Kiedy pierwszy raz zobaczył się na ekranie, dostał gorączki. To był efekt ogromnego rozczarowania... własnym wyglądem. Ponad pół wieku później Janusz Gajos odebrał Diamentowego Lwa dla najlepszego aktora minionego 40-lecia, a w tym tygodniu otrzymał kolejną nominację do "polskich Oscarów" za pierwszoplanową rolę męską w filmie "Body/Ciało". Skąd bierze nieustanną chęć i motywację do pracy? Z Januszem Gajosem rozmawia Ewelina Woźnica.
EWELINA WOŹNICA, TVN24: Co pan czuł podczas odbierania nagrody dla najlepszego polskiego aktora minionego 40-lecia podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni?
JANUSZ GAJOS: Najprzeróżniejszy zestaw emocji, bo nie da się tego opisać jednym zgrabnym zdaniem. Podczas mojego pierwszego pobytu na tym festiwalu zostałem wyróżniony za film "Milioner". Od tej chwili minęło już bardzo dużo lat, prawie czterdzieści. Kiedy wywołano moje nazwisko na ostatnim Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, poczułem cały zestaw uczuć i wrażeń. Jak w wirówce.
Pojawiło się wzruszenie?
Jedynym takim normalnym określeniem jest rzeczywiście wzruszenie. Ja się nie wypieram tego, bo to jest olbrzymie wrażenie, kiedy w jednej chwili człowiek zdaje sobie sprawę, że już jest uważany za nestora. Cała widownia Teatru Muzycznego w Gdyni powstała... Rzeczywiście trudno było zachowywać się rozsądnie, mieć przygotowany jakiś bon ton i pokryć wzruszenie warstewką dowcipu.
Skąd pan bierze motywację do pracy? Zagrał pan już przecież tyle pokoleniowych ról, jest podziwiany i doceniany. Mógłby pan, tak jak Marek Kondrat, zająć się swoją działalnością i nie mierzyć się z trudem, który niesie ze sobą każda kolejna rola?
Chyba nie mógłbym się zająć. Każdy ma swój sposób na życie. Nie śmiem się porównywać z moimi kolegami. Nie umiałbym się zająć, tak jak Marek, szlachetną działalnością w zakresie smakowania wina. Poza tym chyba bym nie chciał odchodzić od aktorstwa. Miałem w swoim życiorysie kilka momentów, kiedy mi się wydawało, że należałoby coś zmienić. Nie wszystko szło tak, jak to sobie wyobrażałem. Wtedy zastanawiałem się nad tym, że tak naprawdę nie wiem, co mógłbym dalej robić. Zawsze przyłapywałem się na końcu tych rozważań na tym, że nie chcę odchodzić od aktorstwa. Chęć zostania aktorem pojawiła około osiemnastego roku życia...
Bo wcześniej była na przykład architektura?
Wcześniej tak, ale to było tylko takie poszukiwanie ścieżki – plany, które pojawiają się przed maturą. Nawet ułamek realizacji tych zamierzeń nie został wykonany. W każdym razie ta chwila, kiedy zasmakowałem teatru, zawładnęła mną całkowicie. Mimo tego, że było kilka momentów zwątpień, nigdy się nie zdecydowałem, żeby to rzucić w cholerę. Powiedzieć: "Nie to nie, trudno – dam sobie radę". Silniejsza była chęć pozostawania w tym wyimaginowanym świecie.
Chwile zwątpienia pojawiły się też, kiedy trzy razy nie udało się panu dostać do szkoły aktorskiej?
Tak, między innymi wtedy. To było takie pierwsze zderzenie ze ścianą. Człowiek wychodzi w świat raczej uśmiechnięty i pełen nadziei, że idzie w tym wymarzonym kierunku. Wtedy wchodzi w ścianę, uderza głową, pada. Potem się musi ocknąć i coś dalej robić.
I co pan zrobił?
Po tym pierwszym zderzeniu nie uciekłem od tego pomysłu. Być może "na szczęście" poszedłem do Teatru Lalek, który był w moim miasteczku. Tam połknąłem następną porcję bakcyla teatralnego. "Na szczęście" – bo gdyby to zderzenie ze ścianą zostało bez żadnego ciągu dalszego, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej.
Jak w końcu udało się dostać do szkoły aktorskiej?
W końcu mnie przyjęli i to z takim westchnieniem, że oto przyszedł dobry znajomy, bo to było moje trzecie podejście. Powiedzieli, że zmężniałem. Wcześniej - po maturze byłem takim chłopczykiem na którego nikt nie zwracał uwagi. Nie wiem, ile w tym jest mojego uporu, a ile zrządzenia losu, że w końcu udało mi się dostać na te studia. W każdym razie tak się ułożyło, że cały czas próbowałem i nie odszedłem w innym kierunku.
Od czasu do czasu chodzi mi po głowie pomysł, żeby jakoś podsumować rzecz całą. Wziąć za ołówek czy pióro, rozejrzeć się w szerszej perspektywie po teatrze i filmie. Jednak ciągle, uparcie jestem w tym, co nazywam możliwością przechodzenia do wyimaginowanego świata. To mnie cały czas bardzo uruchamia.
Dlaczego dostał pan gorączki, kiedy pierwszy raz zobaczył się pan na ekranie?
Nie podejrzewałem, że tak źle wyglądam. Byłem wtedy na trzecim roku studiów. Zagrałem dzięki temu, że opiekunem mojego roku była Pani Maria Kaniewska – profesor i reżyser jednocześnie. Robiła wtedy duży film "Panienka z okienka" według Deotymy. Ja zagrałem Pietrka, bardzo charakterystyczną postać. Pamiętam, że zostałem wprowadzony na salę, gdzie oglądało się materiał z planu. Byłem strasznie ciekawy, jak wyglądam w filmie. Zaznałem takiego rozczarowania, że poczułem się bardzo źle.
To znaczy? Co dokładnie się z panem działo?
Miałem objawy gorączki czy grypy... To działo się w akademiku. Pożyczyłem od portiera termometr. Miałem trzydzieści osiem stopni gorączki z kilkoma kreskami. Następnego dnia to wszystko minęło. Nie rozwinęła się z tego żadna choroba. Rzecz polegała na zderzeniu się z własną zewnętrznością na ekranie. Wszyscy jesteśmy przekonani, że wyglądamy nie najgorzej. Natomiast kamera jest niezwykle obiektywna. Nie ulega naszym czarom, tylko mówi: "Tak wyglądasz i nie wygłupiaj się. Inaczej nie będziesz wyglądał." Potem jakoś przyzwyczaiłem się do swojego widoku. Wytrzymuję to do tej pory.
W Teatrze Narodowym w Warszawie można zobaczyć pański monodram "Msza za miasto Arras". Dlaczego aktualne jest ostrzeżenie przed budowaniem totalitaryzmów i uleganiu ideologiom?
To jest zawsze ważne. Po dwudziestu latach, przy okazji pracy ze studentami, znowu przeczytałem ten tekst. Nagle zdałem sobie sprawę, że czytam coś bardzo współczesnego. Jestem przekonany, że ten tekst jest schematem, budowania tego, co nazywamy totalitaryzmem. Oczywiście są do tego potrzebni ludzie z odpowiednią mentalnością. Chodzi o takie osobowości, które potrafią działać, wpływać na ludzi. Tak ich przekonywać, użyć takiego rodzaju logiki, że ludzie po prostu popadają w obłęd i zaczynają się zabijać. W każdym momencie życia jest ważne, żeby o tym przypomnieć. W czasie przygotowań miałem wrażenie, że rzecz staje się coraz bardziej aktualna. To zaczynało żyć mimo oddalenia w czasie – XV wiek–XXI wiek. Zaczynało mrugać do mnie współczesnością. Wydawało mi się, że koniecznie trzeba opowiedzieć tę historię.
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego zrecenzował spektakl "Śmierć i dziewczyna" Teatru Polskiego we Wrocławiu, zanim go zobaczył. Czy to zapowiada trudne lata dla kultury i dla ludzi kultury?
Trudno przewidywać. Ja się nie podejmuję. Z tego, co obserwujemy do tej pory, rzecz nie wygląda ładnie. Ocenianie dzieła przed kontaktem z nim zapowiada bardzo uciążliwy sposób współistnienia. Wszyscy wiedzą, że dzieło trzeba najpierw obejrzeć, a potem skrytykować, pochwalić czy mieć w ogóle jakiś stosunek do niego. To wygląda nieciekawie. Wszyscy o tym cały czas myślimy i się tym niepokoimy. Jak w rezultacie będzie... Ja się po prostu boję nazywać to po imieniu.
Brał pan udział w marszach Komitetu Obrony Demokracji?
Jestem zwolennikiem, ale niestety nie brałem do tej pory udziału. Niemniej popieram tę inicjatywę.
Cieszę się, że mogę z panem rozmawiać, bo moje pokolenie wychowało się na Pana aktorstwie. Czy czuje pan presję albo odpowiedzialność w związku z tym, że jest pan wzorem dla młodych aktorów i miłośników kina?
Staram się o tym nie myśleć. Źle bym się czuł, ze świadomością, że jestem jakimś wzorcem. Przestraszyłbym się albo uważałbym to za rzecz, która nie jest w związku ze mną naprawdę.
Wcale pan tego nie czuje?
Muszę powiedzieć, że pewien rodzaj odpowiedzialności czasami się pojawia. Z jednej strony, kiedy na spektakl przychodzi wiele osób, które nie są obojętne na to, co zobaczą. Z drugiej, kiedy udaje mi się się wystąpić w filmach, które też poruszają ludzkie sumienia i umysły. To działa w ten sposób, że przed wejściem nawet na najmniejszą scenę Teatru Narodowego w Warszawie mam coś w rodzaju dotąd nieobłaskawionego rodzaju tremy.
Dziwi to pana?
Ja już tak długo jestem aktorem, że właściwie powinienem wchodzić na scenę bez specjalnego stresu, ale jednak trema wciąż jest. Wejście na scenę porównuję do skoku do wody. Trzeba wziąć oddech, skoczyć, a potem już tylko płynąć. Tak mniej więcej wygląda rozpoczęcie i dalszy ciąg przedstawienia. Dochodzi jeszcze coś w rodzaju ostrzeżenia: "Uważaj, uważaj, bo będą cię dokładnie oglądali ze wszystkich stron". To troszeczkę podbija ten rodzaj zaniepokojenia przed rozpoczęciem przedstawienia, ale dajemy sobie z tym radę.
Danuta Szaflarska mówi, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby ją do zejścia ze sceny przed zakończeniem spektaklu. Co musiałoby się wydarzyć, żeby pan opuścił deski teatru przed opadnięciem kurtyny?
Tragedia jakaś, niemoc fizyczna, cielesna czy nie daj Boże umysłowa. Tylko to jest usprawiedliwieniem według moich przekonań. Wpajano mi je jeszcze, kiedy byłem studentem. Aktor, który nie wchodzi na scenę czy schodzi z niej w nieodpowiednim momencie, albo nie żyje, albo jest bliski zejścia śmiertelnego. To jest jedyny powód, który może usprawiedliwić nieobecność na scenie. Oczywiście to jest taka piękna przesada, ale tak jest... Pani Danuta Szaflarska, z którą mam okazję od czasu do czasu się widywać i nawet grywać w teatrze, jest tego dowodem. To jest stuletnia aktorka, która ma taki power. Najwspanialsze jest to, że rozmawia się z nią naprawdę jak z koleżanką. Poza dystansem, jaki odczuwa się do kobiety i wspaniałej aktorki, nie ma innych barier. Kiedy spotykamy się z panią Danutą w teatrze, nie mam z tym kłopotu. To jest po prostu moja koleżanka z pracy. Zresztą to ona robi – wytwarza taką atmosferę. Pracujemy jak za dawnych lat. To jest wspaniałe.
Janusz Gajos – urodził się w 1939 r. w Dąbrowie Górniczej. Jest aktorem, profesorem sztuk teatralnych. Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi ukończył w 1965 r. Chociaż dostał się do niej dopiero za czwartym podejściem, nieraz udowodniał, jak niespotykana jest skala jego możliwości aktorskich. Był już filmowym prokuratorem i adwokatem, robotnikiem i profesorem, milionerem i zakonnikiem. W swojej trwającej ponad pół wieku karierze stworzył kilkaset kreacji aktorskich. Mimo że ma 77 lat, cały czas chce mierzyć się z trudami kolejnych ról. W tym roku zobaczymy go w kilku filmach i spektaklach. Jego hobby to fotografia.