W warszawskim Muzeum Narodowym uwagę zwraca powieszona w głównym holu instalacja: dwa wielkoformatowe, ciągnące się od podłogi do sufitu zdjęcia z tzw. Marszu Niepodległości z 2016 roku. Na nich stołeczne ulice rozświetlane światłem rac, wśród nich młodzi, niebezpiecznie wyglądający mężczyźni i transparenty z symbolami skrajnie prawicowych ideologii. Nie dajcie się nabrać.
Praca Piotra Uklańskiego oburzyła byłego szefa MON Tomasza Siemoniaka. Polityk PO zarzucił Muzeum Narodowemu oraz prezydentowi RP, który objął wystawę patronatem, propagowanie skrajnej prawicy. Były minister nie jest pierwszą znaną osobą, która dała się nabrać. W listopadzie 2000 roku inną pracę artysty - "Nazistów" - zdemolował w Zachęcie szablą Daniel Olbrychski. Dla każdego, kto zna kontekst twórczości Uklańskiego i język współczesnej sztuki, jest oczywiste, że artysta nie propaguje polskiego faszyzmu, tylko - jak ma w zwyczaju - konfrontuje widza z uwodzącym, fascynującym, głęboko dwuznacznym obrazem i zmusza do zadania pytań o emocje, jakie ten w nas wywołuje.
Uklański zmusza nas do przemyślenia naszych narodowych symboli, tożsamości, sposobów przeżywania pamięci. Nie tylko on - sztuka nowoczesna od ponad stu lat wchodzi w nieraz bardzo trudny dialog z narodową wspólnotą. Widać to na wystawie pt. "Krzycząc: Polska!", do której dzieło Uklańskiego stanowi wstęp. Przedstawia ona kulturę wizualną międzywojnia. Okresu równie fascynującego politycznie, co kulturowo.
Gdy rodzi się nowe
Rok 1918 to przełom nie tylko w historii politycznej Europy, ale także w dziejach jej kultury. Wielka Wojna do lamusa odsyła charakterystyczne dla XIX wieku artystyczne formy ujmowania świata i doświadczenia. Przełomowe jest tu doświadczenie Wielkiej Wojny. Pierwsza wojna światowa była pierwszym konfliktem na taką skalę, toczonym przy pomocy przemysłowych środków masowego zniszczenia: gazów bojowych, lotnictwa, ciężkich karabinów maszynowych. Pierwszym, gdzie kluczowe znaczenie dla zwycięstwa miała mobilizacja potencjału przemysłowego walczących stron, gdzie każdy stawał się żołnierzem – na froncie lub w fabryce.
Doświadczenie Wielkiej Wojny ma także wpływ na sztuki wizualne. Wojna jawi się artystom jako spełniona apokalipsa. Wymaga radykalnie nowego języka – literackiego i wizualnego – dla wyrażenia doświadczanego w wojennych okopach "szoku przyszłości". Szok ten nie mija wcale po zakończeniu działań wojennych. Koniec konfliktu zbrojnego przynosi rewolucyjną falę wzbierającą od Petersburga, przez Budapeszt, do Berlina. Tam, gdzie rewolucje nie docierają, codzienne życie rewolucjonizuje technika: pędzący automobil, kinematograf, aeroplan, aparat radiowy i inne wynalazki.
Sztuka nie chce pozostawać w tyle tych zmian. Różne nurty awangardy, rozwijające się na początku drugiej dekady poprzedniego stulecia, przybierają na sile i przyspieszają. Sztuka i architektura zrzucają historyczne kostiumy. Rzucają się w wir nowej, miejsko-przemysłowej cywilizacji. Z jednej strony zanurzeni w niej twórcy mówią o poczuciu rozpadu świata po Wielkiej Wojnie. Podstawowym językiem sztuki staje się deformacja, przesada, groteska, fragmentaryzacja perspektywy, przedmiotu, ludzkiego ciała. Z drugiej strony twórcy przez nowe artystyczne formy pragną projektować lepszy świat: bardziej racjonalny, demokratyczny i egalitarny.
Międzywojennej Polski nie omijają te zmiany. W sztuce stare walczy z nowym. Walkę te widać choćby w grafice "Święty Boże" Władysława Skoczylasa – obrazującej okropności Wielkiej Wojny. Z jednej strony mamy apokaliptyczne motywy, znane choćby z grafik Dürera. Nad światem przemierzanym przez jeźdźca śmierci z kosą w dłoni króluje patriarchalny Bóg Ojciec w trójdzielnej tiarze na głowie, jakby wyjętej z malarstwa włoskich mistrzów z XVI wieku. A jednocześnie wizualny język grafiki – jej gwałtowna ekspresja, deformacja przedstawienia, dosadny skrót, szyderczy humor – są już zupełnie z wieku XX.
"Szarża" Jerzego Hulewicza przedstawia atakującego kawalerzystę, ukazanego przy użyciu malarskich technik rozwijanych przez awangardę z początku wieku, głównie w kręgu włoskiego futuryzmu. Obraz jawi się jako bardzo nowoczesna, wizualnie uwodząca apoteoza siły, energii, szybkości, agresji. Ale także zupełnie niesympatycznego z dzisiejszej perspektywy militaryzmu sanacyjnych władz.
Ludowość i awangarda
Dialog starego z nowym dokonywał się w sztuce międzywojnia na płaszczyźnie ludowości. Zainteresowanie tym, co ludowe nie miało przy tym konserwatywnego charakteru. Ludowość nie miała chronić wspólnoty narodowej przed pędzącą nowoczesnością, wręcz przeciwnie - pomagać ją przeżywać i budować.
W sztuce ludowej – z jej witalnością i prostotą – twórcy szukali nowoczesnego języka wizualnego, który wolny od ciężaru kilku wieków historii sztuki akademickiej, pozwoli uchwycić współczesne doświadczenie. Grafiki Władysława Skoczylasa i Tytusa Czyżewskiego łączą więc motywy wzięte z góralszczyzny z poetyką jak najbardziej współczesnego ekspresjonizmu. Ich ludowość jest surowa, mroczna, naenergetyzowana jak pędzący samochód, sięga do pierwotnego doświadczenia, nie ma w sobie nic z uładzonego obrazka z pocztówki.
Zwrot sztuki ku ludowości miał także wymiar polityczny. Odrodzony w nowej, demokratycznej formie naród potrzebował odpowiadającej mu kultury: prawdziwie powszechnej, otwartej dla wszystkich, wolnej od ograniczeń anachronicznej i społecznie wykluczającej tradycji szlacheckiej.
Myśląc o Polsce międzywojennej warto pamiętać, że w przeciwieństwie do dzisiejszej nie stanowiła ona kulturowego i etnicznego monolitu. Międzywojnie to także bujny rozwój kultury w języku jidysz. Kultura mieszkających w Polsce Żydów również porzuca wtedy tradycyjne formy, szuka dla siebie nowych przestrzeni, form artystycznego wyrazu, korespondujących z doświadczeniem gwałtownych przemian technologicznych i społecznych. Wystawa w Muzeum Narodowym przypomina zabytki sztuki edytorskiej i grafiki tworzone przez polskich Żydów. Wyróżnia się wśród nich twórczość Henryka Berlewiego – malarza, grafika i typografa związanego z awangardową Grupą Blok. Berlewi łączy w swojej pracy motywy żydowskie z głównymi nurtami europejskich awangard. Przeciera szlaki abstrakcji w Polsce, a w swoim późniejszej twórczości wkracza na terytoria, jakie po wojnie eksplorować będzie pop-art.
Przeklęta polityka
Dla awangardzistów z Bloku sztuka nowoczesna miała być narzędziem budowy nowych stosunków społecznych, bardziej sprawiedliwego i racjonalnego społeczeństwa. Awangardziści szukali sojuszników dla tego projektu w różnych politycznych obozach – często także w komunistycznym.
Związek władzy i sztuki nie zawsze kończył się dobrze. Władza, jaka by nie była, nigdy do końca nie rozumiała ambicji awangardy. Sztuka realizująca polityczne zamówienie skazywała się na ograniczenie zakresu twórczych poszukiwań i podporządkowanie zleceniom politycznego mecenasa.
To, jak makabryczne efekty może przynosić splot sztuki i polityki, pokazuje ostatnia sala wystawy, zapełniona wizerunkami Józefa Piłsudskiego. Piłsudscy mali i duzi. W malarstwie, grafice i rzeźbie. Bardziej klasyczni i całkiem awangardowi. Monumentalni i kameralni. Zgromadzenie takiej liczby wizerunków Marszałka na ciasnej przestrzeni tworzy przytłaczające i groteskowe jednocześnie wrażenie. Najbardziej posępne wydają się wizualizacje nigdy niezrealizowanych planów mauzoleum Komendanta. Przypominają monumentalną architekturę, właściwą brunatnym i czerwonym systemom totalitarnym ubiegłego stulecia.
Do czego demokracja potrzebuje sztuki?
Sala z Piłsudskimi raz jeszcze stawia problem, jaki sygnalizuje Uklański: współczesnych relacji sztuki i polityki. Przerażające i w dziwny sposób wizualnie fascynujące obrazy z Marszu Niepodległości zmuszają do zastanowienia się nad tym, jak to się stało, że w jedno z kluczowych państwowych świąt naszą przestrzeń publiczną organizują właśnie takie obrazy? Czyja to wina? Czy odpowiedzialność ponosi sztuka po 1989 roku, niezdolna zaoferować innych – budujących bardziej demokratyczną wspólnotę - obrazów i symboli? A może politycy, nieumiejący zaproponować ludziom prawdziwie republikańskiej, ponadpartyjnej narracji o wolnej Polsce? A może po prostu cała symbolika, jaką uruchamia co roku 11 listopada skrajna prawica, odpowiada głęboko zakorzenionym pragnieniom Polaków i Polek? Może droga od narodowej symboliki, z jaką mierzyli się artyści międzywojnia, do współczesnych marszów narodowców wcale nie jest taka daleka?
Sztuka po roku 1989 w dużej mierze odsunęła się od polityki, historii, narodowych tożsamości – zupełne inaczej niż sztuka pierwszej dekady międzywojnia. Sztukę krytyczną lat 90. interesowały raczej kwestie cielesności, seksualności, tożsamości płciowych, a nie historia i narodowa tożsamość. Sztuki wizualne nie były tu wyjątkiem: także kino i literatura odwróciły się ku prywatności.
To artyści sztuk wizualnych najszybciej ze wszystkich innych twórców sztuki przypomnieli sobie, że żyją w Polsce i powinni podejmować dialog z polskim tu i teraz i jego historią. Gdyby ktoś za 50 lat organizował wystawę o politycznych wymiarach sztuki III RP, miałby aż nadto materiału. W ciągu dwóch ostatnich dekad artyści i artystki dokonali szeregu interwencji w polską historię, pracując nad rzecz poszerzenia naszego zrozumienia tego, co znaczyć może polska pamięć, doświadczenie i tożsamość.
Joanna Rajkowska w swojej instalacji "Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” (popularna palma na Rondzie de Gaulle’a) nie tylko stworzyła jedną z ikon Warszawy XXI wieku, ale także przypomina mieszkańcom stolicy o obecności Żydów w mieście. W latach 20. i 30. Warszawa była z dzisiejszej perspektywy miastem dość "orientalnym" i "egzotycznym".
Daniel Rycharski i inni artyści z nurtu chłopskiego upominają się o obecność ludności wiejskiej w polskiej świadomości. Karol Radziszewski namalował serię obrazów przedstawiających Augusta Agbola O’Browna - czarnoskórego żołnierza Powstania Warszawskiego. Dzieła są namalowane w stylu inspirowanych sztuką Afryki obrazów Picassa. Pokazują, że także narracja o kluczowym dla polskiej kultury wydarzeniu jest niekompletna, jeśli opowiadamy ją wyłącznie monokulturowej perspektywie. Uwikłania polskiej historii i wyobraźni zbiorowej w kolonialne fantazje (od czasów międzywojennej Ligii Morskiej i Kolonialnej do dziś) konsekwentnie bada w swojej pracy Janek Simon.
Nie inaczej niż w międzywojniu, także sztuka III RP szuka dialogu ze wspólnotą, włącza się w rozmowę o jej tożsamości. Przypomina te jej wątki, które nie mieszczą się w perspektywie tzw. Marszu Niepodległości: związane z mniejszościami, białymi plamami historii, kobietami, ludnością wiejską. Czy sztuka III RP była skuteczna w budowaniu demokratycznej sfery publicznej? Z pewnością nigdy nie tak, jakby tego chcieli artyści. Ale z pewnością na tyle, by w muzeach i innych instytucjach wytworzyć alternatywną przestrzeń wobec tej, jaką wszystkim chce narzucić nam ruch narodowy. Jak bardzo narodowcy nie krzyczeliby, że Polska to oni, Palma Rajkowskiej przypomina im, że nigdy nie była to prawda. A kilka nie tylko stołecznych muzeów to doskonałe miejsca, by przeczekać, aż narodowcy przejdą przez Warszawę.