięzionymi po zamachu majowym generałami. Napisał w ich obronie broszurę pod tytułem "Sprawa sumienia polskiego". Ta głośna publikacja nie przysporzyła mu zwolenników w obozie sanacyjnym, ale przyczyniła się do uwolnienia generała Zagórskiego z wileńskiego więzienia w sobotę 6 sierpnia 1927 roku.
Poniedziałkowe gazety podchwyciły ten temat.
"Faktem jest, że gen. Zagórski w ubiegłą sobotę w towarzystwie przybyłego z Warszawy kpt. Miładowskiego (...) opuścił Wilno, a podróżni, jadący pociągiem Zemgale-Warszawa, przychodzącym na dworzec wileński, widzieli gen. Zagórskiego w Grodnie" – relacjonował dziennik "ABC" już w poniedziałek 8 sierpnia. Dzień później dodawał, że aresztanta "odwieziono do więzienia wojskowego przy ulicy Dzikiej".
"Z kół urzędowych atoli pogłoskom tym zaprzeczono kategorycznie, oświadczając, że gen. Zagórski pozostaje na wolnej stopie" – prostowała z kolei "Rzeczpospolita".
"Dziś rano najbliżsi krewni gen. Zagórskiego, w tej liczbie kuzynka p. Irena Zagórska udała się do Belwederu celem otrzymania audjencji u p. marszałka Piłsudskiego, aby się dowiedzieć, gdzie przebywa generał i wogóle co się z nim dzieje, lecz do godziny jedenastej rano nie mogła jeszcze otrzymać audjencji" – można było przeczytać w artykule na pierwszej stronie "ABC" 9 sierpnia we wtorek.
Okazało się, że nikt do końca nie wie, co stało się z generałem Zagórskim po przybyciu do Warszawy. Sprawa tajemniczego zaginięcia przeciwnika marszałka Piłsudskiego błyskawicznie rozgrzała szpalty gazet w całym kraju. Dziennikarze prześcigali się w publikowaniu mniej lub bardziej wiarygodnych ustaleń. Stopniowo ujawniali kolejne szczegóły dotyczące okoliczności, w których Zagórskiego widziano po raz ostatni. Wiadomo było, że generał zostawił bagaż w dworcowej przechowalni, co część dziennikarzy poczytywało jako dowód na to, że wprost z pociągu mógł udać się na spotkanie z kimś ważnym, być może nawet z samym Piłsudskim. Jednak tego dnia marszałka nie było w Warszawie. Zagadką pozostawało, co stało się z jego bagażem, bo jak pisało "ABC" 12 sierpnia, "bagażowy Kobylecki nie może sobie dokładnie przypomnieć, kto odebrał te rzeczy".
Co ciekawe, według ustaleń podawanych przez dzienniki, przywieziony pociągiem w wojskowej eskorcie – w towarzystwie samego adiutanta Piłsudskiego, kapitana Lucjana Miładowskiego – generał Zagórski wsiadł do czekającego na niego na dworcu samochodu, a następnie poprosił o wysadzenie go przy Krakowskim Przedmieściu, oznajmiając, że udaje się do łaźni Pod Messalką. Tak przekonywał w śledztwie szeregowy Mieczysław Cempel, kierowca. "Pan generał Zagórski wysiadł na Krakowskim Przedmieściu naprzeciw łaźni rzymskich. Mianowicie pan kapitan kazał mi tam zatrzymać auto. Słyszałem, jak pan generał Zagórski mówił, że pójdzie wykąpać się" – zeznał. W limuzynie mieli pozostać kapitan Lucjan Miładowski i major Zygmunt Wenda. Ten ostatni mówił prokuratorowi, że przyjechał na dworzec taksówką, aby oznajmić Zagórskiemu, że jest wolny i że w poniedziałek lub wtorek ma stawić się przed marszałkiem Piłsudskim do raportu. Dlatego też – jak twierdził – pasażer miał prawo udać się, gdzie tylko chciał.
Problem w tym, że w tej historii coś się nie zgadzało. Przede wszystkim kolor i marka samochodu, którym - według przedstawianej przez oficerów wersji - miał odjechać generał. Wszystko wskazuje bowiem na to, że auta były dwa – wiśniowy cadillac i zielony ford. I wiele wskazywało również, że było także dwóch... Zagórskich.
Wizja jasnowidza i tysiąc złotych nagrody
Zainteresowanie prasy widzianym przez posterunkowego z Dworca Wileńskiego cadillakiem zaowocowało nerwową reakcją władz. Tylko między 11 a 29 sierpnia nakazano konfiskatę trzynastu wydań dzienników, które ruszyły tropem limuzyny w wiśniowym kolorze – między innymi "Rzeczpospolitej", "Kurjera Warszawskiego", "Głosu Codziennego" oraz "Gazety Warszawskiej Porannej", która przygotowała nawet dodatek poświęcony temu autu. Szczegóły podawane w prasie prowadziły do przyjaciela marszałka, pułkownika Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Dzienniki informowały, że wiśniowy cadillac nosił numer 24, należał do parku maszyn Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych i używany był właśnie przez Wieniawę.
Andrzej Ceglarski, autor wydanej dwa lata temu książki "Sprawa generała Zagórskiego" przedstawił rekonstrukcję wydarzeń z 6 sierpnia i rolę, jaką jego zdaniem odegrała w nich limuzyna numer 24. Jak twierdził, za kierownicą siedział kapitan Edmund Galinat, współpracownik majora Wendy. Według Ceglarskiego, Wenda – który przekonywał, że na dworzec dostał się taksówką – naprawdę przyjechał cadillakiem, a towarzyszyli mu porucznik Alfons Emil Józef Wakre – adiutant Wieniawy-Długoszowskiego – oraz podpułkownik Józef Beck, szef gabinetu Piłsudskiego. Autor "Sprawy generała Zagórskiego" twierdził, że generał wsiadł do wiśniowego cadillaca, a major Wenda i kapitan Miładowski udali się do czekającego na nich zielonego forda. Towarzyszyć im miał ubrany po cywilnemu mężczyzna, łudząco podobny do Zagórskiego. Jego sobowtór.
Kim był? Według Ceglarskiego rolę generała najpewniej odegrał kapitan Władysław Kowalewski, komendant warszawskiego oddziału paramilitarnej organizacji Strzelec, którego znane w środowisku wojskowych podobieństwo do Zagórskiego było nawet dość częstym powodem do żartów. Mogło więc chodzić o to, by kierowca zielonego forda, szeregowy Cempel, potwierdził, że wiózł generała. Tylko tyle. Intryga na pierwszy rzut oka wydaje się szyta grubymi nićmi, jednak - jak można przeczytać we wspomnieniach Stanisława Zenona Zakrzewskiego, oficera wywiadu II RP - sam Kowalewski, będąc pod wpływem alkoholu, przyznał mu się do udziału w tej mistyfikacji. "Kiedyś w takim stanie przysiadł się do mnie w lokalu i przysięgał, że to nie on zabił Zagórskiego (ja go o to nie posądzałem). On tylko dublował Zagórskiego. Kowalewski miał sylwetkę Zagórskiego i był do niego podobny z twarzy i z postawy" – pisał w książce "Na wozie i pod wozem" Zakrzewski. Co ciekawe, na rolę Kowalewskiego w tej sprawie wskazywał również były premier Wincenty Witos.
Prokuratura nie podjęła jednak wątku z uprowadzeniem generała. Przyjęto bardziej prawdopodobną, zdaniem śledczych, wersję o ucieczce za granicę. W podobną stronę poszła również prasa, chętnie publikując sygnały od czytelników, którzy rzekomo widzieli zbiega. Doniesienia na ten temat napływały z całego kraju. Dziennik "Chwila" 15 sierpnia 1927 roku pisał na przykład, że na stacji Laskowice pod Grudziądzem "generał Zagórski wysiadł z pociągu warszawskiego, ubrany w czarny garnitur, a zarzutkę trzymał na ręku. Jeden z jego towarzyszy przedstawiał typ francuski, w wieku około 30 lat, miał w ręku żółtą walizkę. Drugi około 50-letni mężczyzna miał wygląd osoby z tutejszego towarzystwa. Wszyscy trzej wsiedli do pociągu odchodzącego do Gdańska".
Dziennik "ABC" z kolei tydzień po zaginięciu Zagórskiego ogłosił, że "wyznacza nagrodę 1000 złotych dla każdego, kto bądź odnajdzie generała Zagórskiego, bądź wskaże ślady, które do odnalezienia zaginionego generała doprowadzą". "Express Poranny" zwrócił się do słynnego jasnowidza, inżyniera Stefana Ossowieckiego.
"Otrzymawszy kilka przedmiotów, należących do generała Zagórskiego, wprawił się inżynier Ossowiecki w trans i zdołał wywołać obraz generała Zagórskiego. Rezultat swego widzenia złożył inżynier Ossowiecki w zamkniętej kopercie. Bliższych wyjaśnień w sprawie swego widzenia inżynier Ossowiecki odmawia, zaznacza jedynie, że generał Zagórski żyje i przebywa poza granicami Polski" – poinformowano.
Brześć, Cytadela Warszawska i Afryka
Pozbawione nowych wiarygodnych informacji gazety zaczęły sięgać po nawet tak śmiałe teorie, jakoby generał był agentem obcego wywiadu i wykorzystał okazję, by zbiec za granicę. Tego rodzaju domysły dodatkowo podsycała prasa satyryczna. "Cyrulik Warszawski" w numerze z 21 sierpnia publikował na pierwszej stronie rysunek karykaturzysty Władysława Daszewskiego przedstawiający marszałka Piłsudskiego spoglądającego na pustą klatkę, z której chwilę wcześniej wyleciał ptak z twarzą generała Zagórskiego. "Uciekła mi przepióreczka w proso" – głosił podpis. Spekulacje podgrzała dodatkowo informacja z września 1927 roku, jakoby Zagórski znajdował się na Westerplatte, gdzie "mieszczą się polskie składy amunicyjne" i gdzie "został ukryty wbrew swej woli" – pisała "Rzeczpospolita", powołując się na swoich anonimowych informatorów.
Co więc stało się z generałem? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Są domysły i teorie bez pokrycia. Czy poniósł śmierć w rąk nadgorliwych, wiernych marszałkowi żołnierzy? Czy stracił życie w twierdzy w Brześciu nad Bugiem, a może zabito go i pochowano w Forcie Legionów na terenie Cytadeli Warszawskiej? A może wyjechał do Afryki, gdzie zajął się handlem, bo i takie sygnały pojawiały się w tej sprawie. Wydaje się dość pewne, że zginął wkrótce po swoim tajemniczym zniknięciu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że przyczyniły się do tego dokumenty z grubej zalakowanej koperty, które w przekonaniu piłsudczyków mogły pogrążyć marszałka.